Po lekturze doskonałego „Wygnańca” Artura Domosławskiego zdajemy sobie sprawę, że życie Zygmunta Baumana to jedna z najważniejszych polskich biografii ostatniego stulecia. Nie zrozumiemy bez niej wyborów, których Polacy dokonywali i których próbowali unikać.
Nie poczujemy ciężaru nagonek tworzących wspólnotę narodową, służących wyznaczeniu jej granic. Bez przetrawienia postaci Baumana nie będziemy też w stanie sami uwolnić się od warunków, które raz po raz łamały mu życie.
Urodzony w 1925 roku Bauman mieszkał przed wojną na poznańskich Jeżycach. Jego rodzice zdecydowali się wprowadzić do katolickiej dzielnicy, żeby być z dala od i tak nielicznych w Poznaniu Żydów. Marzyli o tym, by wtopić się w polskie społeczeństwo. Od niedawna cieszyło się ono swoim państwem, które składało wszystkim obietnicę równości. Baumanowie, jak wielu innych obywateli Rzeczpospolitej o żydowskich korzeniach, chłonęli polską kulturę i mieli nadzieję, że przez jej mistrzowskie opanowanie zdobędą sobie uznanie i szacunek. Mały Zygmunt świetnie wpisywał się w te oczekiwania i w szkole wspaniale radził sobie z nauką.
Życie od nagonki do nagonki
Trudniej szło mu z kolegami i nauczycielami. Od początku słyszał, że jest obcy i że stanowi dla Polski zagrożenie. Był regularnie wyzywany, szturchany i bity. Prawica w takich chwilach mawia coś w stylu: „to były zwykłe szkolne rozróby, chłopcy zawsze się biją”. Sęk w tym, że systematyczna nagonka na żydowskie dzieci była wspierana przez szkołę i nauczycieli. W gimnazjum obowiązywało getto ławkowe, a nauczyciele rozmyślnie dręczyli żydowskich uczniów.
O tym, jakie dzieciństwo miał mały Zygmunt, świadczy najdobitniej to, że rodzice odmówili mu posiadania psa, bo nie chcieli, żeby wyprowadzał go sam na ulicę. Spacer z psem byłby dodatkową okazją do agresji ze strony kolegów, a kochający rodzice chcieli mu tego oszczędzić.
Baumanowie podczas II wojny światowej unikają losu milionów zamordowanych polskich Żydów, uciekając do ZSRR. Zdecydowali się na to – pod naciskiem syna, dla którego był to moment formacyjny – widząc brutalność Niemców wobec Żydów i szybko zdając sobie sprawę, że dotychczasowe pokazywanie Żydom, „gdzie ich miejsce”, zamienia się w regularne, mordercze prześladowania.
W ZSRR Baumanowie rzucani byli przez los w różne okoliczności. Zygmunt pracował w polu, w fabryce, kończył szkołę średnią i studiował fizykę na politechnice. Gdy trafiły do niego informacje o formowaniu się polskiego wojska, które miało wyzwalać kraj od faszystowskiej okupacji i budować nowy sprawiedliwy porządek społeczny, szybko zadeklarował, że chce do niego dołączyć. Był 1943 rok, a Zygmunt miał 18 lat. Zanim trafił do armii Berlinga, dostał jeszcze nakaz mobilizacyjny i został skierowany do moskiewskiej milicji. Formowano ją z osób o cudzoziemskich korzeniach – Polaków, Łotyszy, Litwinów – żeby formacja nie stosowała wobec mieszkańców stolicy taryfy ulgowej.
czytaj także
Dopiero po czterech miesiącach służby na moskiewskich ulicach Bauman dołącza do polskiego wojska. Pozostanie w nim przez długie dziewięć lat. Wkroczy – zbiegiem okoliczności jako jeden z pierwszych – do zrujnowanej Warszawy, zostanie ciężko ranny pod Kołobrzegiem, potem wcielony do KBW jako oficer polityczny, podejmie też współpracę z Informacją Wojskową. Zostanie zwolniony w 1953 roku ze względu na utrzymywanie przez ojca kontaktów z ambasadą Izraela i podejrzane pochodzenie społeczne, które w aktach sprawy określone zostało jako „burżuazyjne” (choć Baumanowie przed wojną nie byli zamożni). Odwrócą się od niego znajomi z wojska.
Rok wcześniej Bauman pojawia się jako student na Uniwersytecie Warszawskim. Apogeum stalinizmu na uczelniach przypadało jednak dwa lata wcześniej: to w 1950 roku Leszek Kołakowski atakował Władysława Tatarkiewicza, odczytując na jego seminarium list w proteście przeciw rzekomemu prowadzeniu przez starego profesora polityki godzącej w nowy ustrój. Efektem było pozbawienie Tatarkiewicza możliwości prowadzenia zajęć. Bauman, chociaż też jest zagorzałym komunistą i zapewne – możemy się domyślać – nie protestowałby przeciwko takim represjom, nie mógł w nich brać bezpośrednio udziału.
Na uczelnię chodzi w mundurze, ale po prostu dlatego, że nie ma innego ubrania. Już po wyrzuceniu z wojska przefarbuje mundur na brązowy kolor i będzie go nosił jako garnitur. Kiedy szybko – jeszcze na studiach magisterskich – dostaje posadę asystenta, raczej wpisuje się w panujący nastrój, niż go kształtuje. Co prawda wciąż, jak pisze we wspomnieniach pierwsza żona Janina, pozostaje „fanatycznym komunistą”. Potwierdzają to teksty z tego okresu (lato 1953) wychwalające wkład Józefa Stalina w naukę i krytykujące niemarksistowskie kierunki w naukach społecznych.
Dopiero 1956 rok, słynny referat Chruszczowa na XX zjeździe KPZR i polski październik doprowadzą go do zmiany poglądów. Stalinizm będzie później dla niego cały czas negatywnym punktem odniesienia. W książkach, które przed 1968 rokiem pozwolą mu wspinać się szybko po stopniach akademickiej kariery, będzie krytykował tendencję do sprawowania władzy przez partię bez wykorzystywania przez nią wiedzy niezależnych ekspertów i badań naukowych.
Bauman wierzy, że nowy system będzie lepszy niż kapitalizm, jeśli tylko partia zechce słuchać przychylnych jej intelektualistów. Nie przekracza więc granicy dzielącej reformizm od rewizjonizmu. Nie oskarży partii o zdradę ideałów, nie zakwestionuje jej wiodącej roli, nie rzuci wyzwania biurokracji jako wrogiej klasie panującej – jak zrobili to w połowie lat 60. Jacek Kuroń z Karolem Modzelewskim. Kiedy mimo niechęci do ich Listu otwartego do Partii występuje w obronie studenta oskarżonego o sprzyjanie jego autorom, robi to jako profesor bliski partii i cieszący się jej zaufaniem.
Gdy w 1968 roku zaczyna spadać na niego krytyka związana z antysemicką nagonką, jest zszokowany. Nie wierzył, że coś takiego może zdarzyć się w państwie socjalistycznym, które obiecywało nie tylko znieść różnice klasowe, ale też pozostać neutralne wobec pochodzenia etnicznego. Teraz aparat represji i propagandy tego państwa wyznacza go sobie na wroga i przedstawia jako niebezpiecznego syjonistę. Część ludzi wokół wyraża solidarność, ale nie jest ona wcale powszechna. Powszechna jest raczej postawa świadka, co pozwala toczyć się dramatowi: rozgrywa się on między cynicznymi „obrońcami polskości” a mniejszością wyznaczoną przez władze na wygodnego wroga. Kolejnymi aktami tego dramatu są zwolnienie z pracy, rezygnacja z obywatelstwa i wymuszony wyjazd z Polski.
czytaj także
Jako ofiara polskiego nacjonalizmu nie jest w stanie pogodzić się z nacjonalizmem żydowskim. Choć Baumanowie znajdują schronienie w Izraelu, Zygmunt nie potrafi się w tym kraju – niedługo po Wojnie Sześciodniowej i fali narodowego wzmożenia – odnaleźć. Po trzech latach przeprowadzają się więc do Leeds w Anglii. Tam Bauman pracować będzie do emerytury i napisze książki, które trafią do kanonu światowej humanistyki. Będzie w nich krytykował nowoczesność za budowanie porządku, w którym ład opiera się na wtłaczaniu ludzi w gotowe tożsamości i represjonowaniu tych, którzy nie chcą się w nich zmieścić. Skrajną, ale logiczną konsekwencją tego systemu był według Baumana Holokaust, o czym napisał w Nowoczesności i Zagładzie.
W kolejnych latach będzie też krytykiem – a nie „postmodernistą”, jak czasem o nim pisano – ponowoczesności, w której daje się ludziom swobodę samorealizacji, ale jednocześnie wyklucza tych wszystkich, którzy nie są w stanie stworzyć siebie jako atrakcyjnych i produktywnych jednostek i nie mają odpowiedniej siły nabywczej. Stają się oni „ludźmi na przemiał”, wstydliwymi i usuwanymi z pola widzenia ofiarami globalnego kapitalizmu. Czekają na nich mury, druty kolczaste, ochroniarze i więzienia.
W latach 90. Bauman staje się punktem odniesienia dla większości krytyk globalizacji – nie tylko na Zachodzie, ale także np. w Ameryce Łacińskiej. Jest tym sprawiedliwym intelektualistą, który zagląda pod podszewkę świata konsumpcji, atrakcyjnych stylów życia i swobody jednostkowej ekspresji.
czytaj także
Jako światowej sławy intelektualista zaczyna bywać także w Polsce po 1989 roku. Słuchany jest jednak umiarkowanie chętnie i to raczej jako socjolog społeczeństwa konsumpcji niż krytyk globalizacji. Ma swój krąg wielbicieli – w młodym pokoleniu, a również wśród akademickich antropologów spoza Warszawy – ale główny nurt traktuje go raczej z rezerwą. Zauważony zostaje przez prawicę i bywa krytykowany jako reprezentant zgniłego zachodniego postmodernizmu (także przez tuzów polskiego „Kościoła otwartego”, z abpem Życińskim i o. Ziębą na czele). Krytyka ta nie zapowiada jednak w niczym skali nagonki, jaka zacznie się wobec Baumana w czasach pierwszego rządu PiS.
Jej początek wyznacza artykuł Piotra Gontarczyka pt. Towarzysz „Semjon” opublikowany w 2006 roku na łamach wydawanego wtedy przez Janusza Palikota prawicowego (!) tygodnika „Ozon”. Gontarczyk, opierając się na szczątkowych dokumentach, formułuje wobec Baumana oskarżenia natury ostatecznej. Bycie milicjantem w Moskwie przedstawia jako członkostwo w NKWD (milicja podlegała temu samemu resortowi, podobnie jednak jak np. straż pożarna). Zarzuca Baumanowi zbrojny udział w walce z powojennym podziemiem antykomunistycznym. Domosławski pokazuje, że brak dowodów na rzeczywisty udział Baumana w walkach, w archiwach pojawia się jedynie wzmianka o krótkim udziale w jednej operacji KBW w okolicach Białegostoku. Chociaż Gontarczyk zna dokumenty świadczące o tym, że Bauman został z wojska zwolniony, to pisze, że odszedł po śmierci Stalina, co ma sugerować, że był ściśle związany z radzieckimi czynnikami w polskim wojsku.
Ustanawia się pewien sposób mówienia o Baumanie, który zdominuje społeczną wyobraźnię i nakręci spiralę nienawiści. Bauman to zbrodniarz stalinista, ukrywający swą przeszłość i zarazem chodzący w glorii moralnej wyroczni. Jest zatem fałszywym autorytetem, zdrajcą Polski, kimś, kto „nie rozliczył się z przeszłością”.
W 2006 roku Instytut Socjologii UW i Instytut Stosowanych Nauk Społecznych UW występują do władz uczelni z prośbą o uroczyste odnowienie doktoratu Baumana. To procedura, w której honoruje się wybitnych profesorów pół wieku po jego obronie. Rok wcześniej odbyło się podobne odnowienie doktoratu Leszka Kołakowskiego. Tym razem jednak władze UW odmawiają wszczęcia procedury. Najpierw zasłaniają się… małym dorobkiem Baumana. Po interwencji władz instytutów piszą już jednak otwarcie, że doktoratu nie odnowią, bo na Baumanie ciąży służba w KBW i komunistyczne zaangażowanie na uczelni. Co ciekawe, w składzie komisji rozpatrującej wniosek byli profesorowie należący kiedyś do PZPR, m.in. Henryk Samsonowicz, który wprowadził po 1989 roku religię do szkół.
Odgórnym wyrazom niechęci wobec Baumana towarzyszą ludowe kampanie nienawiści. W internecie Bauman staje się niemal głównym przedstawicielem stalinizmu w Polsce. W roku 2013 jego wykład we Wrocławiu zakłóca skrajna prawica, wśród skandowanych haseł słychać m.in.: „A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”. Kilka dni później powtarza się to w Poznaniu. Czarę goryczy przelewa sytuacja na lotnisku: jeden z przypadkowych pasażerów wymyśla mu od zabójców i komunistów. Bauman już nigdy nie przyjedzie do ojczyzny.
Mamy zmieniające się daty w różnych epokach – 1938, 1968, 2006, 2013 – i zaskakująco podobne mechanizmy. Bauman – Żyd, syjonista, stalinista – staje się przedmiotem nagonki. Wystarczy hasło, a nagle przeciw niemu formuje się wspólnota prześladowców, zaś wokół niego brakuje wsparcia. Mało pocieszające jest, że kryterium prześladowań nieco się zmienia: od etniczności, przez domniemaną identyfikację narodową, aż po wybory ideowe z przeszłości. Za każdym razem Bauman rozliczany jest z czegoś, czego nawet zmienić nie może: pochodzenia, rodziny w Izraelu czy przeszłości politycznej.
Osobny
Domosławski świetnie wychwytuje z historii Baumana to, że jako ofiara nagonek mógł bardziej liczyć na oburzenie liberalnej inteligencji wobec prześladowców niż na solidarność z nim samym. Na zawsze pozostał dla niej kimś nie do końca akceptowanym i nieco podejrzanym.
W rozmowach, które Domosławski odbywał przy pisaniu książki, często pojawiało się wobec Baumana lekceważenie. Utytułowani i bynajmniej nie prawicowi rozmówcy podkreślali, że w zasadzie to Bauman nie ma się za bardzo czym pochwalić. Ani jego pisarstwo nie ma wielkiej wartości, ani jego postawa nie zasługuje na szczególne uznanie. No i cóż, ja sam słyszałem nie jeden raz, że Bauman pisze dużo, ale niedużo w tym treści. Słyszałem też oczywiście, że gdy prowadził seminarium, to na stole kładł pistolet i mawiał „no a teraz spróbujcie mnie skrytykować”. Te opinie i plotki powtarzane we wpływowych kręgach kształtowały stosunek do Baumana i nie można bez nich zrozumieć jego biografii.
czytaj także
Częściowo mogło to wynikać z zawiści wobec najbardziej utytułowanego i poczytnego polskiego współczesnego humanisty, ale biorąc pod uwagę, jak bardzo fetowano po 1989 roku Leszka Kołakowskiego, nie jest to najlepszy trop. Domosławski słusznie podąża innym: obcość Baumana wynikała z podjętej drogi i wyborów, których nie chciał wymazać.
Gdy w 2006 i 2013 roku atakowano go za przynależność do KBW i tym samym udział w walkach z podziemiem antykomunistycznym, Bauman nie przedstawiał swojej historii w kategoriach zbłądzenia czy młodzieńczego uwiedzenia ideą. Konsekwentnie powtarzał, że dokonał wyboru zaangażowania w komunizm w pełni świadomie i w tej określonej sytuacji był to wybór uzasadniony. Komuniści oferowali walkę z faszyzmem, który systematycznie niszczył naród polski. Obiecywali, że zlikwidują biedę i analfabetyzm, że ludzie będą mieli szansę na edukację i rozwój, a pochodzenie etniczne w nowym kraju nie będzie miało znaczenia. To był przekonujący program, w dodatku realizowany z determinacją. Jednocześnie Bauman twierdził, że o zbrodniach i torturach stosowanych wobec przeciwników politycznych w czasach stalinizmu nie miał pojęcia.
czytaj także
Zaletą książki Domosławskiego jest odtworzenie atmosfery powojennej sytuacji politycznej nie przez pryzmat dzisiejszych standardów i wrażliwości, ale panujących wtedy uwarunkowań. Ma to znaczenie zwłaszcza w odniesieniu do zagadnień zbrojnego podziemia. Domosławski przytacza np. świadectwa Kazimierza Moczarskiego (tego od Rozmów z katem) na temat oddziałów, które „zostały w lesie”. W notatce przygotowanej dla londyńskiego rządu pisze, że są oni zagrożeniem dla ludności z powodu demoralizacji, a ich polityczne cele odległe są od celów Armii Krajowej. A była to opinia człowieka dalekiego przecież od sympatii wobec komunistów.
Powojenny konflikt zbrojny (rozumiany węziej niż szeroki konflikt polityczny, obejmujący gry władzy między PPR, PPS i PSL) nie był konfrontacją zwolenników totalitaryzmu ze zwolennikami demokracji. Naprzeciw siebie stanęli komuniści opowiadający się za zmianą społeczną, nawet jeśli oznaczać będzie ona zniesienie demokracji, i antykomuniści żyjący nadzieją na III wojnę światową i często także na budowę dyktatury nacjonalistycznej.
Bauman jako wojskowy i jako komunista nie widział niczego poza tą alternatywą (to, czy faktycznie wyczerpywała ona istniejące po wojnie opcje, to inna sprawa). Jak ustalił Domosławski, brakuje bezpośrednich dowodów na udział Baumana w walkach zbrojnych z podziemiem czy innych formach przemocy wobec przeciwników politycznych. To, że konsekwentnie mówił on o swoich powojennych losach w kategoriach wyboru, ma przede wszystkim charakter polityczny: Bauman bronił swoich wyborów jako uzasadnionych w historycznym momencie.
O obcości Baumana decyduje też jego postawa i droga po 1956 roku. Podobnie jak wielu komunistów był wstrząśnięty skalą przemocy i nadużyć UB. Inaczej jednak niż np. Kołakowski, ale też Kuroń i Modzelewski oraz skupione wokół nich środowiska, nie przeszedł drogi od komunizmu do rewizjonizmu. Chociaż porzucił dogmatycznie rozumiany marksizm-leninizm, to pozostał jednak długo przekonany o zasadniczej przewadze socjalizmu nad kapitalizmem. Gdy czyta się jego książki z lat 60., widać w nich bardzo mocno dwie tendencje: wielki wysiłek zrozumienia zachodniej socjologii i przetrawienia jej dorobku dla kultury polskiej oraz stworzenie nauk społecznych pozwalających na rozwój socjalistycznego społeczeństwa.
Wpływ na pójście tą drogą miało prawdopodobnie to, że Bauman znalazł się w kręgu Juliana Hochfelda. Ten przedwojenny socjalista, członek władz PPS i profesor socjologii wierzył w możliwość przekształcania ustroju socjalistycznego w kierunku większej demokratyzacji i stworzenia systemu równoważących się instytucji. Gdy sam Bauman tworzył projekt marksistowskiej socjologii, miała ona dostarczać niezależnej ekspertyzy i dawać obiektywną wiedzę o społeczeństwie po to, aby partia mogła podejmować lepsze decyzje służące rozwojowi społecznemu, wyrównywaniu szans między jednostkami i wzrostowi wrażliwości społecznej.
I teraz, jeśli tylko rok 1968 oznaczał dla Baumana brutalny koniec tych nadziei, to nie można utrzymywać, że ten nurt w myśleniu o roli nauki i społeczeństwie socjalistycznym był zupełnie ślepą uliczką. To z niego, a więc z kręgu uczniów Hochfelda wywodziły się bowiem w latach 70. studia nad socjologią polityki (Jerzy Wiatr), zarządzaniem (Witold Morawski), rozwojem moralnym (Aleksandra Jasińska-Kania) czy ruchliwością społeczną (Włodzimierz Wesołowski). O społeczeństwie socjalistycznym – nie tylko w nauce – zaczęto mówić jako o niezależnym, aktywnym bycie, a nie jako klasach prowadzonych przez partię.
Bauman był już wtedy jednak w innym miejscu i znowu szedł odrębną drogą. Dawni rewizjoniści z kolei przeszli w latach 70. na pozycje antytotalitarne. Krytykowali socjalizm jako fałszywą obietnicę, a socjalistyczne państwo przedstawiali jako narzędzie przemocy wobec wolnych jednostek. Utopia zawarta w socjalistycznych ideałach była dla nich jedynie niebezpiecznym uzasadnieniem dla zbrodni i represji. Kołakowski, który pisze wtedy Główne nurty marksizmu, pokazuje, jak niezwykle blisko idea socjalistyczna zbliża się do myślenia religijnego i staje się oderwanym od rzeczywistości fanatycznym porywem politycznym. Odpowiedzią na totalitaryzm jest zaś demokracja i kapitalizm, które zapewniają wolność, sprawiedliwy podział dóbr i pluralizm polityczny daleki od skrajności.
Bauman, chociaż osobiście dość dobrze odnalazł się w kapitalistycznym systemie, zachował wobec niego rezerwę. Przede wszystkim bowiem nie odwracał wzroku od konsekwencji neoliberalnej polityki Margaret Thatcher. Widział, że świat konsumpcji i wolność wyboru ma swój brzydki rewers, którym są bezrobocie i poczucie beznadziei. Obserwował, jak ludzie pracy zamieniali się w ludzi na przemiał. Oburzało go, że dawne formy związkowej i sąsiedzkiej solidarności zamieniane są z czasem na zupełnie nowe formy i wizje solidarności opartej na międzynarodowych interwencjach zbrojnych. To, że patrzył na świat z perspektywy tzw. Pierwszego Świata, sprawiło, że wyraźniej dojrzał też problemy globalne i nierówności między Zachodem a krajami Globalnego Południa. Bauman był jednocześnie przekonany, że pozbycie się z horyzontu ludzkiej kultury socjalistycznej utopii jest prostą drogą do barbarzyństwa.
czytaj także
Z tymi właśnie doświadczeniami spoglądał na rzeczywistość po 1989 roku. Tymczasem dotychczasowi krytycy totalitaryzmu stali się szybko bezkrytycznymi obrońcami nowego ładu. Nie było w ich oczach społecznych kosztów, których nie można było zapłacić za odchodzenie od socjalizmu. Krytykowanie transformacji było zaś przedstawiane jako zamach na wolność i próba powrotu do totalitaryzmu. Koniec historii oznaczał też koniec dyskusji. Leszek Kołakowski, traktowany jako ostateczne wcielenie Mędrca, zajmował się głównie delegitymizowaniem wszelkiego zaangażowania na rzecz sprawiedliwszych stosunków społecznych. Pisał na przykład o alterglobalistach, że nie mają żadnych argumentów oprócz „ogólników i wybitych szyb”.
Bauman zaś przez cały czas wiercił dziurę w brzuchu. Pisał o rosnącym nadzorze i przemocy wobec wykluczonych. Przywoływał los biednych z zapomnianych krajów. Mówił o rosnących nierównościach. Upierał się, że system, który uczy znieczulicy wobec cierpienia, łatwo może się zachwiać w sytuacji próby i stoczyć w całkowitą bezwzględność i egoizm.
Gdy z perspektywy czasu spogląda się na los liberalnej demokracji, trudno nie przyznać Baumanowi słuszności. Kapłani nowego ładu po zimnej wojnie postawili przede wszystkim na pacyfikację krytyki i podkreślali przewagi kapitalizmu jako systemu zaspokajania potrzeb. W pewnym uproszczeniu lwia część uzasadnienia dla systemu wyglądała tak: „Dyskusje są zbędne, ten system jest po prostu najbardziej efektywny i przez rosnące bogactwo daje ludziom szczęście. Supermarkety pełne klientów i towarów lepiej uzasadniają system niż jakiekolwiek ideologie”. Gdy jednak system zachwiał się w swych materialnych podstawach, nagle liberalizm okazał się zbyt słaby i pozbawiony moralnych podstaw, by bronić się przed neoautorytarną ofensywą. Bauman zdawał sobie świetnie sprawę z tego zagrożenia.
Tłumacz to za mało
Wygnaniec pozwala dobrze zrozumieć, z czego wynikały postawy Baumana. Prowokuje też jednak do stawiania pytań o to, czy droga, którą podążał, rzeczywiście pozwala zmienić świat. Na przykład przekroczyć polityczną alternatywę: odwracania wzroku od „ludzi na przemiał” lub budowania wspólnoty na takich nagonkach, które określiły życie Baumana i odcisnęły na nim swoje piętno. Kończąc krytycznymi uwagami, zaznaczyć chcę, że nie są one wymierzone w Baumana. Nie chcę go obciążać czy oskarżać, lecz wyciągać wnioski także z jego porażek.
Postawa „tłumacza”, jaką zajął wobec ponowoczesności, była dość charakterystyczna dla dużej części lewicy intelektualnej po końcu zimnej wojny. W jego przypadku wiązała się z przypominaniem o ciemniejszych stronach kapitalistycznej rzeczywistości, ale jednocześnie tego rodzaju moralny sprzeciw stawał się tylko jedną z opinii – bez roszczenia do większej politycznej ważności czy chęci wchodzenia w konflikt.
W biografii Baumana świetnie widać to w sposobie, w jaki unikał konfrontacji z kapłanem ładu po 1989 roku, Leszkiem Kołakowskim. Choć autor Głównych nurtów marksizmu mówił rzeczy oburzające i niemądre w obronie „bezalternatywnego kapitalizmu”, Bauman – mimo że chyba jako jedyny miał na to wystarczające papiery – nie krytykował go, nie wytykał znieczulicy, nie pokazywał alternatywy. Brak debaty Kołakowski–Bauman na przełomie wieków oznaczał oddanie intelektualnej władzy nad rzeczywistością konserwatywnym liberałom i zadowolenie się lewicy prawem do obecności na marginesie.
Wycofanie na pozycje interpretatorskie wiązało się też z utratą bezpośredniego zainteresowania polityką. U Baumana widać dokładnie, jak systematycznie traci zainteresowanie grą polityczną, realnymi politykami wyrażającymi społeczne emocje i interesy, konkretnymi propozycjami zmian i reform. Zamiast tego mówi ogólnikowo, że polityka jest słaba wobec globalnych sił, a jedyną odpowiedzią byłoby stworzenie rządu światowego. To charakterystyczne dla dużej części intelektualnej lewicy stanowisko okazało się katastrofalnym błędem.
Co ciekawe, Bauman świetnie zdawał sobie sprawę z tego, że na poziomie realnej, demokratycznej polityki toczącej się w państwach narodowych istnieje zagrożenie neoautorytarne. Kiedy jednak intelektualna i polityczna prawica walczyły o zmianę polityczną, lewica chciała ją tylko komentować. Cóż, trudno wygrać, jeśli nie gra się na tym samym boisku. Najciekawsze interpretacje rzeczywistości zdadzą się psu na buty, jeśli przeciwnicy mają partie, liderów i programy.
Można odbijać tę krytykę, mówiąc, że to nie była rola Baumana, a był on jedynie humanistą i akademikiem. Jego biografia uczy jednak, że własną pozycję się definiuje, a nie tylko zajmuje. Im więcej ma się symbolicznego kapitału, tym większe ma się też pole manewru w określaniu swojej roli. Wycofanie się na pozycję akademickiej interpretacji było jednak formą złożenia broni.
Nie przydarzyło się to oczywiście tylko Baumanowi. Jego droga była tu typowa dla intelektualnej lewicy od lat 70. Stała się ona częścią instytucji kulturalnych i akademickich o sporym prestiżu i władzy symbolicznej. Można było mieć wrażenie, że uczestniczy się w ten sposób w walce o hegemonię, ale prawda była taka, że społeczne znaczenie tych instytucji bardzo szybko się zmieniało. Twórczość naukowa, ze względu na specjalizację i parametryzację narzucaną przez polityków, przestawała oddziaływać na publiczną debatę. Z wpływowych ośrodków definiowania rzeczywistości uniwersytety stawały się przede wszystkim narzędziem społecznej reprodukcji. Uczelnie nie kształtują dziś w rozwiniętym świecie polityki i kultury, tylko dostarczają dyplomów dających szanse na względnie dobrze płatną i satysfakcjonującą pracę umysłową.
O wiele większe znaczenie kulturotwórcze w ostatnich dwudziestu latach okazały się mieć media, media społecznościowe i struktury polityczne. To one pozwalały zachować kontakt z szeroką publicznością i wziąć udział w konfliktach definiujących rzeczywistość. Prawica bardzo dobrze to wyczuła i w tych obszarach była niezwykle aktywna, budując własną infrastrukturę i kreując swoich liderów. Lewica zadowalała się ostrzeganiem przed ekstremistycznym zagrożeniem i kultywowała akty moralnego sprzeciwu. Szkoda, że Bauman, który mógł pozwolić sobie na więcej i więcej zaryzykować, nie zachęcał do pójścia w innym kierunku.
Artur Domosławski świetnie pokazuje, dlaczego tak się stało. Lektura jego książki ma jednak sens nie tylko historyczny. Zawiera przestrogi przed błędami i złudzeniami wiążącymi się z zaangażowaniem. Przede wszystkim jednak jest zachętą, żeby iść własną drogą, nie oddawać pola i nie odwracać wzroku.
*
Książka Artura Domosławskiego Wygnaniec. 21 scen z życia Zygmunta Baumana ukazała się nakładem wydawnictwa Wielka Litera.