Po wybuchu pandemii brytyjski rząd naciskał na BBC, by unikano na antenie słowa „lockdown” – jak się okazuje, naciskał skutecznie. Z wywiadów o upadających firmach przezornie wycinano zaś słowo „brexit”. Teraz ustąpił prezes BBC, bo zbyt wiele powiązań łączy go z Borisem Johnsonem.
Tydzień temu do dymisji podał się prezes BBC Richard Sharp. Z jego oświadczenia wynika, że decyzji o rezygnacji przyświecała nie tyle gotowość przyznania się do błędów, ile myśl o potrzebie zachowania dobrego wizerunku BBC. Być może Sharp faktycznie spędził ostatnie tygodnie na rozważaniach nad wizerunkiem tej instytucji. W końcu to człowiek z misją, który chciał zwalczać lewicowe tendencje widoczne jego zdaniem w BBC.
Ostatecznie w decyzji najwyraźniej pomógł mu raport ze śledztwa w sprawie naruszenia zasad dotyczących nominacji stanowisk publicznych, ogłoszony wcześniej tego samego dnia. Do dymisji mógł się prezes podać już w styczniu, kiedy „Sunday Times” napisał o jego nieujawnionych konszachtach z byłym, a może i przyszłym szefem, Borisem Johnsonem (prezesa BBC mianuje premier rządu).
czytaj także
Sprawa nie wygląda dobrze również dla obecnego premiera, Rishiego Sunaka, który obiecał na początku swej kadencji dbać o „wiarygodność i odpowiedzialność”, a mógł odwołać szefa BBC kilka tygodni temu. Ale miejmy wyrozumiałość – zapewne nie jest łatwo odwołać byłego szefa, który wziął cię kiedyś pod swoje skrzydła. Sharp był bowiem przełożonym młodego Sunaka w banku Goldman Sachs. Skomplikowane koneksje? To dopiero początek.
Sharp był również doradcą ekonomicznym Borisa Johnsona, gdy ten sprawował urząd burmistrza Londynu. Nie o samą znajomość między Sharpem a Johnsonem jednak poszło ani o silne powiązania prezesa BBC z rządzącą Partią Konserwatywną: Sharp jest probrexitowcem i przekazał torysom darowizny w wysokości ponad 400 tysięcy funtów (ostatnią w 2019 roku).
Żaden z tych faktów nie był tajemnicą i nie stanowił przeszkody w mianowaniu go prezesem BBC (choć być może powinny). Złamaniem zasad było natomiast nieujawnienie przez Sharpa (ani, rzecz jasna, przez Johnsona) potencjalnego konfliktu interesów. Podczas procesu wyboru prezesa BBC Sharp zaaranżował dla ówczesnego premiera pożyczkę w wysokości 800 tysięcy funtów. Problemy finansowe Johnsona to nic nowego, ale kto dałby radę przeżyć z premierskiej pensji wynoszącej 164 tysiące funtów rocznie, dodatkowych dochodów z wynajmu mieszkań i z innych drobnych benefitów, takich jak opłacone mieszkanie przy Downing Street? Skoro Johnsona nie było stać na zaspokojenie podstawowych potrzeb, powinien był wcześniej posłuchać rad własnej partii i znaleźć lepszą pracę.
czytaj także
Ponadto Sharp poinformował Johnsona, że wystartuje w konkursie na prezesa BBC, a rząd wypuścił przecieki na temat preferowanego kandydata na długo przed zakończeniem procesu nominacji, co mogło zniechęcić innych potencjalnych kandydatów do złożenia aplikacji. Taką opinię wygłosił zaraz po nominacji Sharpa w 2021 dziennikarz ITV Robert Peston, prawnik prowadzący dochodzenie doszedł do takiego samego wniosku.
Sprawa nie wygląda dobrze ani dla Sharpa, ani dla obecnego rządu, który nie zainicjował nawet dochodzenia na żądanie Lucy Powell, członka gabinetu cieni. Ani być może nawet dla Partii Pracy – Sunak ma bowiem teraz możliwość mianowania nowego prezesa na kolejne 10 lat. Co gorsza, sprawa nie wygląda dobrze dla samej BBC. To już kolejna chryja w tym roku (o czym za chwilę), a chętnych na pogrzebanie tej instytucji nie brakuje.
Fakt, że osobom zasiadającym w radzie dano do zrozumienia, że Sharp jest jedynym słusznym, czyli wspieranym przez rząd kandydatem, wielu widzi jako dowód na bezpośredni nacisk władzy na BBC, której finansowanie, a więc funkcjonowanie zależy od decyzji rządu. Według Partii Pracy obecna sytuacja spowodowała nie tylko nadszarpnięcie wizerunku BBC, ale podważyła jej niezależny status.
Prezes BBC jest mianowany przez rząd od 1927 roku. W założeniu stanowisko to miało być apolityczne, by utrzymać wizerunek instytucji niezależnej, a jednak dawać rządowi możliwość pewnego wpływu na to, co się w BBC dzieje. A ponieważ właśnie o wizerunek chodzi, tu tkwi, przynajmniej częściowo, problem: czy naprawdę nie można znaleźć kompetentnej osoby bez aż tak oczywistych powiązań? Dopóki któraś z partii nie ograniczy w końcu roli rządu w decydowaniu o obsadzie publicznych stanowisk, będziemy nadal śledzić kazirodcze powiązania między władzą, biznesem i kulturą – zamiast spokojnie oglądać BBC.
To nie pierwsza tego rodzaju draka, a zarzuty i faktyczne próby nacisku władzy na BBC to również nic nowego. W 2011 roku Lord Patten został mianowany prezesem BBC Trust za rekomendacją dobrego kolegi Lorda Brownie, zasiadającego w radzie BBC (obaj są powiązani z koncernem BP). W 1967 roku Harold Wilson, który uważał, że BBC jest uprzedzona wobec Partii Pracy, mianował „swojego” człowieka, Lorda Hill of Luton. Margaret Thatcher, której zależało na jedynym słusznym obrazie wojny falklandzkiej i konfliktu w Irlandii Północnej, niejednokrotnie wygrażała BBC palcem. A w 2003 roku spin doktor Tony’ego Blaira oskarżył BBC o rozpowszechnianie kłamliwych informacji na temat wojny z Irakiem.
Wojna z terrorem i władza, która tworzy własną rzeczywistość
czytaj także
Już w latach 30. ubiegłego wieku „Daily Mail” podnosił larum, gdyż zdaniem gazety BBC promowała socjalizm (żeby tylko!). Nawet Polska ma swoje miejsce w historii krytyki treści emitowanych w BBC. W 1932 roku polski ambasador złożył oficjalną skargę po obejrzeniu w BBC programu o Europie, w którym wspomniano, że Polski rząd wydaje dosyć dużo na zbrojenia.
Oskarżenia o stronniczość, mniej lub bardziej ukryte inklinacje, rzekome (lub nie) preferencje towarzyszą BBC praktycznie od narodzin, a ma ona już przecież 101 lat! Właśnie w celu wzmocnienia wizerunku bezstronności BBC obecny dyrektor generalny Tim Davie, który wcześniej dwa razy bezskutecznie próbował swych sił jako radny Partii Konserwatywnej w londyńskiej dzielnicy Hammersmith, zdjął z ekranu program satyryczny The Mash Report, gdzie żartowano sobie z rządu (choć nie tylko), według Daviego bowiem satyrycy w BBC przejawiają wyraźne tendencje antyrządowe. Kto by pomyślał? I jakich satyryków mamy oczekiwać w zamian? Prorządowych, nabijających się z uchodźców i zubożałego społeczeństwa z coraz gorszym stanem uzębienia?
Zaraz po objęciu stanowiska w 2020 roku – i również podobno w celu zmniejszenia postrzeganej stronniczości BBC – Davie wprowadził nowe wytyczne dla dziennikarzy i osób zatrudnionych w BBC dotyczące korzystania z mediów społecznościowych, ograniczające swobodę wyrażania opinii na tematy polityczne i „kontrowersyjne” na prywatnych kontach. I to właśnie Tim Davie zawiesił w marcu Gary’ego Linekera za rzekome złamanie zasad bezstronności. Lineker podzielił się opinią, na własnym koncie na Twitterze, na temat języka użytego przez ministrę spraw zagranicznych w stosunku do uchodźców. Dla mnie Lineker na zawsze pozostanie związany z reklamami ulubionych chipsów z octem, ale dla reszty kraju jest on jednym z najbardziej popularnych prezenterów sportowych. Sportowych, nie publicystycznych!
Odwołanie Linekera okazało się dużym wydarzeniem nie tylko dla fanów sportu. Koledzy po fachu odmówili bowiem przejęcia po nim czasu antenowego – gdyby tylko na taką solidarność stać było pracowników innych branż! – a Lineker został szybko przywrócony do pracy.
3:0 z Polską, 3:0 z BBC. Lineker już nie gra, ale wciąż wygrywa
czytaj także
Trudno nie czuć rozczarowania działaniami dyrektora generalnego, który dyscyplinuje konta społecznościowe prezenterów sportowych, podczas gdy programy informacyjne wydają się o wiele bardziej tendencyjne. Zarzuty o prawicowe/konserwatywne tendencje BBC w ostatnich latach pojawiały się w dużej mierze w odniesieniu do emisji dotyczących byłego przewodniczącego Partii Pracy, Jeremiego Corbyna. A były przynajmniej częściowo uzasadnione: jeden z reportaży o Corbynie został uznany przez BBC Trust za nie tylko naruszający zasady bezstronności, ale i zawierający nieścisłości.
Mnie osobiście zawsze się wydawało, że jeśli w BBC można się doszukać jakiejś tendencji, to jest nią nie tyle poparcie dla jednej z partii, ile poparcie dla rządu. Natomiast w ostatnich latach coś się jednak chyba zmieniło. Nie twierdzę, że stacja była przedtem świetna i świetlana. Do połowy lat 90. na przykład w proces weryfikacji osób starających się o pracę w BBC zaangażowana była agencja wywiadowcza MI5 (w celu odsiania ewentualnych dysydentów), o czym nas poinformowano dopiero w 2018 roku. Być może po prostu, kiedy wszystko naokoło się wali, nierzetelny przekaz medialny boli jeszcze bardziej.
Podczas przemówienia na Międzynarodowym Festiwalu Telewizji w Edynburgu w 2022 roku, Emily Maitlis, czołowa prezenterka programów publicystycznych i informacyjnych w BBC od ponad 20 lat, przyznała, że telefony od niezadowolonych rządowych spin doktorów nie są niczym dziwnym – tak było za rządów Blaira, Browna, Camerona itd. – ale nowym zjawiskiem jest pośpiech, z jakim BBC stara się łagodzić niezadowolenie władzy z wypowiedzi dziennikarzy. W 2020 roku BBC wystosowała przeprosiny po ekspresowym podjęciu decyzji, że Maitils złamała zasadę bezstronności, mówiąc o szokującym dla kraju zachowaniu rządu, który odmówił uznania ewidentnego złamania zasad lockdownu narzuconych nam wszystkim (chodziło wówczas o to, że specjalny doradca Dominic Cummings zdecydował się na rodzinny wyjazd poza Londyn, gdzie ma dom z ogrodem, bo podejrzewał, że jest chory na COVID-19, a u rodziców miałby się kto zająć dziećmi).
Miesiąc temu wypłynął przeciek na temat nacisków rządu na BBC w marcu 2020 roku. Sugerowano wtedy, by dziennikarze nie używali na antenie słowa „lockdown”, a także by krytyczniej podchodzili do gabinetu cieni i planów opozycji na przezwyciężenie pandemii. Istotnie, 23 marca 2020 roku, kiedy rząd Johnsona w końcu ogłosił pierwszy lockdown, na stronie BBC i w przekazach telewizyjnych używano słów „restrykcje” i „ograniczenia”, podczas gdy telewizja SKY i inne media mówiły wprost o wprowadzaniu lockdownu.
Chociaż brytyjski rząd na początku 2020 roku obrał drogę na przekór zaleceniom WHO, jedynie niecałe 12 proc. treści w BBC zawierało bezpośrednio krytyczne uwagi do polityki rządu, a mniej niż 13 proc. zawierało komentarze, w których krytyki można się było doszukać tylko między wierszami (w tym informacje o tym, że pandemiczna polityka brytyjskiego rządu radykalnie odbiega od podejścia większości krajów Europy). Zachęcano nas do dalszego uczestnictwa w życiu społecznym, a nawet do rezerwowania lotów na wakacje, tłumacząc, że rządowa polityka opiera się na „najlepszym doradztwie naukowym”.
czytaj także
Można by się postarać o wyrozumiałość dla BBC w tym przypadku, bo nikt nie wiedział, co i jak przystoi robić w obliczu nieznanego zagrożenia. Jednak ze wspominanego wyżej przecieku wynika również, że redaktorzy BBC byli chwaleni za pominięcie kompromitującej, a ważnej z punktu widzenia dobra publicznego historii o ówczesnym premierze Johnsonie, który jeszcze jako burmistrz Londynu przekazał 160 tysięcy funtów ze środków publicznych amerykańskiej biznesmence, z którą łączyła go wtedy czteroletnia relacja seksualna.
Oglądając BBC w kwietniu 2022 roku, można było odnieść wrażenie, że Johnson jest pierwszym, o ile nie jedynym politykiem składającym wizytę w Kijowie od czasu rosyjskiej inwazji – a przecież Ursula von der Leyen dotarła tam parę dni przed nim.
Pytanie, czy tego typu polityka redakcyjna to przejaw prorządowości czy wyraz obawy przed utratą abonamentu, który zatwierdza rząd. Naciski, okresy wrogości czy podejrzliwości między władzą a BBC zdarzały się i będą się zdarzać, ale być może zwiększyło się ostatnio realne zagrożenie likwidacją BBC, przynajmniej w obecnej formie. Nic, jak tylko chęć pokazania „kto tu rządzi”, tłumaczy brak zaproszenia prasowego dla dziennikarzy BBC na oficjalną wizytę ministry spraw zagranicznych do Rwandy w celu promocji kontrowersyjnego planu wysyłania tam uchodźców. Za publiczne pieniądze rząd zaprosił jedynie pracowników „Daily Mail”, „The Telegraph” i prywatnej „anti-woke” (jak sami się reklamują) telewizji GB News.
czytaj także
Wierzyć się nie chce, że nie ma mechanizmu, który regulowałby przekazywanie informacji publicznych telewizji finansowanej z publicznych pieniędzy. No, ale my przecież nie chcemy żadnych regulacji – po to wyszliśmy z Unii.