Czytaj dalej

Stała cena książki? Słuchajcie głosu czytelników [list]

Jestem czytelnikiem i marzy mi się, żeby w tej sprawie wybrzmiał również głos czytających i kupujących książki.

Postanowiłem zabrać głos w sprawie jednolitej ceny książki, by wyrazić swój sprzeciw również wobec prób ograniczenia dyskusji wokół projektu ustawy. Próby takie dostrzegam, między innymi, w słowach Moniki Sznajderman cytowanych we wstępie do opinii Piotra Bagińskiego. Mówiąc, że „nagle wszyscy stali się ekspertami od rynku książki”, sugeruje ona, że tylko „eksperci” powinni mieć prawo orzekać w imieniu czytelników, co jest dla nich dobre. Nie sądzę, żeby przyznawanie prawa do wypowiedzi tylko „ekspertom” było dobrym pomysłem. Idea „przypadkowego społeczeństwa” ma już wprawdzie długą historię, ale zwykle jej kultywowanie odbija się społeczeństwu czkawką. Dobrze jest, kiedy racje tego „przypadkowego społeczeństwa” mogą być wyartykułowane i są również brane pod uwagę.

Czy ceny książek spadną? [głos wydawcy]

czytaj także

W redakcyjnym wstępie pojawiają się nazwiska pisarzy, którzy poparli projekt ustawy. A zatem znamy już zdanie wydawcy i pisarzy. Ja jednak jestem czytelnikiem i marzy mi się, żeby w tej sprawie wybrzmiał również głos czytających i kupujących książki. Uczciwie będzie, jeśli każda z grup interesów będzie miała w tej sprawie prawo do wypowiedzi.

Do interesów czytelników odnosi się Piotr Bagiński, gdy uspokajająco pisze, że „możliwe będzie obniżenie cen książek o ok. 10%”. Skąd jednak wiadomo, że wydawcy wykorzystają tę możliwość? W rzeczywistości jest to tylko nieweryfikowalna teza, jeden z wielu możliwych scenariuszy, użyty do usprawiedliwienia proponowanych zmian.

Bagiński mówi też o dwunastu miesiącach, po których możliwe będą większe rabaty. Zapewnia, że „dla wielu bardziej cierpliwych klientów nic się nie zmieni”. Nie odnosi się jednak do drugiego ustępu w tym samym artykule projektu: „Po upływie 6 miesięcy okresu, o którym mowa w ust. 1, wydawca i importer są uprawnieni do wycofania z rynku całego nakładu książki i ustalenia nowej jednolitej ceny książki obowiązującej do końca tego okresu”. Zapis ten pozwala wydawcy zmienić – więc i podnieść – cenę po sześciu miesiącach. W dotychczasowej praktyce książka miała jedną okładkową cenę, która była ceną maksymalną. Nowe prawo sytuuje więc wydawcę i sprzedawcę w drastycznie lepszej sytuacji niż czytelnika.

Zwracam uwagę: Bagiński stwierdza, że „często o książce robi się głośno dopiero po 6-12 miesiącach”. Pierwsze pół roku jest zatem dla wydawcy czasem na obserwację funkcjonowania książki na rynku i zaplanowanie korekty swoich decyzji cenowych. Zarazem ustawa nie narzuca wydawcy obowiązku podawania wielkości nakładu w momencie wydania książki. Takie informacje pomogłyby mnie jako kupującemu ocenić ryzyko podniesienia ceny po sześciu miesiącach. Bez tego zostaje mi tylko prawo do czekania i rozważania, czy nakład się nie wyczerpie, a cena nie wzrośnie. Może więc przydałoby się ustalać cenę rzeczywiście na dłużej?

„W przypadku sprzedaży książki wydanej przez wydawcę danego odpłatnego dziennika lub czasopisma, wydawca i importer są uprawnieni do ustalenia innej jednolitej ceny książki dla prenumeratorów tego dziennika lub czasopisma, z zastrzeżeniem, że taka cena nie może być niższa niż 80% jednolitej ceny takiej książki sprzedawanej nie dla prenumeratorów” – przewiduje projekt. Jak rozumiem, ten zapis ma dać możliwość dużym koncernom prasowym (np. Agorze) czerpania korzyści ze zwiększenia liczby prenumeratorów przyciąganych rabatami. Ponieważ ustawa tego nie wyklucza, takie rabaty mogą stać się furtką dla innych wydawnictw, o ile tylko zdecydują się na wydanie książki w koprodukcji z wydawcą prasy. Dla mnie jest to faworyzowanie dużych koncernów. To one, a nie księgarnie internetowe, będą mogły teraz dysponować rabatami.

Zwolennicy ustawy przekonują, że pozwoli ona księgarzom zróżnicować ofertę: sprzedający będą musieli sprowadzić dla czytelnika książkę, której nie mają. Niestety, apologeci przemilczają tu ważny szczegół. Ustawa dopuszcza obciążenie kupującego „kosztami związanymi z dostarczeniem książki” (art. 10, ust. 1 projektu). W praktyce oznacza to dostępność książki pod warunkiem opłacenia kosztów jej przesyłki. Nie wpłynie to na różnorodność oferowanych od ręki książek.

Jeśli księgarnie kameralne znikną, coś ważnego się skończy [rozmowa]

Spójrzmy na ten drobiazg z punktu widzenia mieszkańca wsi. Najbliższa księgarnia jest w pobliskim powiatowym mieście, jest w niej niewiele dobrych książek i nadal będzie niewiele, a koszty dostawy będą spoczywały na zamawiającym czytelniku. Oznacza to, że najbliższa księgarnia funkcjonuje tak samo jak księgarnia internetowa – kupujący ponosi koszty książki i przesyłki. Różnica jest taka, że cena książki nie jest jak z niegdysiejszej księgarni internetowej.

Ten drobiazg pokazuje, że projekt ustawy „widzi” tylko mieszkańców dużych miast, nie dostrzega zaś mieszkańców małych miasteczek i wsi. Warszawiaków chce zniechęcić do korzystania z księgarń internetowych i skłonić do korzystania z dobrych księgarń stacjonarnych. Nie oferuje jednak mechanizmów, które poprawiłyby sytuację mieszkańców wsi. Dla nich zaś utrudnienie korzystania z księgarni internetowej może być utrudnieniem w korzystaniu z księgarni w ogóle.

Projekt ustawy „widzi” tylko mieszkańców dużych miast, nie dostrzega zaś mieszkańców małych miasteczek i wsi.

Ustawa jest przedstawiana jako metoda wsparcia czytelnictwa, dzięki której księgarnie miałyby stać się małymi centrami kultury. Mam jednak złą wiadomość: to najprawdopodobniej nie zadziała. Niski poziom czytelnictwa w Polsce ma wiele uwarunkowań – społecznych, kulturowych, ekonomicznych – i w walce o jego podniesienie te wszystkie uwarunkowania powinny być brane pod uwagę.

Niskie czytelnictwo w Polsce rzeczywiście jest niepokojące. Problem powinien być jednak rozwiązywany systemowo. Regulacją cenową nie rozwiąże się kwestii kulturowych, socjologicznych czy ekonomicznych. Niewielki sens ma powoływanie się na podejście różnych krajów do jednolitej ceny, bo w każdym z tych krajów regulacje ceny są tylko jednym z wielu elementów większej całości. Ważniejsze byłoby porównywanie polityk wspierania czytelnictwa.

Polska nie czyta. Rozmowa z Beatą Stasińską

Niestety, przygotowany projekt ustawy nie wygląda tak, jakby stał za nim pogłębiony namysł. Projektodawcy, wyliczając argumenty za ustawą, piszą między innymi, że „proponowane rozwiązanie nie wiąże się z jakimikolwiek obciążeniami dla budżetu państwa”. Ten argument sprawia, że wątpię w skuteczność deklarowanych celów projektu ustawy. Nie sądzę bowiem, żeby kwestię niskiego czytelnictwa dało się rozwiązać bez obciążeń dla budżetu państwa. Czy to będą obciążenia bezpośrednie, czy spadek wpływów z podatków (np. VAT), czy wreszcie dodatkowa praca administracji państwowej.

Kończąc, wracam do słów Moniki Sznajderman: „wszyscy (…) szermują hasłem »komuna«. A to nie tak”. Rzeczywiście, nie jest to komuna. To typowy kapitalizm w wersji neoliberalnej. Z jednej strony mamy państwo „istniejące teoretycznie”, które ogranicza się do przyjmowania nieskoordynowanych ustaw i nadzoru nad ich wykonywaniem. Nie tworzy zaś długofalowych strategii rozwiązania problemu (które być może zakładałyby koszty po stronie budżetu). Z drugiej strony mamy lobbujące grupy interesu – wydawców i księgarnie stacjonarne – które nakłaniają ustawodawcę do przyjęcia korzystnego dla siebie rozwiązania. Płacący za to wszystko konsumenci są rozproszeni i uprzedmiotowieni. Zapewnia się ich, że wzrost cen jest dla ich dobra. Że w przyszłości dzięki temu będzie im lepiej. I dlatego powinni to zaakceptować. Gdyby chcieli zabrać głos, to można im przypomnieć, że ekspertami nie są.

Ustawa o książce: argumenty kontra tupet

Dalekie to jest od sytuacji, w której państwo włącza się aktywnie w rozwiązanie problemu. Opracowuje i proponuje cele. Aby propozycje były trafne, analizuje potrzeby, opinie i diagnozuje zmiany społeczne. Potem przedstawia argumenty za zasadnością swoich propozycji. Uwzględnia przy tym interesy wszystkich zainteresowanych podmiotów – autorów, wydawców, księgarzy i czytelników. Przekonuje do nich obywateli, ale potrafi też podejść krytycznie do własnych koncepcji. Z ludźmi opracowuje też sposoby dojścia do celów. Wreszcie realizuje uzgodnione koncepcje. Co więcej, przy wyborze celów i sposobów ich realizacji obciążenie budżetu jest dla niego sprawą wtórną, Niezależnie od tego czy będzie to wsparcie autorów, wydawców, księgarń, bibliotek czy czytelników. Ale może takie państwo to „komuna”?

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij