Twój koszyk jest obecnie pusty!
Moria to nasza sprawa
Pożary w obozie Moria nie są nieszczęśliwym wypadkiem. To konsekwencja okrutnej, lekkomyślnej polityki – także polskiej.

Symbolicznie ogień pod obóz Moria był podkładany przez lata, przez zaniedbania i fatalne decyzje europejskich liderów, w tym radykalną odmowę udzielenia jakiejkolwiek pomocy przez polskie władze. Morię wymyślono w 2015 roku, kiedy europejscy politycy zadecydowali o przygotowaniu tzw. hotspotów, które miały odpowiedzieć na rzekomy „kryzys migracyjny”. W założeniu miały to być tymczasowe miejsca, gdzie osoby przybywające do Europy byłyby rejestrowane, a następnie kierowane do procedury azylowej, relokowane do innego państwa UE albo deportowane do kraju pochodzenia. Jednym z takich ośrodków jest obóz Moria na Lesbos.
Problem hotspotów polega na tym, że ich tymczasowość trwa już lata, a cel w postaci rejestracji zamienił się w „zapewnianie” miejsca stałego zamieszkania. Obozy przygotowane na kilka tysięcy osób to obecnie „koczowiska”, „dżungle” i „oliwne gaje” dla trzy-, a nawet czterokrotnie większej liczby osób, niż planowano.
W Grecji takich hotspotów jest pięć: Moria na Lesbos, Vathi na Samos, Lepida na Leros, Pyli na Kos i Vial na wyspie Chios. Wszystkie te obozy łącznie mogą pomieścić zaledwie sześć tysięcy osób, a dziś mieszka w nich trzy razy więcej osób ubiegających się o przyznanie ochrony. Większość z nich przeprawiła się do Europy z Afganistanu i Syrii. W chwili pożarów w samej Morii mieszkało 12,5 tysiąca osób, chociaż przewidziano ten obóz na trzy tysiące.
Między 11 a 13 września miały miejsce protesty ludności zmuszonej opuścić Morię. Policja użyła przeciwko demonstrantom gazu łzawiącego – i nie był to pierwszy tego typu incydent. Strachu o życie i bezpieczeństwo mieszkańcy Morii nie zostawili za sobą w kraju, z którego uciekli. W Europie nadal mają się czego obawiać. Dla tych, którzy w Europie szukają bezpieczeństwa, my, europejska społeczność, przygotowaliśmy piekło. Ludzie, którzy przetrwali wojnę, bomby spadające na ich domy, śmierć bliskich, tortury i śmiertelną dla tysięcy ludzi podróż przez morze, w europejskich obozach doświadczają przemocy, brutalnych ataków ze strony policji i lokalnej społeczności i zamarzają z zimna, a zanim w ogóle dotrą do obozu, giną na europejskiej granicy.
Europejska polityka w greckim obozie
„To piekło w Europie” – tak życie w tych obozach nazywają sami uchodźcy. Lata bez opieki medycznej, edukacji, dostępu do wody, sanitariatów, środków higieny, pożywienia. Bezczynność, zawieszenie, oczekiwanie, brak wpływu na własny los, poczucie zapomnienia i porzucenia. Brak podstawach gwarancji i praw, które należne są każdej z osób ubiegających się o azyl. Nie ma słów, by opisać panujące w tych obozach skrajne warunki.
Mogłoby to wyglądać inaczej, gdyby kraje takie jak Polska, Węgry, Czechy, które nie przyjęły uchodźców w ramach systemu relokacji, wypełniły swoje zobowiązanie i systematycznie przez ostatnie lata okazywały solidarność z uchodźcami. Do Polski miało przyjechać zaledwie 6 tysięcy osób, tak zdecydował rząd Ewy Kopacz. Jednak pomimo deklaracji w kolejnych latach nie wykonano tego zobowiązania. 2 kwietnia tego roku zawyrokował w tej sprawie Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, jasno stwierdzając: nie przyjmując uchodźców, Polska złamała prawo.
Teraz nasz kraj ma okazję, żeby wywiązać się ze swojego zobowiązania, ocalając osoby ze spalonego obozu Moria. Do listy krajów planujących ewakuację z Lesbos wciąż dołączają kolejne, nadal jednak nie ma wśród nich Polski. Niemcy deklarują już przyjęcie kolejnej grupy, być może nawet 1,5 tysiąca osób, a lokalne władze próbują przekonać niemiecki rząd do przyjęcia nawet 5 tysięcy. Słowenia, choć zadeklarowała, że planuje przyjęcie zaledwie kilku osób, wyłamała się tym samym z bloku siedmiu państw, które jeszcze w czerwcu silnie sprzeciwiały się solidarnemu przyjmowania uchodźców, a swój sprzeciw wyraziła we wspólnym wystąpieniu do Komisji Europejskiej krajów Grupy Wyszehradzkiej oraz Estonii, Łotwy i Słowenii.
List wystosowano w kontekście europejskiej debaty nad nowym „Paktem azylowym i migracyjnym”, w którym przedstawiono koncepcję solidarnego dzielenia się odpowiedzialnością za przyjmowanie uchodźców. Polska przez cały okres debat nad tym dokumentem silnie oponuje przeciwko fragmentowi o przyjmowaniu uchodźców. Mariusz Kamiński dobitnie podkreślił to w swojej wypowiedzi z 8 czerwca: „Rząd polski jednoznacznie i zdecydowanie przeciwstawia się jakimkolwiek relokacjom nielegalnych imigrantów na terenie naszego kraju. Jest to stanowisko jasne, jednoznaczne i niepodlegające negocjacjom” – dodał.
Pomimo tak konsekwentnego odmawiania przyjmowania uchodźców polskie władze systematycznie prowadzą narrację o polskiej solidarności. Kiedy na granicy grecko-tureckiej w marcu tego roku zabito co najmniej dwóch mężczyzn w wyniku ostrzelania przez greckie siły graniczne, usłyszeliśmy od polskiego rządu, że ten planuje wsparcie w Grecji w postaci wysłania stu funkcjonariuszy straży granicznej i stu policjantów. To właśnie tłumaczyli działaniem w duchu solidarności. Po pożarze w Morii polscy ministrowie zapowiedzieli, że do Grecji pojedzie 156 domów modułowych dla tych, którzy ucierpieli w wyniku pożaru. „Pomoc powinna być kierowana tam, gdzie jest źródło kryzysu” – powiedział przedstawiciel polskiego rządu.
Jednak to nie uchodźcy, to nie Moria, nie Grecja i nie pożar są tutaj źródłami kryzysu. Jest nim rozwiązanie przyjęte systemowo w Europie, które polega na przetrzymywaniu ludzi w katastrofalnych warunkach. Pożar w Morii jest tylko efektem tej polityki.
23 września poznamy szczegóły wspomnianego paktu w sprawie migracji i azylu, przygotowywanego przez europejskich liderów. Przedstawiając zarys paktu, przedstawiciel Komisji Europejskiej zapowiedział, że w swojej symbolice nawiązuje do budynku składającego się z trzech pięter. Piętro pierwsze to wymiar zewnętrzny, czyli eksternalizacja europejskiej polityki – umowy z krajami ościennymi pozwalające zatrzymać uchodźców, nim dotrą do granic Europy. Na drugim piętrze domu został ulokowany FRONTEX (Europejska Agencja Straży Granicznej i Przybrzeżnej), to piętro ma zostać zdecydowanie wzmocnione. Na ostatnim piętrze ma zostać ulokowany stały system efektywnej solidarności, jednak bez obowiązkowego systemu relokacji; brak w nim także fragmentu o legalnej migracji. Wszystko wskazuje na to, że będzie to dom, w którym brakuje jednak drzwi wejściowych. Brak systematycznej relokacji z greckich obozów będzie tworzyć przeludnione obozy takie jak Moria.
Nie prosimy, ale żądamy
Żądamy przyjęcia uchodźców do Polski. To nie jest propozycja ani prośba, tym razem to żądanie, wyrażone w liście otwartym do polskich władz. Zaledwie w kilka chwil pod apelem podpisało się 79 organizacji społecznych. W wielu polskich miastach odbywają się pikiety pod hasłem „Ratujmy dzieci z Morii”. Pomoc dla uchodźców deklarują polskie miasta. Prezydent Sopotu powiedział, że jego miasto chętnie przyjęłoby uchodźców z Lesbos; podobnie mówiła prezydentka Gdańska, powołując się na historię miasta solidarności. Do tego grona dołączył także prezydent Poznania. W kilka dni zebrano ponad 7 tysięcy podpisów pod petycją do Marszałka Senatu o przyjęcie dzieci z Morii. Szymon Hołownia wysłał list do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego z prośbą o przyjęcie 50 sierot ze spalonego obozu.
Każdego dnia w kolejnych krajach UE odbywają się protesty i debaty o przyjmowaniu kolejnych osób. Polska wciąż jednak nie dołącza do grona państw zdecydowanych na ewakuowanie przynajmniej niewielkiej liczby osób.
Choć lockdown nie obowiązuje już w większości miejsc na mapie Europy, w Grecji jest inaczej, ale dotyczy to wyłącznie uchodźców. Dwa tygodnie po pożarze w Morii ogień dotarł na Samos. To już kolejny raz, kiedy obóz płonie na tej wyspie. Udało się ugasić pożar, ale nie gniew i frustrację ludzi, którzy mieszkają w tych niewyobrażalnych warunkach. Na Samos wykrywane są kolejne przypadki koronawirusa. Obóz został objęty ścisłą kwarantanną do 29 września. Mieszkańcom zabroniono opuszczać hotspot. Obóz w Morii zapłonął, kiedy oficjalne potwierdzenie pierwszych przypadków COVID-19 spotęgowało desperację ludzi, ich strach i poczucie beznadziei. Pierwszy przypadek wirusa został wykryty także w obozie Vial na wyspie Chios, gdzie znajduje się trzy razy więcej osób, niż może pomieścić obóz. Obecna sytuacja zdrowotna potęguje brak poczucia bezpieczeństwa u uchodźców, a przez władze wykorzystywana jest do zamykania obozów.
Najwyższy czas przestać traktować uchodźców, jakby nie istnieli. Te pożary to nie są nieszczęśliwe wypadki. To efekt długoletniej, złej, lekkomyślnej i okrutnej polityki, która polega na budowaniu takich miejsc jak obóz Moria. Przenoszenie ludzi do nowej Morii nie jest rozwiązaniem. Jeśli europejscy liderzy, w tym Polska, nie zmienią swojego kierunku polityki, nie unikniemy kolejnych tragedii.
**
Aleksandra Fertlińska pracuje jako ekspertka do spraw monitoringu praw człowieka w Amnesty International Polska. Specjalizuje się w ochronie praw uchodźców i migrantów, wspiera inicjatywy działające na rzecz uchodźców na greckiej wyspie Samos.