Twój koszyk jest obecnie pusty!
Wielka Brytania: 0,2 proc. wyborców decyduje, kto przejmie bajzel po Johnsonie
Torysi mają dwoje kandydatów na premiera. Z daleka wyglądają nieźle – ale tylko z daleka.

Parlamentarzyści na urlopie, szkoły zamknięte, wczasowicze w całodziennej kolejce w Dover. Lato! Tylko z sezonu ogórkowego w tym roku nici. Przed nami upały i wybory w Partii Konserwatywnej, które wyłonią nową premierkę lub premiera. Przyślijcie pomoc! Albo popcorn. Ta farsa będzie trwała kolejne sześć tygodni, a wyboru w imieniu całego społeczeństwa dokona 0,2 proc. dorosłej ludności Wielkiej Brytanii.
Jak się tu znaleźliśmy? 5 lipca podał się do dymisji sekretarz stanu ds. zdrowia Sajid Javid, czym zapoczątkował lawinę rządowych rezygnacji. W ciągu 24 godzin z pracy w Westminsterze zrezygnowało ponad 40 osób. Dwa dni później rząd stracił 26 ministrów, a liczba dymisji osób deklarujących brak zaufania dla rządu Johnsona przekroczyła 50. Nasz rząd pobił kolejny rekord – aż w działach reklamy KFC i supermarketu Iceland zaiskrzyło kreatywnie.
https://twitter.com/thetinasimon/status/1545487119795343360
Afery, kłamstwa i pogarda dla społeczeństwa towarzyszyły rządom Johnsona od początku kadencji, ale ostatecznym ciosem, jaki ten zakłamany błazen sam sobie zadał, okazało się łganie, jakoby nic nie wiedział o zarzutach molestowania seksualnego stawianych Christopherowi Pincherowi pełniącemu funkcję zastępcy parlamentarnego whipa. Ponaglany przez członków partii i własnego gabinetu, Johnson w końcu podał się do dymisji 7 lipca. Zrobił to we właściwym sobie stylu rozwydrzonego dzieciaka, któremu podstępnie zabrano zabawkę. Johnson zostawił po sobie niesmak, najgłębszy spadek stopy życiowej od zakończenia drugiej wojny światowej, a także osobliwych kandydatów na nowego szefa partii.
Szybko spadły rękawice i rękawiczki. Kandydaci i kandydatki zwykle zachowującej pozory jedności Partii Konserwatywnej najpierw strzelali z ukrycia kompromitującymi faktami o przeciwnikach, a potem już publicznie obrzucali się błotem podczas telewizyjnych debat. Torysi grający na wyniszczenie na żywo w telewizji? Zanim zdążyliśmy przetrzeć oczy, trzecia debata została odwołana. Rishi Sunak i Liz Truss odmówili wzięcia w niej udziału na dzień przed planowaną emisją. Partia przypomniała rozbrykanym kandydatom, że niezależnie od tego, który pajac wygra, muszą razem obsadzić nowy gabinet.
Poza rozrywką w złym guście debaty wiele nie wnosiły, bo pierwszych odsiewów dokonywali jedynie członkowie partii zasiadający w parlamencie. Z tych, którzy nie dotarli do finału, na honorową wzmiankę zasługują przynajmniej dwie kandydatki. Suella Braverman, która odpadła w drugiej rundzie, powinna była dostać nagrodę za polityczną ekwilibrystykę. Jako pierwsza ogłosiła swoją kandydaturę podczas wywiadu na żywo w ITV. Zrobiła to, pełniąc funkcję prokuratora generalnego w rządzie Johnsona, zanim on sam zdążył się podać do dymisji.
Kemi Badenoch, której sztab podobno rozpoczął kampanię od znakowania toalet („men” i „ladies”), wytrwała aż do przedostatniej rundy. Zyskała 59 głosów i oficjalne poparcie skrajnie prawicowej partii Britain First.
Do następnej tury przeszli Rishi Sunak, do niedawna minister finansów w rządzie Johnsona, i Liz Truss, sekretarzyni stanu ds. zagranicznych i ministra ds. kobiet i równouprawniania. Z daleka optyka jest świetna. Torysi wystawią pierwszego premiera z mniejszości etnicznej lub trzecią w swojej historii premierkę, podczas gdy Partia Pracy, o czym lubią przypominać gazety, niezmiennie stawia u steru białego mężczyznę. W rzeczywistości jednak obserwujemy wyścig między wypierającym się przywileju chłopcem z prywatnej szkoły, który nie zna i nie szanuje ludzi spoza swojego kręgu, a kobietą, która lubi przebieranki (Doktor Żywago Thatcher, groźna Thatcher) i snuje liryczne wynurzenia o serze cheddar i wieprzowinie. Oboje ukończyli Oksford, oboje ten sam kierunek: filozofia, polityka i ekonomia. (Tak samo, swoją drogą, jak bracia Miliband, David Cameron i wielu innych. Jeśli macie ambicje polityczne w Wielkiej Brytanii i parędziesiąt tysięcy funtów na zbyciu – tędy droga). Kandydatów łączy również uchylanie się od odpowiedzialności za swoje osiągnięcia w rządzie i za konsekwencje ostatnich 12 lat rządów torysów. Sunak zasiada w parlamencie od 2015 roku, a ministerialne stanowisko porzucił 5 lipca; Truss służy w rządzie nieprzerwanie od 2014 roku.
https://krytykapolityczna.pl/swiat/rishi-sunak-moze-zastapic-borisa-johnsona/
Sunak tryska uśmiechem i hasłami o bilansowaniu budżetu, a kampanię rozpoczął w Grantham, rodzinnym mieście Margaret Thatcher. Truss propaguje niskie podatki dla osób prywatnych i korporacji oraz kreacje na modłę św. Margaret. Oboje chcą przekonać elektorat o swojej łączności z duchem Thatcher (czy ten duch kiedyś przestanie straszyć?). Truss obiecuje natychmiastowe cięcia podatków. Sunak, który jako minister finansów trzymał w kieszeni zieloną kartę rezydenta USA (przezorny zawsze ubezpieczony), krytykuje propozycje obniżania podatków jako „niemoralną” i zapowiada Wielki Wybuch 2.0 – kolejną drastyczną deregulację rynku finansowego. Truss obiecuje za to odrzucenie wszystkich „unijnych” przepisów chroniących środowisko i prawa pracowników.
Ktokolwiek wygra i cokolwiek w tej chwili obiecuje, i tak zmieni śpiewkę przed wyborami powszechnymi. Wybór lidera lub liderki leży teraz w rękach wszystkich członków Partii Konserwatywnej, co oznacza, że 99 proc. z nas nie ma ani głosu, ani wpływu na to, kto zasiądzie w fotelu premiera. Nic w tym nowego: Boris Johnson, Theresa May i Gordon Brown również zasiedli na 10 Downing Street w wyniku rezygnacji swoich poprzedników.
„Financial Times” szacuje liczbę członków Partii Konserwatywnej na ok. 150 tysięcy, „Mirror” na 180 tysięcy. Nawet jeśli jest ich 200 tysięcy, to wciąż kropla w morzu prawie 48-milionowej rzeszy uprawnionych do głosowania. Poza tym członkowie partii są grupą mało reprezentatywną w stosunku do brytyjskiego społeczeństwa. 95 proc. z nich to osoby białe, większość to mężczyźni, prawie trzy czwarte poparło brexit, a średnia wieku wynosi 57 lat. Tymczasem 83 proc. populacji Wielkiej Brytanii jest biała, brexit poparło 52 proc. głosujących w referendum, a średnia wieku w całym społeczeństwie wynosi 40 lat.
W przeciwieństwie do reszty społeczeństwa największym zmartwieniem torysów pozostaje imigracja. Do tego dodają gospodarkę – zwłaszcza teraz, bo nawet cześć z nich po raz pierwszy w życiu odczuwa spadek stopy życiowej. Ekologia stoi za to daleko na liście ich priorytetów. Zaledwie 4 proc. członków partii uznaje, że cel zerowej emisji spalin do 2050 roku zasługuje na utrzymanie. W ostatnich dniach około 10 tys. członków partii podpisało petycję z żądaniem, by na karcie wyborczej figurował także Boris Johnson. Najwyraźniej jego brednie o „głębokim państwie” i aluzje do zdrady stanu trafiły na podatny grunt. Gdyby nie to, że większość członków partii jest w podeszłym wieku, mogłoby i u nas skończyć się insurekcją.
Nie zaskakuje więc, że kampania wyborcza wygląda jak szybkie równanie w dół. Truss i Sunak przechodzą samych siebie w konkurencjach takich jak wygrażanie pięścią uchodźcom, chylenie czoła przed fikcyjnymi korzyściami z brexitu i obiecywanie jednorożca na patyku (z konserwatywnymi wartościami w pakiecie).
Nie mamy wpływu na wybór premiera, za to wróciły igrzyska. W poniedziałek 25 lipca odbyła się pierwsza z nowo zaplanowanych debat telewizyjnych między Sunakiem i Truss. Obydwoje ochoczo poparli rozwijanie „wolnych portów” (czyli receptę na ukrywanie brudnych pieniędzy) i kategorycznie zaprzeczyli, że brexit ma cokolwiek wspólnego z chaosem w Dover. A BBC uznało, że zmiany klimatyczne nikogo (z osób posiadających głos wyborczy) nie interesują, więc zdecydowanie więcej czasu poświecono na dyskusję nad kolczykami Truss i butami Sunaka. Jeśli dowiedzieliśmy się czegoś nowego o kandydatach, to tylko tego, że przypominają wyglądem wycinanki z tektury.
Sunakowi, który spędził dużą część debaty, przerywając i przekrzykując Truss, po raz pierwszy publicznie opadła gładka maska, a wyłonił się spod niej, przewidywalnie, stereotypowy mały bully z prywatnej szkoły. Być może miał nadzieję, że taki wizerunek spotka się z większą aprobatą członków partii, wśród których Truss miała od początku zdecydowaną przewagę. Według wcześniejszych doniesień Sunak liczył na to, że podczas debat i spotkań wyborczych Truss się nie tylko zbłaźni, ale i zrazi do siebie opinię publiczną na tyle, by członkowie partii uwierzyli, że tylko on będzie w stanie pokonać Partię Pracy w następnych wyborach powszechnych. Co prawda pierwsza debata w BBC nie przybliżyła Sunaka do celu, ale czeka nas jeszcze dwanaście spotkań wyborczych i kolejna debata w telewizji SKY.
Niezależnie od tego, kto wygra, co czeka nowego premiera/premierkę? Podzielona partia, recesja, brak lekarzy i nauczycieli, strajki, chaos na lotniskach, kolejki w Dover, problem granicy w Irlandii Północnej, a wreszcie wizja referendum niepodległościowego w Szkocji i rozpadu królestwa. Udanych wakacji!
**
Johanna Kwiat – artystka, tłumaczka symultaniczna, amatorka kwaśnych jabłek. Absolwentka Wydziału Antropologii Kultury Goldsmith College, University of London.