Unia Europejska

Niemcy wychodzą ze swojej szczelnej bańki

„Bywają dekady, w których nic się nie dzieje, i dni, w których mijają dekady”, miał powiedzieć Lenin. Nie wiemy, czy przywódca rewolucji bolszewickiej rzeczywiście wypowiedział te słowa, ale bez wątpienia pasują jak ulał do tego, co wydarzyło się w niemieckiej polityce w ostatnich dniach.

Katalizatorem zmian była oczywiście rosyjska napaść na Ukrainę. Najpierw w reakcji na uznanie separatystycznych „republik” na wschodzie Ukrainy przez Rosję zapadła decyzja o zamrożeniu certyfikacji gazociągu Nord Stream 2. Choć przez lata niemieccy decydenci przekonywali, że jest inaczej, nagle okazało się, że rząd w Berlinie ma jednak instrumenty, aby zatrzymać ten rzekomo prywatny, czysto gospodarczy projekt. Wystarczyło, aby kanclerz Olaf Scholz polecił ministrowi gospodarki Robertowi Habeckowi wycofanie pozytywnej opinii o wpływie projektu na bezpieczeństwo energetyczne Niemiec, jaką wystawiło ministerstwo za czasów rządów Angeli Merkel.

Dla kanclerza, który swoje stanowisko objął niecałe trzy miesiące wcześniej, był to akt politycznej emancypacji, wyjścia z cienia Angeli Merkel i zarazem przekroczenie politycznego Rubikonu. Świat z zadowoleniem przyjął decyzję Scholza, który w pierwszych tygodniach kryzysu był mocno krytykowany za – nazwijmy to eufemistycznie – wstrzemięźliwą postawę. Ale to był dopiero pierwszy akt tego dramatu.

Rosjanie nie zatrzymali się bowiem na Donbasie i Ługańsku, lecz ruszyli na Kijów. Niemcy tymczasem nie poszli za ciosem i zamiast szybko dołączyć do wspólnego frontu, zaczęli marudzić w sprawie wyłączenia Rosji z systemu płatności międzybankowych SWIFT. W Berlin, który być może liczył, że dana mu będzie chwila, aby nacieszyć się uznaniem społeczności międzynarodowej po zamrożeniu NS2, uderzyła zasłużona fala oburzenia i rozczarowania.

Demonstracja przeciwko rosyjskiej agresji na Ukrainę w Berlinie. Fot. Stefan Müller/flickr.com

Przez długie trzy dni cały świat słuchał bowiem coraz bardziej pokrętnych wyjaśnień. Ujawniła się przy tym cała przewrotność polityki. Annalena Baerbock, szefowa niemieckiej dyplomacji z Zielonych, musiała publicznie usprawiedliwiać niemieckie stanowisko obawami o zawieszenie dostaw rosyjskiego węgla, choć jej partia od lat postulowała odejście od tego surowca. Gdy do tych uników dodamy początkową, jak się okazało, odmowę Berlina w sprawie dostaw broni Ukrainie, efekt mógł być tylko jeden: zamiast bycia europejskim liderem, Niemcy stały się pośmiewiskiem łamiącym solidarność Zachodu z Ukrainą.

W końcu przyszło jednak otrzeźwienie. Berlin nie tylko zdjął blokadę z wyłączenia rosyjskich banków z mechanizmu SWIFT, ale także ogłosił dostarczenie Ukrainie granatników przeciwpancernych i pocisków przeciwlotniczych.

Jakie sankcje gospodarcze? Odcięcie Rosji od SWIFT może zadziałać

Co więcej, Scholz tym razem nie czekał, aż ktoś poklepie go po ramieniu. Jeszcze nie wszyscy zdążyli wyrazić satysfakcję z powodu decyzji Berlina w sprawie sankcji i dostaw broni, gdy w czasie nadzwyczajnego posiedzenia Bundestagu kanclerz ogłosił wręcz kopernikański przewrót w niemieckiej polityce.

Po upadku muru berlińskiego przyzwyczailiśmy się, że Niemcy stały się pasażerem na gapę, który korzysta z wszelkich dobrodziejstw liberalnego porządku, ale sam niechętnie kontrybuuje do jego zabezpieczenia. W porównaniu z czasami zimnej wojny niemieckie wydatki na zbrojenia wpierw drastycznie spadły, a w ostatnich latach rosły dużo wolniej niż potrzeby. Dojście do NATO-wskiego celu przeznaczenia 2 proc. PKB na wojsko było ciągle odległą melodią, a każde poważniejsze zakupy broni budziły kontrowersje i ku frustracji sojuszników ciągnęły się w nieskończoność.

Demonstracja przeciwko rosyjskiej agresji na Ukrainę w Berlinie. Fot. Lewin Bormann/flickr.com

Tymczasem Scholz ogłosił skokowe wręcz podniesienie niemieckich wydatków wojskowych do poziomu przynajmniej 2 proc. PKB już w 2024 roku. W podniesieniu zdolności Bundeswehry pomóc ma specjalny fundusz na wydatki wojskowe w wysokości… 100 miliardów euro. Zapowiedziane już wcześniej zakupy nowych samolotów zdolnych do przenoszenia amerykańskich bomb atomowych i zakup uzbrojonych dronów Scholz wymienił niemal mimochodem, a przecież obydwie kwestie budziły dotychczas wielkie emocje, a decyzje w ich sprawie odkładano przez lata.

Korekta kursu w polityce energetycznej jest tylko niewiele mniej radykalna. Przyzwyczajeni od przeszło pół wieku do współpracy energetycznej z Rosją Niemcy mają teraz postawić na dywersyfikację. Scholz zapowiedział budowę dwóch terminali gazu LNG, zwiększenie zapasów oraz dalszy rozwój odnawialnych źródeł energii. Wtórował mu minister finansów Christian Lindner, który dotychczas nie dał się poznać jako najgorętszy orędownik OZE: to energia wolności, mówił teraz.

Rezygnacja z importu gazu z Rosji? W Europie nawet się tego nie dyskutuje [rozmowa z ekspertem do spraw energetyki]

Do tego na marginesie rozgorzała już debata o ewentualnym przedłużeniu życia ostatnich trzech niemieckich reaktorów atomowych, które zgodnie z decyzją podjętą za rządów Merkel mają zostać wyłączone z końcem roku. To ciągle bardzo mało prawdopodobny scenariusz, bo niechętne są temu same koncerny energetyczne, ale pokazuje to, że niemiecka debata nagle szeroko się otworzyła i to, co wczoraj jeszcze było tematem tabu, dziś jest po prostu jedną z dostępnych opcji. Sam Habeck, wicekanclerz i do niedawna przewodniczący antyatomowych Zielonych, stwierdził, że nie jest to kwestia, którą można odrzucić z powodów ideologicznych.

Rosyjska agresja na Ukrainę wyrwała Niemcy ze strategicznego snu i zarazem skończyła epokę naiwności. Przemówienie Olafa Scholza było symbolicznie rytuałem poświęcenia kilku świętych krów niemieckiej polityki, dogmatów, które wydawały się nie do ruszenia. Upadek mitu Rosji jako może trudnego, a nawet wrogiego, ale jednak racjonalnego gracza poruszył kolejne kostki domina. Kryjący się przez lata za plecami innych Niemcy ustami Scholza teraz deklarują wprost: „Nie pytajmy tylko, co możemy wywalczyć w Brukseli dla naszego kraju, ale także, co możemy dać Unii”. Nie o samą Unię Europejską jednak chodzi, ale o całą wspólnotę Zachodu, za którą Niemcy chcą brać teraz większą odpowiedzialność, a więc wreszcie odgrywać rolę, której domagają się ich partnerzy od Waszyngtonu po Warszawę.

Przemówienie Scholza symbolicznie kończy także erę Angeli Merkel. Ta zamknęła Niemców w szczelnej bańce, w środku której mogli żyć, wierząc, że świat stoi w miejscu. Jednocześnie przekonując Niemców, że zmieniająca się rzeczywistość międzynarodowa i narastające kryzysy ich nie dotyczą, zawężała pole manewru niemieckiej polityki, prowadząc ją przez wąski tor bezalternatywnych rozwiązań. Po rosyjskiej agresji na Ukrainę tą iluzją nie da się już dłużej żyć. Komunikując to wprost niemieckiemu społeczeństwu, Scholz brzmiał, jakby chciał uwolnić Berlin od krępujących go więzów i grzebiąc stare, umożliwić narodziny czemuś nowemu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Adam Traczyk
Adam Traczyk
Dyrektor More in Common Polska
Dyrektor More in Common Polska, dawniej współzałożyciel think-tanku Global.Lab. Absolwent Instytutu Stosunków Międzynarodowych UW. Studiował także nauki polityczne na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma w Bonn oraz studia latynoamerykańskie i północnoamerykańskie na Freie Universität w Berlinie.
Zamknij