Obie strony konfliktu izraelsko-palestyńskiego posługują się starą narracją o krwi i ziemi, wyścigu demograficznym i powinnościach wynikających z systemu religijnego. To, co nastąpiło 7 października 2023 roku i później, jest tragiczną, a zarazem nieuniknioną konsekwencją przyjęcia tej logiki. Celem zaś – zastraszenie drugiego narodu i zredukowanie jego populacji.
W styczniu 2025 roku porozumienie o zawieszeniu broni przerwało ponad czternastomiesięczną, najbrutalniejszą w historii eskalację trwającej od prawie 70 lat wojny między narodem palestyńskim a państwem Izrael. Szacuje się, że zginęło przynajmniej 46 tysięcy Palestynek i Palestyńczyków w Gazie i niespełna tysiąc na Zachodnim Brzegu – liczby te nie uwzględniają zaginionych i zgonów z przyczyn pośrednich. Suma zabitych Izraelczyków, łącznie z ofiarami masakry dokonanej przez Hamas 7 października i członkami formacji mundurowych, wyniosła ok. 2 tysięcy.
Pokój za wysiedlenie? Gaza jako „plac rozbiórki” i „świetna nieruchomość”
czytaj także
Wiele organizacji międzynarodowych – w tym Amnesty International, Humans Rights Watch czy Forensic Architecture – uznaje, że Izrael dokonał w Strefie Gazy ludobójstwa, a rządy państw zachodnich wyalienowały się od swoich wyborców, bardziej od nich krytycznych wobec działań armii izraelskiej. Świat liczy, że zawieszenie broni doprowadzi do trwałego pokoju. Niestety, realizacja tego scenariusza jest mało prawdopodobna ze względu na to, co leży u podstaw konfliktu. A leżą tam biopolityka i demografia.
Pojedynek demograficzny
Według jednego z fundamentalnych założeń syjonizmu przyczyną antysemityzmu, przybierającego formę cyklicznych pogromów i wygnań mniejszości żydowskiej, był fakt, że Żydzi wszędzie byli gośćmi, nigdzie gospodarzami. Mniejszością zdaną na łaskę innych grup. Dlatego też kwestia demografii i stanowienia przez Żydów większości w nowo powstałym państwie była traktowana przez jego założycieli jako priorytetowa. Ta logika stała za wysiedleniami i pogromami dokonywanymi na populacji arabskiej, tzw. Nakbą, w latach 40. XX wieku oraz w kolejnych dekadach.
Politykę demograficzną prowadzono zarówno poprzez czystki etniczne, jak i zwiększanie własnej populacji, stymulując dzietność oraz stosując aliję – prawo powrotu, przyznające izraelskie obywatelstwo osobom pochodzenia żydowskiego oraz konwertujacym się na judaizm. Przyrost demograficzny w Izraelu w ostatniej ćwiartce XX wieku i na początku XXI wieku był źródłem zazdrości państw zachodnich oraz przedmiotem wielu analiz. Według danych Banku Światowego od lat 60. do 2000 roku dzietność izraelskich kobiet wahała się między 3,87 a 2,72, przez większość czasu nie schodząc powyżej 3,0.
Propaganda Izraela przestała działać. Świat wie, co się dzieje w Gazie [rozmowa]
czytaj także
Pod koniec XX wieku i na początku wieku XXI dzietność Izraelek spadła poniżej 3,0 dziecka na kobietę (Palestynki rodziły średnio po 4,6 do nawet 6 dzieci, w zależności od źródeł). Dzięki szeregowi programów rządowych osiągnęła 3,11 w 2016 roku, ale na krótko. Dzietność Palestynek, szczególnie tych żyjących w Strefie Gazy, również spadała, jednak łagodniej i startowała z wyższego poziomu.
W 2020 roku 75 proc. populacji Izraela stanowili Żydzi (6,87 mln), 20 proc. (1,9 mln) Arabowie, wliczając muzułmanów, druzów i chrześcijan pochodzenia arabskiego, 5 proc. pozostali (465 tys.), w dużej mierze migranci korzystający z prawa powrotu, którzy nie identyfikowali się jako Żydzi, oraz pracownicy z Azji Południowo-Wschodniej. W latach 2010–2020 przyrost populacji żydowskiej wynosił ok. 18 proc., przyrost populacji izraelskich Arabów – 25 proc.
Jak wojna w Gazie dzieli lewicę i polaryzuje zachodnie demokracje
czytaj także
Co istotne, największe wzrosty populacji żydowskiej odnotowywano wśród charedimów – społeczności ultraortodoksyjnej, której część podważa legitymację państwa Izrael z przyczyn religijnych i której członkowie byli, w określonym zakresie, zwolnieni ze służby wojskowej (zmieniło się to dopiero parę miesięcy temu). W 2020 roku na charedimską matkę przypadało średnio 6,6 dziecka, podczas gdy świecka Izraelitka miała ich zaledwie 2,2.
Straszliwy moment równowagi
Spadające (chociaż wciąż znacząco wyższe od średniej państw rozwiniętych) tempo przyrostu naturalnego wśród żydowskich obywateli Izraela oraz silny wzrost populacji mieszkańców Strefy Gazy – o 100 proc. w ciągu ostatnich 20 lat – przepowiadał moment populacyjnego ekwilibrium. Ponad 2,5 mln Palestyńczyków mieszkających we wszystkich strefach Zachodniego Brzegu oraz Wschodniej Jerozolimy, z 2 mln Gazańczyków oraz podobną liczbą arabskich Izraelczyków (jak w Izraelu określa się Palestyńczyków posiadających izraelskie obywatelstwo), sumowało się w 2022 roku do około 7 mln.
W tym czasie na terenie państwa okupowanych ziem palestyńskich oraz granic administracyjnych państwa Izrael mieszkało ok. 7,5 mln Żydów. Szacowano, że w ciągu najbliższych kilku lat populacja Palestyńczyków – rozbita między szereg odmienne zarządzanych obszarów administracyjnych, mimo działań okupantów pozostająca w stałym kontakcie i posiadająca poczucie wspólnoty – będzie większa od populacji żydowskiej. A do tego młodsza – z racji historycznie większej dzietności i dużych różnic w jakości życia (zwłaszcza dostępie do opieki medycznej), mieszkańcy okupowanych terytoriów palestyńskich żyją średnio o dekadę krócej niż mieszkańcy Izraela.
Przycinanie traw
Jedną z prób oddalenia widma przegranej w demograficznej wojnie była ekspansja izraelskiego osadnictwa w strefie C Zachodniego Brzegu, stanowiącej ok. 60 proc. tych terenów, wydzielonej w ramach porozumień kairskich z 1995 roku. To obszar pełen mniejszych osad palestyńskich, izraelskich osiedli i baz wojskowych, podlegający pod cywilny i wojskowy zarząd Izraela, ale stanowiący część terytoriów okupowanych. Budowa kolejnych nielegalnych osiedli izraelskich miała zmienić proporcje etniczne Zachodniego Brzegu i umożliwić jego pełną aneksję.
czytaj także
Określenie „mowing the grass” (przycinanie traw), którego z lubością używali izraelscy i amerykańscy wojskowi w odniesieniu do brutalnych operacji na terenach okupowanych, oficjalnie odnosi się do niszczenia siły żywej i infrastruktury palestyńskich organizacji niepodległościowych (przez wiele państw uznawanych za terrorystyczne). Jednak ogrom ofiar wśród cywili, a także zniszczenia infrastruktury cywilnej – z czym każdorazowo wiązały się te operacje – każe się zastanowić, czy ich celem nie było ograniczanie wzrostu palestyńskiej populacji jako takiej: przez fizyczną eliminację, okaleczenie lub doprowadzenie do wytworzenia stanu lęku oraz niepewności.
Raport UN OCHA wskazuje, że od 1 stycznia 2008 roku do 6 października 2023 roku z rąk IDF i innych formacji utożsamianych z Izraelem zginęło 6343 Palestyńczyków, a 153 610 zostało rannych. Bilans działań palestyńskich w tym samym okresie to 314 zabitych i 6412 rannych Izraelczyków. Oznacza to, że za każdego zabitego w tym okresie Izraelczyka, zabijano ponad 20 Palestyńczyków.
Palestyńczycy upatrywali w demografii swojej szansy. W opublikowanym w 2016 roku raporcie Palestine 2030. Demographic Change, Opportunity for development – przygotowanym przez agendy ONZ we współpracy z rządem Autonomii Palestyńskiej – oszacowano, że do 2030 roku tylko na terenach okupowanych żyć będzie 6,9 mln ludzi, nie uwzględniając kolejnych 2,5, a nawet 3 mln tzw. izraelskich Arabów.
Žižek: Nie uroniłem łzy po Sinwarze, nie uroniłbym po Netanjahu
czytaj także
W publikacji wyrażone zostało przekonanie ówczesnego Ministra Autonomii Palestyńskiej, że tak istotny wzrost populacji nie tylko przyczyni się do poprawy warunków ekonomicznych, ale też wymusi konieczność utworzenia wolnego Państwa Palestyńskiego. Wielu analityków – zarówno pracujących dla ONZ, jak i niezależnych podmiotów – ostrzegało jednak, że tak szybko rozrastająca się populacja młodych, pozbawionych praw i perspektyw ludzi, zamkniętych w „największym na świecie więzieniu pod gołym niebem”, narażonych na przemoc ze strony izraelskich żołnierzy i osadników, poddanych religijnej i nacjonalistycznej propagandzie Hamasu oraz powiązanych z nim organizacji, może doprowadzić do wybuchu agresji.
In vitro i aborcja
Na początku XXI wieku wśród społeczności palestyńskiej zaczął się boom na in vitro. W 2003 roku na Zachodnim Brzegu działały trzy zajmujące się tym kliniki, w Gazie – dwie. Według raportu United Nations Population Found w roku 2019 było ich już odpowiednio jedenaście i dziewięć. Dane z palestyńskich mediów, które udało mi się znaleźć, wskazują, że przed eskalacją wojny w październiku 2023 roku powstały kolejne dwie.
Może to brzmieć absurdalnie dla Europejczyka, którego zestaw skojarzeń łączy Gazę z biedą, a in vitro z wysokimi kosztami. Faktycznie, w kolejnych raportach ONZ Strefa Gazy była uznawana za miejsce o skrajnie niesprzyjających życiu warunkach – z niskim poziomem bezpieczeństwa żywnościowego, bezrobociem wynoszącym ponad 45 proc., ograniczonym dostępem do wody czy trudną sytuacją mieszkaniową (tak było, zanim izraelskie wojsko zrównało teren z ziemią, niszcząc połowę szkół, większość szpitali i skazując większość Palestyńczyków na bezdomność). Jednak przy wsparciu organizacji pozarządowych, takich jak Palestinian Centre for Human Preservation, grantom od rządu Autonomii Palestyńskiej czy pożyczek od rodziny i wieloletnich oszczędności, Palestyńczycy znaleźli się wśród liderów in vitro na Bliskim Wschodzie.
czytaj także
W społeczności palestyńskiej prokreacja stanowi jedną z form oporu wobec okupacji. Najbardziej spektakularnym wyrazem tego podejścia jest przemyt nasienia z izraelskich więzień. Używa się go przy zabiegach in vitro w klinikach w Gazie i na Zachodnim Brzegu, co pozwala skazanym na wieloletnie wyroki zostać ojcami. Szacuje się, że od 2012 roku poczęto w ten sposób ok. 120 dzieci.
Opinię publiczną zaskoczyła podawana przez media informacja o pobieraniu nasienia od zabitych 7 października 2023 Izraelczyków. Jest to jednak konsekwencją regulacji funkcjonujących w Izraelu od ponad dwóch dekad, umożliwiających dysponowanie materiałem biologicznym zmarłego przez jego bliskich (co do zasady – żony i partnerki, w wyjątkowych przypadkach rodziców). To tzw. testament biologiczny, będący pokłosiem m.in. dofinansowanego przez państwo programu przechowywania nasienia żołnierzy IDF. Izrael jest też jednym z niewielu państw (obok Wielkiej Brytanii, niektórych stanów USA czy Hiszpanii), które pozwalają na tworzenie zarodków po śmierci jednego z rodziców.
Warufakis, Eno: Ludobójstwo nie jest i nie może być dozwolone
czytaj także
Izrael to również jeden z niewielu krajów, w których – w szeregu przypadków – można legalnie przerwać ciążę do 24. tygodnia bez większych przeszkód, oraz, po uzyskaniu opinii odpowiedniej komisji – aż do samego porodu. Dostęp do aborcji, surogacji i in vitro, często współfinansowanych przez państwo, tworzy jedną z najbardziej progresywnych polityk reprodukcyjnych na świecie.
Diametralnie różni się to od sytuacji Palestynek zamieszkujących Strefę Gazy, gdzie obowiązują przepisy dotyczące terminacji ciąży zawarte w Palestinian Public Health Law No. 20 z 2004 roku. Aborcja jest niemal całkowicie zakazana, również w przypadkach, gdy do zapłodnienia doszło w wyniku gwałtu, płód jest trwale uszkodzony – wyjątek stanowi sytuacja zagrożenia życia osoby w ciąży. Wykonanie zabiegu wymaga pisemnej zgody zarówno ciężarnej, jak i jej męża lub męskiego legalnego opiekuna, zazwyczaj ojca.
Otwartość na osoby LGBT+ jako element polityki reprodukcyjnej
Osoby LGBT+ pochodzenia izraelskiego mogą być przez izraelskich konserwatystów postrzegane jako grzeszne, ale jednak „swoje”. W pierwszej kolejności są bowiem Izraelczykami – potencjalnymi żołnierzami, nosicielami żydowskich genów i tożsamości. Odbywają minimum 32 miesiące służby wojskowej (mężczyźni) bądź 24 (kobiety), tak samo jak heteronormatywni obywatele i obywatelki. Pary jednopłciowe, osoby trans będące w związkach, a także osoby samotne – niezależnie od płci – od lat mogą, w ramach rządowych programów, korzystać z adopcji, in vitro czy surogatek (z tego ostatniego od 2021 roku, dzięki decyzji Sądu Najwyższego).
czytaj także
Wiele z tych rozwiązań – które w Europie czy dzisiejszych Stanach uchodzą za lewackie i „woke” – zostało przepchniętych podczas rządów twardej prawicy (jak można określić pięć kolejnych gabinetów powstałych po 2009 roku, gdy władzę straciła centroprawicowa Kadima). W obecnym rządzie nie brakuje homofobicznych polityków, jak Benzael Smotricz czy Ben Gwir, ale sam Benjamin Netanjahu wyrażał poparcie dla osób LGBT+, podkreślając, że odgrywają istotną rolę w państwie.
W Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu trudno o analogię – osoby LGBT+ są tam ofiarami przemocy i prześladowań. Warto przy tym zauważyć, że w większości przypadków zabójstw czy egzekucji, których ofiary były oskarżone o homoseksualizm – jak w wypadku Mahmouda Ishtiwi czy Zuhaira al-Ghaleetha – był to zarzut dodatkowy, towarzyszący zarzutowi zdrady poprzez współpracę z Izraelem. Rekrutowanie osób nieheteroseksualnych przy użyciu szantażu przez cywilny i wojskowy wywiad Izraela jest dobrze udokumentowane. Palestyńskich gejów służby podległe rządowi, który fasadowo wspiera osoby LGBT+ w Izraelu, przymuszają do kolaboracji, grożąc wyoutowaniem przed arabskimi sąsiadami czy rodziną.
Musimy przerwać wyścig demograficzny, a nie go spauzować
Obie strony konfliktu izraelsko-palestyńskiego posługują się starą narracją o krwi i ziemi, wyścigu demograficznym i powinnościach wynikających z systemu religijnego. To, co nastąpiło 7 października 2023 roku i później, jest tragiczną, a zarazem nieuniknioną konsekwencją przyjęcia tej logiki. Celem zaś – zastraszenie drugiego narodu i zredukowanie jego populacji.
Perspektywa wyścigu demograficznego jest bezduszna i przerażająca: w tym ujęciu ciała Izraelczyków i Palestyńczyków są pośrednio własnością narodu. Kobiety stają się niewiele więcej niż inkubatorami, mężczyźni (a w Izraelu, choć znacznie rzadziej, także kobiety) – mięsem armatnim w niekończącej się wojnie.
Czy to możliwe, że „postępowe” państwo dokonuje ludobójstwa?
czytaj także
Pozostawienie konfliktu między Izraelem a Palestyną bez zdecydowanej międzynarodowej interwencji, rozładowującej tykającą bombę wyścigu demograficznego, doprowadziło do zbyt wielu okrucieństw – w tym opisanych wyżej praktyk i praw, wynikających z permanentnego stanu wojny.
Ustanie on tylko, gdy oba narody będą miały niezależne i własne państwa – lub kiedy jeden z nich unicestwi drugi. Jeśli zgodzimy się, że drugi scenariusz nie wchodzi w grę, zostanie nam rozwiązanie dwupaństwowe, w którym społeczność międzynarodowa będzie mogła wywierać presję na porzucanie naruszających prawa człowieka praktyk i mitygować wzajemne akty agresji, a państwa, bez permanentnego poczucia zagrożenia i konieczności walki o własny byt, będą bardziej skłonne z tych aktów zrezygnować.