Czytaj dalej

Tadeusz R. próbuje z martwych wstać

Jego język wydawał mi się tak ostateczny, że nie mogłem zaakceptować innej polskiej poezji współczesnej.

Na poezję zmarłego w czwartek rano Tadeusza Różewicza po raz pierwszy, przypadkiem, trafiłem jako dziecko, w bardzo wczesnej podstawówce. Przeglądając biblioteczkę rodziców znalazłem w niej cienki tomik poezji, którego tytułu już nie pamiętam. Przeglądałem wiersze napisane w zupełnie dla mnie nowy sposób.

Wielkie wrażenie zrobił na mnie zwłaszcza jeden – Zakatrupiony:

Zakatrupiony
deską
na śmietniku Pier Paolo
próbuje z martwych wstać

w stulonych dłoniach niesie
ludzkie krwawe
przyrodzenie jak pisklę
w gnieździe
przed tron Pana

i ziemia ta niebieska
nieziemsko piękna
we wszechświecie rana
karbunkuł w łonie
drogi mlecznej
pluje krwią i spermą

Szokujące, uderzające trzy pierwsze strofy, które do dziś tkwią mi w pamięci. Gdy czytałem je po raz pierwszy, zdumiewał ich dosadny język, makabryczna wyobraźnia, brak tego wszystkiego, co szkolnie kojarzymy z poezją. Nie wiedziałem wtedy, kim jest Pier Paolo Pasolini, i nie mogłem skojarzyć, że to wiersz poświęcony jego tragicznej, do dziś nie do końca wyjaśnionej śmierci. Minęły lata, zanim mogłem przeczytać go z pełnym zrozumieniem, ale siła tego języka, ewokowanych przez niego obrazów zawsze towarzyszyła mi, gdy czytałem cokolwiek „z poezji”.

Pierwszy współczesny

Różewicz był pierwszym, biorąc pod uwagę datę jego urodzenia, współczesnym dla mnie poetą. Innych wielkich twórców, żyjących w czasach, gdy uczyłem się czytać poezję – Miłosza, Szymborskiej, ale nawet młodszego od Różewicza Zagajewskiego – nie sposób było nie traktować jako nawet ciekawych i ważnych, ale jednak głosów z przeszłości. W porównaniu z Różewiczem także ekstatyczny modernizm Peipera czy innych międzywojennych awangardzistów wydawał się czymś retro.

Miłosz w Traktacie poetyckim pisał złośliwie o afektowanej, młodopolskiej poetyckiej frazie: „Nie wolno jej użyć wyrazów: / Telefon, pociąg, bidet, rzyć i pieniądz…”. Niestety u niego samego też trudno je było znaleźć. Pojawiają się dopiero u Różewicza. To on stał się pierwszym polskim poetą, którego język brzmiał dla mnie jak poddany pracy poezji mój współczesny język, taki, jaki słyszę wokół siebie na co dzień: w domu, szkole, w telewizji, na ulicy. A przy tym ten język poetycki zawsze wydawał mi się tak mocny, tak ostateczny, tak daleko poddający poetycką mowę pracy oczyszczenia, że przez długi czas ciężko było mi zaakceptować jakąkolwiek inną pisaną po polsku poezję współczesną.

Bardzo długo zajęło mi, jako czytelnikowi, wyzwalanie się od Różewicza, odkrywanie innych, równie prawomocnych, ważkich i nowoczesnych języków poetyckich.

Poezja Różewicza jako pierwsza mówi też o znanej mi, współczesnej Polsce, ukształtowanej przez to, co Andrzej Leder nazywa „prześnioną rewolucją 1939-1956”. Różewicz, urodzony w urzędniczej rodzinie w Radomsku, ukształtowany przez doświadczenie wojny i stalinizmu, wybierający życie w kolejnych miastach na „ziemiach odzyskanych” (Gliwice, Wrocław) wyprowadza jako pierwszy polską poezję z przednowoczesnych przestrzeni, w których ciągle jeszcze zamknięta była u Miłosza: „polskiego dworu”, Kresów, „Polski jagiellońskiej”, czy ze snutych przez Herberta fantazji o „Polsce śródziemnomorskiej”.

Różewicz otwiera za to naszą poezję na nowoczesność, zmusza do przemyślenia jej wszystkich aspektów i miejsca, jakie w stawaniu się nowoczesności zajmuje polska wspólnota. W badaniu nowoczesności Różewiczowi towarzyszy współczesna filozofia i sztuki wizualne. Jak zauważył kiedyś Zbigniew Majchrowski, sam Różewicz w swojej twórczości czerpie z technik XX-wiecznych awangard sztuk plastycznych: kolażu, ready-made itd.

Kontakt z tym, co nowoczesne, Różewicz zachowuje do końca. W swoich wierszach obok Augustyna z Hippony czy Heideggera mierzy się z artefaktami i ikonami kultury popularnej. Nie zamyka się na nią w groteskowej postawie „arystokraty ducha”, jest jako poeta ciekawy także śmietnika, bo „poeta śmietników jest / bliższy prawdy / niż poeta chmur”. Różewiczowi obce są instynkty ciągle dominujące w jego pokoleniu: stawiania przegadanego słowa nad obraz całości nad fragment, głębi nad powierzchnię itd.

Ogołocony

Różewicz nowoczesność poznaje w doświadczeniu totalnej wojny, zapaści słabego państwa polskiego skonfrontowanego z rozpędzoną niemiecką maszyną wojenną, przerażająco racjonalnej Zagłady, stalinizmu. Wejście w nowoczesność, pokrywające się z osobistym procesem dojrzewania, jest dla Różewicza doświadczeniem o g o ł o c e n i a – z dziecinnych metafizycznych iluzji – obojętnie: religijnej czy świeckiej proweniencji – wiary w konieczne dobre zakończenie historii i szlachetną naturę człowieka. Podmiot liryczny najsłynniejszego chyba wiersza poety, Ocalonego, jest podmiotem ogołoconym. Doświadczonym przez traumę granicznego przeżycia nowoczesnej wojny, przemysłu masowo produkującego niepodlegające żadnemu zbawieniu ludzkie mięso. Które Różewicz ujrzy później także w obrazach Bacona: „Bacon osiągnął transformację / ukrzyżowanej osoby / w wiszące martwe mięso”.

Te doświadczenia ustanawiają czołowy problem poezji Różewicza, problem nihilizmu.

Jak wobec traumatycznego, ogałacającego doświadczenia, wobec brutalnego przeciągnięcia przez wszystkie iluzje, na których opierał się nasz światopogląd, nie popaść w nihilistyczny stupor?

Jak wobec grozy prawdy o człowieku, jaką ujawniła wojna, Zagłada, prześniona rewolucja społeczna ocalić jakieś resztki witalizmu, radości, czy może skromniej – jak kontrolować symptomy, by pozostać w ogóle zdolnym do życia? To pytania, które ciągle wracają w jego wierszach. Na doświadczeniu pokolenia Różewicza ciążyły dodatkowo ciała tych, którym nie było dane przeżyć, którzy w przeprawie z II RP do PRL utonęli, poginęli. „odtrącam te sztywne / dłonie okrutnie żywy / odtrącam rok za rokiem” – pisze o nich Różewicz we wczesnym wierszu Widzę szalonych.

Dryfowanie po orgii

Różewicz był tylko o rok młodszy od Karola Wojtyły. Obaj przeszli przez podobne doświadczenie biograficzne, podobne ogołocenie. Z urzędniczej rodziny z prowincjonalnego Radomska nie było też społecznie daleko do rodziny niskiego rangą wojskowego z równie prowincjonalnych Wadowic. Wojtyła od swojego wojennego doświadczenia ucieka w kapłaństwo, w coraz bardziej konserwatywny katolicyzm, w odrzucenie nowoczesności jako „cywilizacji śmierci”. Różewicz przeciwnie – nigdy nie wyrzeka się mądrości, jaką nabył, negocjuje z nią, oswaja na różne sposoby, tak, by nie była zabójcza dla życia. Choć w debiutanckim Ocalonym pisze, że szuka „nauczyciela i mistrza”, na szczęście (w przeciwieństwie do duchownego z Wadowic) nikogo takiego nie znajduje. Żaden mistrz, żaden nauczyciel nie przywraca dawnych sensów, nie zszywa rany.

Inny mierzący się nieustannie z problemem nihilizmu jako kluczowym dla nowoczesności pytaniem pisarz, Ernst Jünger, we wstępie do swoich wojennych dzienników, Promieniowań, stawia diagnozę, że żyjemy w świecie, który porusza się z taką szybkością, że każdy, pozornie najbardziej poręczny przedmiot zmienia się w nim pocisk. Świat poezji Różewicza przekracza tę prędkość, przebijając wartości pierwszej i drugiej prędkości kosmicznej, zabiera nas w próżnie, gdzie obiekty przestają być pociskami, unoszą się swobodnie w przestrzeni pozbawionej punktów orientacyjnych: góry, dołu, lewa, prawa, Olimpu, dna, niebios, piekła. Tą przestrzeń poeta opisuje w jednym ze swoich najważniejszych dzieł, w poemacie Spadanie:

zbuntowani ludzie
potępione anioły
spadały w dół
człowiek współczesny
spada we wszystkich kierunkach
równocześnie
w dół w górę na boki
na kształt róży wiatrów

Przestrzeń „spadania we wszystkich kierunkach” to przestrzeń, w której wytracają się wielkie, utopijne energie nowoczesności. To przestrzeń (w przaśnej, polskiej wersji gomułkowskiej „małej stabilizacji” czy imitacyjnej modernizacji III RP), gdzie najważniejszym pytaniem jest what do you do after the orgy, po orgii nowoczesności, po jej energetycznym rozpętaniu.

Różewicz odpowiedzi na tę kondycję „spadania” we wszystkich kierunkach, wytracenia przyspieszenia w ruchu jednostajnym, szuka we fragmencie, w kontemplacji jego doskonałości przeciw jakimkolwiek roszczeniom całości; w ironii, w odwadze pogodzenia się z banałem; w cichym, niespektakularnym heroizmie umiejętności powiedzenia sobie „tak, to już wszystko”.

Nie zmartwychwstaniemy, naprawdę

A jednak w tej przestrzeni napięcie w poezji Różewicza ciągle generuje problem Boga. Różewicz jest może ostatnim polskim poetą, który potrafi jeszcze na poważnie postawić problem śmierci boga, który jest jeszcze nie do końca zupełnie po drugiej stronie tej śmierci. W powieści Philipa K. Dicka Nasi przyjaciele z Frolixa 8 kolonizująca wszechświat ludzkość dosłownie znajduje gdzieś wśród odległych gwiazd ciało boga. Potężnej – z punktu widzenia pierwszych ludzi być może nawet wszechpotężnej – istoty, zdolnej tworzyć gwiazdy, układy planetarne, życie, czynić cuda. Ale teraz martwej. A jednak mimo to ludzie ze świata powieści Dicka nie mogą do końca pogodzić się z tą śmiercią, zaprzeczają jej na różne sposoby.

Ten konflikt ożywia też dzieło Różewicza. Nie chodzi tu tylko o w sumie dość banalne, a na pewno zbanalizowane „życie bez boga jest możliwe / życie bez boga jest niemożliwe”. Najciekawiej, najbardziej obrazowo ta przeżywana przez podmiot liryczny Różewicza śmierć boga, niemogąca jakoś przyjąć statusu oczywistości, znajduje wyraz w wierszu Uśmiech Leonarda da Vinci:

Bógł upadł
leży na grzbiecie
bezbronny
odkryty jest
jego żywot
wieczny

wleczony
przez inteligentne mrówki
do grobu żywy
chrabąszcz
czarny lśniący
z głową tarczowatą
w złotej aureoli

Człowiek podnosi go słomką
patrzy
z uśmiechem
na pełnych
tajemnicy
ustach

kiedy tamten
tęgopokrywy
ciemny

odlatuje

Nie mnie oceniać, czy bóg Różewicz ostatecznie zaciągnięty został do grobu, czy odleciał, ocalony z wieku XX. Wiem jednak, że cała późniejsza warta uwagi polska poezja, znajduje się już po drugiej stronie tych pytań.

Wiersz Zakatrupiony, od którego zaczyna się moja znajomość z Różewiczem, kończą strofy:

niedorosły jeszcze do powroza
do wyroku śmierci amorino
spożywający gówno świata
jeden z bohaterów
Salo czyli 120 dni Sodomy

Stworzony na obraz
i podobieństwo Boga
Pier Paolo czeka
na sąd ostateczny

Teraz czeka i Tadeusz R. Na dźwięk trąb, które najprawdopodobniej nie zagrzmią.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij