Owszem, destabilizację widać. Ale Putin pozbył się właśnie jedynej osoby, która odważyła się rzucić mu wyzwanie. Wagnerowcy prawdopodobnie są w Ługańsku, będą demilitaryzowani, denazyfikowani, a Prigożyn, jeśli w ogóle na Białoruś dotrze, to jego los będzie marny – mówi Piotr Łukasiewicz.
Katarzyna Przyborska: Czy na błyskawiczne wydarzenia: bunt Prigożyna, marsz na Moskwę oraz nagłe rozwiązanie całej sprawy można patrzeć jak na ustawkę, w wyniku której Putin pozbył się formacji, która urosła i zaczęła wymykać mu się spod kontroli?
Piotr Łukasiewicz: Ja nie jestem zwolennikiem spiskowej wersji całego tego wydarzenia, mówiącej, że jest jakaś walka jednych służb z drugimi, że Putin wypuścił albo GRU wypuściło Prigożyna, żeby osiągnąć jakieś tam cele. Najprawdopodobniej był to autentyczny bunt, wynikający ze strat, jakie ponosili wagnerowcy. Prigożyn pokazywał ojcowski, emocjonalny stosunek do swoich bojowników i nie godził się z ogromnymi stratami, a teraz jeszcze z ostrzelaniem jego ludzi.
Ta wojna wywołuje również w Rosjanach emocje i Prigożyn to zauważył. Prawdopodobnie czuł również, że już bardziej formalnie odbierają mu dowodzenie nad wagnerowcami, co oznaczałoby absolutny upadek jego miniimperium, które zbudował w ramach imperium rosyjskiego. Głównie chodzi o pieniądze, o kontrolę nad bardzo intratnymi misjami na Bliskim Wschodzie.
Zdobycie Kijowa w trzy dni się nie udało, Moskwa w dwa była realna!
czytaj także
Być może też liczył, że dostanie jakieś silniejsze wsparcie, że wykorzysta napięcie między władzą a patriotyczną blogosferą rosyjską – ultranacjonalistami, którzy go czasami chwalili jako jedynego, który coś robi na froncie; że może jakiś generał się za nim ujmie, bo miał przyjaciół wśród generałów, chociażby słynnego Siergieja Surowikina.
Byłby to teatr, gdyby nie padły strzały. Jednak strącono kilka śmigłowców, zginęli piloci i sprawa stała się poważna.
Czy rzeczywiście chciał obalić Putina? Przestraszyć?
Można raczej założyć, że chciał ukarać swojego największego wroga – Gierasimowa lub Szojgu. Tego prawdopodobnie nikt nie wie. Jeśli skazany na banicję w Białorusi Prigożyn w ogóle przeżyje, to może kiedyś o tym opowie.
Dlaczego do negocjacji został oddelegowany akurat Łukaszenka?
Pojawiło się kilku podobnych negocjatorów, grzały się linie telefoniczne. Nie wiem, czy Prigożyn rozmawiał osobiście z Putinem, ale na pewno kolejni negocjatorzy do niego wydzwaniali, wzywali go do opamiętania się. On nie występował przeciwko państwu rosyjskiemu, przeciwko Kremlowi, tylko przeciwko Szojgu personalnie, więc negocjatorzy oferowali mu tak zwane wyjście z twarzą czy po prostu wyjście z głową. Ostatecznie to Łukaszenka, który jest znaczącą w ruskim mirze figurą polityczną, stał się poważniejszym gwarantem jego bezpieczeństwa. Pokazał, że jest zbawcą Rosji.
czytaj także
Pokazał też wszystkim, że jeszcze żyje, bo co chwila pojawiają się informacje, że jest chory, w szpitalu, że traci znaczenie.
Ma się dobrze. Pokazał, że może odgrywać istotną rolę w kremlowskim układzie, a Kreml całą sytuację kontroluje – to jego negocjatorzy i służby specjalne rozładowali i zażegnali bunt. Łukaszenka jest tutaj trochę aktorem, ale też trochę wygodnym zastępcą Putina.
Putin powiedział rano w sobotę, że to jest zdrada, że to cios w plecy, że to rok 1917, więc nie mógł się z tych słów wycofać. Nie mógł powiedzieć w sobotę wieczorem: wracaj, Prigożynie, do szeregu, nic takiego się nie stało. Mógł to powiedzieć ktoś inny, kto ma jakąś wagę. Padło na Łukaszenkę. Bunt został zażegnany, sytuacja okazała się w sumie niepoważna, trochę cyrkowa. Czy zaś Prigożyn przeżyje – nie stawiałbym żadnych pieniędzy.
A jak z wizerunkiem Putina? Uratowany?
Jest popularna teoria, zwłaszcza w zachodnich mediach, że ludzie zobaczyli, że Rosja jest zdestabilizowana. Owszem, destabilizację widać. Ale Putin pozbył się właśnie jedynego – podkreślam, jedynego – nawet nie wroga, ale kogoś, kto odważył się rzucić mu wyzwanie. Już go nie ma. Wagnerowcy prawdopodobnie są w Ługańsku, będą demilitaryzowani, denazyfikowani, a Prigożyn, jeśli w ogóle na Białoruś dotrze, to jego los będzie marny.
Wagnerowcy wyjdą z tego cało? Słyszałam sugestie, że na nich będzie można zrzucić odpowiedzialność za niepowodzenia na froncie ukraińskim.
Nie, Putin nie może zrzucić na nich odpowiedzialności. W przemówieniu w sobotę rano mówił do nich: nie dajcie się zwieść zdrajcom, bo dzielnie walczyliście o Artiomowsk, czyli o Bachmut. Pochwalił postawę tych bojowników, przeciwstawił ich zwodniczemu Prigożynowi. Gdyby Putin zaczął kogokolwiek oskarżać o to, że wojna nie idzie…
…musiałby przyznać, że wojna nie idzie.
No właśnie. A to Prigożyn w sobotę rano opowiadał, że wojna jest z fałszywych powodów, że Ukraińcy nie ostrzeliwali Donbasu, że nie ma żadnych nazistów w Ukrainie. Taka opowieść mogłaby paść z ust liberalnego dziennikarza zachodniego. To było wyjątkowo demaskatorskie i Putin nie może teraz powiedzieć, że wojna nie idzie, bo poniekąd przyznałby mu rację.
Z tych szalonych trzydziestu paru godzin Putin wychodzi chwilowo wzmocniony. Nie ma teraz ośrodka kontestującego jego władzę, co więcej, uzbrojonego w czołgi, zestawy przeciwlotnicze i 20 tysięcy ludzi. Na pewno jednak chaos na zapleczu obnaża problemy „operacji specjalnej”. Pytanie, czy Putinowi do władzy potrzebna jest jeszcze miłość ludu, czy wystarczy aparat represji, który stłumi głosy krytyki.
Kuchenne rewolucje, czyli weekendowa pseudorebelia Jewgienija Prigożyna
czytaj także
Pojawiają się doniesienia, że USA postanowiły odłożyć sankcje wobec kopalni złota zależnych od grup Wagnera. Liczyły na jego silniejszą pozycję?
Przecieki „Washington Post” sugerują, że Amerykanie mieli jakieś przesłanki mówiące o tym, że Prigożyn zbiera zapasy broni na jakieś wystąpienie. Skoro oni wiedzieli, to na 99 proc. mogę założyć, że i Rosjanie to wiedzieli, co nie wyklucza, że byli zaskoczeni, że stanie się to akurat w piątek o 23. Badania rosyjskiej blogosfery pokazały, że pojawiło się w ostatnim tygodniu bardzo dużo antyprigożynowskich przekazów, a kanały Telegrama bardziej mu przychylne były wycinane. Putin też tydzień wcześniej zaprosił wojenkorów, czyli korespondentów wojennych, na posiedzenie i nie było wśród nich ani jednego, który byłby przychylny Prigożynowi – na przykład Igora Girkina czyli Striełkowa.
Czy Ukraińcom udało się wykorzystać te godziny chaosu?
Jedyne, co wiemy, to że Prigożyn, zajmując Woroneż i Rostów, na paręnaście godzin zdestabilizował sztab okręgu południowego, który prowadzi „operację specjalną”. Można sobie wyobrazić, że zamęt utrzyma się jeszcze chwilę, bo będzie musiał pojawić się kontrwywiad, ustalić, kto wpuścił Prigożyna, kto z nim współpracował, kto rozmawiał. Żadne jednostki rosyjskie nie zostały wycofane z linii frontu, by walczyć z wagnerowcami, miny ciągle leżą, zapory ciągle stoją. Ukraińcy powoli próbują się przez obronę przedrzeć, ale ofensywa, która trwa już niecały miesiąc, wciąż nie przynosi oczekiwanego przełomu.
Pytanie, czy Ukraińcy mają środki i dostatecznie wyszkolone brygady na zachodnim sprzęcie, które mogą wprowadzić. Widzimy tylko tyle, że trwa mozolne posuwanie się: 200 metrów, kilometr, w Donbasie Rosjanie próbują kontrofensywy. Sytuacja na froncie nie zmieniła się w wyniku buntu. Ale oczywiście może się to szybko zmienić.
A co może być tą zmienną?
Od samego początku ofensywy ukraińskiej szansa na sukces polegała wyłącznie na tym, że w odpowiednim momencie zbierze się kilka czynników, które sukces umożliwią: skoncentrowane natarcie na linii frontu, zła sytuacja polityczna w Rosji i wynikająca z tego choćby chwilowa słabość odcinka rosyjskiej obrony. Prawdopodobnie to był ten właśnie moment kryzysu, ale nie było jednocześnie wielkiego natarcia ukraińskiego. Nie chcę powiedzieć, że to niewykorzystana szansa, ale spektakularnych zmian nie widać. Oczywiście więcej będziemy rozumieć z tej sytuacji za dwa tygodnie.
W Poradziecji o wartości kobiety wciąż stanowi mąż, jego wyprasowana koszula i czyste buty
czytaj także
Może nie przerwanie umocnień, ale chociaż wyłom?
Na pewno morale po stronie rosyjskiej może być słabsze, bo żołnierze rosyjscy widzą, co się dzieje, ale czy da to natychmiastowe załamanie? Tego na razie nie widać. Ukraińcy sami z siebie nie mają ani takich sił, ani pozycji jak Rosjanie, by doprowadzić do przełomu, dlatego potrzebna jest kombinacja czynników. Był moment kryzysu: gdyby wiadomo było, że nastąpi właśnie w piątek wieczorem, może mogliby to lepiej wykorzystać. Teraz mogą znów wysłać grupę dywersyjną „rosyjskich faszystów” pod Biełgorod i wzmagać destabilizację, pokazać Rosjanom, że wojna toczy się też na terenie Rosji. Pewnie gdybym kierował wywiadem ukraińskim, taką akcję bym przygotował. Ukraińcy oczywiście są aktywnym graczem i będą kryzys rosyjski wykorzystywać.
Jak pan ocenia niebezpieczeństwo wynikające z zaminowania układu chłodzącego elektrowni atomowej w Zaporożu?
Nie mam pojęcia. Nie mamy do tej pory wystarczających dowodów na to, że wysadzenie zapory w Nowej Kachowce było świadomym aktem Rosjan, czy przypadkiem wynikającym z ich nieudolności. Nie widziałem dowodów, zdjęć pokazujących zaminowanie elektrowni atomowej. Sądzę, że w ich kalkulacjach jest miejsce na użycie wszelkich środków, które będą zwężały front ukraiński.
Niezależnie od tego, czy celowo, czy przypadkiem – wysadzenie tamy w Kachowce skróciło linię frontu i możliwość działania Ukraińców na tym terenie. Tu logika może być podobna: jeżeli doprowadzą do skażenia radiologicznego, wybuchu, kryzysu nuklearnego, to Ukraińcy nie będą atakować skażonego rejonu. Zapewne wszystkie satelity zawisły teraz nad Zaporożem i patrzą, co się tam dzieje. Logika w tej wojnie okazuje się niewystarczającym narzędziem do analizy sytuacji.
**
dr Piotr Łukasiewicz jest byłym dyplomatą wojskowym i cywilnym, pułkownikiem rezerwy i ostatnim ambasadorem Polski w Afganistanie, gdzie spędził w sumie siedem lat. Współpracuje z fundacją Global.Lab.