W mediach pojawiły się w ubiegłym tygodniu doniesienia o zamieszkach we francuskich miastach, sprowokowanych w dużej mierze półfinałem mistrzostw świata, w którym zagrały Francja oraz Maroko. Rzadziej wspomina się o tym, że najczęściej za akty przemocy odpowiadali prawicowi ekstremiści. Z ksenofobicznymi hasłami na ustach bojówkarze urządzili polowanie na kibiców Maroka.
Awans drużyny piłkarskiej Maroka do półfinału mundialu wywołał euforię wśród jej kibiców. Nie tylko w afrykańskim kraju, ale również u licznej diaspory marokańskiej w Beneluksie, Hiszpanii czy Francji. Sukcesowi Lwów Atlasu towarzyszyły jednak nie tylko pozytywne emocje – w kilku miastach doszło do zamieszek, grupy kibiców Maroka bywały agresywne, a w Montpellier próba zerwania francuskiej flagi z samochodu zakończyła się przejechaniem nastolatka przez spanikowanego kierowcę.
czytaj także
Takie incydenty nie przynoszą chluby społecznościom marokańskim w krajach zachodnich i wskazują na trudności w integracji u niektórych imigrantów, ale przysłoniły one inny, poważniejszy problem. Media bardzo ochoczo komentują rozruchy wszczynane przez Marokańczyków, mimo że zdecydowana większość z nich kibicowała swojej drużynie spokojnie, często przeżywając piłkarskie emocje razem z fanami Les Bleus i utrzymując przy tym przyjazną atmosferę. To jednak nie pasuje do czarnych wizji o groźnych imigrantach, podobnie jak fakt, że głównymi agresorami byli francuscy nacjonaliści.
„Odszczurzanie” ulic Paryża i Lyonu
Po środowym, bezpośrednim starciu drużyn Francji i Maroka w całej Francji aresztowano ponad dwustu ludzi biorących udział w zamieszkach. Spośród nich przynajmniej kilkudziesięciu to przedstawiciele grup skrajnie prawicowych. W samej stolicy policja zatrzymała blisko pięćdziesięciu ekstremistów, którym zarzucono polowanie na kibiców Maroka, ataki na tle rasistowskim oraz posiadanie nielegalnej broni. Część zatrzymanych jest już znana służbom za względu na poprzednie wybryki o podobnym charakterze.
W Lyonie grupa trzydziestu nacjonalistów grasowała z kijami, atakując napotkanych Marokańczyków i siejąc terror w ścisłym centrum jednego z największych francuskich miast. W kontekście wydarzeń ze środowej nocy mówi się o ratonadach (fr. ratonnade), czyli pogromach wymierzonych w ludność pochodzenia maghrebskiego. Określenie wzięło się od rasistowskiego raton (młody szczur), a samo zjawisko występowało głównie w okresie wojny w Algierii. W krwawych masakrach zginęły wówczas setki Arabów, a w przemoc przeciwko nim często angażowała się także policja.
Tym razem nacjonalistyczni ekstremiści byli osamotnieni, ale nie przeszkadzało im to w zaczepianiu osób podejrzanych o kibicowanie Maroku lub mających jedynie ciemniejszą karnację. Bandytów zidentyfikowano jako członków kilku różnych grup tożsamościowej prawicy. Część z nich, jak np. Génération identitaire, została w ostatnich latach zdelegalizowana ze względu na atakowanie biur organizacji antyrasistowskich i akty przemocy wobec mniejszości etnicznych. Jak widać, nie powstrzymało to ich dalszego funkcjonowania.
Druga bitwa pod Poitiers?
Ekstremistów do działalności zachęca rosnąca obecność ich idei w przestrzeni publicznej. Od kilku lat nieustannie debatuje się na temat teorii spiskowej o wielkim zastąpieniu, której promocją zajął się Éric Zemmour. Kandydat z ostatnich wyborów prezydenckich ochoczo zabierał głos również przy okazji meczu Francji z Marokiem.
Syndrom oblężonej rasy, czyli o co chodzi z wielkim zastąpieniem
czytaj także
Zemmour oraz inni przedstawiciele jego obozu politycznego mówili o starciu cywilizacji na boisku, nawiązując między innymi do bitwy pod Poitiers, gdzie Karol Młot pokonał armię arabską. Według skrajnej prawicy muzułmańska inwazja to nie przeszłość, ale współczesność. Widok marokańskich flag w okolicach Pól Elizejskich napawa ją grozą, stanowi dowód upadku Francji i jej klęski w walce z arabską nawałnicą.
Taka ksenofobiczna narracja płynie z mediów, a po słowach polityków następują czyny ich zwolenników. O niektórych z zatrzymanych bandytów wiadomo, że należeli do sympatyków Zemmoura i uczęszczali na spotkania z publicystą. Innych podejrzewa się o poglądy neonazistowskie. Wszyscy atakowali losowych Arabów, mając w głowach wizję wojny cywilizacyjnej, którą propagują skrajnie prawicowi politycy. Mecz piłkarski miał być jej kolejnym przejawem, ale zapomniano o tym, że w reprezentacji Francji też są muzułmanie i osoby o innym kolorze skóry.
Zwyciężyła Francja, ale nie ta Zemmoura
Wybiegający w niebieskich koszulkach piłkarze od zawsze reprezentują Francję różnorodną i wieloetniczną, co zresztą prowokuje rasistowskie komentarze. Również ze strony francuskiej prawicy, która mówi o „papierowych Francuzach”, rzekomo niemających żadnego związku z krajem, jeśli nie liczyć paszportów. Niemal wszyscy piłkarze urodzili i wychowali się we Francji, wielokrotnie podkreślali przywiązanie do trójkolorowej flagi, a na boisku odnoszą sukcesy, także w meczu z Marokiem. Nacjonalistom to jednak nie wystarcza.
Oglądanie finału prawdopodobnie u wielu z nich wywołało dysonans poznawczy. Kibicować drużynie reprezentującej Francję i czuć dumę narodową z jej ewentualnego zwycięstwa? Czy może widzieć we francuskich piłkarzach wrogów, którzy wypierają prawdziwych, białych Francuzów? Mecz z Argentyną przegrali spadkobiercy Karola Młota czy potomkowie najeźdźców, których Frankowie pobili pod Poitiers? Skoro Les Bleus ponieśli klęskę w karnych, to raczej to drugie. Po wygranej byłoby inaczej.
czytaj także
Takie dylematy mają etnonacjonaliści, broniący wyimaginowanej francuskiej tożsamości, ślepi na faktyczny obraz społeczeństwa, które jest złożone z Francuzów różnych wyznań i kolorów skóry. Ta różnorodna Francja pokonała Maroko w półfinale i ta sama Francja uległa Argentyńczykom w finałowym meczu. Zemmour i jemu podobni mogą wzdychać za Francją, która nigdy nie istniała, ale ta prawdziwa jest w znacznie większym stopniu reprezentowana przez swoich piłkarzy niż przez bandytów dopuszczających się ksenofobicznej przemocy za zachętą skrajnej prawicy.