Reprezentujący Polskę na Berlinale „Do serca Twego” to trochę paradoks: animacja o ciążącej, rzeczywistej, namacalnej przemocy miejsc i przestrzeni.

Reprezentujący Polskę na Berlinale „Do serca Twego” to trochę paradoks: animacja o ciążącej, rzeczywistej, namacalnej przemocy miejsc i przestrzeni.
Od lat główna nagroda wędrowała do mniej znanych twórców, którzy dopiero pukają do światowej ligi.
Yael Bartana pokazuje w „Inferno”, jak bardzo religijne imaginarium uwikłane bywa w popkulturowe triki i scenariusze.
Żaden polski festiwal nie ma możliwości, by połączyć celebrację rodzimej branży z tak szerokim otwarciem na świat, ale Berlin może być wzorem.
„Boyhood” Richarda Linklatera to wielki film. Innego Złotego Niedźwiedzia w tym roku nie widzę.
W nowym „Robocopie” nie brakuje rozwiązań ciekawych, a film zdradza krytyczne inspiracje. Ale najwięcej dowiadujemy się z niego o samym przemyśle filmowym.
Meksykański aktor, zmęczony ciężką dolą latynoskiej gwiazdy w Hollywood, wyreżyserował film o Latynosach, jaki sam chciał zobaczyć.
Czyżby ludność chodziła masowo do kin na antysystemowy moralitet? Śmiem wątpić.
Prezentowane w tym roku na Berlinale filmy dają panoramę problemów dręczących współczesny świat, ale też sposobów, w jakie kino się z nimi mierzy.
Kino, które rzeczywiście chce się przysłużyć społecznej zmianie, nie powinno bać się stawiania trudnych pytań jej aktorom.
Z zestawu filmów, które oglądałem w ciągu dwóch pierwszych dni pobytu w Berlinie, przebija przede wszystkim jeden problem: granica.
Andersonowi udaje się stworzyć pełną ciepła i upartego optymizmu narrację, utkaną z kinowych, literackich i popkulturowych klisz.