Wsparcie Wspieraj Wydawnictwo Wydawnictwo Dziennik Profil Zaloguj się

Nie jesteśmy zimnymi draniami. Ale niektórym zależy, byśmy się tacy stali

Elon Musk próbuje nas przekonać, że porządek oparty na bezwzględnej konkurencji jest naturalny, a współpraca i wzajemna pomoc to wynaturzenia przeczące „zdrowemu rozsądkowi”. Co będzie, gdy damy się przekonać?

ObserwujObserwujesz

Każda dyskusja ekonomiczna prowadzona dostatecznie długo i zaciekle zamienia się w dyskusję filozoficzną.

Najbardziej zagorzali zwolennicy turbokapitalizmu prędzej czy później sięgają po koronny argument: kapitalizm najlepiej odpowiada naturze człowieka, zatem sprzeciw wobec niego to walka z prawami rządzącymi naszym gatunkiem.

Wojna wszystkich ze wszystkimi?

Z natury jesteśmy egoistyczni – powiadają turbokapitaliści – więc nie możemy opierać dobrobytu na jakichś dobrach wspólnych czy innych socjalistycznych wymysłach, ale na egoistycznych piekarzach z opowieści Adama Smitha, którzy wstają przed świtem do pracy nie po to, żeby sąsiedzi mieli co jeść, ale dla własnego zysku: „Nie od przychylności rzeźnika, piwowara czy piekarza oczekujemy naszego obiadu, lecz od ich dbałości o własny interes. Zwracamy się nie do ich humanitarności, lecz do egoizmu i nie mówimy im o naszych własnych potrzebach, lecz o ich korzyściach”.

Jako gatunek nastawiony na rywalizację najlepiej realizujemy się na nieregulowanym rynku. Kochamy hierarchię i dominację, one porządkują nam świat i wyznaczają nam nasze miejsce, dlatego równościowa polityka to tylko szkodliwa utopia – konkludują zwolennicy turbokapitalizmu.

Czytaj także Wolny rynek nie robi się sam Tomasz S. Markiewka

Zapewne spotkaliście się z tymi argumentami w takiej czy innej wersji. Ale na czym one właściwie się opierają? Poza uproszczonymi analogiami do świata zwierząt (to temat na osobny tekst), rynkowi naturaliści lubią przywoływać przykłady z historii cywilizacji. Już w starożytnym Rzymie, Egipcie czy Mezopotamii…

Nie przeczę – to spora część ludzkich dziejów, obejmująca kilka tysięcy lat. Ale przecież wciąż pozostaje jakieś 200 (!) tysięcy lat epoki łowców i zbieraczy.

Zbyt łatwo zapominamy, że ponad 90 procent historii naszego gatunku to właśnie życie we wspólnotach łowiecko-zbierackich. Jednym z powodów jest pewnie to, że szkoła mówi o tym niewiele – a mówi niewiele, bo nasza wiedza o tamtym okresie jest ograniczona. Nie oznacza to jednak, że nie wiemy nic.

Badania archeologiczne, analizy DNA, obserwacje współczesnych społeczności łowiecko-zbierackich – wszystko to pozwala nakreślić ogólny obraz tamtej epoki. Wciąż pełen luk, ale już na tyle precyzyjny, by odrzucić tezy o „wojnie wszystkich ze wszystkimi” jako naturalnym stanie człowieka jako bezpodstawne.

Oczy stworzone do współpracy

W ostatnim czasie ukazało się kilka książek uwzględniających najnowszy stan wiedzy o łowcach i zbieraczach, które próbują wpleść te informacje w szerszą opowieść o pracy, gospodarce i polityce. Najpopularniejsza to zapewne Narodziny wszystkiego Davida Graebera i Davida Wengrowa. Ale ukazały się też między innymi Historia pracy Jana Lucassena, Praca Jamesa Suzmana oraz najnowsza: Goliath’s Curse Luke’a Kempa.

Różnią się one w szczegółach – na przykład Graeber i Wengrow mocniej niż inni podkreślają elastyczność społeczności łowiecko-zbierackich – ale w wielu kwestiach panuje między nimi daleko idący konsensus. I jest on wynikiem konsensusu wyłaniającego się ze współczesnych badań nad naszą prehistorią.

Oto kilka tez, co do których zgadza się większość badaczy.

Łowcy i zbieracze rzadko stosowali przemoc wobec siebie nawzajem. Wcześniejsze twierdzenia, że przemoc była wśród nich powszechna – spopularyzowane m.in. w książce Stevena Pinkera Zmierzch przemocy – są ogólnie odrzucane jako oparte na błędnej metodologii. Najczęstszy zarzut dotyczy tego, że obraz prehistorii Pinkera jest oparty na wybiórczych i nielicznych znaleziskach archeologicznych – głównie tam, gdzie doszło do masakr – i pomija liczne stanowiska, w których śladów przemocy nie ma. Kanadyjski psycholog używa też przykładów nowożytnych grup łowiecko-zbierackich, gdzie przemoc była często wynikiem ingerencji z zewnątrz, na przykład państw kolonialnych.

Większość badań wskazuje na to, że nasi przodkowie stawiali raczej na współpracę, choćby dlatego, że była to strategia pragmatyczna. Zgrana grupa łatwiej zdobywała pożywienie.

Ludzkie dzieci są bezradne po urodzeniu, więc wymagają długotrwałej opieki – dlatego społeczności, które dzieliły się tym obowiązkiem, zamiast zrzucać go wyłącznie na matkę czy ojca, miały większe szanse przetrwania. Co ciekawe, grupy łowiecko-zbierackie nie składały się wyłącznie z najbliższej rodziny. Niektórzy badacze, opierając się na analizach DNA, szacują, że bliskie więzi krewniacze łączyły jedynie ok. 10 proc. członków danej hordy.

Zdaniem Kempa ślady tej kooperacyjnej przeszłości widać nawet w naszych ciałach. Mamy na przykład oczy stworzone do współpracy. W przeciwieństwie do goryli czy szympansów u ludzi widoczna jest twardówka, która zdradza kierunek spojrzenia. Ułatwia to współpracę, ale nie sprzyja dominacji.

Łowcy i zbieracze tworzyli społeczności o dość egalitarnym charakterze – nie tylko pod względem materialnym, ale także w kwestii władzy i wpływu. Co istotne, ta równość nie wynikała wyłącznie z braku zasobów na tyle cennych, by warto je było zawłaszczyć. Badania współczesnych grup łowiecko-zbierackich sugerują, że była to często świadoma strategia: wspólnota tworzyła reguły podtrzymujące równość i zapobiegające dominacji jednostek.

Dobrym przykładem jest lud Ju/’hoansi, wśród którego za właściciela upolowanego zwierzęcia uznawano nie myśliwego, lecz wytwórcę strzały, która zabiła zwierzę. „Dzięki temu również ludzie starsi, słabowidzący, upośledzeni czy po prostu mniej pracowici mogli od czasu do czasu znaleźć się w centrum uwagi” – pisze Suzman. Nawet najlepszy myśliwy nie mógł zdominować grupy, bo nie sprawował władzy nad podziałem pożywienia.

Co nas łączy z przodkami?

Z tego wszystkiego nie wynika, że solidarnościowe państwo dobrobytu wyrasta „wprost z natury”. Próby wywodzenia konkretnego systemu politycznego, społecznego czy gospodarczego bezpośrednio z „ludzkiej natury” – zarówno w wersji turbokapitalistycznej, jak i solidarnościowej – są naiwne.

Chodzi raczej o ostrożniejsze, ale ważne rozpoznanie: równościowe społeczeństwa w żaden sposób nie przeczą naszej naturze. Gdyby było inaczej, musielibyśmy przyjąć, że przez 90 procent historii gatunku żyliśmy wbrew własnej naturze, a dopiero teraz osiągnęliśmy przyrodzony nam, właściwy stan.

Innymi słowy, kapitalizm, zwłaszcza w swoich najbardziej radykalnych odmianach, nie ma żadnej przewagi nad alternatywnymi rozwiązaniami.

Można wręcz powiedzieć – jeśli ktoś koniecznie chce odwoływać się do historii naszego gatunku – że równościowe formy organizacji mają na swoje poparcie bogatszy materiał dowodowy.

Czytaj także W gospodarce nie chodzi o pieniądze. Chodzi o to, żeby było co jeść Michael Symons

David Graeber pisał kiedyś, że kapitalizm to tylko jeden z możliwych sposobów zorganizowania komunizmu. Celowo ujął to prowokacyjnie, sięgając po słowo „komunizm”, ale chodziło mu nie o system polityczny, lecz o siatkę codziennych interakcji. Miał na myśli tyle, że cały ten egoizm i konkurencja stoją tak naprawdę na ogromnej liczbie spontanicznych, często niewidocznych, ale fundamentalnych przejawów wzajemnej pomocy, współpracy i troski o dobro wspólne. Jak wtedy, gdy ktoś pyta o drogę czy prosi o podanie narzędzia, a my tę prośbę spełniamy niemal automatycznie, nie oczekując nic w zamian – bo w ten sposób wszystkim jest łatwiej.

Na tych ludzkich odruchach – tak samo naturalnych jak nasza gorsza strona – można budować różne systemy, ale każda wspólnota polityczna w jakimś stopniu z nich korzysta, nawet turbokapitalizm. Po prostu zwolennicy tego ostatniego udają, że tego nie widzą, bo nie pasuje im to do ich wyobrażeń o naturze człowieka.

Jan Lucassen w Historii pracy podkreśla z kolei, że sprzeciw wobec nadmiernie hierarchicznych i nierównych społeczeństw to stały motyw dziejów. Pytanie brzmi jedynie, czy ludzie mają dość siły politycznej, by taki sprzeciw skutecznie wyrazić.

W gruncie rzeczy ciągle pozostajemy więc w obszarze polityki. Dlatego tak wdzięcznym przykładem są Ju/’hoansi ze swoimi zasadami dotyczącymi strzał i polowania. Równość ich wspólnoty to świadomy wybór polityczny, wynikający z przestrzegania – a jakże – regulacji.

Oni także zorganizowali sobie „komunizm” na własny sposób.

Chcą nas zniechęcić do ludzkich odruchów

Raz jeszcze – stawką tej gry w „naturę” jest tak naprawdę polityka.

Trumpowsko-muskowa prawica próbuje nam obrzydzić państwo dobrobytu – to jasne. Nie robi tego jednak wyłącznie przez masowe zwalnianie urzędników, obniżki podatków dla najbogatszych czy degradację usług publicznych, ale próbuje sięgać głębiej. Wodzowie rewolucji MAGA chcą nas przekonać, że same podstawy ideowe państwa dobrobytu dla wszystkich, a nie tylko dla wybranych, są pomysłem nienaturalnym.

Tak trzeba czytać wykłady J.D. Vance’a o tym, że chrześcijaństwo zakłada „hierarchię miłości”, w której najpierw kochasz rodzinę i najbliższych, potem współobywateli, a dopiero na końcu – ewentualnie – całą resztę. Tak samo należy rozumieć wypowiedź Muska, że „empatia to fundamentalna słabość zachodniej cywilizacji”. W tym duchu są też nieustanne deklaracje skrajnej prawicy, że naturalny porządek świata opiera się na bezwzględnej konkurencji.

Czytaj także Akceleracjonizm: Szybciej, zanim masy ogarną, że prowadzimy je ku technofeudalnej dystopii Patrycja Wieczorkiewicz

Chodzi o wyśmianie i zdeprecjonowanie koncepcji pomocy, współpracy i równości, o przedstawienie ich jako czegoś wynaturzonego, przeczącego „normalności” i „zdrowemu rozsądkowi” (to zresztą nieprzypadkowo ulubione kategorie tej prawicy). Chodzi o sprawienie, by każdy, kto promuje solidarność, wydawał się w najlepszym przypadku naiwniakiem, w najgorszym – kimś, kto atakuje samą naturę rzeczy.

Jeśli uda im się do tego przekonać wystarczającą liczbę ludzi, konsekwencją będzie zgoda na twarde, bezwzględne, hierarchiczne społeczeństwo. Zgadnijcie, kogo trumpowsko-muskowa prawica widzi na szczycie tej hierarchii?

Dlatego warto przypominać, że ta surowa wizja, promująca egoizm, siłę, konkurencję i bezwzględność, jest pełna przemilczeń, uproszczeń i zmyśleń. Gdyby łowcy i zbieracze usłyszeli od Muska i Trumpa, że najlepsza społeczność to taka, której członkowie postępują jak skrajni egoiści, najpierw by ich wyśmiali, a potem przepędzili (wszyscy razem!) jak najdalej od swojego obozowiska.

**
Cytat z Adama Smitha zaczerpnięty z: Smith, Adam. Badania nad naturą i przyczynami bogactwa narodów. Tom 1. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2012. Tłum. Stefan Wolff i Oswald Einfeld.

Komentarze

Krytyka potrzebuje Twojego głosu. Dołącz do dyskusji. Komentarze mogą być moderowane.

Zaloguj się, aby skomentować
0 komentarzy
Komentarze w treści
Zobacz wszystkie