Świat

Amazonia: 521 lat oporu

Rdzenne społeczności są najlepszymi stróżami środowiska naturalnego. Duża część ich ziem to rezerwaty przyrody i parki narodowe, które latyfundyści chętnie ogołociliby z kilkusetletnich drzew i przerobili na pastwiska dla krów. Dlatego brazylijscy Pataxó walczą, już od ponad 500 lat – reportaż Anny Kurowickiej.

To jedyna asfaltowa droga w tej okolicy. Co tydzień blokują ją Pataxó – rdzenni mieszkańcy południa brazylijskiego stanu Bahia. Aby tu dotrzeć, muszą najpierw wydostać się ze swoich wiosek, a lokalne drogi gruntowe są dziurawe i błotniste. Mało kto ma tu samochód, a jeśli już, to często brakuje benzyny. Niektórzy mają motocykle, niekoniecznie na chodzie. Dlatego pierwsze wyzwanie to w ogóle dostać się na protest. Czasami udaje się zorganizować jakiś autobus lub ciężarówkę. Ja przyjechałam samochodem pełnym kobiet ubranych w tradycyjne stroje. Pokonanie niecałych 50 km zajęło nam trzy godziny.

Asfaltówka BR101, na której odbywają się protesty, biegnie równolegle do wybrzeża oceanu, około 50 km od niego. Pataxó zamykają ją w każdą środę i czwartek. Bo właśnie w te dni co tydzień w stolicy Brazylii obraduje Supremo Tribunal Federal – Sąd Najwyższy Federacji. Ma rozstrzygnąć kwestię praw do ziemi brazylijskiej ludności rdzennej, nie tylko Pataxó. Za znacznym ograniczeniem tych praw, a w praktyce za odebraniem ziemi rdzennym mieszkańcom, opowiada się skrajnie prawicowy prezydent Brazylii Jair Bolsonaro.

„Zrobimy czystkę, jakiej Brazylia nie widziała” – prezydent Bolsonaro przemawia

Tańce, śpiewy, wkurzenie

Jak już się Pataxó na tę drogę dostaną, muszą coś jeść. Zapewnienie 300–400 osobom wyżywienia na dwa dni proste nie jest. Zwłaszcza gdy nie ma się za wiele pieniędzy, a pomoc ze strony państwa jest coraz bardziej skąpa. Rano śniadanie: chleb lub mączka z manioku z kawą. Raz było ciasto. Ostatnio jeden z przywódców kupił na krechę byka. Byka zjedzono, rachunek do zapłacenia został.

Przywódca społeczności Carajá mówi mi, że kiedyś bardziej pomagali im politycy i państwo. Teraz wspierają jedynie wyjazdy do Brasílii, bo tam jest centrum protestów, a cotygodniową blokadę drogi muszą organizować sami. Czasem ktoś coś dorzuci. Bogatszy da 200 reali, czyli 150 zł. Ja dwa razy zrobiłam zbiórkę. Udało się zebrać 1150 reali, wystarczy na trochę jedzenia.

Asfaltówkę zamyka się o dziewiątej rano. Wcześniej trzeba znieść drewniane kłody i pale do blokady drogi, a przede wszystkim transparenty. Coś zjeść. Umalować ciała, założyć tradycyjne stroje. I już można brać udział w awe (czyt. aue). To rytuał i taniec Pataxó. Całe manifestacje to niekończące się awe, pełne śpiewów i tańców. Niektórzy Pataxó przekraczają w nim swoją osobowość, wcielają się w duchy lasów. Tańczą, gdy pali słońce. Tańczą, gdy pada deszcz.

Rytuał awe. Fot. Anna Kurowicka

Na deszcz odporne są czarne wzory malowane na skórze, gorzej z czerwonymi. Czerwoną farbę robi się z silnie barwiących ziarenek z krzewu urucum [arnoty – przyp. red.]. Czarna jest z soku owoców genipy. Świeża farba jest na ciele niewidoczna. Miesza się więc ją z pokruszonym węglem drzewnym, żeby było widać, co się maluje. Jest jeszcze specyficzny typ błota, którym Pataxó pokrywają ciała. Wyglądają wtedy pięknie, jakby byli ulepieni z gliny, ale deszcz im nie służy.

Drogę odblokowuje się zwykle około siedemnastej. Wtedy jest pora na drugi posiłek, odpoczynek i ognisko. W ruch idą grzechotki i bębny, wznawiane są śpiewy i tańce. Jest też oburzenie i wkurzenie – coraz większe. Bo Sąd Najwyższy znów nie podjął decyzji. Trzeba będzie robić kolejną blokadę. Załatwiać transport, pieniądze na jedzenie, wszystko od początku.

Malowanie ciała wyciągiem z genipy. Fot. Anna Kurowicka

Siedem tysięcy w stolicy

Do Sądu Najwyższego Federacji wnioski o rozpatrzenie sporów wnosi Główny Prokurator Republiki. Mimo że został powołany przez samego Bolsonaro, zapowiedział już oficjalnie, że jest przeciwny omawianej i wiążącej w kwestii ludności rdzennej tezie tzw. ram czasowych. W myśl tej tezy za ziemie należące do ludności rdzennej uznano by tylko te, które były w jej posiadaniu już w 1988 roku. Jest to jednak sprzeczne z konstytucją i w praktyce odebrałoby rdzennym Brazylijczykom prawo do ziemi.

Podczas posiedzenia sądu w tej sprawie po raz pierwszy w historii głos zabrali adwokaci pochodzący z ludności rdzennej. Z drugiej strony przemawiali prawnicy powiązani z wielkimi posiadaczami ziemskimi, reprezentowanymi przez obecny rząd. Każdy z sędziów ma opowiedzieć się po jednej ze stron, uzasadniając swoje stanowisko. Przed dwa miesiące Sąd Najwyższy przekładał posiedzenie. Wreszcie się zaczęło, ale może potrwać nawet kilka miesięcy.

Świat walczy z dwutlenkiem węgla, a mafie dalej rabują amazoński las

czytaj także

Świat walczy z dwutlenkiem węgla, a mafie dalej rabują amazoński las

Robert Muggah, Adriana Abdenur i Ilona Szabó

To dlatego od 26 sierpnia – daty pierwszego posiedzenia sądu w tej sprawie – w stolicy Brazylii koczuje około 7 tysięcy rdzennych mieszkańców – najwięcej od czasu uchwalania Nowej Konstytucji w 1988 r. Inni blokują drogi i robią manifestacje w całym kraju.

– To, że głosowanie jest wciąż przesuwane, można uznać za polityczną grę i próbę demobilizacji ruchu rdzennej ludności – uważa Rafael Bruno Lopez Salgado, absolwent nauk społecznych na uniwersytecie w São Paulo, obecnie urzędnik federalny. – Taka gra na zwłokę może osłabić demonstracje i ogólną siłę protestów. Przecież ich przygotowywanie wymaga wysiłku organizacyjnego i finansowego. Może też być próbą wywołania wrażenia chaosu prawnego w kwestii prawa ludności do ziemi. Niepewność co do tego, czy zostanie ono utrzymane, sprzyja nielegalnym działaniom na terytoriach rdzennych mieszkańców. Wciąż trwa wycinka lasów tropikalnych, niszczące środowisko poszukiwanie złota czy okupowanie ziem, na których mają stanąć wielkie gospodarstwa rolne lub obiekty turystyczne.

Policja zadeptała Gildo

Pataxó mieszkają głównie na południu stanu Bahía, w północno-wschodniej części kraju. 35-latek Akurina Pataxó z wioski Guaxuma przekonuje, że gra na zwłokę ze strony sądu nie zniechęci go do udziału w protestach. Pierwszy raz uczestniczył w manifestacjach w obronie praw ludności rdzennej, gdy miał 14 lat. Był rok 2000. Trwały obchody pięćsetlecia „odkrycia Brazylii” – dla rdzennych mieszkańców to było pięćsetlecie inwazji. Uroczystości zorganizowano w niedalekim mieście Porto Seguro.

Okadzanie szosy dymem z żywicy amesca. Fot. Anna Kurowicka

To tutaj 21 kwietnia 1500 roku dopłynęli po raz pierwszy portugalscy żeglarze pod wodzą Pedra Álvareza Cabrala. Ich punktem odniesienia była góra Monte Pascoal. Wraz z przybyciem Portugalczyków rozpoczęła się walka rdzennych mieszkańców o przetrwanie. Walczyli także Pataxó, którzy obecnie w tej części stanu Bahía zajmują 23 wioski. Należy do nich także Park Narodowy Monte Pascoal, który odzyskali od państwa dopiero w 1999 roku.

Rocznicowe obchody pięćsetlecia zorganizowano w sposób uwłaczający pamięci o masakrze i cierpieniu ludności rdzennej. Równolegle na ziemiach Pataxó w pobliskiej miejscowości odbywała się jej konferencja. Przybyło mnóstwo osób z całego kraju i z różnych grup etnicznych.

– Do dziś pamiętam, jak policja zadeptała Gildo Terena, z grupy etnicznej Terena – opowiada Akurina Pataxó. – Pamiętam też wielu Indian obolałych od gumowych policyjnych kul i to, jak uciekałem przed tłumem policjantów. Przyjechali autobusami, wyglądali jak robocopy.

Pataxó, 521 lat oporu. Fot. Anna Kurowicka

Według Akuriny największą siłą ruchu ludności rdzennej jest wiara w siłę jedności, w siłę duchów lasów. – Te duchy pomagają nam śpiewać, aż wysycha gardło. To nas umacnia. Wierzę bardzo w duchową siłę naszego ruchu – mówi.

Na niedawną manifestację w stolicy Brazylii Akurina zabrał 14-letniego syna. Inni też wzięli swoje dzieci. One doskonale wiedzą, o co toczy się walka.

– W Brasílii było całe morze Indian. Jeszcze czegoś takiego nie widziałem. W tym samym czasie w kraju odbywały się mniejsze manifestacje i blokady dróg. Nasza walka nie trwa od wczoraj, zaczęła się 521 lat temu – podkreśla Akurina. I dodaje: – Oni mają siłę pieniędzy, ale my mamy siłę przyrody. Nasi rodzice i dziadkowie walczyli o nas. My walczymy o przyszłość naszych dzieci.

Dwa artykuły nadziei

Gdy w latach 1964–1985 w Brazylii panowała dyktatura wojskowa, ludność rdzenna była prześladowana, mordowana i regularnie odbierano jej ziemie. W Amazonii zrzucono nawet na nią napalm, ten sam co w Wietnamie – przede wszystkim wzdłuż trasy głównych dróg budowanych wtedy w Amazonii. Przed specjalną komisją badającą zbrodnie dyktatury dziennikarka Memélia Moreira zeznała, że zbierała odłamki bomb napalmowych podczas wizyty w wiosce grup Waimiri-Atroari w południowym regionie stanu Roraima.

Prawa ludności rdzennej do ziemi i samostanowienia o sobie w takiej formie, w jakiej obecnie obowiązują, zostały wprowadzone do prawodawstwa brazylijskiego dopiero wraz z Nową Konstytucją w 1988 r. Do końca dyktatury wojskowej i uchwalenia tej konstytucji rdzenni Brazylijczycy byli traktowani jak osoby niezdolne do samodzielnego funkcjonowania w społeczeństwie, potrzebujące nadzoru i opieki. Dlatego powstał specjalny organ państwowy, Służba Ochrony Indian (Serviço de Proteção aos Índios), przekształcony potem Narodową Fundację Indiańską (FUNAI). FUNAI funkcjonuje nadal, ale od momentu uchwalenia Nowej Konstytucji diametralnie zmieniła swój charakter. Dziś jest solą w oku prezydenta Bolsonaro, więc pozbawiono ją dotacji.

Po morderstwie Marielle Franco na ulice Brazylii wychodzą setki tysięcy ludzi

Dwa artykuły Nowej Konstytucji uznają prawo ludności rdzennej do zamieszkiwanych przez nią ziem i zobowiązują państwo do ochrony jej odrębności kulturowej. Wprawdzie ziemie te pozostają własnością państwa, ale ludność rdzenna jako jedyna ma prawo do przebywania na nich oraz do wykorzystywania ich zgodnie ze swoimi obyczajami i potrzebami. Ziemie te mają zapewnić jej też zachowanie odmienności etnicznej. Żaden dokument czy akt prawny nie może zmienić relacji między rdzenną ludnością i jej terytoriami. Dlatego z góry unieważniany jest każdy dokument, który te konstytucyjne postanowienia próbowałby podważyć. Od uchwalenia Nowej Konstytucji ludność rdzenna nie potrzebuje też „opiekunów” czy przedstawicieli spoza własnej społeczności.

Mają na oku nasze ziemie

Takiego opiekuna na pewno nie potrzebuje Maria Sinhorinha. Ma 69 lat, 11 synów, 64 wnuki i 41 prawnuków. Mimo już niemłodego wieku uczestniczy w każdej manifestacji na szosie. Zakłada spódnicę z kory biribá i maluje sobie twarz. Brała udział w odzyskiwaniu przez Pataxó Parku Narodowego Monte Pascoal, który państwo odebrało im w latach 70. ubiegłego wieku. Pataxó mieli zakaz wchodzenia na jego teren, a kiedy strażnicy parku złapali ich na polowaniu, bili i wywozili daleko samochodami. Większość nie potrafiła wrócić z takiej wywózki do domu.

Iuri, syn Marii Sinhorinhi, podczas rytuału na szosie. Fot. Anna Kurowicka

Manifestacje związane z rozprawą przed Sądem Najwyższym odbywają się na skraju tego parku, a Maria Sinhorinha mieszka w pobliżu. W jej domu zawsze zatrzymują się ci, którzy nocują przed manifestacjami lub po nich. Zapytałam ją, jak wyglądały protesty rdzennej ludności, gdy była dzieckiem. – Kiedyś takich protestów u nas nie było. Tam, gdzie mieszkałam z rodzicami, przy plaży, mieliśmy spokój. Nikt nam nie przeszkadzał. Dzisiaj jest inaczej. Wielcy posiadacze ziemscy mają na oku nasze ziemie – oburza się. Wszyscy synowie Marii biorą udział w manifestacjach, paru z nich przewodzi ruchowi Pataxó.

Obiecywali w pięć lat

Od 50 lat organizacje ludności rdzennej walczą na terenie całej Ameryki Południowej i Środkowej o uznanie ich praw. Wspierają je w tym inni aktywiści i intelektualiści, głównie antropolodzy. Uwieńczeniem tej walki jest uznanie wieloetnicznego charakteru krajów tego regionu i zapisanie tego w ich konstytucjach. Brazylia jest jednym z nich.

Przed 1988 r. dominującą ideologią była „mestiçagem” – to słowo portugalskie oznaczające mieszankę. Uznawano, że w kraju istniały pierwotnie trzy rasy: biała, czarna i indiańska, które z czasem się wymieszały i utworzyły jednorodne społeczeństwo brazylijskie. Według ideologii „mestiçagem” różnice kulturowe dawno się już zatarły, a mniejszości etniczne nie istnieją.

19-letni Poytang Pataxó podczas protestu na szosie. Fot. Anna Kurowicka

Nowa Konstytucja z 1988 r. zmieniła ten punkt widzenia. Uznała wieloetniczność Brazylii oraz szczególne prawa ludności rdzennej, a także społeczności wiejskich potomków Afrykanów, przez wieki przywożonych tu siłą do niewolniczej pracy. Uznaje też historyczną krzywdę wyrządzoną rdzennym Brazylijczykom i to, że państwo brazylijskie ma obowiązek ją naprawić. W konstytucji zapisano, że w ciągu pięciu lat od jej uchwalenia zostaną wyznaczone i zatwierdzone wszystkie ziemie rdzenne na terenie Brazylii. Obowiązek ten spada na państwo. Antropologów uznano za specjalistów, którzy sporządzą naukowe raporty, będące podstawą do uznania tych ziem.

Równocześnie Brazylia przystąpiła do międzynarodowych konwencji, z których najbardziej istotną jest Konwencja 169 Międzynarodowej Organizacji Pracy działającej przy ONZ. Dotyczy ona właśnie społeczności rdzennych i tubylczych. W połączeniu z konstytucją ma ona usprawnić działanie państwa w procesie uznawania praw do ziemi, ale też innych praw obywatelskich (ochrona zdrowia, szkolnictwo itd.) dla ludności rdzennej.

Tak to wygląda w teorii

W praktyce nie jest aż tak pięknie. Ponad 30 lat po uchwaleniu Nowej Konstytucji duża część ziem rdzennych nadal pozostaje bez tzw. uprawomocnienia. Wciąż są torturowani i mordowani przywódcy ruchu ludności rdzennej walczący o ziemie. Powszechne są nadużycia i wykroczenia różnych osób i grup interesu w stosunku do nich i ich ziem. Przykładem są poszukiwacze złota na terenach Amazonii, którzy zatruwają całe rzeki i niszczą swoimi maszynami wielkie terytoria. Wielkie szkody czyni także nielegalna wycinka drzew. Niedawno postawiono przed sądem ministra do spraw środowiska Ricarda Sallesa (mianowanego przez Bolsonaro) za to, że nielegalnie wycinał ogromne połacie Amazonii. Na terytorium Pataxó problemy sprawia z kolei miejscowość turystyczna, która „rozrosła się” na ich ziemie, a także presja wielkich hodowców bydła.

Bolsonaro: Zapewnimy Indianom środki, aby stali się tacy jak my wszyscy

Przed rządami Bolsonaro też za dobrze nie było – przykładem budowa wielkiej hydroelektrowni Belomonte w stanie Pará, która zniszczyła ogromną połać Amazonii. Dla rdzennej ludności oznaczało to utratę wody, żywności, pracy i transportu. Ponad 20 tysięcy mieszkańców musiało zmienić miejsce zamieszkania.

Było jednak trochę lepiej niż teraz. Niektóre ziemie zostały uznane i zalegalizowane. Rdzenni Brazylijczycy zaczęli studiować na uniwersytetach dzięki specjalnym miejscom stypendialnym. Mieli własną ochronę zdrowia i fundusze na różne cele – na przykład na budowę drogi czy doprowadzenie prądu.

Carajá, jeden z przywódców ruchu Pataxó, przemawia podczas zebrania. Fot. Anna Kurowicka

Dobrać się do Amazonii

Jeszcze przed dojściem do władzy Bolsonaro zapowiedział, że „nie wyznaczy ani centymetra ziemi dla Indian”. I słowa dotrzymuje. Zresztą już poprzednie rządy bardzo się ociągały z tą procedurą. Bolsonaro zablokował proces uznawania praw do ziemi nie tylko dla ludności rdzennej, ale i innych „społeczności tradycjonalnych”. Główny argument prezydenta jest taki, że „rezerwaty” ludności rdzennej zajmują już 14 proc. terytorium kraju. – No i jak to się jeszcze powiększy?! – straszył prezydent.

Dziś ludność rdzenna posiada 13,8 proc. powierzchni kraju. Latyfundyści – 41 proc. Ponad 51 tysięcy latyfundiów należy do zaledwie jednego procenta właścicieli rolnych. Co najważniejsze, aż 98 proc. ziem rdzennych znajduje się w Amazonii. Jest jasne, że rządowi i latyfundystom chodzi o to, aby się dobrać do Amazonii, gdzie terytoria są rozległe, żyje na nich 82 proc. rdzennych mieszkańców Brazylii. Poza Amazonią ziemie ludności rdzennej z reguły są niewielkie, ale i one są łakomym kąskiem.

Drżyj, Amazonio! Nadchodzi prezydent Bolsonaro

czytaj także

Niemal wszystkie rdzenne ziemie w Amazonii, bo aż 98 proc., zachowane są w naturalnej postaci. Degradacja środowiska obejmuje zaledwie 2 proc. powierzchni tych terenów, a poza ziemiami rdzennymi aż 19 proc. Mimo że rdzenni Brazylijczycy też hodują, polują i sadzą, mają inny sposób zarządzania środowiskiem. Wiele prac naukowych wskazuje, że społeczności rdzenne są najlepszymi stróżami różnorodności biologicznej. Dlatego też duża część ich ziem to rezerwaty przyrody i parki narodowe. Latyfundyści chętnie przerobiliby je na pastwiska dla krów, wielkie połacie transgenicznej soi, najpierw wycinając kilkusetletnie drzewa i sprzedając drewno na rynku międzynarodowym. Koncerny krajowe i międzynarodowe rozryłyby Amazonię w poszukiwaniu cennych surowców.

Nic więc dziwnego, że jednym z marzeń Bolsonaro, znanego z chwalenia okresu dyktatury i nawiązującego do tamtejszych schematów myślenia i działania, jest powrót do czasów, kiedy ludność rdzenna nie miała praktycznie żadnych praw, zwłaszcza do ziemi. Zwięźle ujmuje to slogan brazylijskich elit, kpiący z roszczeń terytorialnych ludności rdzennej: „chcą dużo ziemi dla niewielu Indian”. W rzeczywistości jest dokładnie na odwrót. Brazylia jest w czołówce krajów o największym skupieniu własności rolnej w rękach małej grupki posiadaczy ziemskich.

Ale my nie pozwolimy

– Forsowana przez Bolsonaro teza ram czasowych jest absurdalna. W większości przypadków dopiero po uchwaleniu konstytucji w 1988 r. ludność rdzenna mogła powrócić na swoje ziemie, z których wcześniej została wypędzona – przypomina Rafael Bruno Lopez Salgado. – Poza tym, uznając tę tezę, uznano by też za zgodne z prawem wszelkie bestialstwa popełnione przez dyktaturę wojskową wobec rdzennych mieszkańców. A wcześniej przez kolonizatorów i państwo brazylijskie.

Petelczyc: Całe zło w Brazylii zaczyna się od nierówności [rozmowa]

Uczestnik protestu na szosie, 19-letni Pataxó Pyotang z wioski Pé do Monte, powtarza: – Jesteśmy tu, bo rząd chce nam odebrać naszą ziemię. Od dziecka biorę udział w manifestacjach. Bardzo chciałbym być w stolicy, ale w tym momencie to niemożliwe.

Mały Erick, który według swojego taty ma siedem lat, a według niego samego dziewięć, też już wiele razy brał udział w manifestacjach. Podczas ostatniej chodził z aparatem fotograficznym na szyi. Zrobił mnóstwo zdjęć. Został „asystentem” Thiago, zawodowego fotografa z pobliskiego Prado, który robi reportaże o Pataxó. – Wszyscy Pataxó, którzy tu są i biorą udział w awe, chcą zwalczyć Bolsonaro. Bo on chce z nami wojny. On chce nam zabrać ziemię. Ale my nie pozwolimy – mówi chłopiec.

Młody fotograf Erick i jego mistrz Thiago. Fot. Anna Kurowicka

Protesty rdzennych mieszkańców nie są jedynymi. 7 września, w Dzień Niepodległości, w Brasílii odbyły się też manifestacje Ruchu Bez Ziemi (MST), Ruchu Bez Dachu (MTST) oraz zaplanowany dużo wcześniej na tę samą datę II Marsz Kobiet z Ruchu Ludności Rdzennej. Tworzy to ogromną społeczną presję na rząd i prezydenta. Bolsonaro szuka więc poparcia wśród wojska, policji i grup paramilitarnych. Siła i niezwykła sprawność organizacyjna ruchu ludności rdzennej jest inspiracją dla tych Brazylijczyków, którzy sprzeciwiają się władzy Jaira Bolsonaro.

**
Anna Kurowicka ukończyła etnologię na Uniwersytecie Wrocławskim i obroniła doktorat z  antropologii na Uniwersytecie Barcelońskim w Hiszpanii. Prowadziła badania z zakresu etnopolityki i terytorialności wśród wiejskich społeczności czarnych w Brazylii. Mieszka i pracuje w Brazylii.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij