Mężczyźni i nastoletni chłopcy, szukając porad na temat samodoskonalenia ciała, coachingu mającego pomóc w odniesieniu życiowego sukcesu czy materiałów obiecujących pomoc w nawigowaniu relacji damsko-męskich, od razu trafią na redpillowych samców alfa.
Coraz częściej piszą do mnie rodzice, zwykle matki, nie mogąc zrozumieć, jak to się stało, że ich nastoletni synowie z dnia na dzień zaczęli głosić przekonania rodem z incelskich forów. Niedawno rozmawiałam z dziewczyną, której chłopak – od zawsze pełen kompleksów, przekonany, że jest dla niej nie dość atrakcyjny fizycznie – stał się chorobliwie zazdrosny o jej znajomych, kolegów z pracy i przypadkowo napotkanych mężczyzn, których postrzega jako przystojniejszych od siebie. Nasłuchał się wywodów o tym, że kobiety związane z „beciakami” zawsze zdradzają ich z „chadami”, i nie może przestać o tym myśleć.
Dostaję też mnóstwo wiadomości od mężczyzn, którym YouTube czy Facebook podrzucają treści wzmacniające stereotypy płciowe – od kompilacji „najlepszych” wypowiedzi Jordana Petersona po wprost antykobiece narracje. Ich rozprzestrzenianiu najbardziej sprzyja sposób działania rolek i shortów – trwających od 10 sekund do minuty filmików, które wyświetlają się jeden po drugim i zaprojektowane są tak, by osłabiać zdolność koncentracji i uzależniać, przed czym od dawna ostrzegają specjaliści od zdrowia psychicznego. Psycholożka dr Sheryl Ziegler nazwała TikToka – w całości opartego na formie krótkich filmików – „maszynką do mielenia mózgu”.
Szybcy, wściekli i samotni. Czy mężczyźni są w Polsce emocjonalnie dyskryminowani?
czytaj także
Wystarczy, że obejrzymy kilka sekund przypadkowej rolki na TikToku, Facebooku czy Instagramie, byśmy zostali uznani za potencjalnie zainteresowanych podobnym kontentem. Dzięki algorytmom nie będziemy musieli go szukać. Sam nas znajdzie. Liczne badania, w tym to przeprowadzone przez analityków z Institute for Strategic Dialogue (dotyczące rolek YouTube’a) czy Media Matters (skupione na funkcjach TikToka) dowodzą, że algorytmy mediów społecznościowych i platform targetują chłopców i młodych mężczyzn jako odbiorców seksistowskiej i skrajnie prawicowej propagandy. W ten sposób rozrasta się manosfera – przesiąknięta mizoginią przestrzeń internetowa złożona ze stron, blogów, profili w mediach społecznościowych, platform streamingowych, zamkniętych grup i serwerów.
Antagonizujące narracje sprzedają się lepiej niż te stawiające na wspólną walkę z opresyjnym systemem. Twórcy treści doskonale wiedzą, jak wykorzystywać algorytmy do zyskania popularności, za którą pójdą pieniądze. Te kierowane wprost do mężczyzn pod pozorem troski padają na podatny grunt, bo w czasach postępującej emancypacji kobiet, niepewności kreowanych przez późny kapitalizm i niedostatku pozytywnych wzorców męskości młodzi są zagubieni bardziej niż kiedykolwiek.
Przez sport do mózgu
Manosfery nie wolno lekceważyć. Miała ogromny wpływ na amerykańską scenę polityczną, gdy w 2016 roku jej użytkownicy postanowili „wymemować” Trumpa na prezydenta, ale jej macki sięgają daleko poza Stany, przenikając do kultury masowej. Czasem przybiera to zabawne formy – tam zrodziła się kontrkultura antypapieżowa, czyli obrazoburcze memy o Bestii z Wadowic – ale znacznie więcej uwagi manosfera poświęca nakręcaniu wojny płci i podlewaniu fantazji o powrocie do starego, dobrego patriarchatu. Co bardziej radykalni twierdzą, że ten nigdy nie istniał, bo kobiety rządzą od zarania dziejów, kupcząc zasobem, jakim jest seks, i manipulując mężczyznami.
Mężczyźni i nastoletni chłopcy, szukając porad na temat samodoskonalenia ciała, coachingu mającego pomóc w odniesieniu życiowego sukcesu czy materiałów obiecujących pomoc w nawigowaniu relacji damsko-męskich, od razu trafią na redpillowych samców alfa, a jeśli nie, to zostaną im oni podrzuceni po paru kliknięciach.
czytaj także
Osobom, które nie spotkały się dotąd z tym zjawiskiem, wyjaśnię, że redpill jest najpopularniejszą w manosferze ideologią, która zakłada, że żyjemy w gynocentrycznej (skupionej na kobietach) dystopii i musimy – jak w filmie Matrix – połknąć czerwoną pigułkę, by wyjść z symulacji, w której wmawia nam się istnienie patriarchatu, męskiego przywileju czy toksycznej męskości. Wówczas odkryjemy, że feminizm to marksistowski twór wypromowany przez Rockefellera, który zagonił kobiety do pracy, by zedrzeć z nich podatki, więc niczego sobie nie wywalczyłyśmy, tylko połknęłyśmy haczyk i zamiast żyć zgodnie ze swoją kobiecą naturą, czyli płodząc, opiekując się dziećmi, domem i spełniając wszystkie zachcianki męża, weszłyśmy w męskie buty, przez co będziemy nieszczęśliwe i umrzemy w samotności, zjedzone przez swoją gromadkę kotów. Wszyscy redpillowcy opierają swoje twierdzenia przede wszystkim na ustaleniach z zakresu psychologii ewolucyjnej – kontrowersyjnej protonauki, jeśli nie pseudonauki, którą dobrze podsumował biolog ewolucyjny January Weiner w swoim tekście dla „Przekroju”.
Jakaś połowa shortów i rolek szerzących przesłanie redpilla to przebitki z siłowni, ukazujące spoconych, napakowanych facetów, walczących o sylwetkę niepozostawiającą wątpliwości co do posiadania nadrzędnych genów, plus hasła w rodzaju „pięć brutalnych prawd o kobietach, które powinien znać każdy prawdziwy mężczyzna”. Prawd takich jak ta, że „jeśli kobieta mówi, że nie chce robić czegoś w łóżku, to znaczy, że nie chce robić tego z tobą, bo nie dość ją pociągasz”.
czytaj także
Są też porady. Na przykład: „Jeśli kobieta nie chce być wobec ciebie uległa, to nie jest kobieta dla ciebie” czy „jeśli nie zrezygnuje z utrzymywania koleżeńskich kontaktów z innymi mężczyznami, to nie będzie ci wierna”. Tak przebiega programowanie porywczych, zazdrosnych i kontrolujących partnerów. Ale spokojnie, alfa coache mają niezbite dowody na poparcie tezy, że kobiety pragną właśnie takich mężczyzn – jak rolki z TikToka, na których same to przyznają. Projektowanie kilku, kilkunastu czy nawet kilkuset wyselekcjonowanych odpowiedzi na ogół żeńskiej populacji? Tak działa ten biznes. Ich tez nie potwierdzają badania naukowe? To dlatego, że świat akademicki opanowały feministki i marksiści – a tylko nauka robiona przez konserwatywnych mężczyzn jest rzetelna i wiarygodna.
Fresh & Fit & Sexist as fuck
Strategię łączenia patriarchalnej propagandy z wezwaniami do samodoskonalenia przyjmują zarówno najbardziej znani redpillowi twórcy w Stanach, jak i w Polsce. Robią to także różnej maści „artyści podrywu”, pozujący jednocześnie na psychologów, ekspertów od ewolucji, znawców męskiej i kobiecej natury, a nawet ekonomistów. Na przykład twórcy Fresh & Fit, docierającego do dziesiątek milionów ludzi na całym świecie podcastu „o zdrowym stylu życia, samodoskonaleniu i relacjach damsko-męskich”, a w rzeczywistości tak pogardliwego w stosunku do kobiet, że doczekał się bana na znanym z tolerancyjnego stosunku do hejterskich treści Tik Toku.
Fresh & Fit realizują popularny format oparty na rozmowach mężczyzn z – zazwyczaj dużo od nich młodszymi – influencerkami czy dziewczynami zarabiającymi na OnlyFans. Najmłodsze mają po 18 lat. Robią one za reprezentację wszystkich kobiet, co jest spójne z przekonaniem twórców, że wszystkie kobiety są takie same. Format polega na zadawaniu im powtarzalnych i jakże wyrafinowanych pytań w rodzaju „z iloma facetami spałaś?”, szydzeniu z tych, które nie są dość wstrzemięźliwe seksualnie bądź przejawiają choć trochę postępowe poglądy. Na streamach Fresh & Fit, najpopularniejszych redpillowych podcasterów, dziewczynom serwowane są szoty – w połowie nagrania zaczynają bełkotać, a prowadzący, określający się „samcami alfa”, kontynuują poniżanie.
czytaj także
Wystarczy, że któraś zwróci uwagę, że atmosfera w studiu jest nieprzyjemna, bądź nie zgodzi się z prowadzącymi (np. w kwestii tego, czy kobiecy orgazm jest bezużyteczny czy że kobieta w związku nie powinna mieć Instagrama, bo to zdrada sama w sobie), by została nazwana feministką i wyśmiana, a nierzadko wyrzucona ze studia przy akompaniamencie okrzyków „wypierdalaj” i „nie będziesz mi, kurwa, mówić, jak mam prowadzić swój program, suko”. Każdorazowo zostaje to przedstawione przez twórców (jak również komentujących) jako „zaoranie”. Jednocześnie to kobietom zarzucają, że „mówią w emocjach”, przeciwstawiając to rzekomej własnej racjonalności.
Co ciekawe, taki kontent produkują nie tylko „biali cishetero faceci”, z którymi kojarzy się manosfera i skrajna prawica. Czarnoskórzy mizogini nie zostają w tyle – jak dwaj prowadzący Fresh & Fit – Myron Gaines i jego padawan Walter Weekes. Myron nagrywa też setki rolek, w których udziela mężczyznom rad na temat relacji z kobietami. Przykład – jeśli wracasz z dziewczyną do mieszkania, a ona nie chce uprawiać seksu, wyjdź z pokoju i udawaj, że rozmawiasz z inną, a następnie oświadcz pierwszej, że musisz się zmywać. Wówczas pomyśli, że jeśli nie obdarzy cię swoim jedynym cennym zasobem (to dosłowny cytat z innego nagrania Myrona), to straci szansę na relację z prawdziwym alfą. No bo która nie marzy o niepewnym własnej męskości, agresywnym kolesiu, przyznającym publicznie, że nie dba o seksualne zaspokojenie partnerki, a stosunek kończy się dla niego w momencie spustu?
Recepta prawicy na „kryzys męskości”: załóż rodzinę, uwierz w Boga i napnij muskuły
czytaj także
Albo: jeśli umówisz się z dziewczyną na randkę, a ona napisze „wybacz, coś mi wypadło, spotkajmy się innym razem” – musisz ją za to ukarać natychmiast, bo jeśli zrobisz to później, nie zakoduje sobie, że to złe zachowanie (większość tych porad brzmi, jakby facet był psim behawiorystą). Twórcy podcastu Fresh & Fit – i innych tego rodzaju – twierdzą też, że mężczyznom należy pozwolić na zdrady, bo to dla nich „jak szczanie”, zaś kobiety poprzez seks przywiązują się emocjonalnie. Jednocześnie oburzają się na zarzuty o mizoginię i przekonują, że „kochają kobiety”.
Zwykle do podcastów zapraszane są też jakieś konserwatywki, które klepią prowadzących po pleckach, powtarzając, że zadaniem kobiety jest gotowanie, sprzątanie, rodzenie, bawienie dzieci oraz dbanie o dobrostan męża, zaś jego – zapewnienie zasobów finansowych i bezpieczeństwa. Ich zadaniem jest robienie „mądrej” przeciwwagi dla „głupich” lasek, którym roi się jakaś równość w relacji. Najbardziej znaną twórczynią „redpillu dla kobiet” jest Pearl Davis z podcastu Just Pearly Things, którą algorytmy mediów społecznościowych bardzo lubią, a która głosi m.in. odebranie nam (sobie też) praw wyborczych i możliwości wstępowania do wojska i policji.
Whatever & Donovan Sharpe
Nie sposób w jednym tekście przybliżyć wszystkich spośród tysięcy barwnych postaci globalnej manosfery, których kontentem bombardowani, chcąc nie chcąc, są mężczyźni (ja przynajmniej ciężko na to pracowałam), więc skupię się na moich „ulubionych”. Niezwykłym kazusem jest Donovan Sharpe, brodaty koks w średnim wieku, którego kariera spowolniła, gdy wyszło na jaw, że związał się z samotną matką – przekonywał bowiem swoich odbiorców, że taki związek to dla faceta poniżenie i ostateczne frajerstwo, co do czego w manosferze panuje konsensus.
Andrew Tate: Nie jesteś samcem alfa? To na pewno wina feministek
czytaj także
Wpadłam na niego dzięki podsuniętej mi przez YouTube’a rolce, na której przestrzega mężczyzn przed kobietami, które mieszkają same. Jego zdaniem oznacza to, że się „puszczają”. Gdy kobieta mówi, że „potrzebuje prywatności”, ma na myśli, że przez jej mieszkanie przewalają się tabuny facetów – „możesz być w 100 proc. pewny, że taka dziewczyna to dziwka” – zapewnia Sharpe. W jednym z shortów głosi, że „dziwki mają większe doświadczenie w zachowywaniu się jak dobre dziewczynki niż naprawdę dobre dziewczynki. Dziwki wiedzą, jak ruszać się w łóżku, robią te rzeczy swoimi waginami (?), 97 proc. kobiet tego nie potrafi”. Źródło tej i wielu innych redpillowych statystyk – „no przecież kurwa mówię!”.
W innym viralowym shorcie widziałam fragment wywiadu z jakimś samozwańczym specem od kobiecej natury, nauczającym, że „kobiety uprawiają seks, z kim chcą i kiedy chcą, a mężczyźni z kim i kiedy mogą”, zaś potem „mężczyźni tworzą związki z tymi, z którymi chcą, a kobiety z tymi, z którymi mogą”. Wśród dowodów na poparcie tej tezy znajdziemy m.in. memy, nagrywane przez nastolatki tiktoki, sceny z filmu „Barbie”. Albo badania na homarach, muszkach owocowych czy nartnikach, których wyniki projektowane są na ludzi.
Nie mogę nie wspomnieć o mającym milionowe zasięgi podcaście Whatever (oficjalnie o randkowaniu), którego nazwa doskonale oddaje apatyczną i nijaką osobowość prowadzącego, Briana Atlasa. Vice dobrze opisał ten twór w artykule (w wolnym tłumaczeniu) Najnowszy podcastowy trend to robienie z kobiet idiotek. Whatever ma ten sam format co Fresh & Fit, tyle że w studiu jest jeszcze ciaśniej (do dziesięciu influencerek, dwóch prowadzących plus jakaś gwiazda skrajnej prawicy), nudniej i mniej charyzmatycznie. Nagranie jednego podcastu trwa do 12 godzin, a najszerzej niosą się 30-sekundowe przebitki, promowane jako „zaoranie” jakiejś „feministki” czy „onlyfansiary”. Uczestniczki same zgłaszają się do podcastu, chcąc zwiększyć swoje własne zasięgi i zarobki.
Brian Atlas jest o tyle pocieszny, że nie ma nic z promowanego przez redpill archetypu samca alfa, a jedyne, co potrafi, to zadawać ciągle te same pytania nieprzygotowanym młodym dziewczynom, rozglądać się nerwowo na boki, gdy niespodziewanie odbiją piłeczkę, albo czytać obraźliwe w stosunku do nich komentarze, które pojawiają się na ekranie, gdy ktoś wyśle wpłatę (są grube, puszczalskie i tak dalej, zdarta płyta).
Brutalna prawda prosto z ulicy
Jak grzyby po deszczu wyrastają influencerzy, którzy zaczepiają kobiety na ulicach, pytając o ich preferencje dotyczące potencjalnego partnera, randek, kwestii okołoseksualnych. Prawie wszystkie odpowiadają, że facet ma zapewnić im bezpieczeństwo finansowe i sponsorować zachcianki, a na pierścionek zaręczynowy wydać równowartość kilku pensji. Podają astronomiczne kwoty, które powinien zainwestować już w pierwszą randkę – jak zaproponuje podzielenie rachunku na pół lub zabierze je na spacer czy do nie dość drogiej restauracji, to znajomość na tym się zakończy. Pytane, czy kobiety powinny zarabiać tyle samo co mężczyźni, odpowiadają twierdząco, a kilka sekund później deklarują, że są zainteresowane tylko tymi, którzy mają wyższe od nich dochody. Widzicie, jakie z bab hipokrytki? Domagają się przywilejów zamiast równości. Szach mat, feministki!
Raz na jakiś czas zdarzy się wyjątek i dziewczyna powie, że grubość portfela nie ma znaczenia, liczy się chemia i wzajemny szacunek, czym uwiarygadnia twórcę – jeszcze ktoś mógłby pomyśleć, że ten dobiera wypowiedzi w taki sposób, by zwiększyć klikalność i swoje zyski.
Takich filmów są tysiące, przyklaskujących im komentarzy setki tysięcy, wyświetleń miliony. Większość pochodzi ze Stanów, ale zasięgi przekraczają granice państw i kontynentów. Owszem, wiele kobiet ma seksistowskie przekonania i oczekiwania względem mężczyzn, ale sposób działania algorytmów oraz wykorzystywania ich przez różnej maści mizoginów sprawiają, że do wielu młodych chłopaków trafiają niemal wyłącznie tego typu treści. Na talerzu dostają odpowiedzi na dręczące ich pytania, np. o to, dlaczego koleżanka, która im się podoba, nie odwzajemnia zainteresowania. Dowiedzą się, że co do zasady kobiety są próżne, powierzchowne, interesowne i niezdolne do szczerej miłości – pragną tylko zasobów, jakie może im zapewnić mężczyzna.
Oczywiście istnieje masa podobnych ankiet, w których kobiety opowiadają się za równościowym podejściem do relacji, ale one nie zyskują takiej popularności. Ludzie nie zostawiają tylu komentarzy, bo nie ma się czym oburzyć, więc zasięgi stoją w miejscu. Ostatnio trafiłam na film z ulic Kijowa – nastoletni chłopak pyta napotkane dziewczyny, czy zdradziłyby partnera za milion dolarów. Chichoczą i przytakują. Na to samo pytanie mężczyźni odpowiadają przecząco. Na kolejnym nagraniu tego samego twórcy odpowiedzi są już bardziej zróżnicowanie – jeden z pytanych stwierdza nawet, że zdradziłby partnerkę za milion hrywien. Pierwszy film ma 1,2 mln wyświetleń, drugi 300 tys.
Sukces jest wielopokoleniową drabiną wygrywu. A „przegryw” o tym wie [rozmowa]
czytaj także
Tymczasem z większości dostępnych badań wynika, że więcej mężczyzn niż kobiet jest za pielęgnowaniem stereotypów płciowych dotyczących randkowania i związków, również w kwestii tego, kto powinien płacić na pierwszej randce czy więcej zarabiać. Nic dziwnego – nasze preferencje kształtuje ta sama, patriarchalna kultura. Ale kto chciałby klikać w zniuansowane i zarazem nudnawe treści?
Redpill – ideologia i biznes
Polscy redpillowcy aspirujący do pozycji guru od „prawdziwej męskości” kroczą utartymi ścieżkami, powtarzając to, co wyprodukują ich zachodnie odpowiedniki. Do najpopularniejszych należą dietetyk Paweł DSM (Druga Strona Medalu) i prawnik Roman Warszawski (w rzeczywistości Tomasz Tomaszczyk). Obaj lubią szpanować fotkami z siłowni i głosić coachingowe (czasem nawet słuszne) frazesy w rodzaju: „rozwijaj się dla siebie, nie dla kobiet”, mieszając je oczywiście z seksistowską papką, przy czym pierwszy robi to w sposób dosyć wyrafinowany, utrzymując pozory podejścia pronaukowego i używając wielu mądrze brzmiących słów (a oprócz nich tekstów o „feminoidach” i „zużytych” kobietach po trzydziestce), drugi udostępnia gównokontent z Fresh & Fit czy fragmenty sond ulicznych przedstawiających kobiety jako głupie, płytkie i próżne, a oprócz tego udziela mnóstwa wywiadów, m.in. jako ekspert z dziedziny ekonomii (uważa, że źle się dzieje w gospodarce, ponieważ lewactwo wmówiło nam, że kobiety i mężczyźni się od siebie nie różnią).
Warszawski triumfalnie dzieli się z followersami swoimi znaleziskami, takimi jak badania opublikowane w niesławnym czasopiśmie „Mankind Quarterly” autorstwa szefa tegoż czasopisma, Richard Lynna, psychologa powszechnie krytykowanego w środowisku naukowym za błędy metodologiczne i szuryzm, zajmującego odklejone, mniejszościowe pozycje w kwestii między innymi ilorazu inteligencji. Udostępniane przez Romana wnioski z badań Lynna, idące naprzeciw konsensusowi, że nie ma istotnych różnic w inteligencji pomiędzy kobietami i mężczyznami, mogą wydawać się podejrzane każdemu, kto nie jest ideologicznie zacietrzewiony, tym bardziej że wśród użytych zestawów danych znajdziemy między innymi takie z lat 1922 czy 1945.
Redpill to już nie tylko ideologia, ale też wart miliardy dolarów (w skali globalnej) biznes. Alfa coache czerpią nie tylko z reklam i wpłat od fanów. Sprzedają też swoje kursy treningowe i uwodzenia czy suplementy diety. Mojej znajomej Facebook podrzucił ostatnio reklamę gum, których żucie ponoć pozwala na wyrobienie sobie mocnej i ostrej jak brzytwa szczęki chada. Jak algorytmy mogły skojarzyć ją z takim kontentem? Wystarczy, że mnie zna i czasem da lajka. Kliknęła reklamę, żeby mi ją wysłać, a teraz trafia na treści związane z Jordanem Petersonem.
Jej to raczej nie grozi, ale coraz więcej kobiet łyka czerwoną pigułkę. Nawet pod najbardziej seksistowskimi wypowiedziami Andrew Tate’a znajdziemy mnóstwo entuzjastycznych damskich głosów – nie tylko aspirującym samcom alfa marzy się przywrócenie starego porządku, z wyraźnym podziałem na rolę kobiecą, ograniczoną do sfery domowej, i męską, dominującą w publicznej. Viralem stało się nagranie, którego bohaterka wzywa do przywrócenia patriarchatu, narzekając, że jest singielką, bo „mężczyźni zaczęli zachowywać się jak kobiety” i mówią o „jakimś fifty-fifty”. Chce znaleźć „prawdziwego faceta”, który utrzyma ją i wspólne dzieci, a sama pełnić obowiązki gospodyni domowej. Tysiące komentarzy wyrażają podobne tęsknoty. W tę samą narrację wpisuje się zyskujący na popularności „redpill dla kobiet”, czyli trend tradwives.
Wielu twórców i użytkowników manosfery dobrze rozpoznaje część problemów, z jakimi mierzą się dziś mężczyźni – jak średnio krótsze życie, samotność (w sieci i poza nią), wywołane przemianami kulturowymi zagubienie i poczucie niedostosowania czy możliwość bycia powołanym do wojska w razie wojny. Ale zamiast szukać długofalowych rozwiązań, polewają to antagonizującym, mizoginistycznym sosem i sporą dawką pseudonauki, zgarniając ogromne zasięgi i pieniądze na wmawianiu facetom (w ogromnej mierze nastolatkom), że są niewystarczająco męscy, graniu na ich niepewnościach i przekierowywaniu ich gniewu na kobiety.