Dziś, gdy obietnica zbawienia świata za pomocą technologii ma się świetnie, biopunkowa wizja Bacigalupiego odnawia krytyczny potencjału cyberpunku.
Tajlandia przyszłości zostaje zalana przez podnoszące się wody oceanów, a Bangkok trwa jedynie dzięki pracującym całą dobę pompom zużywającym resztki kopalnych paliw. Wlewająca się do miasta woda to i tak najmniejszy z problemów. Uprawy zostały zniszczone przez uparte wirusy, na które odporne są tylko genetycznie modyfikowane zasiewy o korporacyjnych nazwach w rodzaju SoyPro. Ale i te padają ofiarą innych hybryd, najprawdopodobniej wymyślanych przez hackerów na usługach tych samych monopolistów. Światem rządzą kalorie – jedyna uniwersalna jednostka energii – a o kontrolę nad nimi walczą aparatczycy z potężnego Ministerstwa Środowiska, gangsterzy kupujący za miskę jedzenia lojalność mas nielegalnych imigrantów, wojskowi i zagraniczni agenci przemysłu żywnościowego, którym marzy się „Nowa Ekspansja”, powrót do zapomnianych czasów globalizacji i wolnego rynku. Tak wygląda świat Nakręcanej dziewczyny Paolo Bacigalupiego, jednej z najciekawszych dystopijnych powieści ostatnich lat.
Dlaczego przypominam o niej pięć lat po premierze? Bo dokładnie 30 lat temu, 11 marca 1984 roku, premierę miała Nausicaä z Doliny Wiatru, film Hayao Miyazakiego, który postawił problemy ekologii i walki o zasoby w podobnie przewrotny sposób, mieszając je z anturażem klasycznego science-fiction, by pokazać, że to, co wydaje się naturalne i nieodwracalne, może być zbiorową projekcją, podtrzymywaną dla politycznych korzyści. Czy naprawdę musimy traktować naturę jako wroga, którego trzeba sobie brutalnie podporządkować, bo w przeciwnym wypadku – całkiem dosłownie – nas pożre? Czy może tylko sami siebie potrzebujemy o tym przekonać, bo służy to naszym egotycznie pojmowanym interesom? – pytał wówczas Miyazaki. Ale w tym samym roku co Nausicaä ukazał się też Neuromancer Williama Gibsona – powieść, która na dobre zdefiniowała cyberpunkowe imaginarium i wprowadziła do powszechnego obiegu pojęcia takie, jak cyberprzestrzeń, wpływając na wizje społeczeństwa cyfrowego nie mniej ambitnie, niż Symulakry i symulacja Baudrillarda. Przy okazji powieściowego debiutu Bacigalupiego to właśnie nazwisko Gibsona pojawiało najczęściej – wprost pisano, że klasyk znalazł godnego następcę.
Nakręcaną dziewczynę czyta się dziś nie tylko jako pomost między tymi dwoma projektami – choć także dlatego czyta się ją wyśmienicie. Widziana z perspektywy 30. urodzin cyberpunku pozwala też się zastanowić, dlaczego to dystopie cyfrowe i wizje wybiegające w przyszłość skuteczniej pojmały zachodnią wyobraźnię niż retrofuturyzm i z gruntu humanistyczna propozycja Miyazakiego, i stawia pytanie o to, czego wolimy się bać.
Nakręcany Trzeci Świat
Nakręcana dziewczyna to „cyberpunk bez komputerów” (jedynym powszechnie dostępnym źródłem energii są nakręcane sprężyny, dzięki którym działa jeszcze jakakolwiek elektronika czy maszyny), gdzie typowe dla science-fiction wizje atomizacji społecznej realizują się nie poprzez postęp technologii, ale wynikający z braku zasobów przyspieszony regres i wojna wszystkich ze wszystkimi, której stawką jest możliwość korzystania z resztek energii. Dlatego właśnie do powieści Bacigalupiego szybko przyklejono etykietkę „biopunk”. Tam, gdzie klasyczne powieści cyberpunkowe ustawiały korporacje technologiczne, u Bacigalupiego są „monopole kaloryczne”, a zamiast walczących w pojedynkę przeciwko systemowi hackerów mamy „genhackerów”, którzy grają na rzecz trwania systemu, wymyślając nowe wirusy.
W podstawieniu „bio” za „cyber” idzie jednak o coś więcej – oba podgatunki SF żyją dzięki społecznym lękom związanym ze zmianą technologiczną i zmianą klimatyczną (czy dokładniej: energetycznym, gospodarczym i politycznym zerwaniem z dotychczasowym systemem), a ich siłą jest przekroczenie jałowego języka strachów i fatalizmu i przekształcenie tych obaw w zdecydowaną i elokwentną krytykę naszych realnych uwarunkowań, pozornie tylko ukrytych za przyszłościowym sztafażem. Dziś, gdy korporacje technologiczne niemal nikomu nie wydają się już groźne – przybrały dużo przyjemniejsze twarze niż powieściowe Tessier-Ashpool, Haas-Bioroid, Mishimoto, których same nazwy sugerowały coś złowrogiego – a obietnica zbawienia świata za pomocą technologii ma się świetnie, biopunkowa wizja Bacigalupiego odnawia trochę już zapomniany krytyczny potencjału cyberpunku.
Bacigalupi stroni od totalizującej wizji rozwoju technologii jako nadrzędnej siły dyktującej relacje, konflikty i wyzwania przyszłości. Przeciwnie, opisywany przez Bacigalupiego porządek społeczny jest sam w sobie (podobnie jak duża część populacji opisywanego świata) hybrydą złożoną w dużej mierze z tego, co już było. Są więc w Nakręcanej dziewczynie i feudalizm, i zbiurokratyzowane państwo, globalne korporacje bez globalizacji, komuny mutantów i związki zawodowe poganiaczy genetycznie zmodyfikowanych słoni. Ta mozaika tylko na pozór jest gatunkową dekoracją. Bacigalupiemu udaje się dzięki niej pokazać, że konflikty społeczne nie są jednowymiarowe, a system, jaki będzie się kształtować w realiach deficytu energii czy żywności – nawet jeśli trafnie odgadujemy najważniejsze zmienne – będzie zależny od sumy tych konfliktów.
W przeciwieństwie do konwencjonalnego cyberpunku to nie w cyberprzestrzeni – ze wszystkimi jej wirusami, firewallami i algorytmami – dokonują się najważniejsze rozstrzygnięcia, a w całkiem realnej walce o przysłowiową miskę ryżu.
Zarysowana w książce dystopia jest o tyle ciekawsza, że jest wolna od technologicznego determinizmu – to ludzkie decyzje i afekty mają tu moc sprawczą, nie kod i mikroprocesory. Dzięki skupieniu się na realnej polityce, a nie fantazjach o jej cyfrowym obliczu, Bacigalupiemu udaje się przeprowadzić przyziemną (w dobrym sensie) krytykę dzisiejszego ułożenia świata w kwestiach, które mogą się niedługo okazać fundamentalne: dostępu do wody, energii, żywności, szczepień i patentów na genetycznie modyfikowane rośliny.
GMO-fiction?
Bo, jak to w science-fiction bywa, także Nakręcana dziewczyna mówi nam więcej o tu i teraz niż o wyobrażonym kiedyś. „Monopole kaloryczne” robią w zasadzie to samo co dzisiejsi giganci żywnościowi, a korporacyjni lobbyści przedstawiają swoje agendy tak, jakby faktycznie chodziło im o powszechny dobrobyt. Agenci wolnego rynku w powieści Bacigalupiego upominają się o otwarcie granic dla handlu, ale nie dopowiadają, że opatentowane i kosztowne technologie mają płynąć tylko w jedną stronę, w drugą zaś dolary i sponsorowane przez rząd przywileje. Autonomii politycznej można natomiast dumnie bronić, jak w opisywanej w Nakręcanej dziewczynie Tajlandii, na poziomie dumnych sloganów i nacjonalistycznej retoryki, gdy tylko to zostaje w obliczu faktycznego uzależnienia od cudzych interesów. Ale i ta forma obrony ma swoje realne koszta: nienawiść do obcych i segregacja są w Bangkoku przyszłości nie mniejsze niż te znane z najgorszych reżimów w historii, a deficyt kalorii zdaje się dla nich logicznym uzasadnieniem.
Nakręcana dziewczyna jest tryumfem cyberpunku po śmierci, choć przewrotnym. Suma strachów zamieszkujących cyberprzestrzeń musiała się zmniejszyć, by zostało miejsce na pytania o politykę, środowisko i rozstrzygający o obu tych kwestiach imperatyw rozwoju. Czyli podobne pytanie, które 30 lat temu stawiał Miyazaki, ale postawione w świecie literatury, która nigdy nie uwolniła się od horyzontu wyznaczonego przez Neuromancera.
Gdy obawy związane z technologiami zostały w publicznej debacie spacyfikowane, udomowione i wprowadzone w ramy rytualnej i bezsensownej dyskusji w rodzaju „internet: dobry czy zły” – Bacigalupi ze swoją powieścią odkrywają je na nowo.
Nie pytając przy tym o to, co będzie, jeśli wszystko się zmieni, lecz co będzie, gdy wszystko zostanie po staremu.
Paolo Bacigalupi, Nakręcana dziewczyna, przeł. Wojciech M. Próchniewicz, MAG 2011