Czytaj dalej

Gdula o Krasowskim: Spektakularna porażka

Trudno o bardziej banalną wizję polityki z tamtego okresu. Banalną i do szpiku inteligencką.

O Czasie gniewu Roberta Krasowskiego najlepiej zacząć, pożyczając od niego styl. Nikt nie ma takiego jak Krasowski talentu do pisania o polityce. Jego książki wciągają czytelnika, przykuwają, uwodzą. I nikt jak on nie poniósł równie spektakularnej porażki w dotarciu do prawdy polityki.

Czas gniewu napisany jest świetnie, momentami brawurowo. Ma się wrażenie, że nawet gdyby rządziły roboty, Krasowski fascynująco opisałby ich namiętności, animozje i konflikty. Zręcznie łączy szczegóły wyciągane z kulis z analizą politycznego działania postaci. Opowiadając o Krzaklewskim, przywołuje anegdotę z Włoch, gdzie przewodniczący Solidarności przywoływał do porządku nie dość godnie obsługującego go kelnera, mówiąc, że należy mu się lepszy serwis, bo jest drugim Wałęsą. W mig poznajemy Krzaklewskiego skoncentrowanego na dowodzeniu, że jest godnym schedy po Wałęsie, i jednocześnie widzimy małostkowość, która mu to uniemożliwiła. Momentami świetnie sportretowany jest Balcerowicz. Krasowski porównuje go do pingwina, który ze względu na przerost ambicji uczy się latać, tylko z tego powodu, że ma skrzydła. Sylwetki Kwaśniewskiego i Millera, może dlatego, że nigdy nie byli Krasowskiemu bliscy, wypadają trochę gorzej, ale wciąż są to niezłe portrety.

 

Mniej ciekawie wygląda narracja o latach 1996-2005. SLD dzierży pełnię władzy, po tym jak Kwaśniewskiemu udało się przekonać Polaków, że postkomuniści to zwykła demokratyczna siła, która da im trochę wytchnienia po ciężkich latach reform. W 1997 prawicy udaje się odzyskać większość w parlamencie, ale Krzaklewski chce jak Wałęsa i Kwaśniewski zostać prezydentem, wysuwa więc na premiera słabego Buzka. Premier pozostaje rozdarty miedzy przewodniczącym Solidarności, reprezentującym siły związku. a wicepremierem z koalicyjnej Unii Wolności, Balcerowiczem, który prze do reform. Ambitne plany Balcerowicza realizowane są tylko częściowo, reformy uderzają w ludzi, więc rząd traci poparcie, a Krzaklewski w obawie przed konkurentami nie chce dać fotela premiera komuś innemu niż Buzek. AWS doczołguje się do wyborów, żeby przegrać. W międzyczasie Miller buduje wielkość SLD na brutalnej krytyce rządów prawicy. Brutalniejszy jest tyko Lepper. To on nada ton nowej epoce – tytułowemu czasowi gniewu. Po zwycięstwie w 2001 lewica znów ma pełnię władzy, ale afery korupcyjne i konflikt miedzy Millerem i Kwaśniewskim doprowadzą do klęski lewicowej formacji. Powstaje nowe rozdanie na polskiej scenie politycznej, o którym przeczytamy w III tomie.

 

Ta historia opowiedziana jest przez Krasowskiego atrakcyjnie. Łącząc historię z losami przywódców partyjnych, ich wzlotami i upadkami, udaje się osiągnąć dramatyczny efekt. Ale właśnie jest to tylko efekt, a nie prawdziwy dramat.

 

Jest u Krasowskiego rozdźwięk między atrakcyjną formą opowieści a jej treścią.

 

Otóż w polityce chodzi wyłącznie o ambicje i władzę. Jest to brutalna walka o to, kto kogo ogra. Mamy wielkie zwycięstwa, nagłe zwroty akcji i bolesne upadki, ale nie łudźmy się, że chodzi w tym o coś więcej. Cele polityki wyznaczane są przez siły zewnętrzne, czyli międzynarodowe instytucje, Unię Europejską albo globalny rynek.

 

Ten pozbawiony sentymentów obraz, która jest przede wszystkim zdobywaniem i sprawowaniem władzy, uzupełniają jednak u Krasowskiego wyjątki od reguły. Politycy czasem mogą państwu pomóc oraz (częściej) zaszkodzić. Podczas rządów AWS o wielkość otarł się Balcerowicz. Jego pomysły reform podatkowych i ograniczania deficytu były wielkim planem, który zbudowałby potęgę Polski. Został jednak nieczysto zatrzymany zarówno przez związkowców z Solidarności, jak i prezydenta postkomunistę. Politykiem szkodliwym, który rozbujał niszczącą dynamikę społecznego gniewu, był Lepper. Nie miał hamulców, kpił z reguł, zachowywał się jak zwierzę. Po jego przejściu polska polityka wciąż nie może się podnieść, bo ciężko odbudować raz obniżone standardy.

 

Trudno o bardziej banalną wizję polityki z tamtego okresu. Banalną i do szpiku inteligencką. Balcerowicz – dobry, bo walczy z politykami, stawia ambitne cele i chce wielkiej Polski. Lepper – zły, bo warchoł, cham, przestępca.

Apoteoza Balcerowicza w książce Krasowskiego to dowód wiary, która zwycięża nad jakąkolwiek analizą. Sukcesywne obniżanie podatków w Polsce nie doprowadziło do uwolnienia żadnego mitycznego potencjału przedsiębiorców. We wzroście gospodarczym pomogły w końcu niemieckie zamówienia i fundusze z Unii Europejskiej. A polscy przedsiębiorcy pieniądze, które zostawia im państwo, zamiast inwestować, wolą trzymać na kontach lub kupować za nie nieruchomości w Hiszpanii. Wystarczy spojrzeć, jaka część nakładów na badania i rozwój pochodzi z prywatnych środków. Lekkomyślne obniżanie wpływów państwa doprowadziło z kolei do poważnych problemów z deficytem, który usuwano, m.in. zamrażając wydatki socjalne.

 

Niechęć do Leppera to z kolei jeden z najgłębiej zakorzenionych odruchów prawicowej i liberalnej inteligencji. Ile ja razy słyszałem bebechowe „jak ja nie lubię tej burackiej mordy, tego chamstwa, tego panoszenia się!”. Analiza wymagałaby jednak przynajmniej zastanowienia się nad źródłami gniewu, który artykułował Lepper, ale na tego Krasowski nie chce zrobić. Winny jest barbarzyńca, który przyszedł skalać świątynię demokracji. 

Brak refleksji nad społecznymi źródłami polityki jest największą słabością perspektywy Krasowskiego. W książce kręcimy się wokół kilku postaci i relacji między nimi.

 

Do ludu odwołują się one tylko dlatego, ze trzeba u niego kupić poparcie lub uwieść go swoją osobą. Zamknięty w tej wizji Krasowski nie jest w stanie złapać prawdy o dynamice politycznej. SLD nie upadło tylko dlatego, że pojawiły się afery, a Kwaśniewski z Millerem zaczęli się kłócić. Nie było to oczywiście bez znaczenia, ale SLD rozpadł się, bo Miller i Kwaśniewski zaczęli otwarcie realizować neoliberalny program, w polityce zagranicznej poparli rozwiązania militarystyczne i proamerykańskie oraz pobratali się z Kościołem. Krasowski tego nie czuje, bo nigdy nie był wyborcą SLD, ale to nie znaczy, że w ogóle nie ma elektoratów, to znaczy ludzi, którzy popierają polityków, żeby ci chronili ich interesy, reprezentowali tożsamość i bronili określonych ideałów.

 

Zamknięcie w gabinetowych rozgrywkach nie pozwala też Krasowskiemu ciekawie opowiedzieć o zmianie, która nastąpiła po 1989. Chociaż zmieniają się gabinety, wszystko – czasem popychane, czasem stopowane – zmierza w jedną stronę. To znaczy gdzieś na Zachód. Nie ma żadnych cezur i przełomów. Można powiedzieć, że to był pusty czas, bo zdarzyły się tylko rzeczy, które miały się zdarzyć. Historia po 1989 ma jednak przynajmniej dwie daty, które wyznaczają nową dynamikę. Do 1997 mieliśmy przede wszystkim do czynienia z urynkowieniem, przy zachowaniu kształtu wielu instytucji starego systemu. Reformy wprowadzone w ’97 otwierają nowy okres destrukcji instytucji fordowskich – solidarnościowego zabezpieczenia emerytalnego, szkół z długim okresem uczenia się, szpitali zorientowanych na leczenie, a nie wykonywanie usług medycznych. To niepokój związany z tymi przemianami wywołał gniew, który artykułował Lepper, a potem PiS.

 

Kolejna zmiana to 2004, czyli wejście do Unii. Od tej daty po raz pierwszy od lat 70. nierówności w Polsce zaczęły spadać. Nastąpił też wyraźny spadek bezrobocia. Wzrosły płace realne. Powstała nowa infrastruktura. Jednocześnie Tusk, którego rządy przypadają w większości na ten okres, porzucił charakterystyczny dla liberałów reformatorski popęd śmierci. Kontynuuje destrukcję instytucji fordowskich – komercjalizuje szpitale, rozbija tradycyjny uniwersytet – ale jednocześnie zmiany osładza tak, żeby uniknąć społecznych protestów i wybuchów niezadowolenia. Nauczyciele dostali podwyżki nawet w apogeum kryzysu, a i naukowcom coś ostatnio skapnęło. Jednocześnie coraz bardziej ciążą odłożone w czasie efekty uelastyczniania rynku pracy i oparcia rozwoju na małych przedsiębiorstwach – kryzys demograficzny i niska innowacyjność. Zmierzenie się z tymi problemami będzie prawdziwym wyzwaniem nadchodzących lat.

 

O tym pewnie jednak nie przeczytamy w trzecim tomie historii Krasowskiego. Dowiemy się za to, jak Tusk piął się do władzy, pozbywając się kolejno Płażyńskiego, Olechowskiego, Rokity i Gilowskiej. Zobaczymy kulisy konfliktów w Prawie i Sprawiedliwości. Prześledzimy wszystkie możliwe konfiguracje starć PO-PiS. Prawdy o polskiej polityce jednak nie poznamy.

 

 

 

Robert Krasowski, „Czas gniewu. Rozkwit i upadek imperium SLD”, Czerwone i czarne 2014

 

 

Czytaj, co pisaliśmy o pierwszej książce Roberta Krasowskiego: Polska fantazja o niefantazjowaniu

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Maciej Gdula
Maciej Gdula
Poseł Lewicy
Poseł Lewicy, socjolog, doktor habilitowany nauk społecznych, pracownik Instytutu Socjologii UW. Zajmuje się teorią społeczną i klasami społecznymi. Auto szeroko komentowanego badania „Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta”. Opublikował m.in.: „Style życia i porządek klasowy w Polsce” (2012, wspólnie z Przemysławem Sadurą), „Nowy autorytaryzm” (2018). Od lat związany z Krytyką Polityczną.
Zamknij