Historia

Wójcik: Nikt już nie słucha ludzi z Ursusa

Praca w wielkiej fabryce nie mogła być sielanką. A jednak więzi, które powstały w Ursusie, przetrwały jego zamknięcie.

Krytyka Polityczna: Kiedy myślę o byłej fabryce Ursusa, widzę kadry z filmów archiwalnych, duże hale produkcyjne tętniące pracą, nieustanny ruch, maszyny, ludzi i rzędy pięknych traktorów. Pracujesz jako artystka z historią ZPC Ursus od kilku lat. Jaki jest twój Ursus?

Jaśmina Wójcik: Inny. Pamiętam głównie miejsca, w których spotykałam się z byłymi pracownikami fabryki, swoją drogę przez Włochy, mieszkania, ławki w parku. Patrzę na Ursus przez pryzmat ludzi, filmy nie są punktem odniesienia – tak jakby nie były już o tym Ursusie. Gdy przyjeżdżam do Ursusa, to nie potrafię sobie zwizualizować „tamtych czasów”, bo widzę ludzi, z którymi chodziłam po zakładach, panią Marylę, pana Kazimierza, innych. Każde z nich pamiętało zakłady trochę inaczej, czasem się gubili, tworząc swoją mapę pamięci.

Czyli Ursus jest tu i teraz, przeszłość nie ma już znaczenia?

Ma, ale widzę ją w bezpośrednim kontekście ludzkich historii. Kiedy pierwszy raz trafiłam do Ursusa, zachwycił mnie artystyczny potencjał rozwalających się hal, estetyczno-fotograficzny, wielkie opuszczone przestrzenie, przęsła, świetliki itp. Dopiero kiedy pokazałam te zdjęcia mojemu ojcu, który urodził i wychował się w Ursusie, jego reakcja odwróciła wszystko o 180 stopni. Powiedział, że to jest ogromnie smutne, a ja nie rozumiałam dlaczego, bo dla mnie to, co stare, zawsze było piękne.

Nie widziałaś upadku?

Nie, właśnie wtedy nie. Dopiero tata mi uświadomił, czym kiedyś były zakłady; mieszkał w Ursusie do dwudziestego roku życia. Jako młody chłopak zapamiętał głównie ruch, ruch ludzi, pracowników, którzy przemieszczali się do pracy i  z powrotem. Paradoksalnie nie opowiadał o traktorach, ale o ludziach wylewających się w tysiącach z fabryki. Poczułam, jak bardzo mnie ta historia pociąga.

Dla niego zdjęcia pofabrycznej pustki były dojmujące, bo zderzył obraz z pamięci z tym, co jest tutaj teraz.

Ojciec nie potrafił zrozumieć, jak doszło do takiego upadku. Zaczęłam więc szperać i szukać odpowiedzi. Pierwszy pomysł, jaki mi przyszedł do głowy, to że powinnam dotrzeć do byłych pracowników. Narysowałam traktor i napisałam ogłoszenie, że artystka poszukuje pracowników ZPC Ursus do projektu artystycznego, zostawiłam maila i telefon. To była partyzantka, rozkleiłam ogłoszenia w dzielnicy, głównie na dawnym osiedlu przyzakładowym Niedźwiadek i w starym Ursusie. Sprawą zainteresowały się lokalne gazety, poszła fama i ludzie zaczęli się odzywać.

Ile osób się zgłosiło?

Około trzydziestu, nie ze wszystkimi udało się mi spotkać. Jeden z panów, z którym nie mogłam  porozmawiać w 2012, pojawił się w lutym tego roku na premierze mojego filmu o zakładach w ośrodku kultury w Ursusie i podszedł się przywitać. Ciągle mam z tylu głowy, że jest jeszcze sporo osób, z którymi chciałabym porozmawiać. Kolejne historie do opowiedzenia.

Do opowiedzenia i do wysłuchania.

Przez te nasze wszystkie walki nie mam czasu się z nimi spotkać.

O walkach za chwilę. To mi się wydaje bardzo ważny moment w twojej pracy. Przejście od zwykłego nagrywania opowieści i ich odtwarzania do wysłuchania. Oraz twoja odpowiedź na to, co usłyszałaś.

Usłyszałam, że traktory, maszyny, hale, produkcja to ludzie. Że historia fabryki w Ursusie to suma wielu tysięcy jednostkowych biografii, każdego pracownika i każdej pracownicy.

I że po zamknięciu zakładów te wszystkie historie przestały mieć znaczenie, nikt się ich o nic nie pytał, nie interesował się tym, jak sobie poradzili, co czują, kiedy nierzadko całe życie zostaje unieważnione, znika z pejzażu fizycznego i symbolicznego.

Kim są osoby, z którymi rozmawiałaś? Nie chodzi mi o zawody czy stanowiska, a o to, czy znalazłaś w nich coś wspólnego.

To ludzie, którzy pomagają innym. Na przykład pani Wanda, która zajmuje się wnukami, bo córka i zięć pracują na zmiany, a w ogóle to zięć musi jeździć daleko do pracy i w takich warunkach to ich małżeństwo nie ma szans na przetrwanie. Inna pani jest społeczniczką, angażuje się jako woluntariuszka w różne akcje organizowane przez muzea warszawskie. Chce działać. W większości były to kobiety. Rozmawiałam też z małżeństwem, które na emeryturze uprawia działkę i zajmuje się wnukami. Mam wrażenie, że to pokolenie nastawione na wspieranie innych.

Czy waszym rozmowom towarzyszył żal, smutek? Rozmawialiście o czymś, co było ważną częścią ich życia, ale teraz jest ruiną usuwaną pod nowe osiedla deweloperskie.

Widziałam różne emocje. Było oburzenie, kilka osób mówiło na przykład, że Niemcy nigdy nie pozwoliłyby na upadek Mercedesa, bo to by znaczyło upadek państwa niemieckiego. Jeden pan, który właśnie wyjechał do Niemiec i tam pracował, mówił, że specjaliści z Ursusa byli wysoko cenieni i przyjmowani wszędzie z otwartymi rękami. I to go właśnie oburzało, że takiej klasy fachowcy i inżynierowie zostali w okresie transformacji wykluczeni z naszego rynku pracy, stąd, z Ursusa. Ten pan opowiadał też, że oni z żoną nie są w stanie chodzić na teren byłej fabryki. Czują ogromny smutek. Zresztą motyw niechodzenia na pofabryczne tereny przewija się prawie w każdej z tych opowieści.

Czyli są to wciąż żywe emocje.

Dla nikogo nie jest to obojętna historia. Pani Wanda podczas spaceru ze mną przez tereny fabryki opowiadała o swojej hali, której już nie ma, o zakładowych grzybobraniach, wycieczkach, wspólnych pielgrzymkach. Pani Wanda mieszka na dawnym przyzakładowym osiedlu Niedźwiadek i jest bardzo zżyta z sąsiadami, oni tam tworzą silną wspólnotę. Myślę, że to charakteryzuje moich rozmówców: potrzeba bycia z innymi, poczucia, że jest się członkiem społeczności.

Ważności „bycia razem” doświadczyli w fabryce, dużo o tym opowiadają. Tam była pełna infrastruktura socjalna, żłobek, przedszkole, zakładowy dom kultury, odkryty basen, wiele miejsc ułatwiających organizację codziennego życia i tworzących przestrzeń do spotkań po pracy.

Ludzie bardzo to cenili, czuli, że są ważni, że się o nich myśli. Różne są te historie, niektórzy przepracowali na zakładach prawie całe swoje życie, ale był też na przykład inżynier, który w młodości dostał stypendium w Ursusie i pracował tam przez pewien czas, dosyć krótko. Ciekawe, że on, pomimo, można by powiedzieć, epizodu ursuskiego w swoim życiu, tak mocno związał się z tym miejscem, że do dziś utrzymuje kontakty ze znajomymi z fabryki.

Coś w Ursusie tworzyło silne więzi między ludźmi.

Tak, powstawały więzi. Byli pracownicy do dzisiaj spotykają się ze sobą w różnych konfiguracjach. Nie zawiązali żadnej formalnej organizacji, są to kontakty towarzyskie. Pani Grażyna opowiadała, że ma sporo koleżanek z fabryki, z którymi regularnie się spotyka, nawzajem się goszczą w swoich domach, razem chodzą na pogrzeby, jeśli przychodzi czas kogoś pożegnać. Wspierają się. Takie długotrwałe relacje powstają latami, skoro tyle czasu przepracowali obok siebie, to znają się jak rodzina. Praca w wielkiej fabryce nie mogła być sielanką, był wysiłek, trud codziennej pracy, konflikty między ludźmi. A jednak poczucie więzi było na tyle silne, że istnieje długo po zamknięciu fabryki. Byliśmy też na corocznym spotkaniu byłych dyrektorów ZPC Ursus w Otrębusach, to już w ogóle inna bajka. Oni są jak jakaś masoneria, grupa wtajemniczonych, z okazji spotkania wyciągają sztandar zakładowy.

Mówisz, że w opowieściach pojawia się żal. Czego on szczególnie dotyczy? To żal o coś, za czymś?

Mocno przewija się wątek zawodu na liderach Solidarności z okresu PRL-u, m.in. na Henryku Wujcu, Zygmuncie Wrzodaku, Zbigniewie Janasie. Ludzie pamiętają, jak obiecywali po ’89, że zakłady przetrwają, że uda się je zmodernizować, a doprowadzili do upadku fabryki. W ich narracji działacze związkowi zadbali głównie o własne kariery, a po cichu wyrazili zgodę na sprzedaż fabryki. Mieli mocny mandat do reprezentowania pracowników i obrony ich praw, a całkowicie zawiedli. W okresie transformacji miejsca pracy nie zostały ocalone.

Ja jednak z twoich nagrań najbardziej zapamiętałam zaskakująco pozytywne wspomnienia. Myślałam wtedy, że to niemożliwe, jakieś takie nie nasze, zamiast potoku narzekań są opowieści o przyjaznym, bezpiecznym, szanującym ludzi miejscu pracy. Co oni tak w tej fabryce lubili?

Najważniejsza była atmosfera i szacunek między ludźmi. Pani Grażyna opowiadała, że kiedy szukała pracy, to nie było przyjęć w Ursusie. Bardzo jej zależało, dlatego napisała szczery, bezpośredni list do dyrekcji fabryki. I została przyjęta. Poczuła się zauważona i zrozumiana. Albo szacunek do starszych wiekiem i stażem, młodsi uczyli się od doświadczonych pracowników, taki był oczywisty, powszechnie akceptowany rytuał wprowadzania do zawodu, hierarchia wynikająca z osiągnięć i przepracowanych lat. Starsi byli opiekunami wchodzących w zawód młodszych.

Dziś wydaje się to zapomnianą praktyką – im wcześniej się przebijesz, tym lepiej dla ciebie, nieważne, kogo po drodze potrącisz. Poza tym, lepiej uważać z tym uczeniem innych, bo mogą nas wypchnąć z rynku.

Tak, słynne wrzucanie na głęboką wodę. Albo przetrwasz, albo utoniesz.

W Ursusie przyjmowanie do pracy można porównać do przyjmowania do rodziny.

To jest też częsty wątek tych rozmów. Ludzie cenili współpracę z innymi i warunki pracy.

Czyli co?

Przede wszystkim atmosferę sprzyjającą tworzeniu się relacji między ludźmi. Pracowało się wspólnie z innymi, dzieląc odpowiedzialność i ciesząc się wynikami. Ale też bardzo dobre były warunki socjalne, przy fabryce działało przedszkole, organizowano wyjazdy kolonijne dla dzieci, był system zakładowych pożyczek, możliwość starania się o mieszkanie. Ludzie widzieli dla siebie możliwości, nie byli pozostawieni sami sobie.

Czemu uważamy, że w dzisiejszych czasach już tak się nie pracuje, czy wręcz nie da się tworzyć w pracy dobrych układów i relacji, tylko wszyscy patrzą na siebie wilkiem? Czy rzeczywiście Ursus zawdzięczał dobrą atmosferę mądremu zarządzaniu, czy po prostu to były inne czasy, inni ludzie i społeczeństwo?

Na początku nie mogłam uwierzyć w te historie o wielkiej przyjaznej fabryce. Podejrzewałam, że moi rozmówcy koloryzują.

Normalnie przecież człowiek lubi sobie ponarzekać, choćby na przełożonych!

Pojawiła się chyba tylko jedna wypowiedź mocno krytyczna, o chłoporobotnikach zatrudnionych w Ursusie, czyli osobach, które na co dzień uprawiały swoją ziemię i żeby jej nie stracić, musiały odrabiać w fabryce coś w rodzaju pańszczyzny na rzecz państwa. I oni siłą rzeczy nie przykładali się do pracy i nie wpisywali w zakładową społeczność. Nie szanowali pracy, jak mówił mój rozmówca. Ale poza tym przykładem opowieści o zakładach są afirmatywne.

Nagrane przez ciebie wywiady z byłymi pracownikami i pracownicami ZPC Ursus złożyły się na Spacer Akustyczny, który od 2013 prowadzisz przez tereny pozakładowe, zapraszając mieszkańców Ursusa i Warszawy.

Tak, idziemy trasą od bramy głównej w głąb zakładów, słuchając z głośników opowieści ludzi tu kiedyś pracujących; za każdym razem jest to mocne doświadczenie. Co roku widzimy inne zakłady, to znaczy widzimy ich coraz mniej. Niedługo na tych terenach rozpocznie się budowa wielkiego osiedla mieszkaniowego. Mam nadzieję, że nie za płotem.

Byłam na Spacerze w 2013 roku, jednym z przystanków na trasie było Muzeum Historii Ursusa, unikatowa kolekcja maszyn – ciągników, motocykli, silników, oraz pamiątek pozakładowych. Same skarby, na co dzień niedostępne dla zwiedzających.

Pierwszy ciągnik rolniczy z 1922 roku i kolejne modele ursusów, motocykl Sokół z roku 1936, filmy, zdjęcia, sztandary, dokumentacja techniczna. Mnóstwo cennych eksponatów, dziedzictwo polskiej kultury przemysłowej. Stworzone rękami moich rozmówców i rozmówczyń.

Jeśli hale pozakładowe znikają, są sukcesywnie rozbierane, co się stanie z kolekcją?

O to teraz toczą się wspomniane wyżej walki. O zatrzymanie kolekcji w Ursusie, która została wystawiona na sprzedaż już kilka lat temu. Niestety, widmo wyburzenia hali 270, gdzie mieści się Muzeum, jest już bardzo blisko. A to oznacza, że dzisiejszy właściciel kolekcji, czyli Polski Holding Obronny, będzie musiał podjąć jakąś decyzję. Wartość kolekcji to około 1,5 mln zł.

Dużo.

Uważam, że kolekcja bezwzględnie powinna zostać w Ursusie. Została wpisana do ewidencji zabytków kultury przemysłowej i na szczęście nie wolno jej sprzedać w częściach. Na zakup całości nikt się do tej pory nie zdecydował. Władze dzielnicy Ursus próbowały pozyskać kolekcję w depozyt, bezskutecznie. Zbiorem do tej pory nie zainteresowały się ani władze Warszawy, ani Ministerstwo Kultury.

Są szanse, żeby to się udało?

Pracując w Ursusie przez te kilka lat, zrozumiałam, że upamiętnienie fabryki Ursus należy się przede wszystkim moim rozmówcom i tym wszystkim, którzy w liczbie tysięcy osób tworzyli fabrykę, a w zasadzie całą dzielnicę. Prowadzili tu swoje życie.

Nie mogę pogodzić się z tym, że po stuletniej historii zakładów Ursus nic nie zostanie.

Może ktoś wmuruje za parę lat stosowną tabliczkę upamiętniającą.

No właśnie nie, ZPC Ursus należy upamiętnić w taki sposób, jak to miejsce żyło w swoich najlepszych latach. Wypełnione ludźmi i ich historiami. Walczymy nie tylko o zostawienie zabytkowych maszyn i pamiątek w Ursusie, ale także o stworzenie wokół kolekcji otwartej placówki dla mieszkańców, gdzie maszyny i ludzie znowu się spotkają. Fabryka Ursus to trzon tożsamości dzielnicy.

Powiedz na koniec, jak wyglądają te nasze walki. I kto walczy?

Walczą mieszkańcy Ursusa, w dzielnicy to bardzo gorący temat. Ludzie nie rozumieją, dlaczego kolekcja maszyn powstała przy państwowych kiedyś zakładach musi być teraz odkupywana. Uważają, że jest to dobro wspólne, wartość narodowa. A tutaj w tle mamy przekształcenia własnościowe w latach 90.

Uaktywniły się bardziej władze Ursusa, które szukają sprzymierzeńców sprawy wśród władz stolicy. Nasza grupa, czyli obok mnie Igor Stokfiszewski, Iza Jasińska i Pat Kulka, organizuje akcje i projekty społeczno-artystyczne na terenach byłych zakładów, takie jak parada traktorów w 2014. Chcemy w ten sposób wesprzeć mieszkańców. Najważniejsze teraz jest zbieranie podpisów pod petycją do prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz „Ratujmy zabytkową kolekcję fabryki Ursus!”. Łącznie mamy już około 1700 podpisów.

***

W niedzielę staniemy z petycją na Krakowskim Przedmieściu, w okolicach Kościoła św. Anny, między 12.00 a 16.00. Można się też podpisywać online.

Jaśmina Wójcik – artystka, pedagożka ASP w Warszawie, autorka projektów społeczno-artystycznych na terenach byłych ZPC Ursus.

 

 ** Dziennik Opinii nr 101/2015 (885)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij