Czytaj dalej

Informacje o handlu skórami pojawiły się już w 1992 roku. Dlaczego nikt nie reagował?

Biorąc pod uwagę wiele informacji docierających do Ryszarda Lewandowskiego, dyrektora WSPR, wobec masowej skali zjawiska i jego widocznych gołym okiem konsekwencji w pracy pogotowia, kluczowe wydaje się pytanie: dlaczego dyrektor twierdził, że to tylko niepotwierdzone sugestie lub pomówienia? Fragment książki „Łowcy skór. Tajemnice zbrodni w łódzkim pogotowiu”.

Kilka spiętych kartek zadrukowanych maszynowym pismem pożółkło, dokument datowany na 9 kwietnia 1992 roku. „Poufne” – ostrzegł na początku wielkimi literami dyrektor Ryszard Lewandowski. Trudno zrozumieć dlaczego – krótki, napisany urzędniczą nowomową tekst musieli przeczytać i podpisać wszyscy lekarze łódzkiego pogotowia. Tytuł: Notatka służbowa – ulubiona, niewiele mówiąca formuła stosowana przez dyrektora Lewandowskiego będzie powracać w kolejnych latach.

Podczas spotkania ze starszymi dyspozytorami biura wezwań poinformowano, że trwająca od pewnego czasu praktyka polegająca na informowaniu przedsiębiorstw pogrzebowych o zgonie pacjenta w zamian za korzyści materialne wyczerpuje wszelkie znamiona przestępstwa korupcji. Prawidłowe postępowanie polega na informowaniu rodzin osób zmarłych o działalności przedsiębiorstw pogrzebowych, jednak nie może się wiązać z pobieraniem dodatkowego wynagrodzenia. Ponieważ nie jest możliwe sprawowanie ustawicznego nadzoru nad działalnością informacyjną biura wezwań i zespołów wyjazdowych Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego (WSPR), dyrekcja nie bierze odpowiedzialności za prawne następstwa kontynuacji informowania przedsiębiorstw pogrzebowych w zamian za korzyści materialne.

Polska transformacja: czy była modernizacyjna alternatywa?

Kolejny plik kartek to lista lekarzy oraz czworga tak zwanych starszych dyspozytorów stacji – uczestników spotkania z dyrektorem, dalej ich podpisy i pieczątki. Wystarczy rzut oka, by stwierdzić, że spotkanie, poufna notatka i obowiązkowe podpisy nic nie dały. Niespełna dziesięć lat później nazwiska wielu lekarzy i dyspozytorów z listy przewijały się w naszych kolejnych rozmowach na temat handlu skórami. Ludzie ci wciąż brali pieniądze za informacje o zgonach.

Przez kolejne lata, gdy proceder rozrastał się, krzepł i zapuszczał korzenie w skomplikowanej strukturze organizacyjnej pogotowia, wciąż ten sam dyrektor stacji Ryszard Lewandowski wielokrotnie musiał odpowiadać na pytania lokalnych mediów związane z procederem. Najczęściej dotyczyły sytuacji, o których wspomniałem w pierwszym rozdziale: bliscy po pogrzebie orientowali się, że przepłacili, bo w cenie pochówku była zawarta łapówka zakładu dla pogotowia, które po śmierci pacjenta poleciło rodzinie usługi tej firmy. Skarżyli się mediom, a dziennikarz pytał o sprawę dyrektora. Ten jednak nigdy nie przyznał, że jest to „trwająca od pewnego czasu praktyka” pracowników pogotowia. Przeciwnie, mówił: „Nie ma nic takiego, dajcie mi dowody”, „Nigdy nie stwierdziłem przypadku współpracy pogotowia z firmami pogrzebowymi. Jeżeli do mnie coś docierało, były to sugestie albo pomówienia” – to typowe cytaty z publikowanych później wypowiedzi Lewandowskiego. Biorąc pod uwagę wiele kolejnych, docierających do niego informacji o handlu skórami, wobec masowej skali zjawiska i jego widocznych gołym okiem konsekwencji w pracy pogotowia, kluczowe wydaje się pytanie: dlaczego dyrektor tak twierdził?

Pytanie to latami zadawali sobie również pracownicy pogotowia. Część z nich wyciągała ze znanych faktów najprostsze podejrzenie: dyrektor też ma z handlu skórami działkę. Od razu zaznaczam, że ani my, ani później organy ścigania nie potwierdziliśmy tej hipotezy żadnym dowodem, a sam dyrektor zdecydowanie temu zaprzeczał. Prawdopodobnie dlatego kolejne adresowane do Lewandowskiego listy od tych, którzy chcieli przerwania procederu, nie były podpisane. Poczta dostarczała przesyłki na biurko dyrektora od co najmniej 1996 roku, a treść anonimów wskazywała na doskonałą znajomość sytuacji wewnątrz placówki.

Balcerowicz musiał zostać, bo tak chcieli Amerykanie. Antoni Dudek o polskim skoku w kapitalizm

„Znamy się kilka ładnych lat i chciałabym Pana – Szanowny Dyrektorze WSPR – powiadomić o korupcji oraz mafii, która znajduje schronienie pod Pana łaskawymi skrzydłami i działa w WSPR. Mówiąc ściślej, chodzi o pieniądze i to wcale nie małe”. List od kobiety był uprzejmy, ale też niezwykle niepokojący. „Nic by się nie stało, gdyby nie moja przypadkowa znajomość z ludźmi, którzy mieli synową w wieku 39 lat, i ta młoda osoba musiała zejść z tego świata, osierociła dwoje dzieci oraz męża. Mogłaby żyć, gdyby nie opieszałość dyspozytorów, mafijne układy z zespołami R [reanimacyjnymi – przyp. aut.], a w chwili obecnej także W [wypadkowymi – przyp. aut.]. Ta młoda dziewczyna byłaby żyła, gdyby na czas dojechał do niej zespół R, ale stało się inaczej. Cały sztab ludzi jeździ do pacjenta, który już dawno umarł, tylko po to, by wziąć pieniądze za zgłoszenie do firmy przewozu zwłok. Obserwuję ten stan rzeczy od kilkunastu miesięcy i starałam się tego nie zauważać, ale kiedy ta biedna dziewczyna odeszła, powiedziałam sobie, że dłużej tego nie zniosę. I jeżeli Pan, Szanowny Dyrektorze, nie zrobi z tym nic, to – jak mi Bóg miły – zrobię użytek z mych znajomości i rozgłoszę to, co nie przysporzy chwały ani firmie, ani też Panu. Życzliwie czekająca na efekt Pańskich działań”.

Nic nie wiadomo o dalszych działaniach anonimowej kobiety w tej sprawie, ale autor kolejnych listów był bardziej emocjonalny i konsekwentny – pisał do Lewandowskiego przez dwa lata. Miał specyficzny styl: zapełniał drobnym maczkiem rewersy kartek pocztowych. Na pierwszej, wysłanej latem 1996 roku, było zdjęcie żaglowca Dar Pomorza.

„Ostrzegam Pana, że jeśli w dalszym ciągu będzie tolerował to, co się dzieje w zarządzanym przez Pana przedsiębiorstwie, skończy się to dla Pana w sposób przykry. Sprawa dotyczy wyjazdu karetek R do zgonów. To łatwe do udowodnienia, wystarczy tylko dokładnie prześledzić zlecenia wyjazdu, wiek ludzi, do których jadą, oraz wyniki ich interwencji: w 99 proc. jest to zgon. Łatwo będzie również udowodnić ilość kart zgonu wystawionych przez zespoły R w zakładach m.in. Charon i H. Skrzydlewska. […] Bardzo proszę zainteresować się tą sprawą oraz ukrócić samowolę niektórych lekarzy i starszych dyspozytorów. Wycieczki na Majorkę i Wyspy Kanaryjskie, kupno luksusowych aut co roku to są fakty, a mam ich jeszcze więcej, włącznie z nagraniami rozmów dyspozytora Andrzejka »Skórołapa« z pracownikami biura wezwań. Jeśli w dalszym ciągu będzie uprawiany ten proceder, pisma z oskarżeniem Pana, jak również podległych Panu pracowników zostaną rozesłane do odpowiednich władz. Pracownik Bardzo Dobrze Zorientowany”.

Polska jako anioł z jednym skrzydłem

W kilku kolejnych listach Dobrze Zorientowany się niecierpliwił.

„Ma Pan tydzień. Jeśli w ciągu tego czasu nic się nie zmieni, będzie to tylko Pana wina. Zniszczenie tego listu nic nie da” – pisał w listopadzie 1996 roku. Jeśli próbował innych metod walki, musiały być bezskuteczne, bo rok później, w styczniu 1998 roku, wysłał ostatnią pocztówkę: „Zespoły R służą do ratowania, a nie do załatwiania zgonów za 800 zł. To za zgodą Pana zamiast do ratowania jadą do ewidentnych zgonów” – powtarzał bezradnie.

Autorzy, choć znali mechanizm działania procederu, nie musieli być oczywiście pracownikami pogotowia. W tych latach tworzyła się już wśród firm pogrzebowych grupa osób niezadowolonych z handlu skórami i być może tam należało szukać nadawców. Pomijając to, kim byli, pisali prawdę, a listy powinny mobilizować Ryszarda Lewandowskiego do walki z procederem, który – niezależnie od dramatycznych skutków dla pacjentów – na dłuższą metę musiał zagrozić jego pozycji. Przynajmniej tak się mogło wydawać.

Postępowanie dyrektora nie zmieniło się jednak ani na jotę: Lewandowski na wszystkie sygnały reagował nie jak dyrektor, lecz jak listonosz: przesyłał pisma na policję i do… Urzędu Ochrony Państwa (poprzednika Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencji Wywiadu). „Ze względu na sygnalizowane rozmiary opisywanego zjawiska oraz konieczność podjęcia działań wykraczających poza kompetencje kierownictwa Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego uprzejmie proszę o rozważenie możliwości rozwiązania powyższego problemu” – pisał w pismach przewodnich. Także wówczas, gdy wiele wskazywało na to, że w pogotowiu codziennie dochodzi do sytuacji zagrożenia ludzkiego życia z powodu handlu skórami. Co najmniej zagrożenia.

UOP – co było do przewidzenia – przesłał pisma policji, ta zaś – co również nie mogło być zaskoczeniem – nie nadała sprawie anonimów dalszego biegu. Każdy, kto choć trochę zna praktykę działania polskiej policji, wie doskonale, że nie rządzi nią w istocie komendant główny, lecz królowa statystyka. Nieważne, ilu ludzi padnie ofiarą przestępstw. Nieważne, jak bardzo wzbogacą się złoczyńcy i ilu z nich uniknie kary. Ważne, żeby liczby w tabelach wyglądały imponująco. Ogólna wykrywalność przestępstw? Siedemdziesiąt cztery procent! Liczba ujętych nietrzeźwych kierowców – ponad sto tysięcy każdego roku! Mało kto zastanawia się, jak dzielni funkcjonariusze łapią pijanych piratów. Czy krążą nocami po ulicach lub ślęczą przed ekranami monitoringu, szukając kierowców jadących wężem? Nic z tych rzeczy: lepiej ustawić radiowóz rankiem przy wjeździe do centrum i „przesiać” alkomatem wszystkich jadących autem do pracy – z pewnością część z nich wypiła wieczorem o jedno piwo za dużo i przekroczy magiczną barierę 0,2 promila alkoholu w wydychanym powietrzu, zasilając liczne szeregi ukaranych i ciesząc królową statystykę. Czy złapani byli zagrożeniem dla bezpieczeństwa ruchu? Szkoda czasu na filozofię, mogli nie pić.

Podobnie jest z wykrywalnością przestępstw kryminalnych, zwłaszcza tych uznanych za drobne. Królową statystykę można zadowolić, ustalając fakty i łapiąc sprawców, ale to trudna i niewdzięczna droga. O wiele łatwiej udawać, że przestępstwa nie ma, zwłaszcza gdy jest do tego pretekst. Jeśli namolny obywatel puka do okienka dyżurnego w komisariacie, oświadczając, że został pobity na ulicy, można przyjąć zgłoszenie, lecz można też wnikliwie sprawdzać, czy aby na pewno „czynności narządów jego ciała zostały naruszone na czas powyżej siedmiu dni”, zachęcać do wykorzystania „drogi procesu cywilnego” i uprzedzać, że wszyscy funkcjonariusze są zajęci, a pobity będzie musiał poczekać na swoją kolej na przykład półtorej godziny. Wielu machnie ręką i pójdzie do domu.

Jak powstawał „realny kapitalizm”

Dyrektorowi Lewandowskiemu, od lat obracającemu się wśród lokalnych polityków i znającemu polską rzeczywistość, mechanizmy te nie mogły być obce. Jeśli zatem rzeczywiście chciał wymóc na policji działanie w sprawie handlu skórami (częściowo przerzucając na mundurowych problem własnej bierności), dlaczego nigdy nie złożył oficjalnego i uzasadnionego zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa, którego służby – zgodnie z prawem – nie mogłyby zlekceważyć? Mógł też przedstawić policjantom zagrożenia związane z handlem informacjami o zgonach. Słowem, zrobić wszystko, by nie dać służbom możliwości zbagatelizowania problemu.

Z upływem lat, mimo nieustannie już migających lampek alarmowych, nie zmienił strategii. Gdy w grudniu 1998 roku w Łodzi pojawiły się opisane w poprzednim rozdziale ulotki informujące mieszkańców o przyjmowanych przez zespoły pogotowia łapówkach i ktoś wysłał jedną z nich do Ministerstwa Zdrowia, Lewandowski tłumaczył się pisemnie. To najdłuższe, zajmujące dwie i pół strony, i zarazem jedyne zestawienie tego, co dyrektor pogotowia zrobił przez osiem lat, by przerwać handel skórami: „Dyrekcja WSPR nie bierze jako instytucja w procederze udziału w żaden sposób, a wprost przeciwnie, podejmowała w przeszłości działania przeciwdziałające tego rodzaju praktykom. Sygnały tego samego rodzaju docierały do dyrekcji WSPR w postaci anonimów, które zostały przekazane przez dyrekcję do organów ścigania [tu dyrektor wymienia długie numery porządkowe pism wysłanych do UOP i na policję – przyp. aut.]. Dyrekcja nie posiada wiedzy, czy organy ścigania poczyniły jakieś ustalenia odnośnie popełnienia czynów zabronionych”.

Najwyższa pora, by plan Balcerowicza odkreślić grubą linią

Dyrektor chwalił się też… opisywanym już spotkaniem z dyspozytorami sprzed sześciu lat („ze spotkania została sporządzona notatka służbowa, którą załączam”) i rozwiązaniem umów o pracę z dwiema pracownicami biura wezwań „w związku z nieprawidłowościami w zakresie przyjmowania zgłoszeń pacjentów i związanych z tym zleceń wyjazdów” (jedną z dyspozytorek przyjęto później z powrotem). Pisze też o poleceniu wydanym w 1993 roku dyspozytorom, aby „wydzielali” zlecenia wyjazdu karetek zakończone zgonem pacjentów, choć to czysto formalne posunięcie w praktyce nie miało właściwie żadnego znaczenia.

Znamienne, że pismo skonstruowane zostało tak, jakby dyrektor nie wiedział o żadnym konkretnym przypadku sprzedaży skóry. „Sprawa ewentualnego zajmowania się przez zespoły pogotowia akwizycją jest bulwersująca, [ale] z treści ulotki nie wynika, aby dotyczyła ona WSPR w Łodzi. Niemniej jednak z faktu, iż kolportowana jest w Łodzi, można domniemywać, iż autorzy ulotki mają na uwadze zespoły wyjazdowe WSPR” – pisał dyrektor instytucji, w której przez ostatnie lata, jak później trafnie opisze jeden ze świadków w procesie, „wszystko kręciło się wokół handlu skórami”. Jeden z pracowników pogotowia zeznał potem, że kiedyś dyrektor, przechodząc koło zespołu, który na wewnętrznym parkingu dzielił pieniądze (według jego relacji pochodzące z handlu skórami), zapytał retorycznie: „Co, wypłata?”. I poszedł dalej.

*

Fragment książki Łowcy skór. Tajemnice zbrodni w łódzkim pogotowiu, która na początku roku ukazała się nakładem Wydawnictwa Otwarte. Tytuł pochodzi od redakcji.

**

Tomasz Patora – dziennikarz prasowy i telewizyjny, wykładowca akademicki. Autor lub współautor najważniejszych reportaży śledczych ostatnich lat: Łowców skór (2002), Nasz Bóg ich zgubi (2007), Koktajlu Gapika (2010), Afery solnej (2012), Przychodzę na grób do kogoś innego (2015) czy Chore bydło kupię (2019). Wielokrotnie wyróżniany w kraju i za granicą, m.in. w Nowym Jorku, Normandii, Hamburgu i Wenecji. Publikował na łamach „Gazety Wyborczej”, współtworzy programy Superwizjer i Uwaga! w telewizji TVN, prowadzi zajęcia na Uniwersytecie Wrocławskim, Uniwersytecie SWPS i w Polskiej Szkole Reportażu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij