Na krótko przed wyborami prezydenckimi w listopadzie tego roku wyborcy w USA zastanawiają się, czy gdyby Trump był prezydentem, mielibyśmy już teraz wojnę z Iranem.
Kolejna „niespodzianka” z Bliskiego Wschodu, kolejny atak na Izrael. I to ze strony kraju, który uchodzi za jednego z najpoważniejszych wrogów tak Izraela, jak USA – czyli Iranu. W dodatku atak dość dziwny, bo zapowiedziany na 78 godzin przed rozpoczęciem, wyraźnie po to, by Izrael miał szansę przechwycić pociski balistyczne i zestrzelić drony wystrzelone z terytorium Iranu.
Izraelczycy, również ostrzeżeni, czekali na atak całą noc. Lotniska zamknięto tuż po północy, a obywatelom pokazywano w telewizji pociski lecące z Iranu i informowano, jak szybko można się ich spodziewać. O drugiej nad ranem w Jerozolimie zaczęły wyć syreny.
czytaj także
Dzięki współpracy USA, Wielkiej Brytanii, Francji, a nawet Jordanii, prawie wszystkie wycelowane w Izrael pociski udało się przechwycić. A dzięki ostrzeżeniu – przekazanemu Irakowi, który powiadomił USA – straty były niewielkie. Nikt nie zginął, choć jedna osoba została ciężko ranna. Celem nie były miasta, tylko obiekty militarne, jak np. wojskowe obiekty na Wzgórzach Golan.
Z punktu widzenia Iranu był to kontratak: odpowiedź na zbombardowanie irańskiego konsulatu w Damaszku, a więc zgodnie z prawem międzynarodowym leżącego na irańskiej ziemi. 1 kwietnia tego roku Izrael zabił w ten sposób szesnastu obywateli Iranu, w tym trzech generałów i siedmiu oficerów Gwardii Rewolucyjnej.
Kontekstem była tam wciąż pogarszająca się sytuacja w Gazie, gdzie Izrael zabił już ponad 33 tysiące Palestyńczyków, sprowokowany atakiem Hamasu (1200 zabitych) w październiku 2023 roku. Iran tak się do tego ma, że jest zaangażowany w uzbrajanie zarówno Hezbollahu w Libanie, jak i bojowników Huti w Jemenie, które prowadzą sabotaż w ramach poparcia dla Palestyny. (Obie grupy są szyitami, podobnie jak wyznawcy islamu w Iranie).
Wzajemnych pretensji jest jednak znacznie więcej. Od czasu rewolucji w Iranie (1979), kiedy to Stany Zjednoczone zostały na stałe wykopane z pozycji kolonizującego pasożyta, potrzeba utarcia nosa Iranowi jest w USA ogromna.
Zasadniczo mówi się, że Iran ani nie jest gotowy na wojnę, ani jej nie chce. Ma dość wewnętrznych kłopotów, czego dowodem jest choćby niedawna rewolucja kobiet (częściowo osadzona też w kontekście opresji Kurdów). Mimo że przywódca narodu, ajatollah Ali Chamenei, reprezentuje religijną frakcję, rząd w Teheranie jest świecki i bardziej przewidywalny, niż można by się było spodziewać. Ci ludzie mają świadomość, jak bardzo izolują Iran od świata sankcje eskalujące od 1979 roku (nielegalne z punktu widzenia prawa międzynarodowego).
Z drugiej strony, Iran jak zawsze trwa przy swoim, od 40 lat wymykając się kontroli USA. Pretekstem dla Amerykanów jest lęk przed irańskim programem nuklearnym, któremu początek dał nie kto inny, tylko właśnie Ameryka – w okresie, gdy USA nadal sprawowały kontrolę nad tym krajem, przejętą od Wielkiej Brytanii po 1953 roku, gdy CIA pomogła zorganizować zamach na premiera Mossadegha.
czytaj także
Od tamtego czasu wojna z Iranem jest obsesją wielu amerykańskich „ekspertów” takich jak John Bolton, były doradca prezydentów George’a Busha i Donalda Trumpa. Chociaż amerykańscy obywatele, tak samo jak obywatele Iranu i Izraela, są przerażeni na samą myśl o wojnie, doradcy wojskowi i spora część polityków w USA i w Izraelu uważa, że to znakomita okazja, by zniszczyć program nuklearny w Iranie. Jest to zwłaszcza pragnienie premiera Izraela Benjamina Netanjahu, który nie może się pogodzić z retoryką prawicy w Iranie, dla której Izrael jest przedłużeniem wielkiego zachodniego projektu kolonialnego na Bliskim Wschodzie – i jako taki musi zostać zniszczony.
Bądź co bądź, w długiej historii wzajemnych prowokacji Iran nigdy jeszcze nie zaatakował Izraela. Teraz jednak wysłał na izraelską ziemię aż 330 pocisków balistycznych i dronów. Z drugiej strony, atak Izraela na konsulat i zabicie irańskich generałów również było zachowaniem bez precedensu.
czytaj także
Izraelska Żelazna Kopuła (powstała za pieniądze amerykańskich podatników) sprawiła się wyśmienicie, podobnie jak amerykańskie systemy zestrzeliwania pocisków balistycznych i samoloty F-16. Mimo że rząd Izraela sobie samemu przypisuje zasługi za odparcie irańskiego ataku, to połowę nadlatujących z Iranu pocisków zniszczyli Amerykanie, zanim w ogóle doleciały nad Izrael. Amerykańskie okręty wojenne zneutralizowały sześć pocisków balistycznych, lotnictwo aż 80. Cała akcja obronna nie odbyłaby się bez przywództwa Ameryki, która zaangażowała do obrony sojusznika także inne kraje. Całą operacją minuta po minucie dowodzono z Pentagonu.
Stosunkowo łatwo i wolno podana piłka została więc odebrana z dużą gracją, tak że być może sam Iran jest nieco rozczarowany (ostatecznie zamierzał zniszczyć jakieś obiekty wojskowe), tym bardziej że amerykańskie Siły Powietrzne twierdzą, że połowa pocisków z Iranu miała techniczne problemy zaraz po wystrzeleniu. Żaden pocisk nie przenosił głowicy nuklearnej. Irański rząd oświadczył, że dalszych ataków nie planuje i uważa sprawę za załatwioną.
Oczywiście, Izrael obiecuje konsekwencje. To pierwszy raz od 1991 roku, kiedy inne państwo dokonało ataku na izraelską ziemię. Podobno Biden powiedział prywatnie Benjaminowi Netanjahu, że USA na wojnę z Iranem na pewno nie pójdą. Mimo to wciąż stoimy na krawędzi potencjalnie wielkiej wojny, a wielu rwących się do wojny polityków zadaje pytanie: kiedy, jeśli nie teraz? Nowa sytuacja odwraca uwagę świata od rzezi w Gazie, nie wspominając już o wojnie w Ukrainie.
Jedną z dróg eskalacji może być agresywna odpowiedź Izraela – a jeśli po niej Iran znowu się odmachnie, USA zostaną automatycznie wciągnięte w wojnę po stronie swojego sojusznika. Nawet bowiem teraz, mimo wściekłości na Bibiego, Biden nie odwołał gwarancji, że USA stoją po stronie Izraela murem.
Zerknijmy jeszcze na stosunki amerykańsko-irańskie sprzed eskalacji izraelsko-arabskiego konfliktu w 2023 roku. Administracja Trumpa zerwała stosunki z Teheranem i wypracowany przez administrację Obamy „nuklearny deal” z Iranem. Zamiast tego Amerykanie zabili w 2020 roku jednego z najważniejszych przywódców wojskowych w Iranie, Kasema Sulejmaniego na lotnisku w Iraku. Odpowiedź Iranu była podobna jak dziś: atak na amerykańską bazę wojskową (a raczej jej pozostałości, nikomu już niepotrzebne i raczej prowokacyjne po wojnie z Państwem Islamskim). Biden nie zmienił polityki Trumpa wobec Iranu i baz nie zamknął. Sankcji na Iran też nie zdjął.
Izrael sprowadza na siebie klęskę. Zdziwię się, jeśli za 25 lat wciąż będzie istnieć [rozmowa]
czytaj także
Na krótko przed wyborami prezydenckimi w listopadzie tego roku wyborcy zastanawiają się, czy gdyby Trump był prezydentem, mielibyśmy już teraz wojnę z Iranem. A może tak się właśnie stanie, jeśli Trump wygra? Telewizja Fox News przedstawia Bidena jako gołąbka w polityce zagranicznej, jednocześnie świętując upokorzenie Iranu. Lecz Iran nie twierdzi, że jest silniejszym krajem w regionie od Izraela (bo nie jest), tylko nie zezwala na zabijanie swoich ludzi, atakowanych najczęściej poza granicami kraju.
Amerykański Kongres natychmiast przeszedł do rozważań, kiedy i ile nowej broni należy wysłać do Izraela w tej zaostrzonej sytuacji. Biden nalega na deeskalację ze strony Izraela, ale prawda jest taka, że tak jak po ataku Hamasu 7 października odwet Izraela może być nieprzemyślany i gwałtowny.