Unia Europejska

„Skrajna prawica z ludzką twarzą”. Le Pen coraz bliżej prezydentury

Dekada oswajania nacjonalizmu przynosi we Francji owoce. Po dziesięciu latach od stanięcia na czele Frontu Narodowego, w międzyczasie przemianowanego na Zjednoczenie Narodowe (Rassemblement National, RN), Marine Le Pen ma dziś większe niż kiedykolwiek szanse na zajęcie Pałacu Elizejskiego.

Ostatnie sondaże wskazują na minimalną przewagę urzędującego prezydenta Emmanuela Macrona w drugiej turze wyborów, które odbędą się już za nieco ponad rok. Tak nieznaczna przewaga Macrona jest ogromnym sukcesem nacjonalistów i pokazuje skuteczność polityki łagodzenia wizerunku FN/RN. Marine Le Pen konsekwentnie „sprzedaje” Francji nacjonalizm z ludzką twarzą i jest na fali wznoszącej.

Lepszy oszust niż faszysta

Co konkretnie mówią sondaże? Jeden z niedawnych pokazał, że w przypadku starcia Macrona z Le Pen w drugiej turze wyborów prezydenckich liderka nacjonalistów mogłaby liczyć na 48 proc. poparcia. Dla porównania, w ostatnich wyborach w 2017 r., Le Pen otrzymała 34 proc. głosów. Już wtedy, mimo komfortowego zwycięstwa liberalnego oponenta, zdaniem wielu komentatorów i tak stanowiło to jej dobry wynik.

Dawny Front Narodowy jej ojca Jean-Marie Le Pena o takim poparciu mógł jedynie marzyć.

Gdy w 2002 r. Jean-Marie Le Pen dostał się do drugiej tury wyborów dzięki rozbiciu głosów lewicy na aż ośmiu kandydatów, doszło do mobilizacji przeciwników nacjonalistów w ramach „frontu republikańskiego”. Setki tysięcy Francuzów protestowało na ulicach, a wkrótce potem zagłosowało przeciw Le Penowi.

Urzędujący prezydent Jacques Chirac otrzymał wówczas aż 82 proc. głosów, wynik nie do pomyślenia w normalnych warunkach. Uwikłany w skandale korupcyjne prezydent nie budził tak powszechnej sympatii. Popularnym hasłem było wtedy „głosuj na oszusta, nie na faszystę”.

Długo wydawało się, że wejście do drugiej tury wyborów prezydenckich stanowiło jednorazowy sukces nacjonalistów z Frontu. Zdawały się to potwierdzać znacznie gorszy wynik Le Pena pięć lat później oraz klęski w wyborach europejskich i samorządowych.

Niewiele wskazywało na to, że w następnej dekadzie Front Narodowy nie tylko wyjdzie z politycznego marginesu, ale również stanie się czołową siłą opozycyjną w kraju. Sprzyjały temu czynniki zewnętrze, jak kryzys gospodarczy i migracyjny, ale też wewnętrzne, jak sięgająca po elektorat i retorykę Frontu Narodowego prezydentura Nicolasa Sarkozy’ego.

Kluczowa jednak okazała się transformacja wizerunkowa samego Frontu, związana ze zmianą kierownictwa i przejęciu sterów w partii przez córkę Jean-Marie, Marine Le Pen.

Nowa twarz skrajnej prawicy

W 2011 r. leciwy Jean-Marie Le Pen, lider Frontu od jego powstania w latach 70., ustąpił ze stanowiska i przekazał partię w ręce córki. Marine uważano za reprezentantkę umiarkowanego skrzydła FN, która dążyła do stworzenia „skrajnej prawicy z ludzką twarzą”.

Spokojna Marine mocno wyróżniała się na tle cholerycznego ojca. To ona uczyniła nowy kurs Frontu wiarygodnym. Za jej przywództwa stonowano retorykę, zaczęto wystrzegać się antysemityzmu (starszy Le Pen był znany z bagatelizowania Holocaustu), zerwano relacje z faszyzującymi partiami zagranicznej skrajnej prawicy oraz złagodzono politykę w kwestiach takich jak aborcja czy prawa osób LGBT.

Stary Jean-Marie najpierw został przez córkę schowany do szafy, a po kilku latach doszło do politycznego ojcobójstwa. Założyciela i wieloletniego lidera Frontu Narodowego wydalono z partii w 2015 r. po serii publicznie głoszonych antysemickich tyrad.

Czy Francuzi zakochali się w multikulturalizmie, a zaraz potem odkochali?

Zwycięstwo Macrona w wyborach w 2017 r. było w dużej mierze skutkiem politycznego wzrostu Frontu Narodowego, który pod wodzą Marine w każdych kolejnych wyborach tylko poprawiał swoje wyniki. Polityczne centrum raz jeszcze skupiło się wokół euroentuzjasty i liberała, kandydata będącego antytezą Le Pen.

Macron zdobył prezydenturę na fali sprzeciwu Francuzów wobec nacjonalizmu. Ale było jasne, że tradycyjne partie polityczne przestają być wobec niego skutecznym kordonem.

Jeśli nie możesz ich pokonać, przyłącz się do nich

Punkt kulminacyjny transformacji Frontu Narodowego stanowiło przemianowanie partii na Zjednoczenie Narodowe w 2018 r. Mimo starań Marine Le Pen stara nazwa wciąż przywodziła na myśl jej ojca wraz z dawną, bardziej radykalną retoryką.

Nieprzypadkowo na zastąpienie „frontu” wybrano słowo rassemblement (zjednoczenie/zgromadzenie), które ma oddawać rzekomy nowy charakter nacjonalizmu w wykonaniu Marine Le Pen. Zjednoczenie Narodowe ma nie kojarzyć się już z antysemityzmem lub obroną kolaboranckiej Francji Vichy, lecz zostać uznane za jedną z pełnoprawnych partii republikańskich.

Zjednoczeniu Narodowemu, partii występującej w imieniu tradycyjnych wartości i „zwykłych ludzi”, przeciwko globalizacji i establishmentowi, sprzyja liberalna polityka gospodarcza prezydenta Macrona, połączona z początkową represyjnością francuskich władz wobec masowych protestów „żółtych kamizelek”.

Obóz urzędującego prezydenta rzeczywiście w ostatnim czasie uznał, że najlepszą odpowiedzią na rosnący w siłę prawicowy populizm będzie przejęcie jego postulatów. Przejawia się to głównie w walce z „islamskim separatyzmem”, która łączy potrzebne reformy z zagrywkami mającymi zyskać sympatię elektoratu nacjonalistycznego.

Ministrowie Macrona sięgnęli po retorykę dotychczas kojarzoną ze skrajną prawicą, atakując zawzięcie „islamolewicę”, sztuczny twór będący współczesnym odpowiednikiem dawnej „żydokomuny”.

Jest kolejny wyimaginowany wróg prawicy. Poznajcie islamolewicę

Zdaniem minister szkolnictwa wyższego najbardziej zagrożone islamolewizmem są uniwersytety i zapowiedziano już działania na rzecz jego wyeliminowania. Środowiska akademickie sprzeciwiają się tym pomysłom, a ekonomista Piketty oskarżył nawet rząd o zachodzenie Le Pen z prawej strony.

W niedawnej debacie telewizyjnej szef MSW Gérald Darmanin wytknął nawet Le Pen… zbytnią łagodność w stosunku do islamizmu. Wyraźnie zaskoczona liderka nacjonalistów, przemianowanych właśnie na Zjednoczenie Narodowe, zaczęła bronić prawa Francuzów do wolności religijnej.

To kolejne świadectwo sukcesu zrebrandowanego Zjednoczenia Narodowego. Poglądy nacjonalistów skapują do politycznego mainstreamu we Francji, a gabinet prezydenta Republiki, wybranego jako anty-Le Pen, prześciga się z nią na prawicowość.

„Front republikański”, czyli polityczny kordon bezpieczeństwa wszystkich partii, blokujących dojście nacjonalistów do władzy, też należy już do przeszłości. Już w 2017 wielu wyborców tradycyjnej, republikańskiej prawicy porzuciło zasadę głosowania przeciwko nacjonalistce Le Pen, a wszystko wskazuje na to, że teraz dołącza do nich spora grupa lewicowców. O ile cztery lata temu na Macrona zagłosowali niemal wszyscy wyborcy kandydata socjalistów Hamona i zdecydowana większość zwolenników przedstawiciela radykalnej lewicy Mélenchona, o tyle dziś ponowne poparcie liberalnego prezydenta nie jest dla nich oczywiste.

Lewica ma problem z Macronem

Lewicowy dziennik „Libération” zadał swoim czytelnikom pytanie o preferencje wyborcze w drugiej turze wyborów prezydenckich, zakładając, że spotkają się w niej Macron i Le Pen. W odpowiedzi otrzymał setki listów rozżalonych czytelników, którzy pod wpływem polityki Macrona wykluczają ponowne zagłosowanie na niego, nawet w starciu z nacjonalistką. Zarzucają prezydentowi reprezentowanie interesów bogatych, autorytaryzm i zdradę „frontu republikańskiego” poprzez przejmowanie retoryki radykalnej prawicy.

Eribon: Jesteśmy pariasami, dziedziczymy wykluczenie

Czy wobec rebrandingu nacjonalistycznej formacji Marine Le Pen i równoczesnego skrętu na prawo Macrona lewica rzeczywiście ma argumenty, żeby stawiać znak równości między prawdopodobnymi rywalami w drugiej turze zbliżających się wyborów prezydenckich?

Należy w to wątpić. Szczerość przemiany francuskich nacjonalistów jest co najmniej wątpliwa. O jej fasadowości może świadczyć już stosunek do Génération identitaire, ugrupowania faszyzującej skrajnej prawicy, wobec którego rozpoczęto procedurę delegalizacji po uznaniu go za bojówkę propagującą nienawiść i przemoc w stosunku do mniejszości rasowych i etnicznych.

Część polityków partii Le Pen łączą powiązania z tym rasistowskim ruchem. Niektórzy z nich należą do grupy byłych faszystowskich działaczy, a cała partia sprzeciwia się delegalizacji. Sama Marine niechętnie patrzy na odwiedzające demonstracje Génération identitaire radykalne skrzydło swojego ugrupowania, ale trudno stwierdzić, czy wynika to z jej rzeczywistej opozycji wobec takich poglądów, czy jedynie z sabotowania przez nie wysiłków zmierzających do oddemonizowania formacji politycznej założonej przez jej ojca.

Mimo tego rodzaju trupów w szafie swojej partii Marine Le Pen pewnie kroczy do przyszłorocznych wyborów prezydenckich. Duża w tym zasługa nowego, umiarkowanego wizerunku Zjednoczenia Narodowego, ale tracący w sondażach Macron i jego gabinet swoimi działaniami tylko Marine sprzyjają. Zamiast zyskiwać prawicowych zwolenników, prezydent Macron zraża do siebie silnych nad Sekwaną lewicowców i w praktyce ostatecznie grzebie „front republikański”, który przez kilkanaście lat skutecznie powstrzymywał nacjonalistów przed dojściem do władzy.

Jeśli za rok nową lokatorką Pałacu Elizejskiego zostanie Le Pen, będzie to tyleż skutek normalizacji nacjonalizmu, ile demobilizacji lewicowych wyborców, którzy przestali wierzyć w Macrona jako kandydata będącego mniejszym złem niż „ludzka twarz skrajnej prawicy”, liderka francuskich nacjonalistów Marine Le Pen.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Artur Troost
Artur Troost
Doktorant UW, publicysta Krytyki Politycznej
Doktorant na Uniwersytecie Warszawskim, publicysta Krytyki Politycznej.
Zamknij