Świat

Populizm nie zakrzyczy terroru

Nie ma łatwych, technicznych, policyjnych rozwiązań na terror w tej formie, jaką poznaliśmy w Nicei czy Londynie.

Kolejny terrorystyczny zamach w kolejnej europejskiej stolicy. Przyzwyczailiśmy się do takich wiadomości, pojawiają się co kilka miesięcy. Choć na wszystkie szczegóły tego, co zdarzyło się w Londynie, przyjdzie nam jeszcze poczekać, wiemy już kilka rzeczy.

Nowa taktyka PI

Władze brytyjskie przypuszczają, że zamach związany był działaniami z tzw. Państwa Islamskiego. Sposób jego przeprowadzania podobny był do zamachów w Berlinie i Nicei. Kierowca wjechał w pieszych na Moście Westminsterskim, a następnie wysiadł z samochodu i wdał się w walkę z policją. Zginął w niej sam, śmiertelnie raniąc przy tym nożem jednego z policjantów.

Sasnal o Tunezji: „Państwo Islamskie” nie wymyśliło nic nowego

Ataki przy pomocy samochodów stają się coraz bardziej charakterystyczną taktyką Państwa Islamskiego w Europie. Potwierdzają także, że organizacja ta rozszerza swoje działanie poza tereny Bliskiego Wschodu. Do 2014 roku PI było silnie terytorialną organizacją, dążącą do utworzenia i militarnego utrzymania własnego, teokratycznego państwa na Bliskim Wschodzie – głównie na obszarze Syrii i Iraku. Przez pewien czas faktycznie było w stanie funkcjonować jako quasi-państwo, oparte o gospodarkę wojenną. W Europie „państwo” to szukało przede wszystkim rekrutów, zdolnych do zaangażowania się w walkę z dla od domu na Bliskim Wschodzie. Terytorialność odróżniała PI od Al-Kaidy.

Wszystko to zmienia się trzy lata temu. W 2014 roku rzecznik PI i człowiek numer dwa w organizacji, Mohammed Al-Adnani, wezwał potencjalnych sympatyków PI do tego, by zamiast podejmować trudną podróż na Bliski Wschód, atakowali – każdą bronią, jaką mają pod ręką – cele na terenie zachodnich państw, przede wszystkim we Francji.

Im bardziej PI traciło kontrolę nad terenami na Bliskim Wschodzie, im bardziej postępy kurdyjskich i syryjskich wojsk utrudniały mu udawanie terytorialnego państwa, tym silniej jego liderzy nawoływali do przeniesienia wojny do Europy. Pierwszy taki atak miał miejsce w maju 2014 roku w Muzeum Żydowskim w Brukseli. Sprawcą był Mehdi Nemmouche – w 2013 roku walczył w Syrii po stronie islamskich rebeliantów, rok później wrócił do Europy i przeniósł walkę na jej terytorium. Za nim poszli kolejni. 2015 rok zaczyna się i kończy serią ataków w Paryżu – w styczniu i listopadzie.

W marcu 2016 terroryści dokonują bombowego zamachu na lotnisko w Brukseli, 14 lipca ciężarówka wjeżdża w tłum świętujący rocznicę Wielkiej Rewolucji Francuskiej w Nicei, a w grudniu w uczestników jarmarku bożonarodzeniowego w Berlinie. Wczorajszy atak miał miejsce dokładnie w rocznicę zamachów z Brukseli – trudno uwierzyć, by była to przypadkowa zbieżność dat.

Samotny wilk…

Podobnie jak w Nicei i Berlinie zamachowiec wybrał samochód. Jak twierdzi „The Guardian” taki wybór broni wynikać mógł przede wszystkim z tego, iż na Wyspach dostęp do broni palnej jest bardzo ograniczony, nie ma rozwiniętego czarnego rynku, na którym można by ją nabyć. Taki handel bronią kwitnie choćby w Brukseli, gdzie zaopatrywali się zamachowcy z Paryża.

Jak zauważa dziennik, na tle zamachów z Nicei i Berlina, zamach w Londynie zebrał względnie mało ofiar, wydawał się słabo zorganizowany. Wypowiadający się na łamach gazety eksperci twierdzili, iż może to oznaczać, że sieć PI w Wielkiej Brytanii jest tak naprawdę względnie słaba. Być może faktycznie zamachu dokonała zradykalizowana, działająca w pojedynkę, pozbawiona instytucjonalnego wsparcia organizacji jednostka.

… i bezsilne państwo

Jeśli tak to faktycznie wyglądało, to nie koniecznie jest to dobra wiadomość. O wiele trudniej walczyć z samotnie działającymi, zradykalizowanymi jednostkami, niż z najlepiej nawet konspirującą się organizacją.

Przygotowywanie zamachu zostawia ślady, pozostawia wskazówki, jakie mogą wykryć służby. Im więcej osób zaangażowanych jest w akty terroru, tym większa szansa, że któraś z nich powie najbliższym co planuje, czy zdradzi się w inny sposób, umożliwiający służbom skuteczną prewencję.

Samotna, zdeterminowana, gotowa na wszystko jednostka o wiele łatwiej może wymknąć się uwadze służb. Do jej radykalizacji wystarczy dostęp do internetu, gdzie treści nie jest w stanie kontrolować żaden rząd. Na taki (po)nowoczesny, „molekularny” terror, aparat policyjny państwa ciągle nie nauczył się tak naprawdę reagować.

Po takich zamach, jak ten wczoraj, opinia publiczna oczekuje od polityków zapewnień, że teraz władza zagwarantuje bezpieczeństwo. Demokratyczny rytuał nakazuje składanie obietnic, że władza zrobi wszystko, by ukarać winnych i zapobiec dalszym takim atakom. Problem w tym, że żadna władza nie jest dziś w stanie realnie tej drugiej obietnicy spełnić.

Zwalczanie terroryzmu we Francji: fakty i mity

czytaj także

Nie ma łatwych, technicznych, policyjnych rozwiązań na terror w tej formie, jaką poznaliśmy w Nicei, czy Londynie. Można co najwyżej prowadzić politykę minimalizującą warunki sprzyjające radykalizacji, co choć jest najlepszym dostępnym nam rozwiązaniem, jest mało spektakularne i nie daje żadnych gwarancji, że podobna sytuacja nie powtórzy się za pół roku. Nic ich nie daje.

Zła odpowiedź populizmu

Ludzie potrzebują jednak poczucia bezpieczeństwa. Dlatego takie wydarzenia, jak wczorajsze, są doskonałą okazją dla różnego rodzaju populizmów. Wykorzystujących naturalne poczucie lęku do tego, by szczuć na migrantów, przeciwników politycznych, otwarte społeczeństwo. By domagać się kolejnych uprawnień dla policyjnego aparatu państwa.

W te tony już wczoraj uderzył brytyjski tabloid „The Daily Mail” – przez liberalną klasę średnią na Wyspach złośliwie nazywany „The Daily Hate”. Nazwa ta jest w pełni zasłużona, gazeta jest codzienną porcją nienawiści dla niższej klasy średniej i prawicowej części robotniczej. Tabloid odwołuje się do najniższych instynktów swoich (na ogół nie najlepiej wykształconych) czytelników, szczuje na migrantów, wielokulturowe społeczeństwo, a przede wszystkim na liberalne elity. Dokładnie w te tony uderzyła publicystka gazety, Katie Hopkins, obwiniając o ataki zaślepionych polityczną poprawnością liberałów i wielokulturowy Londyn, „miasto z ołowiu” duszące patriotyczną Brytanię, tę, która w czerwcu dumnie zagłosowała w brexitowym referendum za „odzyskaniem kontroli” nad swoim losem.

Zamach z pewnością zostanie wykorzystany jako pretekst do szczucia na uchodźców przez obecny układ rządowy w Polsce i jego medialne zaplecze.

Można się spodziewać, że za głosem tabloidu pójdą kolejne, nie tylko w Wielkiej Brytanii. Zamach posłuży administracji Trumpa jako kolejny „dowód” na słuszność jego polityki ograniczającej wjazd muzułmanów na teren Stanów, z pewnością zostanie też wykorzystany jako pretekst do dalszego szczucia na uchodźców przez obecny układ rządowy w Polsce i jego medialne zaplecze.

Problem z odpowiedzią populistyczną polega jednak nie tylko na tym, że jest podła i odwołuje się do najniższych instynktów, ale co gorsza jest też głupia. Głupia, bo polityka kryminalizacji mniejszości i muzułmanów, eskalowania przez państwo etnicznych i rasowych napięć jest najlepszym prezentem, jaki Zachód może zrobić PI. Żadna inna polityka nie zasili tak jego szeregów, sprzyjając alienacji i radykalizacji muzułmanów, także tych, którzy do tej pory od dawna nie przekraczali progu meczetu.

Houses of Parliament, Westminster, London, UK.
Houses of Parliament, Westminster, Londyn. 22 marca 2017. Fot. Louisa Naks.

Znaczenie symbolu

A za złą politykę płaci się realne koszty. Co także przypomina wczorajszy atak. Jego miejsce zostało wybrane nieprzypadkowo. Zaatakowany został Westminster, „matka parlamentów”, kolebka nowożytnej demokracji przedstawicielskiej. Miejsce wyrażające wszystkie te wartości, których nienawidzi wszelki fundamentalizm: wolność słowa i przekonań, prawo do swobodnej dyskusji, do politycznej reprezentacji.

Polityka kryminalizacji mniejszości i muzułmanów, eskalowania przez państwo etnicznych i rasowych napięć jest najlepszym prezentem, jaki Zachód może zrobić PI.

A jednocześnie symbol ten – zwłaszcza w kontekście zamachu – ma także mroczniejszą stronę. 18 marca 2003 roku Izba Gmin przegłosowała udział Wielkiej Brytanii w wojnie w Iraku, przy 412 głosach za i 149 przeciw. Dwa dni później, 20 marca, wojska koalicji pod wodzą Stanów, rozpoczęły inwazję na teren Iraku.

Bliskość tych dat i 22 marca może być przypadkowa. Jednak gdyby nie wojna w Iraku, Państwa Islamskiego pewnie dziś by nie było. A przynajmniej nie stwarzałoby zagrożeń na aż taką skalę. Oczywiście, można argumentować, że Saddam Husajn i tak by pewnie upadł w trakcie Arabskiej Wiosny, co także wytworzyłoby w Iraku próżnię, w jakiej mogłoby powstać PI albo że Wielka Brytania nie mogła powstrzymać administracji Busha. Być może. Ale z pewnością w 2003 roku brytyjski parlament popełnił kolosalny błąd. Zgodził się na katastrofalną wojnę, prowadzoną w oparciu o błędne kalkulacje i fałszywe przesłanki. Ceną tej wojny jest uderzający w Europę terror.

Inwazja na Irak uzasadniania była populistycznymi argumentami odwołującymi się do lęków po 11 września, do „zdrowego rozsądku” nakazującego „twardą odpowiedź” na zagrożenie. Widząc, jak katastrofalnie źle skończyła się taka polityka, bądźmy ostrożnie gdy kolejny tabloid, Donald Trump, czy Mariusz Błaszczak w odpowiedzi na nasze obecne problemy będą wykrzykiwać podobne rozwiązania.

Bauman: Gdyby nie było terrorystów, trzeba by ich wymyślić

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij