„Kazirodztwo, onanizm, bestialstwo, prostytucja, fellatio, gwałt, dzieciobójstwo” – ze względu na tak drastyczną zawartość w pewnej szkole w Utah usunięto z bibliotecznych półek Biblię. Ale nie tylko ją, a książki nie są jedynym celem prawicowej ekstremy.
Toni Morrison z wizjonerską siłą potrafi tchnąć życie w najważniejsze aspekty amerykańskiej rzeczywistości, uzasadniała w 1993 roku Akademia Szwedzka, przyznając autorce literacką Nagrodę Nobla. Kilka lat wcześniej powieść Umiłowana otrzymała nagrodę Pulitzera. Wiele lat wcześniej, bo w 1960 roku, Pulitzera przyznano innej słynnej powieści – Zabić drozda to od dawna stała pozycja na listach lektur szkolnych.
Poza nagrodą oba te dzieła łączy fakt, że w roku 2024 trafiły na listę książek zakazanych w Stanach Zjednoczonych. W Teksasie na tej liście znajdują się Ania z Avonlea Lucy Maud Montgomery, Drużyna Pierścienia i Hobbit Tolkiena, w Missouri zaś Śniadanie Mistrzów Vonneguta i albumy z dziełami Moneta, Matisse’a, Michała Anioła i Picassa.
Tu nikt cię nie skaże za memy z papieżem. Za swastykę też nie
czytaj także
W 1650 roku kolonista z Massachusetts, William Pynchon, opublikował broszurę podważającą niektóre purytańskie dogmaty kalwinistów. Kiedy wydany w Londynie pamflet dotarł do Bostonu, został natychmiast publicznie spalony, a samego Pynchona jako heretyka zmuszono do powrotu do Anglii.
Było to pierwsze tego typu wydarzenie w amerykańskich koloniach, lecz dwa stulecia później cenzorskie zapędy ucieleśniła fraza „zakazane w Bostonie”. Wtedy to Anthony Comstock, inspektor pocztowy ze świętym ogniem w oczach, przekonał Kongres do uchwalenia ustawy zakazującej rozsyłania materiałów „obscenicznych i niemoralnych”, w tym treści dotyczących seksualności, chorób wenerycznych i kontroli urodzeń. Na mocy ustawy zabroniono dostarczać pocztą podręczniki do anatomii studentom medycyny.
Comstock, wyposażony w broń jako specjalny agent urzędu pocztowego, ścigał wszelkie przejawy łamania własnego kodeksu moralnego. W 1878 roku udał się do Madame Restell, położnej przeprowadzającej aborcje, i podał się za klienta poszukującego środków antykoncepcyjnych dla swojej żony. Restell dostarczyła mu tabletki, a Comstock następnego dnia wrócił w asyście policji i aresztował kobietę. Przed końcem procesu sądowego Restell popełniła samobójstwo.
Życie odebrała sobie również aresztowana przez Comstocka pisząca o seksualności autorka i aktywistka na rzecz praw kobiet, Ida Craddock. W przededniu rozpoczęcia kary więzienia za złamanie Comstock Act podcięła sobie żyły. Pozostawiła list, w którym piętnowała hipokryzję, mściwość i obskurantyzm Comstocka. Sam Comstock przechwalał się, że odpowiadał za 4 tysiące aresztowań i doprowadzenie 15 osób do samobójstwa w swojej „walce o młodzież”.
Filią nowojorskiej organizacji Comstocka było bostońskie stowarzyszenie Watch and Ward Society (patrz i strzeż). Ścigało nieprawomyślną literaturę z takim zapałem, że hasło „zakazane w Bostonie” stało się pożądanym znakiem jakości. Autorzy celowo drukowali tam swoje książki w nadziei, że nieunikniony zakaz zapewni im rozgłos w innych częściach kraju. Któż nie chciałby się znaleźć w towarzystwie takich dziel jak Pożegnanie z bronią Ernesta Hemingwaya, Kandyd Woltera, Źdźbła trawy Walta Whitmana czy Na Zachodzie bez zmian Remarque’a?
Technicznie rzecz biorąc, ustawa Comstocka nie została nigdy uchylona.
W 1957 roku w procesie księgarza Samuela Rotha, który został skazany w niższej instancji za wysyłanie subskrybentom magazynów pornograficznych, Sąd Najwyższy zawęził definicję obsceniczności do treści kontrowersyjnych, które jednocześnie są „całkowicie pozbawione znaczenia społecznego”. To zawężenie zrobiło miejsce dla literatury przedstawiającej seks i przemoc. Zakaz wysyłania antykoncepcji pocztą został unieważniony przez decyzje Sądu Najwyższego Griswold przeciwko Connecticut (1965) i Eisenstadt przeciwko Baird (1972).
Prezydentura Reagana i towarzysząca jej działalność „moralnej większości”, swego czasu wpływowej ultrakonserwatywnej organizacji w dużej mierze odpowiedzialnej za wywołanie nowej fali wojen kulturowych, ośmieliły bojowników na rzecz zakazywania nieprawomyślnych treści. „Liczba książek zakwestionowanych przez rady szkolne i dramatycznie wzrosła. Ludzie czuli, że istnieje mandat do zmian, zarówno na poziomie lokalnym, jak i krajowym. Po zmianie władzy poczuli się wreszcie reprezentowani” – wyjaśnił jeden z członków Amerykańskiego Stowarzyszenia Bibliotekarzy (ALA). W odpowiedzi ALA stworzyła Tydzień Zakazanej Książki, coroczne wydarzenie skupione wokół wolności czytania.
Jak zakazuje się książki? Wystarczy interwencja jednej niezadowolonej osoby na zebraniu rady szkolnej i przekonanie wystarczająco wielu jej przedstawicieli, że książka nie powinna znajdować się w szkolnej bibliotece.
Jak „moralna większość” urabiała Amerykę i wzięła aborcję na cel
czytaj także
Skąd jednak wiadomo, które pozycje szkodzą dzieciom? Wojowniczy obywatele mają do dyspozycji internetowe bazy książek uznanych za szkodliwe, które pełnią funkcję „szybkiego przewodnika dla zapracowanych rodziców”. Rzadko takie zgłoszenie pochodzi od zatroskanego rodzica zaniepokojonego treścią konkretnej książki czytanej przez jego dziecko. Autorami większości zgłoszeń są raczej osoby z gotową listą tytułów, których często nie miały w ręku. Analiza przeprowadzona przez „Washington Post” wykazała, że 60 proc. wszystkich prób usunięcia książek z bibliotek w roku szkolnym 2021–2022 pochodziło od jedenastu osób, z których każda sprzeciwiała się dziesiątkom książek w swoich okręgach.
W próbach zakazywania książek wyspecjalizowały się Moms for Liberty, radykalna „grupa praw rodzicielskich”, założona w 2021 roku przez byłych członków rady szkolnej na Florydzie. Pierwszym celem organizacji był sprzeciw wobec nakazu noszenia maseczek podczas pandemii. Kiedy temat się wyczerpał, Moms for Liberty obrały za cel programy nauczania i literaturę, żądając usunięcia materiałów nieodpowiednich dla uczniów. Dziwnym trafem za nieodpowiednie w dużej mierze uznano książki przedstawiające osoby LGBT+, książki badające seksualność oraz niuanse relacji rasowych w Ameryce.
Rozwój grupy był dość niezwykły jak na rzekomo oddolną organizację zatroskanych mam. W ciągu trzech lat utworzono 300 oddziałów w 48 stanach, zrzeszających 130 tysięcy rodziców. Organizacja otrzymywała fundusze od Heritage Foundation i Leadership Institute, który szkolił chociażby Mike’a Pence’a i Mitcha McConnella, i miała pomóc republikanom w odzyskaniu Białego Domu. Impet organizacji nieco przygasł w obliczu nie tak znów osobliwego wydarzenia w kręgach żarliwie popierających wartości rodzinne, czyli seksskandalu – w szeregach organizacji odnaleziono przestępców seksualnych, a mąż jednej z jej założycielek został oskarżony o gwałt przez kobietę, z którą małżeństwo tworzyło trójkąt. W wyborach do rad szkolnych 70 proc. kandydatów popieranych przez Moms for Liberty przegrało.
Rodzice wygrażają bibliotekarkom, książki dziurawione są kulami. A to nie wszystko
czytaj także
Niechlubną palmę pierwszeństwa w usuwaniu książek z bibliotek dzierżą Teksas i Floryda. Na Florydzie zjawisko nasiliło się po legislacyjnej ofensywie Rona DeSantisa, który postanowił budować swój kampanijny wizerunek jako rycerz walki z wokizmem, starając się prześcignąć Trumpa w wojowaniu z „lewactwem”. DeSantis podpisał prawo, które wymaga, aby każda książka udostępniana uczniom w szkołach była wybierana przez „specjalistę ds. mediów edukacyjnych”. Dodatkowo nakłada ono odpowiedzialność na nauczycieli, którzy „świadomie lub nieświadomie” umożliwiają uczniom dostęp do książki uznanej za szkodliwą – teraz można ich będzie oskarżyć o przestępstwo. W odpowiedzi nauczyciele na Florydzie zaczęli usuwać całe półki książek ze swoich klas.
Z roku na rok liczba książek, których usiłuje się w Ameryce zakazać, rośnie. Dochodzi do kuriozalnych sytuacji, takich jak odczytywanie pikantnych fragmentów książek przez śmiertelnie poważnego senatora Johna Neely Kennedy’ego podczas obrad senackiej komisji, czy też naigrywanie się z głupkowatego prawa przez zakazywanie chociażby Biblii. To wydarzyło się w 2022 roku w stanie Utah, gdzie uchwalono ustawę zakazującą książek o treści „pornograficznej lub nieprzyzwoitej”, definiując te terminy w sposób dość niejasny. W marcu rodzic z Utah napisał do okręgu szkolnego Davis, domagając się zdjęcia Biblii z półek na podstawie nowego prawa. „Kazirodztwo, onanizm, bestialstwo, prostytucja, okaleczanie narządów płciowych, fellatio, dilda, gwałt, a nawet dzieciobójstwo” – uzasadnił rodzic. Biblia została usunięta z półek młodszych klas.
Na Florydzie kolejna ustawa mająca na celu ograniczenie edukacji seksualnej poprzez zakazanie tematów takich jak zdrowie seksualne, orientacja seksualna i tożsamość płciowa w jednym okręgów szkolnych poskutkowała usunięciem słowników i encyklopedii, gdyż zawierały one terminy, które wchodzą w zakres zakazanych tematów.
Jak każda cenzura, usuwanie książek z bibliotek szkolnych jest przeciwskuteczne: zakwalifikowanie książki jako nieodpowiedniej jedynie rozbudza ciekawość młodzieży. Owe zakazy nie mogą zresztą wykraczać poza szkołę, a zakazaną książkę można z łatwością dostać w bibliotece publicznej, księgarni albo w kilka minut ściągnąć z internetu. Zatem po co cały ten cyrk?
Mściwy, bystry, potworny buc. „Florida man” na miarę amerykańskiej prezydentury
czytaj także
Jak zwykle chodzi o wywołanie moralnej paniki, która zmobilizuje określony elektorat. Zakazywanie książek to kolejna (po histerii w kwestii maseczek, szczepień, krytycznej teorii rasy i występów drag queen) odsłona republikańskiej strategii nakręcania wojen kulturowych. Istotnie, na pewną grupę obywateli zainteresowaną przymuszaniem całej reszty społeczeństwa do postępowania według ich zasad zawsze można liczyć. Jednak pewne wydarzenia i trendy sugerują, że coraz mniej wyborców nabiera się na takie zagrywki, a coraz więcej jest nimi zwyczajnie zmęczonych. Pewnym symbolem stała się tu widowiskowa porażka kampanii republikańskiego kandydata na prezydenta, Rona DeSantisa.
Na początku 2022 roku 65 proc. republikanów kibicowało DeSantisowi w wyścigu o prezydenturę. 56 proc. procent wolało go od Trumpa. W styczniu 2024 roku, po porażce w prawyborach w Iowa (21 proc. DeSantis, 51 proc. Trump, 19 proc. Nikki Haley), DeSantis zawiesił kampanię, która jawi się jako jeden z bardziej spektakularnych przykładów roztrwonienia kapitału politycznego.
Fakt, że trudno było wygrać z sekciarskim uwielbieniem, jakim darzą Trumpa jego wyznawcy. Nie pomogła również mało atrakcyjna osobowość DeSantisa, który ewidentnie męczył się na spotkaniach z wyborcami, a jego mechaniczny uśmiech stał się memem. W dużej mierze jednak zaszkodziło mu jednak coś, co miało pomóc mu zajść Trumpa od prawej, czyli fiksacja DeSantisa na rzekomo wszechobecnym lewactwie, często zwanym dzisiaj wokizmem. DeSantis ogłosił Florydę stanem, w którym „woke umiera”, i do znudzenia powtarzał rozmaite wersje owego sloganu w swoich wystąpieniach. „Będziemy walczyć z lewactwem w edukacji, będziemy walczyć z lewactwem w korporacjach, będziemy walczyć z lewactwem w legislaturze!” – grzmiał.
czytaj także
Zapytany o Ukrainę, bełkotał o rozprzestrzenianiu się ideologii gender w wojsku. Kiedy zaś korporacja Disney skrytykowała florydzkie prawo wymierzone w uczniów LGBT, DeSantis cofnął specjalny status podatkowy Disneya i wyznaczył nowy zarząd do nadzorowania poczynań korporacji. Disney pozwał stan za naruszenie pierwszej poprawki.
Obsesja DeSantisa zaczęła być odrzucająca również dla części republikańskich wyborców, którzy widzieli w niej lustrzane odbicie znienawidzonego wokizmu. Przeciwnicy owego trudnego do zdefiniowania pojęcia utożsamiają zjawisko „woke” z kontrolą i represją, zatem zacietrzewienie z przeciwnym znakiem ma dla nich podobny wydźwięk. Idea wykorzystywania rządowej władzy w krucjacie przeciwko firmom, które rzekomo promują lewicową ideologię, niekoniecznie podoba się nawet konserwatywnym wyborcom. W jednej z ankiet 70 proc. republikańskich wyborców opowiedziało się przeciwko ściganiu prywatnych firm przez urzędników. Rząd ma się trzymać z daleka od rynku – w tym przynajmniej są konsekwentni.
Z kolei ci, którzy kupili historyjkę o wrogim, antyamerykańskim lewactwie i nie mogą się doczekać jego brutalnego tępienia, nie zadowolili się rozwodnioną w ich mniemaniu retoryką DeSantisa. Mają przecież Trumpa, który mówi o imigrantach zatruwających krew narodu, o tym, że pierwszego dnia prezydentury będzie rządził jak dyktator, by zemścić się na swoich wrogach, i zachwyca się Orbánem, bo węgierski prezydent „mówi, jak ma być, i tak się dzieje”. Tej oferty DeSantis przebić nie mógł. Jego własna była zbyt słaba dla radykałów i zbyt ekstremalna dla bardziej umiarkowanych republikańskich wyborców.
Na jednym z najważniejszych frontów wojen kulturowych republikanie również nie robią specjalnych postępów. Prawo do aborcji zostało obronione wszędzie, gdzie poddano je pod głosowanie w referendum – również wolą wyborców republikańskich, których zaniepokoiło wtrącanie się polityków w prywatne decyzje obywateli. Większość republikańskich wyborców z reguły głosuje na kandydatów republikańskich, lecz demokraci nadal liczą na dopingujący efekt kwestii praw aborcyjnych w wyborach powszechnych.
Na tym polu działania GOP są kompletnie oderwane od oczekiwań większości wyborców, co nie przeszkadza politykom będącym zakładnikami najbardziej fanatycznego elektoratu forsować absurdalnych rozwiązań. W lutym Sąd Najwyższy Alabamy orzekł, że zamrożone zarodki w klinikach in vitro mają być traktowane jak nienarodzone dzieci. Trzy pary pozwały klinikę in vitro po tym, jak pacjent, który zawędrował do laboratorium, przypadkowo strącił zamrożone zarodki na podłogę i je zniszczył. Klienci kliniki wnieśli o odszkodowanie z tytułu tzw. wrongful death, czyli spowodowania śmierci w wyniku zaniedbania, a sąd przychylił się do ich pozwu. W konsekwencji kilka klinik w Alabamie wstrzymało swoje programy in vitro. Aborcja w Alabamie jest zakazana, co dopełnia śmieszno-straszną filozofię antyaborcyjnych konserwatystów – kobieta musi być w ciąży, szczególnie jeśli tego nie chce. Ale jeśli pragnie zostać matką, zakażemy!
Prawo do aborcji wygrywa w referendach. Ale wybory może wygrać Trump
czytaj także
Wracając do Comstocka: w ubiegłym roku sędzia w Teksasie orzekł, że wysyłanie pocztą tabletek aborcyjnych łamie uśpioną od półwiecza ustawę nazwiska słynnego inspektora poczty. Tuż po decyzji w Teksasie sędzia okręgowy Waszyngtonu wydał orzeczenie chroniące dostęp do mifepristonu. Wykonalność decyzji teksańskiego sędziego została wstrzymana przez Sąd Najwyższy i na razie lek pozostaje dostępny (oczywiście tylko w stanach, gdzie aborcja pozostaje legalna). Może to ulec zmianie za kilka miesięcy, kiedy to Sąd Najwyższy rozpatrzy sprawę i być może stwierdzi zasadność powołania się na ustawę Comstocka.
Coroczne badanie American Values Survey przygląda się trendom społeczno-politycznym w amerykańskich społeczeństwie. Mając do wyboru kandydata na prezydenta efektywnie zarządzającego gospodarką lub kandydata chroniącego „amerykańską kulturę i styl życia” (co w praktyce oznacza wykorzystanie władzy prezydenckiej do eskalacji wojen kulturowych), większość respondentów stawia na gospodarkę. Grunt, żeby owa większość poszła na wybory.