Świat

Mury, zasieki, płoty z drutu kolczastego pod napięciem. Kronika nadchodzącej, straconej dekady

Fot. Mariana Bisti/flickr.com CC BY-NC-ND 2.0

Tak jak średniowiecze pozostawiło po sobie katedry, tak po latach 20. XXI wieku zostały nam wysokie mury i płoty z drutu kolczastego pod napięciem, a na niebie chmary dronów obserwujących każdy nasz ruch. Kronikę nadchodzącej dekady pisze Janis Warufakis.

ATENY – po nadchodzącej dekadzie spodziewam się najgorszego. Aby nieco oswoić te lęki, spróbowałem wyobrazić sobie te najbliższe dziesięć lat i napisać ich ponurą kronikę. Czas pokaże, czy moje przewidywania się sprawdziły. Jeśli zdołamy uniknąć tego scenariusza − a mam nadzieję, że tak się stanie − to może trochę dzięki temu, że niewesołe prognozy zmotywują nas do działania.

***
Przed pandemią i wymuszonym przez nią lockdownem polityka wydawała się grą. Partie polityczne, niczym drużyny piłkarskie, miały swoje lepsze i gorsze dni. Ciułały punkty, by awansować w politycznej tabeli, która z końcem sezonu decydowała o tym, kto utworzy następny rząd… a potem nie robiły niemal nic.

Dopiero pandemia COVID-19 zdarła pozory formalności tej gry i pokazała prawdziwą twarz polityki: niektórzy ludzie mają władzę i mogą nakazywać wszystkim pozostałym, co mają robić. Spostrzeżenie Lenina, który sprowadził politykę do prostej formuły „kto kogo?”, okazało się trafne jak nigdy.

Autorytaryzm może trwać dłużej niż pandemia

czytaj także

Gdy w czerwcu 2020 roku kraje zaczęły stopniowo znosić obostrzenia, lewica żywiła optymistyczną wiarę, że pilnie skorzystamy z lekcji, jakiej udzieliła nam pandemia. Potęga państwa znów miała służyć najsłabszym i bezsilnym. Oczyma wyobraźni moi towarzysze widzieli już renesans wspólnot i fantazjowali o nowych, szczodrych i szerokich definicjach dobra publicznego. Nie podzielałem tych nadziei.

Margaret Thatcher, przypominałem im, zostawiła po sobie większe i silniejsze państwo brytyjskie, niż je zastała. Przekazała swoim następcom władzę silniej skupioną w jednym ręku. Rynki, pozostające pod ścisłą kontrolą korporacji i banków, nie mogły się obejść bez autorytarnej władzy państwa, a rządzący nigdy nie mieli oporów, by interwencjami państwowej maszynerii podpierać władzę oligarchów. Dlaczego pandemia miałaby to zmienić?

Rynki, pozostające pod ścisłą kontrolą korporacji i banków, nie mogły się obejść bez autorytarnej władzy państwa, a rządzący nigdy nie mieli oporów, by interwencjami państwowej maszynerii podpierać władzę oligarchów.

W trakcie pandemii COVID-19 śmierć stukała do drzwi brytyjskiego premiera, księcia Walii, a nawet najsympatyczniejszego gwiazdora Hollywood. Po kogo jednak rzeczywiście przychodziła? Po najbiedniejszych i tych nieco ciemniejszej karnacji. Ich śmierć zgarniała najłatwiej, jak nisko wiszące owoce.

Nietrudno zrozumieć dlaczego. Brak kontroli nad własnym życiem rodzi biedę. W biedzie ludzie szybciej się starzeją i jako pierwsi idą na rzeź. W cieniu rosnących cen, a spadających płac i stóp procentowych, nie było wielkich widoków na to, że duch solidarności, który łagodził udręki kwarantanny, udzieli się państwu, a ono użyczy swojej siły słabszym i biedniejszym.

Przeciwnie: to megakoncerny i miliarderzy, hojnie obsypani łaskami państwa, żyli i mieli się doskonale. Nękani obawą, że gdy każe się ludziom walczyć o przetrwanie na bezwzględnym rynku, w samym środku klęski zdrowia publicznego, nie będzie ich już stać na kupowanie ich produktów, sami zaczęli wydawać – na akcje, jachty i rezydencje. Banki centralne drukowały świeże paczki banknotów, by nie zabrakło paliwa podtrzymującego ogień finansjery. Giełdy rosły. Gospodarki upadały. Bankierzy z Wall Street, którzy od 2008 roku nie mogli spać całkiem spokojnie, uśmierzali wyrzuty sumienia, pozwalając klasie średniej walczyć o resztki z pańskiego stołu.

Stany Zjednoczone uprawiają socjalizm dla bogatych

czytaj także

Ambitne plany zielonej transformacji, którymi politycy – pod presją młodzieżowych ruchów klimatycznych – mieli się wreszcie zająć w 2020 roku, poszły w odstawkę. Im wyżej rosła góra długów, tym rzadziej o nich wspominano. Niepewni jutra konsumenci oszczędzali każdy grosz, pogłębiając kryzys gospodarczy. Na całej planecie co rusz wybuchały strajki. Temperatura rosła.

Między światem finansów a światem realnym, w którym miliardy ludzi walczą o przetrwanie, pogłębiała się przepaść. Razem z nią narastała społeczna frustracja i wydawała z siebie polityczne monstra, przed którymi przestrzegałem przyjaciół na lewicy.

Jak w latach 30. XX wieku, w sercach bardzo wielu ludzi dojrzewały ciężkie, gorzkie grona gniewu. Tym razem obietnice przywrócenia godności wzburzonym masom nie rozbrzmiewały w hyde parkach całego świata. Znacznie doskonalszym medium dla demagogów okazały się aplikacje i platformy społecznościowe.

Osaczonym społecznościom, które poddawały się lękowi przed zakażeniem, prawa człowieka zaczęły się zdawać zbędnym luksusem. Z pomocą pospieszyły wielkie koncerny technologiczne. Dostarczyły bransoletki, które przez okrągłą dobę monitorowały nasze funkcje życiowe. W zmowie z władzami państw właściciele tych technologii łączyli informacje o stanie naszych organizmów z danymi o naszym położeniu i karmiły nimi algorytmy, a my otrzymywaliśmy SMS-em pomocne wskazówki, co robić lub dokąd się udać, by nie trafić w kolejne ognisko zarazy.

Ale system, który rejestruje nasz kaszel, rejestruje także nasz śmiech. Wyczuwa, jak reaguje nasze ciśnienie krwi, gdy przemawia wódz, gdy szef udziela nam pochwały albo gdy policja każe się rozejść demonstrantom. Wszystkie osiągnięcia KGB i Cambridge Analytica nagle zaczęły wyglądać jak relikty zamierzchłej epoki.

Pandemia przywróciła legitymację władzy państwa. Umieli to wykorzystać cyniczni propagandyści. Umilkły wezwania do poszerzenia współpracy międzynarodowej. Chiny i Stany Zjednoczone wybrały twardy protekcjonizm. Także w innych krajach polityczni przywódcy uderzali w nacjonalistyczne tony, dolewając oliwy do ognia ksenofobii.

System, który rejestruje nasz kaszel, rejestruje także nasz śmiech. Wyczuwa, jak reaguje nasze ciśnienie krwi, gdy przemawia wódz.

Zaproponowali sfrustrowanym i apatycznym obywatelom prostą wymianę: duma i narodowa wielkość w zamian za rządy autorytarnego przywódcy, który uchroni ich przed śmiercionośnymi wirusami, podstępnymi obcokrajowcami i spiskującymi dysydentami.

Tak jak średniowiecze pozostawiło po sobie katedry, tak po latach 20. XXI wieku zostały nam wysokie mury i płoty z drutu kolczastego pod napięciem, a na niebie chmary dronów obserwujących każdy nasz ruch. Im więcej sił witalnych nabierało państwo narodowe, tym mniej otwarty, mniej dostatni i mniej przyjazny stawał się świat właśnie dla tych, którym i tak zawsze było trudno podróżować, wiązać koniec z końcem i mówić, co naprawdę myślą.

Tylko dla oligarchów i funkcjonariuszy megakorporacji globalizacja wciąż prężnie się rozwijała, bo ci zawsze byli za pan brat z wszelkiej maści dyktatorami.

COVID-19 na Węgrzech: Orbán był dyktatorem, zanim to było modne

Globalna wioska okazała się mirażem. Zamiast niej wyłoniła się wielostronna równowaga wielkich bloków. Każdy z nich miał własne, nowiutkie armie, osobne łańcuchy zaopatrzenia i własnych ekscentrycznych autokratów – a także nierówności klasowe, zacementowane nowymi formami nacjonalizmów. Nowe społeczno-ekonomiczne linie podziału wyostrzyły dominujące cechy polityki każdego kraju. Jak ludzie, którzy w kryzysie stali się karykaturą samych siebie, całe kraje zatopiły się w swoich zbiorowych iluzjach, a istniejące już wcześniej uprzedzenia groteskowo urosły i zastygły w twardy beton.

Wielkim atutem nowych faszystów lat 20. było to, że − w odróżnieniu od swoich politycznych przodków − nie musieli nawet sięgać po władzę, by zyskać wpływ na rządzenie. Liberalne i socjaldemokratyczne partie zaczęły się prześcigać w dorabianiu „ludzkiej twarzy” ksenofobii, potem władzy autorytarnej, a wreszcie totalitaryzmowi.

I tak dobrnęliśmy do końca dekady. Ale gdzie właściwie się znaleźliśmy?

**
Copyright: Project Syndicate, 2020. www.project-syndicate.org Z angielskiego przełożył Marek Jedliński

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Janis Warufakis
Janis Warufakis
Ekonomista, współzałożyciel DiEM25
Ekonomista, od stycznia od lipca 2015 roku minister finansów Grecji, współzałożyciel ruchu DiEM25 (Democracy in Europe Movement 2025). Autor książek „Globalny Minotaur” (2016) i „A słabi muszą ulegać?” (2017), „Porozmawiajmy jak dorośli” (2019).
Zamknij