Dziwi nas i przeraża, że większość Rosjan wierzy w propagandę Kremla o „nazistowskiej” Ukrainie. Nie mniej powinno nas dziwić i przerażać to, w co wierzy większość naszych współobywateli.
Kłamstwa Kremla na temat Ukrainy muszą brzmieć straszliwie znajomo w uszach Syryjczyków i Syryjek, którzy również przeżyli rosyjskie ataki. Twierdzenie, że ofiary bombardowań to „aktorzy kryzysowi”, sianie fałszu na temat broni chemicznej, uzasadnianie masowych egzekucji cywili przez nazywanie broniących się „nazistami” w Ukrainie czy „głoworzeźcami” (rus. gołoworiez – zbir) w Syrii – te metody dezinformacji są sprawdzone i doszlifowane.
To odgórnie organizowane zakłamanie właściwie zniszczyło amerykańską lewicę i znacząco zaszkodziło europejskiej. Jak w 2019 roku udokumentował działacz Terry Burke, skuteczna lewicowa opozycja wobec Trumpa rozbiła się na wściekłych wewnętrznych debatach na temat Syrii i rosyjskiej ingerencji w politykę Stanów Zjednoczonych, wznieconych kłamstwami Kremla powtarzanymi przez wpływowe osoby publiczne. Okazało się zresztą, że niektórym z tych ludzi rząd rosyjski rzeczywiście płacił.
Rosyjskie kłamstwa nieobce są też Ukraińcom i Ukrainkom. W latach 1932–1933 wskutek zaostrzonego polityką Józefa Stalina wielkiego głodu zmarło, jak się uważa, od 3–5 milionów ludzi. Propaganda ZSRR twierdziła wtedy, że chłopom nie brakuje jedzenia, ale je ukrywają. W niektórych przypadkach ofiary miały same siebie głodzić na śmierć. Ot, kryzysowe aktorstwo, którego nie powstydziłby się sam Stanisławski.
czytaj także
Dzisiejszą rosyjską machinę dezinformacyjną powszechnie wini się za dostrzegany przez nas „kryzys epistemiczny” – załamanie wspólnej zgody na temat tego, jakimi środkami można odróżnić prawdę od fałszu.
Kłamstwa Kremla trzeba kwestionować i obnażać. Jednak twierdzenie, że publiczna napaść na prawdę to coś nowego albo specyficznie rosyjskiego, też stanowi przykład dezinformacji. Przez wiele pokoleń w krajach takich jak Wielka Brytania nie było żadnego kryzysu epistemicznego. Nie ze względu na to, że wszyscy podzielaliśmy oddanie prawdzie – tylko dlatego, że podzielaliśmy oddanie skandalicznym łgarstwom.
Skoro wspomniałem hołodomor, przyjrzyjmy się innej zaostrzonej politycznie klęsce głodu: w Bengalu w latach 1943–1944 zmarło z jego powodu około 3 milionów ludzi. Tak jak w Ukrainie, ludzi naraził na głód zbieg zdarzeń przyrodniczych i politycznych. I tak samo polityka rządowa rozjątrzyła kryzys do katastrofy.
czytaj także
Badania indyjskiej ekonomistki Utsy Patnaik wskazują, że inflacja, która wytrąciła biednym żywność z rąk, została wywołana celowo, zgodnie z polityką rozpisaną przez herosa brytyjskiego liberalizmu, Johna Maynarda Keynesa. Władze kolonialne posłużyły się inflacją, by – jak ujął to sam Keynes – „ograniczyć konsumpcję ubogich” i tym samym zdobyć pieniądze na działania wojenne. Do czasu publikacji wyników badań Patnaik w 2018 roku nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, w jakim stopniu głód w Bengalu został po prostu sztucznie wywołany. Brytyjczycy umieli to tuszować skuteczniej niż Stalin.
O klęskach głodu zaaranżowanych przez wicekróla Indii Lorda Lyttona w latach 70. XIX wieku wiadomo jeszcze mniej. Według książki Mike’a Davisa Late Victorian Holocausts (Holokausty późnej epoki wiktoriańskiej) zginęło od nich między 12 a 29 milionów ludzi. Dopiero po wydaniu książki Caroline Elkins Britain’s Gulag (Brytyjski gułag) w 2005 roku odkryliśmy, że w latach 50. w Kenii Zjednoczone Królestwo prowadziło sieć obozów koncentracyjnych i „grodzonych wsi”, do których zapędzono niemal całą ludność Kikuju. Wiele tysięcy zmarło od tortur, z rąk oprawców, z głodu czy wskutek chorób.
Prawie wszystkie zapisy tych wielkich zbrodni rząd brytyjski systematycznie palił albo wrzucał do morza w obciążonych skrzyniach, zastępując fałszywymi dokumentami. Podobnie wyczyszczono świadectwa brytyjskich okrucieństw na Malajach, Czagos, Cyprze oraz w Jemenie i Adenie.
Tak samo, jak Kreml potrzebuje kampanii dezinformacyjnej do uzasadnienia swojej imperialnej agresji w Ukrainie, Imperium Brytyjskie również opierało się na kompleksowym systemie kłamstw. Nie tylko zniszczono wszelkie zapisy naszych imperialnych zbrodni; stworzono wręcz całą ideologię – rasizm – mającą uzasadniać zabijanie, okradanie i zniewalanie innych ludzi.
W rasizmie chodzi o zarządzanie różnicą, niekoniecznie o kolor skóry
czytaj także
Pod koniec swojej znakomitej serii podcastów dla BBC na temat ruchu QAnon, zatytułowanej The Coming Storm (Nadciągająca burza), Gabriel Gatehouse skarżył się na utratę „wspólnych punktów odniesienia” i „podzielanego poczucia rzeczywistości”.
Zgadzam się z Gatehouse’em co do zagrożeń, jakie stwarza rosnąca popularność teorii spiskowych. Powinniśmy jednak pamiętać, że kiedy ostatni raz mieliśmy wspólne punkty odniesienia i podzielaliśmy poczucie rzeczywistości, one również były zbudowane na kłamstwie. Prawie każdy mieszkaniec Wielkiej Brytanii uważał, że imperium jest siłą dobra, że mamy święty obowiązek – „brzemię białego człowieka”, jak pisał Kipling – albo zmiażdżyć, albo „ucywilizować” rasy uznane za „gorsze” lub „dzikie”. Prawie każdy wierzył w te kłamstwa o narodowym bohaterstwie, kłamstwa korony, kłamstwa Kościoła, kłamstwa porządku społecznego.
Ale przecież większość z nas już opuściła tamtą epokę, prawda? Dziś jesteśmy bardziej sceptyczni, mniej ufni. Większość rozpoznaje bzdurę, kiedy ją widzi. Czy rzeczywiście?
Jak wyjaśnić fakt, że prawie każdy uczestnik i prawie każda uczestniczka życia publicznego podpisuje się pod tym samym zestawem absurdalnych przekonań? Odsuńmy na chwilę na bok najśmielsze teorie spiskowe skrajnej prawicy – mimo że teraz zaczynają przesączać się do prawicy głównego nurtu. Skupmy się na zakresie obejmującym tylko te poglądy, które są „dopuszczalne” w głównym nurcie debaty publicznej.
czytaj także
Prawie każdy, kto pojawia się w mediach, niemal bez względu na miejsce, jakie zajmuje na spektrum politycznym, zdaje się uznawać, że wzrost gospodarczy na planecie o skończonych zasobach może i powinien trwać w nieskończoność. Prawie wszyscy uważają, że powinniśmy zajmować się ochroną życia na Ziemi tylko wtedy, gdy jest to opłacalne. A nawet wówczas powinniśmy unikać zagrożeń dla zysków największych i najstarszych branż. Te osoby najwyraźniej sądzą, że zespół zachowań, które człowiek nazwał „gospodarką”, ma pierwszeństwo przed systemami podtrzymującymi nasze życie.
Prawie wszystkie postacie publiczne uważają również, że nieograniczone gromadzenie gigantycznych fortun przez garstkę najbogatszych ludzi świata należy z jakiegoś powodu akceptować. Wierzą, że opodatkowanie wystarczające, by przerwać ten cykl akumulacji i inaczej rozdzielić astronomiczne majątki, jest rzeczą nie do pomyślenia. Nie widzą nic złego w tym, że pozwalamy grupce miliarderów trzymających pieniądze w rajach podatkowych, by posiadali media na własność, wpływali na najważniejsze decyzje polityczne i mówili nam, co leży w naszym interesie. Według nich powinniśmy ślubować niepodważalną lojalność systemowi nazwanemu kapitalizmem, choć nie potrafią go zdefiniować, a co dopiero przewidzieć, dokąd on zmierza.
Co więcej, nie potrzeba terroru ani tortur, by ludzie uwierzyli w te niedorzeczne przekonania. Nasz system zorganizowanego zakłamania jakoś stworzył całą klasę polityków, urzędników, publicystów, postaci kultury, akademików i intelektualistów, którzy zajmują się kiwaniem głowami, gdy przemawiają miliarderzy. Gdy czytam relacje o XX-wiecznym terrorze, odnoszę wrażenie, że w reżimach totalitarnych intelektualiści wyrażali sprzeciw częściej, niż czynią to w naszej epoce wolności i wyboru.
czytaj także
Zgoda, mamy kryzys prawdy. Jest on jednak głębszy i szerszy, niż mamy ochotę przyznać. Może największe kłamstwo ze wszystkich polega na tym, że kryzys ten ogranicza się do fałszu Kremla i teorii spiskowych prawicy. Przeciwnie: jest on systemowy i praktycznie wszechogarniający.
**
George Monbiot jest dziennikarzem i działaczem ekologicznym. Publikuje w „Guardianie”. Jego najnowsza książka nosi tytuł Out of the Wreckage.
Artykuł opublikowany na blogu autora. Z angielskiego przełożyła Aleksandra Paszkowska.