Do partyjnej nominacji jeszcze długa droga, ale dotąd w prawyborach zwycięża Bernie Sanders. Jego zwolennicy twierdzą, że tylko on ma szansę pokonać Trumpa – obawiają się jednak, czy establishment Partii Demokratycznej nie zablokuje jego kandydatury, tak jak to zrobił cztery lata temu.
Podobnie jak w 2016 roku Bernie Sanders zaskakuje wszystkich, po raz drugi wyciągając rękę po prezydencką nominację.
Wyniki prawyborów z New Hampshire można interpretować na dwa sposoby. Z jednej strony zdobycie 25,7% głosów to wielki sukces rewolucji Sandersa. Jednocześnie mocna pozycja Pete’a Buttigiega (24,4%) i Amy Klobuchar (19,8%) pokazuje, że elektorat wciąż ma duży apetyt na centrum – wystarczy je skonsolidować.
czytaj także
„Narzekanie nie pomoże. Jeśli establishment chce powstrzymać Berniego Sandersa, musi dogadać się co do alternatywy” – pisze jeden z najbardziej rozpoznawalnych głosów w tzw. liberalnych mediach, Matthew Yglesias. Trudno powiedzieć, kto boi się Berniego bardziej – maszyna zwana Partią Demokratyczną czy Donald Trump.
Gdy rok temu – jako jeden z dwudziestu demokratów – 78-letni Sanders ogłaszał początek kampanii prezydenckiej, wielu spodziewało się popłuczyn po 2016 roku. Wtedy, cztery lata wcześniej, Bernie miał swoją szansę i wtedy, zdaniem wielu, ją stracił. Co więcej, na jesieni przeszedł atak serca, który wstrzymał na chwilę kampanię. Po jej wznowieniu i nowym, mocnym klipie wyborczym przyszło ważne poparcie progresywnej posłanki z Nowego Jorku, Alexandrii Ocasio-Cortez. Kolejne demokratyczne debaty przypominały tym, którzy zdążyli zapomnieć, jakiego stracha Bernie napędził Hillary Clinton w poprzednim wyścigu o demokratyczną nominację. Wtedy również wygrał w New Hampshire, zaskakując siłą ruchu, który stworzył.
czytaj także
Cztery lata później Bernie wygrywa ponownie. Po piętach depcze mu burmistrz Pete, jak go nazywa Ameryka, 38-letni Buttigieg, który stara się zająć bardziej centrową pozycję. Perspektywy Joego Bidena i Elizabeth Warren nie wyglądają dobrze.
Podczas gdy front demokratycznego wyścigu przerzedza się razem z pierwszymi wyborczymi deklaracjami w stanach Iowa i New Hampshire, Sanders wciąż uparcie wyznacza centrum dyskusji, prowadzonej na jego warunkach i przesuniętej znacznie bardziej na lewo, niż było to akceptowane jeszcze kilka lat temu. W kontekście Berniego kandydaci tacy jak Joe Biden czy Pete Buttigieg to korpodemokraci – używam określenia stosowanego ostatnio przez progresywną lewicę – zbyt blisko wielkich pieniędzy i wielkiego biznesu.
Przed New Hampshire odbyły się prawybory w Iowa, które otwierają sezon wyborczy. Na ich wyniki trzeba było czekać tydzień. Demokratom siadła nowa aplikacja do głosowania, powodując znaczne opóźnienie ogłoszenia wyników i generalne poczucie partyjnego obciachu. Jednocześnie lewica na Twitterze – ten chór młodych białych mężczyzn, jak ostatnio podsumowała historyczka Jill Lepore – nie ma wątpliwości, że tydzień zwłoki obliczony był przeciw Sandersowi. Bernie i Pete właściwie skończyli łeb w łeb, jak pokazują ostateczne wyniki. Odbyły się dwie tury głosowania, Sanders obie wygrał, ale i tak w ogólnym rozrachunku Pete dostał czternastu, a Bernie tylko dwunastu delegatów. To oczywiście nie spodobało się fanom Berniego, którzy generalnie narzekają – nie bez uzasadnienia – że to, jak Sanders jest traktowany przez media i własną partię, woła o pomstę do nieba. Z kolei establishment twierdzi, że ludzie Berniego cierpią na głęboką paranoję, wiedząc, że socjalista z Vermont oznacza spore zmiany w strukturze partyjnej władzy, i obawiając się, czy partia do tych zmian dopuści. Wśród waszyngtońskich oficjeli mało kto oficjalnie popiera Sandersa. Celebryci jego kampanii to Ocasio-Cortez, znany reżyser Michael Moore oraz kontrowersyjna gwiazda podcastosfery Joe Rogan.
Są dwa pytania, które zadają sobie demokraci – tak w kontekście Sandersa, jak i każdego innego demokraty, który stanie do pojedynku z Trumpem: czy Bernie przyciągnie Afroamerykanów, bez których, jak wierzy partia, nie da się zbudować demokratycznej koalicji? I czy ma szansę pokonać Trumpa?
czytaj także
W 2016 Sandersowi zabrakło poparcia Afroamerykanów. Ruch #BlackLivesMatter oskarżał go o ignorowanie czarnych wyborców. Wystarczy jednak zapoznać się z 30 latami politycznej aktywności Sandersa, by zrozumieć, że zawsze rozpoznawał opresję mniejszości rasowych i seksualnych. Gdy podczas grudniowej debaty w Los Angeles zapytano go o przemoc wobec osób transpłciowych, zwłaszcza reprezentujących mniejszości rasowe, Sanders obiecał „moralne przywództwo” w tej kwestii, zapowiadając walkę przeciw każdej formie dyskryminacji. Potem wrócił do gospodarki i służby zdrowia, traktując Afroamerykanów i Latynosów jak każdych innych wyborców, pisze David Frum dla magazynu „The Atlantic”. Większy poklask byłego człowieka prezydenta Busha zyskała już inna demokratyczna kandydatka, senatorka Elizabeth Warren.
czytaj także
W 2020 tylko dwóch demokratycznych kandydatów może mówić o jakimkolwiek poparciu czarnej społeczności. Wciąż największym uznaniem – i to jest jego najsilniejsza karta – cieszy się Joe Biden, a to dlatego, że czarni wyborcy utożsamiają go z prezydenturą Obamy, a może po prostu pamiętają go z nazwiska. Bernie ma wśród nich 28% poparcia, co w porównaniu z 2016 rokiem i tak trzeba uznać za sukces i dowód, że on też staje się rozpoznawalny. Amerykanie kojarzą nazwisko Sandersa od dawna, od czasu, kiedy w 1980 roku z niedowierzaniem przeczytali w gazetach, że socjalista został burmistrzem miasta w stanie Vermont.
To, jak Sandersa traktują media i własna partia, woła o pomstę do nieba.
Kwestia numer dwa: czy istnieje prawicowy wyborca, który zagłosowałby na Berniego? Fani Berniego twierdzą, że Bernie nie tylko może wygrać z Trumpem, ale że jest wręcz jedynym kandydatem, który może tego dokonać: „Bernie beats Trump”. I rzeczywiście – podobnie jak cztery lata temu nowe sondaże obiecują Berniemu wielopunktowe zwycięstwo nad Trumpem. Jak sam Sanders zauważył w ostatniej debacie, odpowiadając na ataki senator z Minnesoty Amy Klobuchar: „O ile dobrze pamiętam, w moim własnym stanie Vermont popiera mnie 25% republikanów”.
Sanders jest najpopularniejszym senatorem w Ameryce. Jest też jedynym demokratą, który zwraca się do klasy pracującej w tzw. Pasie Rdzy, potencjalnie konkurując o tych samych wyborców co Trump. Wbrew powszechnej opinii Trump podobno obawia się Berniego. W rozmowie z Lwem Parnasem, której audio jest obecnie dostępne w internecie, Trump tłumaczy Parnasowi, że w 2016 dostał głosy 20% wyborców Berniego – tych, których interesują cła i handel międzynarodowy. Trump rzadko wspomina o Sandersie, ale w tegorocznym orędziu do narodu obiecał Amerykanom, że nie pozwoli, żeby socjalizm zniszczył amerykańską służbę zdrowia.
Z drugiej strony, ilu Amerykanów, mając do wyboru Trumpa lub socjalistę, wybierze jednak tego pierwszego lub po prostu zostanie w domu? Czy Sanders nie skończy podobnie jak Jeremy Corbyn w Wielkiej Brytanii? Jak faktycznie wyglądałaby debata między Trumpem a Sandersem, który spędził miesiąc miodowy w Związku Radzieckim i sympatyzuje z Wenezuelą? Wreszcie, czy Amerykanie są gotowi na koniec prywatnej służby zdrowia?
Naomi Klein: Równość klasowa, płciowa i rasowa to koszmar populistycznej prawicy
czytaj także
Partia oskarża Berniego o radykalizm. Jak dotąd ani Clintonowie, ani Barack Obama nie poparli oficjalnie żadnego z kandydatów. Dla Bidena, byłego wiceprezydenta Obamy, takie poparcie mogłoby być początkiem centrowej koalicji przeciw Sandersowi.
Następne prawybory już za rogiem – 22 lutego w Nevadzie.