Niedzielne wybory Putin wygra, ale masowe protesty społeczne sprawiły, że zmieniły się nastroje. Większość inteligencji powiedziała "dość". Model sprawowania władzy, który Putin budował przez dekadę swoich rządów, odchodzi do przeszłości. Ze Sławomirem Popowskim rozmawia Paweł Pieniążek.
Paweł Pieniążek: Już jutro odbędą się wybory prezydenckie w Rosji. Czy może je wygrać ktoś inny niż Władimir Putin?
Sławomir Popowski: Nie, to niemożliwe. Te wybory sprowadzają się do kwestii, czy Putin wygra w pierwszej turze czy w drugiej. Z badań wynika, że ma szansę na około 60 procent głosów, co oznacza wygraną już w pierwszej turze. Oczywiście druga tura byłaby dla niego wielkim ciosem. Najważniejsze pytanie brzmi: co zrobi po wyborach i jaki model rozwoju będzie realizował? Ten, który budował przez całą dekadę swoich rządów, a potem w tandemie z Miedwiediewem, właśnie się kończy. Ta epoka odchodzi już do przeszłości.
Silna pozycja Putina nie zmienia jednak faktu, że Rosja od dawna nie była tak niespokojna. Protesty trwają praktycznie cały czas od grudnia.
Najgorszą decyzją Putina była tak zwana rokirowka, czyli zamienienie się miejscami z prezydentem Dmitrijem Miedwiediewem. Rosjanie potraktowali to jako wyraz kompletnego lekceważenia. Jak ktoś to określił w rosyjskich mediach, uznano ich po prostu za „bydło”. Być może do połowy kadencji Miedwiediewa kadencji wierzyli w to, co mówił o konieczności modernizacji Rosji, ale okazało się, że była to wcześniej zaplanowana gra polityczna. Część Rosjan, w tym większość inteligencji, powiedziała „dość”.
Oczywiście mówię tu przede wszystkim o mieszkańcach Moskwy i Petersburga – „Rosjanie” to zbyt ogólna kategoria. Gdy w Moskwie wychodzi na ulice 80–120 tysięcy obywateli, to jest to bardzo dużo, ale Rosja ma około dwustu milionów mieszkańców. Teraz protestowała przede wszystkim rodząca się klasa średnia i inteligencja. To potwierdza tezę, że nie ma jednej Rosji. Jest Rosja Moskwy i Petersburga, ta najbardziej zrewoltowana, dynamiczna i obywatelska. Fala demonstracji przesuwa się teraz również przez tzw. milionniki, czyli miasta z milionem mieszkańców, które także są wyspami względnego dobrobytu na rosyjskim morzu biedy i nędzy. Jest wreszcie Rosja prowincjonalna, do której najbardziej trafiają Putinowskie hasła. W gruncie rzeczy kształtuje ona swój światopogląd na podstawie tego, co zobaczy w rosyjskiej telewizji.
I ta prowincjonalna Rosja nie jest jeszcze gotowa do protestów?
Na razie nic na to nie wskazuje. Oczywiście pomijam regiony, gdzie jest ogromne napięcie społeczne, jak Kaukaz. Tam największe poparcie mogą zyskać siły skrajnie nacjonalistyczne. To jedna z gróźb, która wisi nad Rosją.
Ci Rosjanie spoza wielkich miast nie rozumieją haseł demonstrantów czy uważają, że ich nie dotyczą?
Każdy ma swoje interesy. Problem polega też na tym, że ta grupa, która domaga się reform, nie potrafi jeszcze stworzyć sensownego programu, poza paroma ogólnymi hasłami: sądy mają być sprawne, biurokracja ma być mniejsza i tak dalej. To za mało. Czy jest szansa, że z protestów wyrosną nowe, zinstytucjonalizowane siły polityczne? Niczego takiego jeszcze nie widzę. Mogę lubić i szanować Garriego Kasparowa, Borysa Niemcowa czy Grigorija Jawlińskiego, ale czy oni są w stanie stworzyć ugrupowania, które będą skutecznie konkurować z innymi? Mam wątpliwości. Czy opierając się na społeczności internetowej, można stworzyć chociażby coś takiego jak Ruch Palikota w Polsce? Również wątpię.
Ryszard Kapuściński bardzo krytycznie wypowiadał się w Imperium o rosyjskich liberałach i demokratach. Oni działają na zasadzie: zdobędziemy władzę i będzie lepiej. Ale co chcecie konkretnie zrobić, jakie reformy przeprowadzić, jak przebudować Związek Radziecki czy Rosję, na ile otworzyć się na Zachód? I jak zdobyć dla reform szersze poparcie społeczne? Na te pytania nie było i nie ma odpowiedzi. Dopóki się nie pojawią, dopóty Rosjanie będą mieli problemy.
Naciski na niezależnie media to dowód, że władza obawia się siły demonstrantów?
Większym zagrożeniem jest dla niej sama konstrukcja systemu politycznego w Rosji. Lilia Szewcowa twierdzi, że jest on patriarchalny i hierarchiczny, a na jego szczycie znajduje się Kreml, który decyduje o wszystkim. Moim zdaniem jednak to bardzo uproszczony obraz. Nawet pierwsza osoba w państwie nie jest tak wszechwładna, jak by się wydawało. Pozycja „cara” w dużej mierze zależy bowiem od jego zaplecza politycznego. Dopóki Putin będzie gwarantował bezpieczeństwo nowej elicie władzy, którą stworzył i wypromował podczas swoich rządów, dopóty będzie funkcjonował.
Putin zdaje sobie z tego sprawę. Ma do wyboru dwie możliwości, obie zresztą sprawdzone w rosyjskiej tradycji. Pierwsza z nich to po prostu konsolidacja władzy. Druga, znacznie bardziej ryzykowna, to odgórna modernizacja. Po doświadczeniach 2008 roku, kiedy Rosja okazała się podatna na kryzys, słynne stało się hasło, po raz pierwszy wysunięte bodajże przez Dmitrija Trenina: albo Rosja będzie się modernizować, albo będzie marginalizowana.
Jeśli jednak Putin zdecyduje się na nową pieriestrojkę i mniej lub bardziej liberalne reformy – demokratyzację, porządkowanie systemu prawnego – to ryzykuje, że powtórzy los Michaiła Gorbaczowa. Gorbaczow postawił na liberalizowanie systemu radzieckiego i liczył, że uda mu się utrzymać ten proces pod kontrolą. Ale to nie wyszło, z różnych powodów, także własnych błędów. Gdyby Putin zdecydował się na program reformistyczny, to musiałby się odwołać do tych kręgów, które wyszły protestować w Moskwie i Petersburgu. I tutaj pojawia się pytanie, czy byłby w stanie kontrolować te procesy.
Ostatnie teksty i wypowiedzi Putina są zaskakujące. Chociażby ostra krytyka prywatyzacji, za którą sam jest odpowiedzialny.
Czytałem te wszystkie artykuły Putina, które ukazywały się w rosyjskiej prasie, i odnoszę wrażenie, że jest to program niezwykle eklektyczny, na zasadzie: „obiecuję wam wszystko”. W tym samym tekście w „Wiedomostiach”, w którym pisał, że prywatyzacja była zła i naród słusznie na nią narzeka, stwierdził też, że jak oligarchowie dorzucą coś do kasy państwowej, to uzna, że wszystko jest w porządku i ten pierwszy ukradziony milion został ukradziony „legalnie”. Opowiadał się za jakimiś liberalnymi rozwiązaniami ekonomicznymi i jednocześnie kokietował tych, którzy uważają, że muszą istnieć korporacje państwowe, bo to jest warunek skutecznej modernizacji.
Czyli próbuje puszczać oko naraz do wyborców liberalnych i lewicowych?
Dokładnie. Dlatego nie można przesądzać przed wyborami, jaka będzie Rosja po nich. Byłbym tu bardzo ostrożny. Za czasów rządów Miedwiediewa w elicie putinowskiej był nurt bardziej promodernizacyjny i grupa tak zwanych siłowików. Nikt nie wie, na kogo postawi Putin po wyborach, kto zapewni mu większą władzę, bezpieczeństwo i możliwość skutecznego działania.
Kontrkandydaci Putina – lider Sprawiedliwej Rosji Siergiej Mironow i biznesmen Michaił Prochorow – pozwalają sobie na coraz więcej krytyki. To wciąż tylko gra na rzecz Kremla czy jednak czują, że Putin jest osłabiony i dostrzegli szansę na polityczny sukces?
W przypadku Mironowa praktycznie wprost mówi się, że realizuje koncepcję Kremla. Prochorow może przetrwać w polityce, może nawet zrobić jakąś karierę, ale nie bardzo wierzę, że uda mu się zbudować coś naprawdę znaczącego. Jedyną siłą polityczną, która nie jest do końca prowadzona na pasku przez Kreml, dysponującą jakimiś strukturami, są komuniści.
Jakie więc będą społeczne i polityczne skutki ostatnich protestów? Czy wymuszą one na Putinie jakąś zmianę?
Na pewno zmieniły się nastroje społeczne – i to jest najważniejszy skutek protestów. Już nie wystarczy wizerunek macho i przypominanie o konieczności stabilizacji. Rosjanie już nie bardzo przejmują się tym, co się działo w latach dziewięćdziesiątych, sytuacja jest zupełnie inna.
Dlatego w pierwszej kolejności dla Putina ważne będzie umocnienie władzy, bo zdaje sobie sprawę, że jego pozycja została nadwątlona. A ponieważ ten model sprawowania władzy, który obowiązywał podczas pierwszej dekady jego rządów, będzie nie do powtórzenia, konieczna będzie jakaś korekta. Jak głęboka? Trudno przewidzieć. Na pewno kończy się kilkuletni incydent tzw. tandemokracji. Polityczna pozycja Miedwiediewa jest dziś żadna, pomimo układu, że teraz ma zostać premierem. Zapewne tak się stanie, ale wątpię, aby był nim długo. Nie sądzę też, by Miedwiediew był w stanie zbudować własną polityczną niezależność. Za bardzo zawiódł tych, którzy na niego postawili.
*Sławomir Popowski – wykładowca w Wyższej Szkole Dziennikarskiej im. Melchiora Wańkowicza, członek zarządu Fundacji Centrum Prasowe dla Krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Członek zespołu „Studio Opinii” i redakcji „Nowej Europy Wschodniej”. W latach 1985-1990 był moskiewskim korespondentem Polskiej Agencji Prasowej, w latach 1991-1995 oraz 2000-2003 korespondentem „Rzeczpospolitej”.