Boric w Chile, Petro w Kolumbii, Lula w Brazylii. Czy nowo wybrani prezydenci mogą stać się nowymi Trzema Muszkieterami latynoamerykańskiej lewicy, którzy wyprowadzą region z biedy i odmienią jego polityczne oblicze?
Zaledwie kilka dni temu Brazylia rozpoczęła świętowanie zwycięstwa Luiza Inácia Luli da Silvy w wyborach prezydenckich. Kandydat lewicy w drugiej turze pokonał urzędującego wcześniej Jaira Bolsonaro minimalną ilością 2 milionów głosów (50,9 do 49,1 proc.), rozpoczynając swoją trzecią kadencję przywódcy największego państwa Ameryki Łacińskiej.
Triumf Luli oznacza dla Brazylii zwrot ku polityce nastawionej na poprawę sytuacji najbiedniejszych, respektowanie praw mniejszości etnicznych i walkę z dewastacją amazońskich lasów deszczowych. Mimo oskarżeń o korupcję Lula był i wciąż pozostaje jednym z najpopularniejszych polityków w kraju, który kończył swoją drugą kadencję prezydencką w 2011 roku, pozostawiając Brazylię z najwyższym PKB w historii.
Koniec Bolsonarismo? Przed porażką prezydent Brazylii groził zamachem stanu
czytaj także
W sierpniu tego roku na prezydenta Kolumbii został oficjalnie inaugurowany Gustavo Petro. To pierwszy w historii lewicowy polityk na tym stanowisku, a jego kandydatura budziła zarówno ogromne nadzieje, jak i wielkie kontrowersje. Swoją „karierę” polityczną zaczynał w skrajnie lewicowej, zbrojnej partyzantce M-19 (Movimiento 19 de Abril). Za udział w niej odsiedział w więzieniu dwa lata, zanim wyszedł na wolność na mocy amnestii dla bojowników. Po demobilizacji dołączył do legalnych struktur organizacji, został senatorem, później burmistrzem Bogoty.
Jego prezydenckim celem jest społeczno-ekonomiczna transformacja kraju: chce zrewidować układy o wolnym handlu ze Stanami Zjednoczonymi, zmienić gospodarkę opartą na eksploatacji środowiska naturalnego i wydobyciu surowców na bardziej proekologiczną, bazującą na turystyce i odnawialnych źródłach energii, oraz zerwać z próbami siłowego rozwiązania kwestii wewnętrznych konfliktów zbrojnych pomiędzy guerillas, prawicowymi grupami paramilitarnymi i mafiami narkotykowymi, które od lat nie przynoszą oczekiwanych skutków, a jedynie rodzą dalszą przemoc.
W Chile, w wyniku trwającej od 2019 roku rewolucji społecznej, w marcu na urząd głowy państwa zaprzysiężono 36-letniego Gabriela Borica – najmłodszego prezydenta w historii Ameryki Łacińskiej, który zdążył zasłynąć tym, że zamiast krawata eksponuje pokryte tatuażami przedramiona oraz powszechnie potępia łamanie praw człowieka, także przez lewicowe władze, np. w Wenezueli.
czytaj także
Boric to społeczny działacz i aktywista, lider studenckich protestów z 2011 roku. Jego zwycięstwo zakończyło panowanie skrajnie prawicowego Sebastiana Piñery, którego rządy wyprowadziły na ulicę miliony Chilijczyków domagających się zmian w jednym z najbardziej nierównych ekonomicznie krajów regionu. Prezydenturę Borica ma charakteryzować nowe, bardziej horyzontalne podejście do prowadzenia polityki, w których władza nie jest sprawowana przez grupę bogatych technokratów, lecz pochodzi bezpośrednio od ludzi i właśnie ich postulaty realizuje.
Historia „różowej fali”
Jej geneza sięga początków drugiej połowy XX wieku. Różowa fala, czyli seria zwycięstw lewicy, która przetoczyła się przez państwa Ameryki Łacińskiej, miała być odpowiedzią na tragiczną sytuację życiową milionów mieszkańców kontynentu. Było to jednak nie do pogodzenia z ówczesną polityką pogrążonego w zimnowojennym konflikcie rządu w Waszyngtonie, który uważał Amerykę Południową za polityczne „własne podwórko”, a południowoamerykańskich socjaldemokratów – za wylęgarnię komunistów i popleczników Związku Radzieckiego. By walczyć z potencjalnym zagrożeniem dla regionalnej hegemonii, Stany Zjednoczone inspirowały, finansowały lub otwarcie organizowały zbrojne przewroty niemal we wszystkich krajach regionu, w wyniku których władze przejmowały wojskowe junty i prawicowi dyktatorzy.
czytaj także
Począwszy od lat 80., większość krajów regionu stopniowo powróciła do demokracji. Upadek Związku Radzieckiego i koniec zimnej wojny spowodowały polityczną odwilż, która przyniosła osłabienie i zanik wielu rewolucyjnych ruchów (również ze względu na odcięcie od finansowego wsparcia z ZSRR) i pozwoliła na powolne odradzanie się lokalnych struktur lewicy.
Niestety, długi zaciągnięte przez dyktatury w międzynarodowych instytucjach finansowych oraz nieudane próby implementowania neoliberalnej polityki gospodarczej generowały ogromną inflację i postępujące bezrobocie. Trudne warunki życiowe i brak ekonomicznej stabilności pchnęły Latynosów w otwarte ręce lewicowych polityków obiecujących redystrybucję dóbr i walkę z biedą. Hugo Chavez z Wenezueli, Luiz Inácio Lula da Silva z Brazylii oraz Evo Morales z Boliwii, pomimo różnic w swoim politycznym podejściu, stali się „trzema muszkieterami” południowoamerykańskiej lewicy, która obiecała rozpocząć nowy etap w historii kontynentu.
czytaj także
Rosnące zapotrzebowanie na surowce w intensywnie rozwijających się Chinach sprawiło, że początek XXI wieku był okresem niezwykłej hossy dla lewicowych rządów. Dzięki azjatyckiemu eksportowi udało się finansować programy socjalne i jednocześnie inwestować w rozwój poszczególnych krajów. W końcu jednak spadek chińskiego popytu na początku drugiego dziesięciolecia, powszechna korupcja, braki finansowego zaplecza i niegospodarność, zwłaszcza w krajach takich jak Brazylia, Wenezuela czy Argentyna, doprowadziły do ograniczania wydatków socjalnych i rosnącego niezadowolenia społecznego. W Ameryce Łacińskiej do władzy zaczęła dochodzić prawica, której przedstawicielami byli m.in. Mauricio Macri z Argentyny, Lenin Moreno w Ekwadorze czy Jair Bolsonaro z Brazylii.
Fala 2.0?
Począwszy od zwycięstwa Andresa Manuela Lopeza Obradora w Meksyku w 2018 roku, pojedyncze przypadki zaczęły formować się w trend. Wyborcza porażka Bolsonaro nie jest odosobnionym przypadkiem w regionie. Brazylia dołączyła tym samym do licznego grona państw, które w ostatnich latach przekazało stery władzy w ręce lewicowych polityków. Należą do nich m.in. Meksyk, Argentyna, Chile, Kolumbia, Peru, Boliwia, Honduras, Ekwador, Panama czy Nikaragua.
Epidemia koronawirusa w bezkompromisowy sposób obnażyła dysfunkcje rządów prawicy, ukazując ogromne nierówności i społeczno-polityczne braki, z którymi boryka się cały kontynent. Wirus spowodował śmierć ponad 1,7 miliona Latynosów, z czego lwią część stanowili najbiedniejsi – pozbawieni dostępu do powszechnej ochrony zdrowia i edukacji, żyjący w warunkach urągających wszelkim normom sanitarnym, ofiary nieformalnej gospodarki skazane na codzienne, wielogodzinne przebywanie na ulicach w celu zdobycia środków na przeżycie kolejnego dnia.
czytaj także
Tradycyjnie prawica jest kojarzona z konserwatywnymi, białymi, katolickimi elitami – reprezentuje interesy przede wszystkim zamożnych mieszkańców miast, biznesmenów i wiejskich latyfundystów. Zwycięstwa lewicy są zaś emanacją potrzeb społeczeństwa, które szuka rozwiązań dla biedy i nierówności, które stanowią zarzewie odwiecznych problemów regionu, takich jak przemoc, głód czy nieposzanowanie praw człowieka.
Koniec lat 90. i początek nowego tysiąclecia był dla Ameryki Łacińskiej ciężkim okresem politycznych rozliczeń i walki o sprawiedliwość dla ofiar autorytarnych reżimów. Był to czas skupiony na przywracaniu struktur demokratycznych i politycznej stabilizacji. Najnowsza fala przybiera formę oddolnego ruchu społecznego, którego celem jest walka ze społecznymi niesprawiedliwościami, strukturalizmem i patriarchatem. Skupia się na problemach mniejszości seksualnych, etnicznych, ochronie środowiska, sprawiedliwszym podziale bogactwa narodowego czy prawach kobiet.
czytaj także
Lewicowe rządy w kolejnych krajach mogą oznaczać zacieśnienie współpracy pomiędzy poszczególnymi państwami w regionie oraz umożliwić prowadzenie spójniejszej polityki na arenie międzynarodowej. Może to poprawić pozycję Ameryki Łacińskiej w globalnej grze, zwłaszcza w kontekście rywalizacji pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Chinami. Jednak zwycięstwa takich kandydatów jak Petro czy Boric mogą także oznaczać nie tylko kolejną zmianę na lokalnych szczeblach władzy, lecz transformację całego politycznego systemu, który ostatecznie zacznie reprezentować potrzeby zwykłych ludzi, zamiast służyć realizowaniu interesów najbogatszych.
Obecnie co czwarty Latynos żyje w biedzie. Czy stoimy przed historycznym momentem transformacji całego kontynentu, który stawia właśnie pierwsze polityczne kroki ku odejściu od polityki „bogatej ziemi biednych ludzi”?
**
Daniel Brusiło – fotograf, antropolog kulturowy, podróżnik. Zafascynowany krajami Ameryki Łacińskiej i relacją, która łączy teraźniejszość z ich przeszłością.