Czytaj dalej

Stawiszyński: Czekając na główne danie

Stephen King ma jedną, podstawową wadę – za dużo pisze. „Joyland” jednak pokazuje, że wciąż potrafi pisać tak jak kiedyś.

Bez względu na to, co sądzi Harold Bloom, który na wieść, że w 2003 roku Stephenowi Kingowi przyznano National Book Award, nie posiadał się z oburzenia – autor Misery (1987) i Lśnienia (1977) jest niewątpliwie jednym z najbardziej niezwykłych literackich zjawisk ostatnich dziesięcioleci. Nie tylko dlatego, że dzięki niemu horror – gatunek mający nobliwych ojców-założycieli w postaci E.A. Poego i H.P. Lovecrafta, później natomiast zesłany do getta prozy w najlepszym razie pociągowej – przeżył pod koniec lat 70. ubiegłego wieku swoiste odrodzenie. Nie tylko dlatego, że z uczynił z niego ponownie pełnowartościową literaturę – doskonale odwzorowując lęki i obawy standardowego przedstawiciela dobrze sytuowanej klasy średniej: żyjącego w poczuciu radosnej stabilności, a przy tym targanego podskórnie wewnętrznymi (i zewnętrznymi) demonami. Ale przede wszystkim dlatego, że udało mu się połączyć klasyczną popkulturową, żeby nie powiedzieć pulpową estetykę z tak zwaną literaturą wysoką.

Debiutancka Carrie (1974), ale i Lśnienie, To! (1986) czy Sklepik z marzeniami (1991) to powieści, w których, poza elementami nadnaturalnymi, znajdują się opisy amerykańskiej prowincji i charakterologiczne oraz osobowościowe splątania, których nie powstydziłoby się wielu głównonurtowych, powszechnie przez krytykę uznawanych prozaików. Zresztą – właśnie w niezwykłej zdolności do opowiadania bardzo prawdopodobnych historii leży, paradoksalnie, tajemnica sukcesu Kinga. W znakomitej większości swoich książek czy opowiadań korzysta on bowiem z dość konwencjonalnego zestawu horrorowych rekwizytów. Wampiry, nawiedzone domy (a także nawiedzone samochody), szatan zstępujący na ziemię, żeby z małomiasteczkowej społeczności wydobyć prostymi chwytami wszystko co najgorsze – sami państwo przyznają, że nie są to jakieś szczególnie nowatorskie pomysły (w porównaniu na przykład z tym, czym swoich czytelników uraczył Clive Barker w Księgach krwi albo Wielkim, sekretnym widowisku).

Siła Kinga ukryta jest w czymś zupełnie innym, a mianowicie w takiej umiejętności wywołania w czytelniku wrażenia pełnej swojskości i identyfikacji z bohaterami, że kontrast, jaki pojawia się w chwili, kiedy na scenę wkracza coś, co ich z poczucia bezpieczeństwa gwałtownie wyrywa, jest dla owego czytelnika dosłownie porażający.

W niemal każdej swojej powieści – do czasu, wprawdzie, ale o tym za chwilę – King zawsze maksymalnie rozbudowywał detale i opisy banalnej codzienności (łącznie z drobiazgowo wyliczanymi nazwami batoników i płatków śniadaniowych), a później znienacka poddawał tę codzienność gwałtownej inwazji wprost z jakiegoś innego, przerażającego i makabrycznego świata. Będąc bezlitosnym obserwatorem i krytykiem amerykańskiej klasy średniej – wydobywał na wierzch wszystkie upiory smacznie drzemiące pod grubą otuliną hipokryzji, a następnie pozwalał im szaleć na naszych oczach i przerażać nas do szpiku kości. I tkwić w tym przerażeniu aż do momentu, w którym nie zrozumiemy, że choć – jak twierdzi King – potwory istnieją naprawdę, to jednak właściwym ich residuum nie jest świat zewnętrzny, ale nasze własne umysły, serca i dusze. Choć właściwie wraz z tą świadomością przerażenie staje się jeszcze bardziej dotkliwe.

Jednak King ma także jedną, podstawową wadę. A mianowicie – za dużo pisze.

Mniej więcej do początku lat dziewięćdziesiątych utrzymywał – przy gigantycznym tempie – naprawdę wysoką formę. Jednak od czasu Gry Geralda, czyli od 1992 roku, ta forma zaczęła wyraźnie spadać. Kolejne powieści – Bezsenność (1994), Rose Madder (1995), Desperacja (1996) – zupełnie nie przypominały dawnego Kinga. Momentami zbyt dosłowne, momentami przeideologizowane, momentami zaś zwyczajnie nudne i zaludnione karykaturalnie przerysowanymi postaciami, wywołały wśród wielbicieli twórczości Kinga spory niepokój. Na szczęście zła passa odwróciła się na moment w 1998 roku, kiedy ukazał się Worek kości – wielki powrót mistrza do najwyższej ligi, a zarazem swoisty rozrachunek z trapiącym go przez lata, jak się okazało, pisarskim blokiem.

Niestety – w tym samym roku King uległ poważnemu wypadkowi, wyglądającemu zresztą niczym scena wyjęta z jego własnej powieści. W trakcie spaceru w pobliżu swojego domu w Maine, pisarz został potrącony przez miniciężarówkę prowadzoną przez podchmielonego typa spod ciemnej gwiazdy. Na szczęście przeżył – ale kilka miesięcy spędził w szpitalu, a później na długotrwałej rehabilitacji.

Książki, które wychodziły bezpośrednio po jego powrocie do zdrowia – Łowca snów (2001), Buick 8 (2002), a zwłaszcza wyjątkowo nieudana Historia Lisey (2006) czy nieco tylko lepsza od poprzedniczek Ręka mistrza (2008) – znowu wzbudziły zasadne podejrzenia, że autor niegdyś wybitny, dzisiaj już definitywnie „się skończył”. King jednak wydawał się jak najbardziej z siebie zadowolony, a pojawiające się tu i ówdzie plotki o tym, że jakoby planuje raz na zawsze złamać pióro, w zdecydowany sposób dementował.

Na szczęście w 2009 roku wielbiciele jego prozy mogli odetchnąć z ulgą. Pod kopułą – tysiącstronicowa opowieść o małym miasteczku, wokół którego rozpościera się nagle izolująca je kompletnie od świata przezroczysta kopuła – to nie jest wprawdzie rzecz na miarę choćby Bastionu (1978 i pełne wydanie w 1990), ale rozmach, psychologiczne portrety bohaterów i fabularne zakręty (z wyjątkiem fatalnego zakończenia), przywracały wiarę w realny powrót Kinga do formy. Jednak dopiero późniejszy o dwa lata Dallas’63 znowu przypomniał, jak świetnym jest on pisarzem. Po publikacji tej książki można było oficjalnie schować wszelkie obawy do szafy. King wrócił. I znowu pisze tak jak kiedyś.

Potwierdza to także wydany niedawno u nas Joyland. Nie jest to powieść, już raczej trochę bardziej rozbudowane opowiadanie. Napisane na zamówienie, specjalnie dla serii Hard Case Crime (w 2005 roku King wydał w tej serii także smakowitą nowelę Colorado Kid), zawiera wszystkie charakterystyczne dla pisarstwa autora Misery ingrediensy – w małych, starannie odmierzonych dawkach. Jest więc nostalgiczny powrót do czasów młodości – akcja dzieje się w 1973 roku w wesołym miasteczku, w Karolinie Północnej, a głównym bohaterem jest podejmujący wakacyjną pracę student, który przeżywa przy okazji swój pierwszy miłosny zawód. Jest niespieszny i charakterystyczny dla Kinga detaliczny opis realiów. Jest wreszcie tajemnica, jest duch i jest także – jakżeby inaczej – morderstwo.

Niewysilona to opowieść, smacznie napisana, bez większych pretensji do jakichś szczególnych fabularnych fajerwerków. Doskonała akurat na szybką przystawkę wyostrzającą apetyt przed głównym daniem, które wjechać ma na stół w drugiej połowie bieżącego roku.

Głównym daniem będzie zaś Dr Sen. Zapowiadana już od jakiegoś czasu powieść będąca w pewnym sensie kontynuacją genialnego Lśnienia (podobnie jak King uważam, że książka była lepsza od filmu Kubricka, choć wiem, że pisząc to, narażam się na falę hejtingu). Bohaterem – i tytułowym doktorem – ma być Danny Torrance, czyli syn Jacka Torrance’a z Lśnienia. Co się będzie z młodym Torrance’m działo – o tym przekonamy się już wkrótce. Dzisiaj można jednak z pewnością powiedzieć, że ta publikacja będzie dla Kinga naprawdę wielką próbą. Po pierwsze – trudno mierzyć się z własnym arcydziełem. Po drugie – od czasów Worka kości nie wydał powieści naprawdę wybitnej. Miejmy jednak nadzieję, że zwiastowany przez ostatnie dwie książki wielki powrót Kinga do formy jest autentyczny i już niebawem będziemy znowu drżeć z przerażenia przewracając kolejne strony jego najnowszej powieści.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Stawiszyński
Tomasz Stawiszyński
Eseista, publicysta
Absolwent Instytutu Filozofii UW, eseista, publicysta. W latach 2006–2010 prowadził w TVP Kultura „Studio Alternatywne” i współprowadził „Czytelnię”. Był m.in. redaktorem działu kultura w „Dzienniku”, szefem działu krajowego i działu publicystyki w „Newsweeku" oraz członkiem redakcji Kwartalnika „Przekrój”. W latach 2013-2015 członek redakcji KrytykaPolityczna.pl. Autor książek „Potyczki z Freudem. Mity, pokusy i pułapki psychoterapii” (2013) oraz oraz „Co robić przed końcem świata” (2021). Obecnie na antenie Radia TOK FM prowadzi audycje „Godzina Filozofów”, „Kwadrans Filozofa” i – razem z Cvetą Dimitrovą – „Nasze wewnętrzne konflikty”. Twórca podcastu „Skądinąd”. Z jego tekstami i audycjami można zapoznać się na stronie internetowej stawiszynski.org
Zamknij