Czytaj dalej

Groteska kościańska

Po śmierci ukochanej córki Anki Władysław Broniewski został wskutek akcji szefa UB Jakuba Bermana i pierwszej żony Janiny Broniewskiej przymusowo umieszczony w ośrodku odwykowym. Jak doszło do tego, że poeta znalazł się w kaftanie bezpieczeństwa?

1954 rok.

Od roku myśli, zamierzenia twórcze Męża i Anki skupiały się na poemacie filmowym Wiśle.

W drugiej połowie sierpnia Anka kręciła fragmenty tego filmu w Kazimierzu nad Wisłą. Pojechaliśmy tam na rowerach na dworzec wschodni i z Puław do Kazimierza znów na rowerach. Trochę wyżej w górę Wisły przycumowana była tratwa z flisakami, wyreżyserowana przez Ankę pod czasy króla Kazimierza.

Mąż był w dobrym nastroju, z żywym zainteresowaniem obserwował pracę Anki [i]. Po pracy wędrowaliśmy z Anką po Kazimierzu bądź jeździliśmy na rowerach. Wieczorami Mąż zachodził do Anki na dłuższe rozmowy. Śniadanie jadaliśmy w barze mlecznym. Mąż śmiał się, stojąc w kolejce po kakao, że szkoda, że Go tam nikt nie schwyci aparatem. (Zawsze z lubością gadano o piciu wódki, po prostu tyle było tej wódki w zawistnych gadaniach, że nie wiadomo, kiedy mogła powstać poezja Władka — a teraz dochodzą jeszcze opowieści o telefonach — nic, tylko wódka i telefon).

Po kilku dniach wróciliśmy do Warszawy. W dwa dni po nas wróciła Anka.

Władek czuł się źle, położył się. Dnia 2 września zaprosiłam na obiad Marynkę Mokrzyńską, naszą przyjaciółkę, którą Władek bardzo lubił. Chodziło mi o to, żeby Go rozruszać. W pewnej chwili zadzwonił telefon — obcy głos kobiecy mówił do mnie: „Pani wyjdzie za 5 minut z domu, skręci w prawo i wsiądzie do auta «Kroniki filmowej». Ja na to: „Co z Anką?”. (Anka rano miała jechać do Krakowa kręcić film i przelękłam się, że to jakaś katastrofa samochodowa). W odpowiedzi te same martwo wypowiedziane słowa: „Pani wyjdzie za 5 minut z domu, skręci w prawo i wsiądzie do auta «Kroniki filmowej»”.

Wyskoczyłam z domu, w samochodzie był Bohdan Czeszko [ii] i Wanda Wertenstein [iii]. Czeszko odezwał się: „Anka nie żyje”.

Podchodząc do furtki domu, zetknęłam się ze St.R. Dobrowolskim i ze Stawarem [iv]. Jakub Berman [v] wiedział o śmierci Anki i kazał im przyjść. Umówiliśmy się, że powie Rysiek. Władek ucieszył się z ich przyjścia, w tej samej chwili Rysiek powiedział o śmierci. Władek poderwał się, jęknął raz jeden, głęboko, głucho. Wybiegliśmy i taksówką do Anki.

Anka leżała w poprzek tapczanu, obok niej książka. Była już Jaśka [vi]. Władek był przerażająco opanowany. Wyszliśmy po kwiaty i wrócili. Władek został na noc. Pod jakimś formalnym pretekstem został na noc jakiś z UB — Berman — „opiekun”, jak nazywa go Władek w listach, do których piszę ten komentarz, bał się samobójstwa. Taka obawa nie miała podstaw, u Władka nie było żadnych tendencji samobójczych, miał inny charakter [vii]. Nad ranem Władek przyszedł do domu, wciąż przeraźliwie spokojny, i poszliśmy do Anki.

Anka (Joanna Kozicka) podczas pracy w Wytwórni Filmów Dokumentalnych (1954)

(Podkreślam wobec powtarzających się plotek [viii]: Anka miała słabe serce, często była bardzo blada. Byłą ambitna, bardzo obowiązkowa i nie zwracała uwagi na swoje zdrowie. Ilekroć miała do nas przyjść, szykowałam przede wszystkim najmocniejszą kawę. Dnia 1 września Anka zwolniła się wcześniej z pracy (WFD, ul. Chełmska), żeby przygotować się do wyjazdu do Krakowa na kręcenie filmu. Był upał. Taksówką pojechała do pralni odebrać kostium, do matki na Lenartowicza po walizkę i do siebie na MDM wybrać dokumenty do filmu potrzebne na wyjazd do Krakowa. Winda nieczynna, biegiem na szóste piętro. Spieszyła się, żeby wrócić na Chełmską na godzinę 17.00, na zebranie — do mieszkania wpadła na chwilę — okna zamknięte, story zasłonięte — żadnych porządków, zaczęła pakować walizkę w przedpokoju, nastawiła kawę, na chwilę położyła się na tapczanie, bardzo najprawdopodobniej zmęczona, kawa wykipiała.

Do mieszkania wpadła na chwilę — okna zamknięte, story zasłonięte — żadnych porządków, zaczęła pakować walizkę w przedpokoju, nastawiła kawę, na chwilę położyła się na tapczanie, bardzo najprawdopodobniej zmęczona, kawa wykipiała.

Następnego dnia, kiedy na Chełmskiej [ix] wciąż nie mieli żadnej wiadomości od Anki o godzinie wyjazdu, a znali Jej obowiązkowość, zaniepokoili się. Pojechał do Anki Kniaziołucki [x], przez drzwi w klatce schodowej poczuł gaz).

Pogrzeb był w sobotę, 4 września. Wieczorem i w niedzielę stan Władka był zły. Byłam zadowolona, kiedy niespodziewanie przyszedł w niedzielę Jerzy Dubrowski, młody wówczas lekarz z lecznicy, z którym byliśmy zaprzyjaźnieni. Dwa lata wcześniej Władek miał zawał serca i bałam się o Niego. Dubrowski przyszedł z jakimś drugim, zupełnie obcym lekarzem — okazało się, że przysłał ich dr Winer, ówczesny dyrektor lecznicy. Ten drugi lekarz, bez badania, chciał zrobić jakiś zastrzyk Władkowi. Władek kategorycznie odmówił i poszli sobie. Na noc został Stefan Kozicki. W poniedziałek, to był 6 września, Władek znów był spokojny i najtragiczniej, najgłębiej smutny.

W południe przyszedł Józio Brodzki [xi]. Nigdy u nas nie bywał, ale znał Władka od dawna, przed wojną, był bardzo inteligentny, spotykaliśmy się u literatów, potrafił zainteresować rozmową, z wykształcenia lekarz, byłam zadowolona, że przyszedł.

Po obiedzie przyszła Majka. Wtedy jeszcze stosunki były dobre, jeszcze mogło się wydawać, że Majka ma dla Władka trochę serca. Najniespodziewaniej zjawiła się Tuśka [xii]. (Tuśka — żona Brandego, wówczas dyrektora gabinetu w Ministerstwie Bezpieczeństwa. Tuśkę i Jaśkę łączyła zażyła przyjaźń. Po „październiku”[xiii] Jaśka odżegnała się od tej przyjaźni, twierdząc, że nic podobnego nie miało miejsca). Tuśka u nas nie bywała. Wtedy, w poniedziałek, znalazła się w naszym domu po raz pierwszy. (W Kazimierzu także niespodziewanie znalazła się Tuśka, pamiętam niepokój, jakiego doznałam — przyłapała nas na oddalonym brzegu, dokąd przyszliśmy popływać. Były blisko z Jaśką i trochę jej się zawsze lękałam).

Władek był opanowany i spokojny, jakiś zwarty w sobie. Przeczytał kilka fragmentów Pamiętnika. Przyszedł Dubrowski, znowuż z jakimś lekarzem, zupełnie obcym, starszym. Był to dr Kostkiewicz, psychiatra, nasłany przez Jakuba Bermana, o tym, dowiedziałam się później. Weszli, pokręcili się małą chwilkę, oznajmili Władkowi, że jeszcze przyjdą. Tuśka i Majka zaczęły wychodzić do ogródka, chodziły za ścianą domu od strony kuchni, tak że z pokoju nie były widoczne, i zapamiętale do siebie szeptały. Nie orientowały się, że je widać z kuchni, ale ja nie przywiązywałam wagi do tego ich chodzenia.

Zajechał samochodem znowuż Dubrowski i ten Kostkiewicz. Nie próbowali nawet zbadać Władka, Władek zadrwił, że chyba przyszli na wódkę, a ponieważ nie było w domu ani wódki, ani nic do wódki, więc zwrócił się do mnie, żebym poszła na Puławską coś przynieść. Ledwie wyszłam, wyskoczyła za mną Tuśka — wysoka, barczysta, silna, ciężka. Szłam szybko. Przed Kazimierzowską Tuśka schwyciła mocnym chwytem moją rękę ze słowami: „Pani idzie do nas na noc”.

Wyrwałam się i rzuciłam biegiem w bok, w ul. Kazimierzowską i dalej Odolańską i al. Niepodległości, z wzmagającym się i niezrozumiałym dla mnie strachem. Biegłam jak najszybciej i biegnąc już naszą ulicą, zobaczyłam, że ganek jest oświetlony, drzwi otworzyły się i ujrzałam Władka — zawsze trzymał się prosto, a tu był jakiś dziwnie wyprostowany, obok Niego szło dwóch czy trzech. Władek mnie wołał: „Wanda, Wanda”. Dopadłam domu. Przed domem obok samochodu stała karetka. Władka wciągnięto do karetki, a mnie jakiś wysoki mężczyzna — nie wiem, Kostkiewicz czy sanitariusz — odepchnął silnie w pierś od karetki, karetka z miejsca ruszyła.

W domu był Józef Brodzki, w dużym pokoju. Do gabinetu wszedł Kostkiewicz i słyszałam, jak zadzwonił do Jakuba Bermana „wszystko w porządku”. Brodzki opowiedział mi, że Kostkiewicz zaproponował Władkowi wyjazd do sanatorium na leczenie od wódki. Ja nie rozumiałam — jak to można — Anka umarła — jak można mówić o sanatorium. Brodzki tłumaczył, że właśnie dlatego, że to straszliwy cios dla Władka, że teraz jest opanowany, ale ból wybuchnie i może być niebezpiecznie. Brodzki dalej opowiadał, że Władek wyskoczył do ogrodu, ale Brodzki za Nim wyszedł i mówił z Nim, i Władek się zgodził. — Tak w jednej chwili? Przecież mnie nie było bardzo krótko! — Brodzki wciąż do mnie mówił, do późnej nocy.

Władka wywieźli do Kościana.

(Poprzednio była już próba: w drugiej połowie lipca Władek leżał w lecznicy, na serce. Odwiedził go, ku naszemu zdumieniu, Jakub Berman. Berman domagał się natarczywie, żeby Władek pojechał do sanatorium w Wonieści. Władek nie chciał o tym słyszeć, wreszcie drwiąco i niecierpliwie wobec nalegań Bermana odezwał się, że dobrze, pojedzie na dwa tygodnie, ale pod warunkiem, że Berman załatwi nam obojgu wyjazd na wrzesień do Bułgarii. Berman przyjął warunek. Żegnając się spojrzał na mnie tak lodowato, że do dzisiaj to spojrzenie pamiętam. W Wonieści Władek postanowił nie poddać się żadnemu absolutnie leczeniu, nie chciał nawet przyjemnych natrysków hydropatycznych. Kierował się pewnie swoją nieprawdopodobnie czułą intuicją. Wrócił po dwóch tygodniach i pojechaliśmy do Kazimierza — z Anką tworzyli poemat filmowy o Wiśle).

Następnego dnia po porwaniu Władka wieczorem zadzwonił do furtki ten wysoki sanitariusz z lecznicy, z jednym okiem, Józef. Odniósł poduszkę, którą zabrali z gabinetu (poprzedniej nocy spał tam Kozicki) na drogę. Widocznie dałam duży napiwek, bo zaczął gadać: „Taki człowiek, taki człowiek w kaftanie bezpieczeństwa…” — „Co, w kaftanie bezpieczeństwa?” — „Ach, po co ja to Pani powiedziałem”. Dzwonię do Brodzkiego. — „Czego on Ci to powiedział!”. Telefonuję do Kostkiewicza — zbywa mnie. Znowuż mówię z Brodzkim. Muszę mówić z Brodzkim, Brodzki był przy tym. I znów dzwonię do Brodzkiego. Jest u wspólnych znajomych, słyszę, jak mu mówią, że dzwoni p. Broniewska. Podchodzi do telefonu i głosem pełnym respektu: „Dzień dobry Pani”. — Odzywam się, ton się zmienia i słyszę pogardliwe: „Ach, to Ty” — myślał, że dzwoni Janina Broniewska.

Brodzki od pierwszych chwil porwania nakłaniał mnie do wyjazdu, nie chciałam tego wysłuchiwać. Za którymś razem odpowiedziałam niecierpliwie, że nie ma mowy o żadnym wyjeździe, dopóki Władek nie wróci, że bez Władka nie mogę (tkwiło we mnie zawsze skojarzenie: wyjazd—Tatry) być w Tatrach. Na to Brodzki: „Ależ kto mówi o Zakopanem, tam Ciebie wszyscy znają, trzeba, żebyś pojechała do Lądka-Zdroju”. Byłam w szoku, w skrajnej depresji, dopiero później znacznie uświadomiłam sobie, co to było, Lądek-Zdrój we wrześniu 1954 roku — pustka, lasy, granica. Dyrektor Winer też mówił o wyjeździe, tylko dużo delikatniej niż Brodzki. Zrozumieli, że nigdzie nie wyjadę [xiv].

 

**
Kościan, 13.9.[19]54

Wandeczko kochana!

Bardzo, bardzo chcę Cię tu widzieć. Jeżeli to wymaga jakichś specjalnych zezwoleń, to wiesz do kogo się zwrócić. Jestem pewny, że J.Szt.[xv] pójdzie nam na rękę.

Fizycznie czuję się już dobrze, nawet uspokoiłem się nerwowo. Przeżyta tragedia przechodzi stopniowo w cichy, ale trwały ból. Najbardziej mi jednak dokucza ta izolacja od wszystkich bliskich.

Prawdopodobnie będę tu musiał pozostać jakieś kilka tygodni, bo chcą mnie gruntownie postawić na nogi.

Warunki bytowania mam tu dobre, a opiekę aż zanadto troskliwą.

Jutro przypada nasza siódma rocznica [xvi]. Całuję Cię, kochanie! Także urodziny Ewy [xvii].

W jasnym ubraniu zostawiłem portfel. Brak mi również bielizny, a może i pieniędzy w depozycie. Zresztą, wykładają tu na moje drobne wydatki.

Martwi mnie myśl o tym, jak sobie radzisz finansowo i jak począć z niezałatwionymi sprawami wydawniczymi. Nie zapomnij o liście Mieszkowskiego (p. Dubois).

Co ze Stefanem, z Majką, z Janką [xviii]?

Przeważnie leżę i bardzo dużo czytam, choć i spaceruję po parku.

Nie chce mi się z nikim nawiązywać tu kontaktu, to i lepiej.

Proszę Cię więc — koniecznie postaraj się przyjechać jak najrychlej.

Całuję Cię naprawdę czule

W

P.S. Gdybyś jechała, to zabierz „Zmartwychwstanie” Tołstoja i III część „Martwych dusz” Gogola, papier i słownik [xix].

**
Któregoś wieczoru przyszedł Jerzy Dubrowski. Zaczął mówić z trudem, po chwili oświadczył zdecydowanie: nie uchyliłby się nigdy od pomocy lekarskiej, ale zażądał, żeby go wyłączyć z tej „opieki lekarskiej”, ponieważ tu chodzi o czyjeś sprawy osobiste. — Nie rozumiałam, nie chciał nic więcej powiedzieć.

Wkrótce potem już wiedziałam. Dnia 14 września, pamiętam tę datę, to nasza rocznica z Tatr, 14 września 1947 roku, i Władek zawsze o tym dniu pamiętał, wspomina o nim nawet w liście z Kościana — więc właśnie dnia 14 września zostałam wezwana przez ministra Mijala [xx] — w 1954 roku Mijal był szefem biura Prezydium Rady Ministrów. Jak tylko weszłam, zaproponował mi, że dadzą mi miesięcznie pieniądze, nie pamiętam ile, byłam w szoku, jakąś dużą sumę, żebym od Władka odeszła. W jednej chwili byłam przy drzwiach ze słowami: jutro mnie w domu nie będzie, pieniądze sobie schowajcie. — Ale Mijal też szybko wyskoczył, schwycił mnie za rękę, zaciągnął z powrotem na fotel, że przecież nie można tak szybko podejmować decyzji! — Ja na to: tu w ogóle nie ma co podejmować decyzji, mnie w domu nie będzie. — Mijal zmienił ton na najserdeczniejszy, przyjacielski. No, po prostu, najserdeczniejszy mój przyjaciel. Zaskoczył mnie pytaniem, jak ja myślę, kto wśród literatów jest do mnie wrogo usposobiony? — Fakt był tak znany, że Janina Broniewska, od kiedy usłyszała o Tatrach w 1947 roku, od pierwszej chwili naszego małżeństwa w marcu 1948 roku, robiła, co mogła, żeby bruździć, przeszkadzać, z nasileniem w 1953, kiedy jej się zmieniło w życiu osobistym [xxi] — że z bezgranicznym zdumieniem odpowiedziałam Mijalowi — „Janina Broniewska”, Nie wiem, na co było to pytanie. Mijal chciał, żebym dała słowo honoru, że nikomu o tej rozmowie nie powiem. Słowa odmówiłam.

Od Władka przychodziły z Kościana listy. Są dwojakie, co łatwo rozpoznać. Jedne pisane do mnie drogą formalną, i drugie, grypsy. Listy formalne świadczą o Jego wielkim opanowaniu i przenikliwości. Grypsy są tragiczne, pełne skupienia, zwarte, mocne. Wiedziałam, że moje rozmowy telefoniczne są podsłuchiwane (nie chcę tu za dużo szczegółów o sobie [xxii]), nie orientowałam się, na ile ja sama jestem śledzona. Dlatego na grypsy nie odpowiadałam. Przez dyrektora lecznicy Winera wysyłałam książki i grzeczne listy o drzewkach w ogródku. Rozmowy z Bielawskim, dyrektorem Kościana, nie dały nic. Sługa Bermana. Bielawski kategorycznie odmówił mi zgody na mój przyjazd, a Mężowi oświadczył, że na mój przyjazd zezwala.

Dowiedziałam się od Władka, że w karetce kaftan zaraz Mu zdjęli, ale kiedy poprosił o wodę, to dali mu wódkę i przez całą drogę podsuwali Mu wódkę, żeby przywieźć niby takiego pijanego. Nie piszę szczegółowiej, bo o tym pisze w listach Władek [xxiii].

 

**
13.9.[19]54

Wanduchna!

Dziś wysłałem już do Ciebie list, który wręczyłem tutejszemu lekarzowi.

Nie napisałem w nim wszystkiego, co chciałem, bo przewidywałem możliwość kontroli. A teraz piszę to, co mnie w najwyższym stopniu oburza, sprawia mi męczarnię i może mnie naprawdę doprowadzić do rozstroju nerwowego.

Z domu porwano mnie w kaftanie bezpieczeństwa! Ja nie zamierzałem stawiać oporu w razie konieczności wyjazdu tutaj, ale nikt mnie przecież nie uprzedził, nikt mi nie zaproponował. Zastosowano nędzny podstęp, podły gwałt! W drodze konwojenci (jeden z nich to ten jednooki sanitariusz z lecznicy naHożej) spoili mnie wódką, chcąc widocznie przywieźć pijanego.

Tutejszy dyrektor dr Bielawski [xxiv] był z góry uprzedzony co do mojego stanu i powiedział ni mniej, ni więcej, że ma rozkaz wypuścić mnie stąd, „kiedy będę w pełni zdolny do pracy”. Kto i w jaki sposób dostarczył przesadnych informacji, domyślam się, również domyślam się, kto przysłał Kostkiewicza, który przecież nawet mnie nie badał. Po głębszej rozwadze doszedłem do przekonania, że porwanie mnie było ukartowane od dnia śmierci Anki [xxv].

Bielawski jest, jak to mówią, lekarzem twardej ręki i rutynistą. Postawił mnie więc na czas nieokreślony w takiej sytuacji, że bez ustanku jest przy mnie pielęgniarz, czy siedzę, czy śpię, czy spaceruję. To wpływa na mnie nadzwyczaj przygnębiająco, jątrzy mnie, upokarza! Taka bez ustanku obecność obcego człowieka, któremu dano nade mną władzę, może mnie naprawdę doprowadzić do rozstroju nerwowego! Na Twój przyjazd Bielawski dotąd się nie godzi i nadal nie chce usunąć straży.

W liście pierwszym, który może nadejdzie później niż ten, prosiłem Cię, żebyś jak najrychlej przyjechała. Ale w tej chwili myślę, że to nie jest konieczne. Chodzi o to, żeby w Warszawie zadziałać w kierunku rewizji postawionej diagnozy (?) i sposobów postępowania. Trzeba więc, żebyś się zwróciła do Sztachelskiego (455-01), a nie do uprzedzonego w stosunku do mnie Jakuba. Nie ufaj Jerzemu D., a nawet Józiowi [xxvi].

Gdybyś do mnie tutaj pisała, nie nawiązuj do niniejszego listu. W ogóle postępuj jak najoględniej, ale też jak najszybciej i najskuteczniej.

Ja bym się nie uchylał od pobytu w sanatorium, ale — jak najdalej, jak najdalej stąd!

Warunki fizyczne i bytowe mam tu nawet bardzo dobre: osobny pokój, specjalna kuchnia, leczenie internistyczne na wysokim poziomie. Ale ja się czuję i jestem uwięziony, poddany gwałtowi, a tego nie mogę znieść.

Przeszedłem tu jeden z moich normalnych kryzysów poalkoholicznych, jestem już zdrów, nawet nerwowo spokojniejszy, ale wewnętrznie kipię z oburzenia. Nie potrzebuję Ci dodawać, że myśl o Ance wciąż krwawi w moim sercu.

Może Jerzy Sztachelski, gdyby mu trudno było inaczej załatwić, zechciałby tutaj przyjechać [xxvii]? Pomów z nim osobiście.

Paczkę od Ciebie dziś dostałem. Całuję Cię, moja kochana. Pomóż szybko.

Twój W.

***

Przypisy

[i] Informacja nie całkiem pokrywa się z prawdą. Broniewski bardzo często przychodził na plan pijany i częstował wódką montażystów, Anka nie potrafiła ich opanować, zrezygnowana i sfrustrowana opisywała kolejne dni zdjęciowe w listach do męża, Stefana Kozickiego.
[ii] Bohdan Czeszko (1923—1988) — pisarz, scenarzysta filmowy, miał w tym czasie romans z Anką, to tłumaczy jego obecność w samochodzie WFD.
[iii] Wanda Wertenstein (1917—2003) — reżyserka, scenarzystka; pracowała w WFD.
[iv] Andrzej Stawar (właśc. Edward Janus, 1900—1961) — publicysta, krytyk, tłumacz; był wieloletnim przyjacielem Broniewskiego, znajomość sięgała czasów przedwojennych.
[v] Jakub Berman (1901—1984) — polityk, jeden z głównych ideologów stalinizmu, członek Komisji Biura Politycznego KC PZPR do spraw Bezpieczeństwa Publicznego (reprezentacjami terenowymi były Urzędy Bezpieczeństwa); od 1952 roku nadzorował także oświatę i kulturę. Współpracował z Janiną Broniewską, piastującą wówczas funkcję przewodniczącej POP PZPR przy ZLP (ich znajomość sięgała czasów wojny, gdy wspólnie z Wandą Wasilewską pracowali w Moskwie).
[vi] Chodzi o Janinę Broniewską, matkę Anki, pierwszą żonę Władysława Broniewskiego (rozwód odbył się w 1946 roku).
[vii] Broniewski nigdy nie podjął żadnej próby samobójczej, jednak wielokrotnie mówił o samobójstwie, szczególnie, kiedy był pijany.
[viii] Niewyjaśnione dotąd okoliczności śmierci Anki wciąż budzą emocje, a w 1954 roku Warszawy huczała od plotek. Jak po latach pisał Robert Stiller: „Śmierć Anki Broniewskiej dziwnie kojarzy się z drugą, zaledwie o trzy lata wcześniejszą śmiercią: Tadeusza Borowskiego. Oboje leżeli na tapczanie otruci gazem i łatwo było przedstawić ich zgon jako efekt wykipiałego garnuszka z kawą. Tak sugeruje, choć nie mówi tego wyraźnie, Lichodziejewska w przypisach. I tak podawało się oficjalnie o Borowskim. Tak skłamał w jego biogramie Woroszylski, a później, gdy samobójstwo stało się oczywiste, wciąż (przyparty przeze mnie do ściany) wykręcał się, że nie jest to takie pewne. Jednak we wstępie do wyboru Poezji Broniewskiego Woroszylski napisał wprost: «samobójcza śmierć Anki». Może doskwierający uraz po ostentacyjnym, publicznym, dotkliwie wytykanym mu kłamstwie o śmierci Borowskiego tym razem kazał mu manifestacyjnie unikać tego samego błędu” (R. Stiller, Z tragedii Broniewskiego, „Wiadomości Kulturalne” 1997, nr, 50, s. 11). Stiller przytacza też krążące w środowisku plotki, które miały wyjaśniać przyczyny rzekomego samobójstwa Anki, jednak informacji tych nie można w żaden sposób zanegować czy potwierdzić, ponieważ zmarli niemal wszyscy uczestnicy zdarzeń.
[ix] Przy ulicy Chełmskiej mieściła się siedziba WFD.
[x] Zygmunt Kniaziołucki (1922—2010) — był związany z WFD, pracował przy kolejnych filmach jako kierownik produkcji.
[xi] Józef Brodzki był zaprzyjaźnionym z Broniewskimi dziennikarzem.
[xii] Chodzi o Wandę Brande.
[xiii] Chodzi o Październik 1956 roku, inaczej odwilż październikową lub gomułkowską, na fali której zlikwidowano Urząd Bezpieczeństwa (1954; jego funkcję przejęła Służba Bezpieczeństwa).
[xiv] W. Broniewska, Akcja Jakuba Bermana i Janiny Broniewskiej przeciw Władysławowi Broniewskiemu. Tak zatytułowany został blok listowy, w którym Wanda Broniewska przedstawiła przyczyny i szczegóły umieszczenia Władysława Broniewskiego na Oddziale Leczenia Uzależnień w Kościanie; tekst nigdy nie był drukowany, rękopis znajduje się w Muzeum Władysława Broniewskiego w teczce „Notatki Wandy Broniewskiej”.
[xv] Skrótem zapisane zostało nazwisko Jerzego Sztachelskiego.
[xvi] Chodzi o spotkanie w Zakopanem w 1947 roku.
[xvii] Ewa Kozicka, wnuczka Władysława Broniewskiego, urodziła się 14 września 1948 roku.
[xviii] Chodzi o Janinę Broniewską, siostrę poety, nie o byłą żonę, która w rodzinie była nazywana Jaśką.
[xix] Broniewski pracował wówczas nad kolejnymi przekładami (zob. L. Tołstoj, Dzieła, red. P. Hertz, t. XIV: Zmartwychwstanie, tłum. zbiorowe, Warszawa 1957; M. Gogol, Martwe dusze: poemat, tłum. W. Broniewski, Wrocław 1956 — pierwsze tłumaczenie w 1927 roku).
[xx] Kazimierz Mijal (1910—2010), jeden z najbardziej wpływowych polityków stalinowskich, współpracownik Bolesława Bieruta.
[xxi] W tym czasie Janina Broniewska rozstała się z Leonem Bukojemskim; przyczyną były jego liczne zdrady.
[xxii] Wanda Broniewska jest niezwykle tajemniczą osobą, w Muzeum Broniewskiego pozostało niewiele śladów jej istnienia; tu mogła mieć na myśli swoją wojenną przeszłość (należała do AK) i regularnie przychodzące do niej listy siostry Anieli, mieszkającej za żelazną kurtyną.
[xxiii] W. Broniewska, Akcja Jakuba Bermana i Janiny Broniewskiej.
[xxiv] Oskar Bielawski (1891—1973) — psychiatra specjalizujący się w leczeniu uzależnień, twórca pierwszych powojennych oddziałów odwykowych w Wonieściu i Siekowie; członek Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego.
[xxv] Wstrząs, jakim była śmierć córki, wywołał u Broniewskiego szereg niekontrolowanych reakcji (Jak wspomina Andrzej Żuławski, „Broniewski biegał z pistoletem w ręku za Bohdanem Czeszką, który mu uwiódł córkę. Broniewski był krewkim człowiekiem — ułanem przecież — a poza tym był ciągle w dupę pijany i cały czas groźny i niebezpieczny. Był kochany przez komuchów i miał pozwolenie na broń. Czeszko się tak okrutnie przecież wystraszył, że uciekł aż do Moskwy”. Zob. P. Kletowski, P. Marecki, Żuławski. Przewodnik Krytyki Politycznej. Wywiad rzeka, Warszawa 2008, s. 506).
[xxvi] Chodzi o Jakuba Bermana i Józefa Brodzkiego.
[xxvii] Jerzy Sztachelski był wówczas ministrem zdrowia i opieki społecznej.

**
Fragment książki Wandy i Władysława Broniewskich Zgubiłem okulary. Listy z lat 1947–1962, oprac.  Wioletta Bojda, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2016.

Kup książkę taniej!

Z kodem rabatowym: XRW8KV8J na stronie wydawnictwo.krytykapolityczna.pl za swój egzemplarz zapłacisz tylko 25,91 zł!

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij