Świat

Domyślny stan polityki to nie socjaldemokracja, ale oligarchia

Socjaldemokratyczne państwo dobrobytu mogło być największym osiągnięciem zachodniej cywilizacji – ale z pewnością nie było stanem „normalnym”. Stan „normalny” kapitalistycznej gospodarki to bezlitosny wyzysk pracowników i akumulacja kapitału w rękach garstki bogaczy.

Wracamy do normalnej polityki. Po czternastu latach korupcji i fatalnych rządów torysów rząd Partii Pracy postawi ten kraj na nogi. Znów zapanują sprawiedliwość i przyzwoitość, odbuduje się usługi publiczne, odbuduje się naszą pozycję na świecie, wrócimy do państwa, które znamy. Tak powiadają.

Czymże jest jednak owa „normalność”, o której mówią eksperci i politycy lewicy i centrum? Otóż jest najbardziej nienormalną polityką w historii świata. Świadomie lub nie, jej piewcy powołują się na brzemienny w skutkach okres, rozciągnięty mniej więcej między 1945 a 1975 rokiem, kiedy to w pewnych bogatych krajach dzielono się bogactwem i władzą, niemal każdy mógł mieszkać w godnych warunkach, mieć godne warunki pracy i płacy, korzystać z ambitnych, należycie finansowanych usług publicznych, a rozbudowana sieć bezpieczeństwa ekonomicznego zapobiegała popadnięciu w ubóstwo. Nigdy wcześniej w historii świata, ani też nigdy później, czegoś takiego nie było.

Socjaldemokracji już nie będzie. Ten gmach wali się na naszych oczach

Nawet jednak w tamtych latach ogólny dobrobyt w bogatych państwach wspierał się na skrajnym wyzysku, przewrotach i przemocy wyrządzanej państwom ubogim. Żyliśmy w bańce, ograniczonej czasowo i geograficznie, w której istotnie działy się rzeczy niezwykłe. I jakoś nam się wydaje, że to było normalne.

Ta „normalna” polityka była wynikiem czegoś, co śledzący losy gospodarek historycy nazywają „wielką kompresją” – drastycznym zmniejszeniem nierówności wywołanym przez dwie wojny światowe. Fizyczne zniszczenie aktywów, utrata kolonii i posiadłości zamorskich, inflacja, bardzo wysokie podatki, kontrola płac i cen, racjonowanie i nacjonalizacja będące wymogami gospodarki wojennej, a także skutki wyłaniającej się demokracji i organizacji pracy w wielu silnych gospodarczo krajach znacząco ograniczyły dochody i stan posiadania możnych, a także znacznie poprawiły – po zakończeniu działań wojennych – status ubogich. Przez kilka dziesięcioleci korzystaliśmy ze skutków tych wielkich wstrząsów. Teraz jednak ich efekt osłabł. Wracamy do prawdziwej „normalności”.

Wielosetletnia historia, w tym także nasza własna, pokazuje, że stanem podstawowym polityki jest nie redystrybucja dóbr i ogólny dobrobyt, ale spirala akumulacji dóbr przez bogaczy, skrajny wyzysk pracowników, zawłaszczanie wspólnych zasobów i narzucanie opłat za ich użytkowanie, wymuszanie, stosowanie przymusu i przemoc. Normalność to społeczeństwo, w którym rację ma ten, kto jest silniejszy. Normalność to oligarchia.

W znanej książce z 2017 roku zatytułowanej The Great Leveller („wielkie wyrównanie”) historyk Walter Scheidel wyjaśnia, że dotąd jedynie cztery siły miały moc odwracania narosłych nierówności: masowa mobilizacja czasu wojny (jak podczas dwóch wojen światowych), totalna i gwałtowna rewolucja, zapaść państwa oraz wyniszczające epidemie. I taki mamy wybór.

Scheidel pokazuje także, w jaki sposób gospodarki czasu wojny przemieniały się w opiekuńcze, niekiedy siłą. Na przykład po pokonaniu Japonii okupacyjny rząd USA pod przywództwem generała Douglasa MacArthura dążył do tzw. demokratyzacji japońskich instytucji gospodarczych w celu zapewnienia „szerokiej dystrybucji dochodów i własności środków produkcji i handlu”. W tym celu nałożył wysokie podatki od nieruchomości, sięgające nawet 90 proc., rozparcelował konglomeraty, domagał się wprowadzenia przepisów nadających robotnikom prawa do zrzeszania się, strajków i wyższych płac, zorganizował wszechstronną reformę rolną, rozwiązując wielkie holdingi i rozdzielając ziemie pomiędzy chłopów.

Przeprowadził także reformę fiskalną, ostatecznie doprowadzając do opodatkowania najwyższych dochodów stawką 75 proc., oraz wprowadzenia podatku spadkowego od największych posiadłości, sięgającego 70 proc. W wyniku tych reform niemal całkowicie zniweczono przychody z kapitału i niemal od zera zbudowano polityczną i gospodarczą demokrację Japonii.

Wszystkie wielkie, wojujące ze sobą wówczas kraje uległy podobnej przemianie. W Stanach Zjednoczonych najwyższa stawka podatku od (dziedziczonych) nieruchomości wzrosła w 1941 roku do 71 proc., zaś w 1944 roku najwyższa stawka podatku dochodowego sięgnęła 94 proc. Krajowa Rada Pracy czasu wojny w Stanach podniosła płace robotników, jednocześnie nie pozwalając na wzrost płac na stanowiskach kierowniczych. Liczba pracujących zrzeszonych w związkach zawodowych poszybowała w górę.

O tym, jak miliarderzy się zorganizowali, a reszta z nas to przespała – i kto wyszedł na swoje

W Wielkiej Brytanii najwyższa stawka podatku dochodowego w latach 1941–1952 utrzymywała się na poziomie 98 proc. Całe dziesięciolecia zajęło jej obniżenie do obecnego poziomu. Podatek od zakupu dóbr luksusowych wprowadzono w 1940 roku, a jego stawka później wzrosła do 100 proc. Odsetek dochodów zgarnianych przez najbogatsze 0,1 proc. społeczeństwa spadł z 7 proc. w 1937 roku do zaledwie nieco ponad 1 proc. w 1975 roku.

Brak jednego z czterech wielkich kataklizmów skutkuje nieuniknionym nagromadzeniem dochodów i kapitału w rękach niewielu osób i nawrotem oligarchii. Oligarchowie to ludzie przekładający swoją nadmierną siłę ekonomiczną na nadmierną władzę polityczną. Kształtują politykę pod swoje potrzeby. Scheidel pokazuje, że w miarę narastania nierówności rośnie również polaryzacja i wzmagają się dysfunkcje w polityce, które sprzyjają bogaczom, jako że kompetentne i proaktywne państwo stanowi zagrożenie dla ich interesów. W Wielkiej Brytanii owe dysfunkcje wnieśli torysi; to samo obiecuje Donald Trump.

Oligarchowie dążą do zniesienia kontroli, dlatego brytyjskie instytucje, takie jak Agencja ds. środowiska i Organ wykonawczy ds. bezpieczeństwa i higieny zostały tak dogłębnie wypatroszone. To samo dążenie stało za brexitem. Oligarchowie chcą, by ludzie przestali protestować. Chcą, by narodowa ochrona zdrowia upadła, by uzasadnić jej prywatyzację. Chcą dających sobą kierować polityków i krajowej telewizji, którą będą mogli wodzić za uzdę. I dostają, czego chcą, zniekształcając każdy z aspektów życia danego kraju. Ładują pieniądze w polityczne ruchy neoliberałów i skrajnych prawicowców, które pomagają kapitałowi rozwiązać jego odwieczny problem – problem demokracji. Historyczna trajektoria zmierza ku niesprawiedliwości. Tyle że co chwila łamie ją kolejny kataklizm.

Plan jest prosty: zagonić nas do cięższej pracy na rzecz kapitału

Jeśli chcemy powrotu zamożnych krajów do „normalności” z lat 1945–1975, czyli powrotu do redystrybucji dóbr, wspólnego dążenia do pewnego celu jako kraj, porządnych usług publicznych i solidnej siatki bezpieczeństwa ekonomicznego, niskiego bezrobocia i dobrych płac – a sądzę, że tego właśnie chce większość ludzi – potrzeba nam polityki, która będzie nie tylko nienormalna, ale wręcz bezprecedensowa.

Przełamanie trajektorii rosnącej niesprawiedliwości oznaczałoby wyjście poza manifest Jeremy’ego Corbyna z 2019 roku, nie mówiąc już o niemrawej ofercie Keira Starmera, który wokół interesów bogaczy chodzi na paluszkach. Musielibyśmy uczynić to, czego dokonały wojny światowe, jednak bez przemocy i fizycznego wyniszczenia: potrzeba byłoby programu MacArthura czasu pokoju, który obaliłby oligarchów.

Partie polityczne musiałyby przełamać lęk przed potęgą gospodarczą prasowych możnowładców, deweloperów, firm paliwowych, funduszy hedgingowych, prezesów banków inwestycyjnych i całej zgrai oligarchów obecnie finansujących i wpływających na naszą politykę.

Laburzyści w czułych objęciach lobbystów [śledztwo magazynu openDemocracy]

Im dłużej ociągamy się z tą konfrontacją, tym silniejsza i bardziej zakorzeniona staje się władza oligarchów. Jeśli chcemy choćby odrobiny demokracji, równości, uczciwości i działającego państwa, musimy nie tyle dogadać się z tymi, którzy dzierżą władzę gospodarczą, co jest dążeniem Starmera, ile wydać im walną bitwę.

**
George Monbiot – dziennikarz i działacz ekologiczny. Publikuje w „Guardianie”. W ubiegłym roku nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej ukazała się jego książka Regenesis. Jak wyżywić świat, nie pożerając planety.

Artykuł opublikowany na blogu autora. Z angielskiego przełożyła Katarzyna Byłów.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij