Świat, Wyjaśniamy

Co się dzieje w Górskim Karabachu? [wyjaśniamy]

„To jest nasza ziemia. Będziemy jej bronić!” „Nie, to jest nasza ziemia. Będziemy o nią walczyć!” Od 27 września na Kaukazie Południowym trwa wojna między Armenią a Azerbejdżanem o terytorium Górskiego Karabachu. Jest to największa eskalacja tego konfliktu od blisko 30 lat. Oto co trzeba wiedzieć o tym konflikcie.

Gdzie leży Górski Karabach i jak rozpoczął się konflikt?

Górski Karabach leży na terytorium międzyrzecza Kury i Arkasu oraz gór Małego Kaukazu. Przez Azerbejdżan nazywany jest Karabachem, przez Ormian – Arcachem. Arcach to dziś popularne imię męskie w Karabachu, oznacza boga piękności.

Konflikt o ten kawałek ziemi ma podłoże przede wszystkim ideologiczne, a fakty historyczne są przeinaczane i dostosowywane do bieżących potrzeb politycznych Armenii albo Azerbejdżanu.

Region Górskiego Karabachu. Fot. Wikimedia Commons

Wszystko zaczęło się w momencie, gdy Imperium Rosyjskie zainteresowało się przyłączeniem Kaukazu Południowego do swoich ziem. Później, decyzją Kaukaskiego Biura Komitetu Centralnego RKP(b) z lipca 1921 roku Górski Karabach pozostawiono (nie włączono, jak podają niektóre źródła) na terenie Azerbejdżańskiej SSR jako autonomiczny obwód. A Ormianom, którzy wśród jego mieszkańców stanowili większość, przyznano bardzo szeroką autonomię.

Można powiedzieć, że stosowana w Górskim Karabachu polityka divide et impera jest jedną z głównych przyczyn dzisiejszych antagonizmów azerbejdżańsko-ormiańskich.

Kumulowany i tłumiony przez lata konflikt etniczny między Ormianami a Azerbejdżanami eksplodował w 1988 roku, kiedy doszło do pogromu Ormian w Sumgaicie. Po upadku ZSRR Armenia, Azerbejdżan oraz Górski Karabach ogłosiły niepodległość, co w ostateczności doprowadziło do zwycięskiej dla Armenii wojny, która pochłonęła 30 tysięcy ofiar. Po jej zakończeniu w 1994 roku na arenie międzynarodowej pojawiło się nowe państwo – nieuznawane przez nikogo na świecie, nawet przez Armenię – Górski Karabach, de facto przynależący do Armenii, de iure – do Azerbejdżanu.

Trwający od końca lat 80. konflikt karabaski nie ma nic wspólnego z huntingtonowską teorią zderzenia cywilizacji. Aspekt religijny – Ormianie często określają swój kraj jako otoczony przez muzułmanów – ma charakter czysto propagandowy. Brak porozumienia między Baku a Erywaniem jest problemem narodowościowo-etnicznym, ale nie religijnym. I jest skrzętnie wykorzystywany przez ościenne mocarstwa.

Agdam. Fot. Marco Fieber/Flickr.com

O co tym razem poszło?

Ofensywę rozpoczął Azerbejdżan, oficjalnie tłumacząc się ormiańską prowokacją. – Premier Armenii, Nikol Paszynian, nazywa terytorium Górskiego Karabachu Armenią, mówi o integralności terytorialnej. To jest dla nas nie do zaakceptowania – twierdzi Ilgar Velizade, szef klubu politologów „Południowy Kaukaz” w Baku. – Sytuacja jest napięta przez cały czas, a przez ostatnie dwa lata prowokacje ze strony Armenii tylko się nasilały – dodaje. – Wiadomo było, że prędzej czy później dojdzie do eskalacji konfliktu. Byliśmy na to przygotowani.

Siły zbrojne Azerbejdżanu przejęły kontrolę nad kilkoma miejscowościami na północnym wschodzie (Madagiz) i południowym wschodzie (Dżerbaił) Górskiego Karabachu, co potwierdza prezydent Azerbejdżanu – Ilham Alijew. Prezydent w postach na Twitterze często powtarza hasło „Karabach to Azerbejdżan”.

– Wydaje się, że jednym z najważniejszych punktów dla Azerbejdżanu jest odzyskanie kontroli nad terenem okupowanym przez Armenię, wzdłuż Araksu, czyli regionów wchodzących w skład tzw. strefy buforowej, oraz zdobycie kontroli nad granicą z Iranem – mówi Aneta Strzemżalska, antropolożka polityki, współpracująca z Uniwersytetem Europejskim w Petersburgu.

– Trwają zaciekłe walki o położone na wzgórzach Füzuli/Waranda, gdzie Azerbejdżanie nie mogą ustabilizować swojej pozycji. Nie mniej ważnym fragmentem jest także region kelbadżarski, który pozwala na kontrolę dróg do Chankendi/Stepanakertu i Szuszy oraz szlaków ropy i gazu. Azerbejdżan ostrzeliwuje stolicę Karabachu, Armenia ustawiła sobie cel na miasta w zachodniej części Azerbejdżanu, m.in. Gandżę, i w oficjalnych komunikatach zaprzecza stratom terytorialnym.

Nie wiadomo dokładnie, ile jest ofiar po jednej i drugiej stronie. Azerbejdżan wprowadził blokadę informacyjną i zamknął granice. Oba państwa ogłosiły stan wojenny oraz mobilizację.

– Mężczyźni w wieku od 18 do 55 lat nie mogą opuszczać kraju – twierdzi Gor Ordian, antropolog polityki z Państwowego Uniwersytetu w Erywaniu. – To jest wojna. Musimy walczyć i musimy wygrać. Można powiedzieć, że przy tym układzie sił może dojść do kolejnego ludobójstwa na naszym narodzie.

– Nastroje są bojowe, jesteśmy przygotowani do wojny i moralnie, i militarnie – twierdzi Ilgar Velizade. – Karabach jest nasz i nie możemy uznać jego niezależności, podobnie jak nie będziemy spokojnie patrzeć na teren okupowany. W jakim celu mamy uczestniczyć w negocjacjach, które przez tyle lat nic nie dały? Władza, która bierze w nich udział, traci szacunek społeczny. Ze strony społeczeństwa pojawiają się pytania: po co tyle inwestujemy w zbrojenia, w jakim celu przechodzimy szkolenia militarne i po co nam armia, jeśli nie możemy odebrać naszej ziemi? Już ponad dwadzieścia lat się uczymy, więc trudno się dziwić azerbejdżańskim reakcjom na hasło: „Karabach to Armenia”. Wygląda na to, że tego konfliktu nie da się rozwiązać bez wojny.

Po stronie ormiańskiej słychać dokładnie odwrotne głosy. Sona Agbalian, redaktorka informacji międzynarodowych Armeńskiej TV Publicznej, twierdzi, że Karabach i Armenia to jedność. – Nie ma między nami różnicy, wszyscy jesteśmy Ormianami. Arcach jest historycznie nasz i nigdy nie był azerbejdżański. Dlatego nie zgadzam się z informacją podawaną przez Azerbejdżan, dotyczącą rzekomej prowokacji Paszyniana, który oficjalnie głosi integralność terytorialną. Jesteśmy w stanie uznać niezależność Republiki Arcach, którą sama ogłosiła w 1991 roku. Karabach był prezentem Stalina dla Azerbejdżan, gestem. Wydaje mi się, że jeśli ta sprawa miała się wyjaśnić za pomocą wojny, to dokonało się już w 1994 roku, kiedy Armenia wygrała.

Co mają do tego Rosja i Turcja?

Ostatnia eskalacja, choć na zdecydowanie mniejszą skalę, miała miejsce w kwietniu 2016 roku. Tak zwana wojna czterodniowa nie wpłynęła na status quo w regionie, niemniej miała potężny wpływ na sytuację w Armenii.

– W 2016 roku Azerbejdżan dał swego rodzaju ostrzeżenie, pokazał siłę – mówi Ilgar Velizade.

Armenia wydawała się zaskoczona takim obrotem spraw, tym bardziej że Rosja, która posiada bazy wojskowe na terenie Armenii, nie poparła żadnej ze stron, choć obu sprzedawała broń. W rezultacie telefon z Kremla wymusił deeskalację działań militarnych na Azerbejdżanie. Niemniej wojna „podkopała zaufanie do Rosji i podważyła sojusz armeńsko-rosyjski. Obnażyła także w oczach Ormian niepewność co do rosyjskich gwarancji bezpieczeństwa oraz spotęgowała poczucie zagrożenia i osamotnienia na arenie międzynarodowej” – pisze Maciej Falkowski w komentarzu dla OSW.

W 2018 roku Armenią wstrząsnęła kolorowa rewolucja, która odsunęła od władzy tzw. klan karabaski, trzymający się jej od końca lat 90. Na czele kraju stanął dziennikarz i opozycjonista Nikol Paszynian, pierwszy przywódca, który nie jest związany z Karabachem.

– Nie do końca rozumiem politykę Paszyniana – mówi Aneta Strzemżalska. – Ostatnie dwa lata to było stopniowe dolewanie oliwy do ognia i wiadomo było, że skończy się to wojną. Teraz rzeczywiście widać, że Armenia zaczyna potrzebować pomocy. A Rosja na razie milczy.

Kreml jest bardzo ostrożny w działaniu. Prócz wspólnego z USA i Francją apelu o zaprzestanie walk nie robi zbyt wiele. Status quo na Kaukazie jest Rosji na rękę, zwłaszcza że z regionu w znacznym stopniu wycofały się Stany Zjednoczone oraz Europa. Aktualna sytuacja związana z pandemią także nie działa na korzyść Armenii, która boryka się ze poważnym wzrostem zachorowań na COVID-19.

– USA żyje wyborami, Rosja zaangażowana jest w wiele konfliktów zapalnych w ostatnich latach, Europa ma brexit i problemy na Morzu Śródziemnym. Generalnie świat zajęty jest czymś innym, więc dla Azerbejdżanu jest to dość wygodny moment na prowadzenie działań – komentuje Strzemżalska.

Na arenie pojawił się jednak jeszcze jeden gracz, który stara się umocnić swoje wpływy w regionie – Turcja. Mimo że cały czas w sprawie konfliktu karabaskiego opowiada się po stronie Azerbejdżanu, to tym razem rzeczywiście silne wsparcie może doprowadzić do zmiany układu sił na Kaukazie Południowym. Bezpośredni udział tureckiej armii w działaniach zbrojnych nie jest jednak potwierdzony.

– Turcja chce odzyskać wpływy na Kaukazie, dlatego Erdoğan jest główną figurą tej wojny – uważa Sona Agbalian. – Powszechnie wiadomo, że wsparła militarnie Azerbejdżan oraz opłaca muzułmańskich terrorystów. Muzułmanie chcą odtworzyć Imperium Otomańskie, choć oczywiście Armenia nie prowadziła z Azerbejdżanem wojny religijnej. My bijemy się o terytorium, nie wyznanie.

Turcja: Tu nie chodzi o islamizm i świeckość

Innego zdania jest Ilgar Velizade. – Najemnicy opłacani przez Turcję to absurd. To nie jest wojna religijna i nigdy nią nie była. Azerbejdżan jest państwem świeckim. Armenii opłaca się wskazywać palcem na Turcję, ponieważ ta wiedzie obecnie agresywną politykę i ma wielu wrogów na arenie politycznej. W Armenii są rosyjskie bazy wojskowe, więc gdyby Turcja była zaangażowana w konflikt, to jednoznaczną konsekwencją byłaby wojna z Rosją.

Co na to Polska?

Posłanka na Sejm Marta Kubiak napisała na Facebooku, że jako członek Komisji ds. Łączności z Polakami za Granicą czuje się zobowiązana przekazać całe uposażenie Posła na Sejm RP za wrzesień na zakup najpilniejszych produktów, które trafią do potrzebujących w rejonie walk. 6 października Ministerstwo Spraw Zagranicznych RP wydało oświadczenie w sprawie walk w Górskim Karabachu, w którym m.in. złożyło wyrazy współczucia poszkodowanym oraz ich rodzinom.

Ponadto 5 października w Warszawie odbył się marsz przeciw agresji turecko-azerbejdżańskiej skierowanej przeciwko ludności cywilnej Górskiego Karabachu oraz Armenii, w którym wzięli udział m.in. Ormianie mieszkający w Polsce. Hasła koncentrowały się w znacznej mierze na walkach prowadzonych na płaszczyźnie religijnej, rozpychającej się łokciami Turcji, panturkizmu oraz terroryzmie. Podobna demonstracja ma się odbyć 9 października pod pałacem prezydenckim z inicjatywy Warszawa dla Rojavy oraz Samba RoR Warszawa.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Stasia Budzisz
Stasia Budzisz
Reporterka, filmoznawczyni
Reporterka, filmoznawczyni, tłumaczka języka rosyjskiego oraz absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu. Brała udział w socjologiczno-reporterskim projekcie Światła Małego Miasta i jest współzałożycielką grupy reporterskiej Głośniej. Freelancerka. Współpracuje m.in. z „Przekrojem”, „Nową Europą Wschodnią”. W 2019 roku ukazała się jej debiutancka książka reporterska „Pokazucha. Na gruzińskich zasadach”.
Zamknij