Kinga Dunin ogląda „Miasteczko Twin Peaks”, sezon 3 i czyta „Sekretny dziennik Laury Palmer”, „Kobietę na schodach”, „Sarajewo. Rany są nadal zbyt głębokie”, „W skorupce orzecha” plus „Gorące mleko”.
Miasteczko Twin Peaks, sezon 3, 2017
Oglądany w 90. latach serial Davida Lyncha i Marka Frosta początkowo wydawał się wyjątkowym kryminałem, który dopiero z czasem stawał się czymś zupełnie innym (ogromna jest siła konwencji, która porządkuje nam to, co oglądamy czy czytamy.) Kiedy niedawno do niego wróciłam, zobaczyłam wyraźnie, że sygnały, że za zabójstwem Laury Palmer kryje się coś więcej niż prosta zagadka kryminalna, pojawiały się od samego początku. I choć zabił ją ojciec, to tak naprawdę zabiło ją tajemnicze zło, które czaiło się w lasach wokół miasteczka, objawiające się pod postacią demonicznego Boba nawiedzającego dusze bohaterów.
Sezon 3 od początku jest przede wszystkim dziwny i tajemniczy, a jedynie na marginesie znajdziemy tu coś w rodzaju kryminału czy konwencjonalnego science fiction, co właściwie jest kontynuacją przemian konwencji, jakie zachodziły w poprzednich sezonach.
Minęło 25 lat. Agent Cooper, ten dobry, którego pokochaliśmy, przebywa w siedlisku zła, czyli w czarnej chacie. Błądzi wśród czerwonych kotar, tajemniczych postaci wypowiadających tajemnicze zdania, spotyka również Laurę, starszą o 25 lat, a nawet znajduje się w kosmosie. Te oniryczne klimaty w dużych dawkach dla niektórych mogą być męczące, mnie fascynują.
Jest też drugi agent Cooper, zły, nawiedzony przez Boba, który buszuje po kraju. Nadszedł czas, by znowu zamienili się miejscami, ale wygląda na to, że nie będzie to takie proste…
Akcja nie toczy się już tylko w zamkniętej społeczności Twin Peaks, ale także w Nowym Jorku, gdzie ktoś dokonuje tajemniczych eksperymentów, oraz w małym mieście w Dakocie Płd., gdzie dochodzi do okrutnej zbrodni.
Dla wszystkich, którzy oglądali i pamiętają poprzednie sezony, to nie tylko powrót po 25 latach do tych samych bohaterów, ale także do starszych o ćwierć wieku aktorów. Posterunkiem w Twin Peaks rządzi szeryf Truman, wciąż chory, bo aktor porzucił zawód, zastępują go jednak jego brat. Nie zmieniła się za to załoga – Indianin, Idiotka i Safanduła wciąż tu są. Przetrwali również ważni agenci FBI, a piękna transseksualistka, drugoplanowa w dawnych odcinkach, została szefem sztabu i nadal jest piękna. Jest to jakoś wzruszające. Pewno głównie dla tych, którzy kiedyś czekali przez cały tydzień na kolejny odcinek, niektóre przepuszczali, i czuli się coraz bardziej zagubieni. Niestety potem przyszedł beznadziejny film Ogniu, krocz za mną.
Nowa odsłona serialu wśród komentujących budzi mieszane uczucia, ja na pewno będę oglądała dalej.
***
Jennifer Lynch, Sekretny dziennik Laury Palmer, przeł. Agnieszka Sobolewska, Znak 2017
Kochany Pamiętniku!
Nazywam się Laura Palmer i dosłownie trzy minuty temu oficjalnie skończyłam dwanaście lat!
Lektura niezwykle pożądana i poszukiwana w Twin Peaks 25 lat temu, ale wówczas udało się odnaleźć tylko kilka stron i kasetę z nagraniem – czasami Laura nagrywała swoje wyznania. Nieodkryte tajemnice są zawsze pociągające, a pokusa zajrzenia do cudzego pamiętnika bardzo ludzka.
Napisany przez córkę Davida Lyncha pamiętnik Laury dla fanów pierwszych sezonów może być fajnym dodatkiem, dopowiadającym pewne szczegóły, czasem ukazującym coś z zupełnie innej perspektywy, ale nie jest aż tak ekscytujący, jak to sobie wyobrażaliśmy, oglądając serial. W gruncie rzeczy jest bardzo niewinny. Słodka nastolatka – jak wiemy – jest nawiedzana przez złego Boba, który sprawia, że uprawia seks i bierze kokainę. Ale wciąż jest to bardzo niewinne.
czytaj także
***
Deborah Levy, Gorące mleko, przeł. Tomasz Bieroń, Znak 2017
Upuściłam dzisiaj laptop na betonową podłogę baru przy plaży. Trzymałam go pod pachą i wyśliznął się z czarnej gumowej torby (zaprojektowanej jak koperta), lądując ekranem w dół.
Hiszpańska plaża, upał, plażowicze marzą o kąpieli, ale w morzu czają się groźne meduzy… Bardziej od poparzeń meduz mogą jednak boleć relacje z drugim człowiekiem.
Sofia przyjeżdża tam z matką, która od lat nie może chodzić. Ojciec je porzucił, kiedy była mała, i córka całkowicie podporządkowała się potrzebom chorej. Celem ich podróży nie są wakacje, ale leczenie matki w prywatnej klinice. Zajmuje się nią, a właściwie nimi, ekscentryczny doktor, który stosuje raczej psychoterapię niż środki medyczne. Oczywiście relacje między matką i córką są zawiłe i toksyczne, a powieść jest zapisem drogi, jaką musi przejść Sofia, aby wybić się na niepodległość. Będzie kochanek, nieważny, miłość do kobiety, spotkanie po latach z ojcem.
Nie ma w tej książce niepotrzebnego sentymentalizmu, jest za to subtelne poczucie humoru i różne zawiłości życia wewnętrznego. Napisana tak, że naprawdę chce się to czytać. I warto.
czytaj także
***
Ian McEwan, W skorupce orzecha, przeł. Andrzej Szulc, Albatros 2017
A więc jestem tutaj, obrócony do góry nogami w kobiecie. Ze skrzyżowanymi cierpliwie rękami, czekam, czekam i zastanawiam się, w kim właściwie jestem i po co.
Można uznać, że to kryminał. Już wiemy, że narratorem kryminału może być właściwie każdy – morderca albo kot, ale tego jeszcze nie było, tym razem narratorem jest dziecko nienarodzone, które, siłą rzeczy, wysłuchuje, jak jego matka i stryj planują zabójstwo jego ojca. Czyżby mały Hamlet?
Całkiem zabawne.
***
Bernhard Schlink, Kobieta na schodach, przeł. Ryszard Wojnowski, Rebis 2017
Może pewnego dnia zobaczą państwo ten obraz. Zniknął na długi czas i nagle się odnalazł – wszystkie muzea będą chciały go pokazywać.
Bardzo bogaty pan ma bardzo piękną żonę. Malarz ją maluje (nagą na schodach), po czym ona z nim odchodzi. Następnie malarz oraz bogaty udają się do adwokata, aby spisać umowę – jeden chce odzyskać swój obraz, drugi swoją żonę. Adwokat zakochuje się w żonie. Ona robi wszystkich w konia i ucieka razem z obrazem. Po latach adwokat przypadkiem odnajduje ją jako nielegalną imigrantkę na dzikiej australijskiej wyspie. Zaraz pojawi się i bogaty, i malarz, ale niewiele z tego wyniknie. Natomiast miłość na chwilę zwycięży, chociaż śmierć się zbliża.
Jakoś nie potrafiłam przejąć się tą historią – nuda i zawracanie głowy.
***
Herve Ghesquiere, Sarajewo. Rany są nadal zbyt głębokie, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego 2017
Widziałem na żywo wydarzenia, które przeszły do historii. Jugosławię konającą we krwi. Najpierw w Chorwacji latem 1991 roku, rok później w Bośni.
Reporter wojenny po dwudziestu latach powraca do Bośni, żeby sprawdzić, czy wojna już się zakończyła.
Wydarzenia te pewno zatarły się w naszej pamięci, zresztą nawet podczas trwania konfliktu w latach 1992–95 trudno było się w nich zorientować. Pamiętamy zbrodnie wojenne, może oblężenie Sarajewa, które zostało prawie całkowicie zniszczone, masakrę w Srebrenicy… Podejrzewam, że wymieniając państwa europejskie, wielu z nas nie przypomni sobie, że w ogóle istnieje taki kraj jak Bośnia i Hercegowina. Jego terytorium to mniej więcej województwo Mazowieckie plus Lubelskie, ludność około trzech i pół miliona, do UE nie należy, dostępu do morza prawie nie ma, więc na wakacje raczej tam nie pojedziemy.
Ten niewielki kraj składa się się federacji Bośni i Hercegowiny, podzielonej na dziesięć kantonów zamieszkałych w albo przez Boszniaków (to muzułmanie), albo Chorwatów. Rozdziela ona dwa terytoria należące do republiki serbskiej, także wchodzącej w skład tego państwa, a do tego jest jeszcze samodzielny dystrykt Brczko. Wszystkie te organizmy działają w myśl nacjonalistycznych interesów, dysponując dużą autonomią i często dyskryminując obcych etnicznie obywateli. Federacją rządzi trzech prezydentów – Boszniak, Serb i Chorwat, istnieje w niej szesnaście zgromadzeń ustawodawczych, w których zasiada dwustu ministrów. Jednym słowem, jest to kraj, którym nie da się rządzić i w którym ścierają się wciąż nacjonalizmy odpowiedzialne za dawną wojną. Tak jakby została ona zamrożona na jakiś czas i – wielu rozmówców, który wypowiadają się w książce, się tego obawia – w każdej chwili może wybuchnąć od nowa. Dodajmy do tego biedę i wszechobecną korupcję – trudno się dziwić zarówno dużej emigracji jak i radykalizacji. Mimo że tutejszy islam jest łagodny i niefundamentalistyczny, do końca 2015 roku według danych miejscowych służb wywiadowczych do Syrii i Iraku, aby wesprzeć ISIS, wyjechało dwustu Boszniaków. Biorąc pod uwagę liczbę ludności, to najwyższy odsetek w całej Europie.
czytaj także
Dziennikarz jeździ po Bośni, pokazując nam, że „rany nadal są głębokie”, nacjonalizm zjadliwy, polityka więcej niż wątpliwa, ale niektórzy ludzie bardzo mili. W końcu jednak zabiera nas do małego raju, miejsca, które jest promyczkiem nadziei. Bosanski Petrovac to miejscowość, gdzie ulice są czyste, bloki starannie odmalowane, a na urzędzie miasta powiewają bardzo podobne flagi Bośni i Unii Europejskiej. Prezydentem miasta, co niezwykłe, nie jest członek żadnej partii nacjonalistycznej. Mówi, że w Bośni rządzą albo krzyż, albo meczet, a w jego miasteczku ma panować różnorodność. Do miejscowej szkoły chodzą uczniowie Boszniacy i Serbowie i – inaczej niż w reszcie kraju – uczą się w tych samych klasach tych samych przedmiotów.
Jeden z uczniów szkoły mówi na koniec: „Mam nadzieję, że Bośnia będzie bogatym krajem, że nie będziemy już musieli uciekać, aby przeżyć, i że pewnego dnia będziemy w stanie przyjąć uchodźców”. Jeśli więc ktoś czytając ten bardzo ciekawy reportaż, pomyślał, że w takim kraju, z taką historią, nacjonalizmy i konflikty religijne są jedyną opcją, uświadamia sobie, że tak nie jest. Zawsze można wybrać inaczej.