Nie ma znaczenia, kto jest na czele, czy Stalin, czy Jelcyn, czy Putin. Rosyjskie „deep state” działa z podobną logiką od początku istnienia, modyfikując tylko metody stosownie do dostępnych technologii.
Inwazja Rosji na Ukrainę w oficjalnej rosyjskiej nomenklaturze nazywana jest operacją specjalną. Jej celem niezmiennie od słów wypowiedzianych przez Władimira Putina jest denazyfikacja Ukrainy. Co to znaczy, opisuje rosyjska „Niezawisimaja gazieta”.
„Niezawisimaja” na pewno nie jest bezkrytyczną tubą kremlowskiej propagandy, uczciwie jednak wypełnia rolę medium co prawda o liberalnych (w rozumieniu rosyjskim) skłonnościach, ale lojalnego wobec państwa i imperium. Czytanie jej to za każdym razem niezwykła przygoda, bo redaktorzy „NG” piszą dużo ważnych i ciekawych rzeczy, ale językiem wymagającym deszyfrowania ramy interpretacyjnej narzuconej przez dominującą w Rosji ideologię.
W piątkowym numerze z 29 kwietnia przeczytać można tekst pod znamiennym tytułem W Północnej Tawrii Rosja prowadzi eksperyment z denazyfikacją. „NG” opisuje działania władz okupacyjnych w obwodzie chersońskim i okupowanych częściach Zaporoża. Zaczyna się niewinnie, bo pierwsze kroki mają zazwyczaj wymiar symboliczny: zdejmowanie flag ukraińskich, potem godła państwowego, podmalowywanie zniszczonych budynków, a od 1 maja wymiana hrywny na rubla.
czytaj także
Chodzi o to, by dać znać, że stary reżim się skończył, nastaje nowy, nie okupacyjny, broń Boże – na rolę namiestników wyznaczani są lokalni kolaboranci, np. funkcjonariusze prorosyjskiej partii zdelegalizowanej niedawno przez Radę Najwyższą. Zbliża się 9 maja, więc już pojawia się radziecka jeszcze w estetyce symbolika upamiętniająca Dzień Zwycięstwa w Wielkiej Wojnie Patriotycznej.
To jednak dopiero wstęp i przygotowanie do denazyfikacji całej Ukrainy, której celem jest przebudowa umysłów „masowego obywatela”. Na „pieriekowkę” aktywnej wrogiej mniejszości szkoda tracić czasu i energii, bo „jakaś tam jej część będzie zlikwidowana, inni uciekną, a ci, co pozostaną w podziemiu, zostaną namierzeni za pomocą sieci społecznych i działań operacyjnych”. Taką logikę podpowiada, komentują autorzy „NG”, wewnętrzne rosyjskie doświadczenie.
Jest pewien problem, bo w sumie to ciągle nie wiadomo, czy uda się ziemie okupowane utrzymać. Z tego też powodu aktywność sił okupacyjnych i ich lokalnych kolaborantów koncentruje się na działalności propagandowo-symbolicznej (w połączeniu z wcześniejszym paragrafem można się domyślić, że trwa także likwidowanie „aktywnej wrogiej mniejszości”). Szkoda na razie czasu na odbudowę ekonomiczną, bo może nie warto.
Ze względu na tę niepewność nieznany jest też model ustrojowy dla terenów okupacyjnych: czy to będą kolejne republiki ludowe, czy całość pod szyldem nowej niepodległej, ale podporządkowanej Rosji Ukrainy? Ze względu na tę niepewność zapowiadane referendum, mające zadecydować o losie Chersonia i okolic, zostało przełożone. Najprawdopodobniejsze jest zastosowanie „technologii Lenina”, czyli włączanie do Rosji ziemi ukraińskich po kawałku. Eksperci odpytywani przez „NG” mówią też o ewentualności powołania jakiegoś rządu ukraińskiego na wygnaniu.
Tekst dziwny i przerażający zarazem, bo jeśli czytać go zgodnie z logiką bliższą zachodniej części świata, to jawiłby się jako wyrafinowana satyra na moskiewski reżim. Rzeczywiście, z tekstu przebija pewna ironia wynikająca z głębokiego uwewnętrznienia „prawdy o Rosji i jej naturze”. Ot, zaczął się trzeci miesiąc operacji, więc siłą oczywistości – niezależnie od sukcesów lub ich braku na froncie – uruchomiły się skrypty rosyjskiej imperialnej, udoskonalonej w czasie ZSRR biurokracji. Ta zaś działa bezwzględnie, jednocześnie ujawniając wszystkie patologie.
Te skrypty właśnie podpowiadały, co robić na ziemiach Rzeczpospolitej zajętych po 17 września 1939 roku i co robić w Chersoniu lub Melitopolu. Zrywamy flagi, godła, wieszamy nowe, eksterminujemy wrogi aktyw i pacyfikujemy milczącą większość, poddając oddziaływaniu propagandy i represji. Innymi słowy, „Russkij Mir” ma swoją niezmienną logikę, nie podlega ona negocjacjom, tylko wdrażana jest w zależności od aktualnego kontekstu i możliwości.
Zachód tej logiki nie potrafi zrozumieć mimo kolejnych dowodów na jej aktualność. Ukraińcy próbują wytłumaczyć, że negocjacje z Rosją polegające na ustępstwach w zamian za „gwarancje”, że Moskwa będzie respektować prawa w krajach, jakie zostaną uznane choćby częściowo za jej sferę wpływu, skończyć się muszą tak jak po 1945 roku. Stalin też obiecał wiele, szybko jednak pokazał, że jego zgoda dla utrzymania w Polsce czy Czechosłowacji systemu demokratycznego oznaczała w istocie budowę demokracji ludowej.
czytaj także
Nie ma znaczenia, kto jest na czele, czy Stalin, czy Jelcyn, czy Putin. Rosyjskie deep state działa z podobną logiką od początku istnienia, modyfikując tylko metody stosownie do dostępnych technologii. Gdy imperium słabnie, potrafi się wycofać, wykorzysta jednak każdą okazję, by wrócić wprost lub pośrednio, przez interwencje w politykę wewnętrzną, by swoje pole wpływu odbudować. A tam, gdzie wejdzie, uruchamia wspomniany przed chwilą skrypt: wymiana symboli, pieriekowka mas i eksterminacja stawiających opór elit.
Ukraińcy doskonale znają ten schemat, bo doświadczali go na własnej skórze nie raz. Niestety, gdy opowiadają o tym zachodnim sojusznikom, nawet najbardziej życzliwi mają problem ze zrozumieniem. Dlatego też nie rozumieją samych Ukraińców i ich celu, jakim jest położenie kresu rosyjskiemu imperium, co nie odbędzie się przy negocjacyjnym stole, tylko musi być wymuszone siłą.
Żaden „dobry Rosjanin” nie ma dziś prawa mówić w imieniu Ukrainy
czytaj także
Taki plan wydaje się, nawet jeśli nie nierealny (wszak Rosja ma broń jądrową), to bezzasadnie maksymalistyczny – przecież Rosja istnieje i istnieć będzie, należy ją osłabić, ale przecież nie doprowadzać do jej upadku. Ukraińcy wiedzą swoje – każde połowiczne rozwiązanie oznacza prędzej czy później powtórkę z historii i powrót skryptu denazyfikacji.
Ukraińcy zmagają się więc nie tyle z Rosją, ile tragicznym splotem polegającym na tym, że nawet życzliwy im świat Zachodu tak naprawdę nie rozumie ich argumentów, bo za wszelką cenę chce zachować iluzję, że Rosja nie jest taka, jaka jest.
Wielu ekspertów przekonuje, że starcie odbywające się dziś w Ukrainie bardziej przypomina wojnę religijną, jakich doświadczyła Europa na przełomie XVI i XVII wieku, niż „kontynuację polityki innymi środkami”. Cele tego starcia bowiem mają charakter metafizyczny, co szczerze powtarza patriarcha moskiewski Cyryl i coraz silniej podejmuje rosyjska propaganda. A to oznaczałoby, że możliwość osiągnięcia rozsądnego rozstrzygnięcia na drodze racjonalnego dialogu jest znikoma.
Tekst ukazał się na blogu Antymatrix.