„Zdarzało mi się słyszeć słowa jawnej niechęci do Baumana od ludzi uchodzących za otwarte głowy, liberałów, lewicowców dalekich od pasji dekomunizacyjnej. Pomyślałem, że chyba nie o przeszłość Baumana tu chodzi; zapewne nie tylko o nią. Zygmunt Bauman najwyraźniej Polskę uwiera. Pytanie: dlaczego?” Publikujemy fragment książki Artura Domosławskiego „Wygnaniec. 21 scen z życia Zygmunta Baumana”.
Takim go widzę w tej scenie: kruchy mężczyzna w popielatej marynarce, którego twarz zdradza smutek, względnie zmęczenie. Spojrzenie ciemnych, żywych oczu jest spokojne. Chwilami przypisuję mu coś w rodzaju niedowierzania, że to, co widzi, dzieje się naprawdę.
Oto grupa kilkudziesięciu młodych, krótko ostrzyżonych mężczyzn z transparentami nacjonalistycznej organizacji Narodowe Odrodzenie Polski i klubu piłkarskiego Śląsk Wrocław przerywa uroczyste powitanie w auli Uniwersytetu Wrocławskiego. „Wypierdalaj! Wypierdalaj!” – krzyczą. „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę!” Ze stadionowym sznytem śpiewają, że „na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści” i żądają „Norymbergi dla komuny”.
On patrzy, podpierając dłonią podbródek. Milczy. Po kilku minutach wysłuchiwania okrzyków mowa jego ciała zdradza zniecierpliwienie.
Jedno z nagrań w internecie ukazujących to zdarzenie opatrzono wpisami: „stalinowski kat” oraz „żydowski komunista”.
Prawie dekadę wcześniej widziałem go w Zamku Królewskim w Warszawie podczas debaty z Samuelem Huntingtonem i Benjaminem Barberem, gwiazdami amerykańskiej politologii. Mimo swoich prawie osiemdziesięciu wówczas lat tchnął młodzieńczą werwą. Wysoki, smukły – można chyba powiedzieć: chudy – z lśniącą łysiną okoloną rozwichrzonymi siwymi włosami kontrastującymi z ciemnym garniturem i żywo gestykulujący, wyglądał jak biblijny prorok. Trochę, a nawet bardziej niż trochę, był prorokiem – współczesnym. Gdy przestrzegał przed takim urządzaniem świata, które pozostawia zbyt wielu ludzi na marginesie. Gdy przestrzegał przed powtórką Zagłady. Gdy mówił o rozpadającym się na naszych oczach ładzie społecznym, życiu w czasach interregnum, naszej niepewności, naszym strachu…
czytaj także
Kiedy rozgrywa się scena z nacjonalistami – w czerwcu 2013 roku – Bauman dobiega dziewięćdziesiątki. Pewnie dlatego wydaje się kruchy. I trudno mu chyba uwierzyć, że po raz kolejny, blisko końca życiowej drogi, znowu ktoś się domaga, by wyrzucić go z kraju, który – choć nie mieszkał w nim przez drugą połowę życia – wciąż uważał za swój. W żadnym innym nie zapuścił korzeni; nie chciał, nie był w stanie.
Policja wyprowadzi skandujących, gospodarz spotkania, prezydent Wrocławia, nazwie ich potem „nacjonalistyczną hołotą”, ale szkoda nigdy nie zostanie naprawiona. Utrata dokona się w sposób nieodwracalny. Znieważonemu odechce się przyjeżdżać do Polski, by wygłaszać wykłady, odbierać nagrody i tytuły honorowe. Incydent we Wrocławiu zaciąży, przynajmniej w polskiej przestrzeni publicznej, nad ostatnimi latami długiego życia.
Zygmunt Bauman miał prawo źle czuć się w ojczyźnie – opluwany, osaczany, chyba nie dość doceniany, a może przede wszystkim po raz kolejny, w szczególny sposób, wypędzany.
***
– Po co pan chce o nim pisać? – znana profesor socjologii pyta tonem, w którym słychać to zdziwienie, to niechęć.
– Był jednym z najwybitniejszych polskich humanistów dwudziestego wieku i początku dwudziestego pierwszego… – odpowiadam, jednak pani profesor nie pozwala mi skończyć.
– Jest pan pewny, że taki wybitny? Znam socjologów z różnych krajów, nikt go nie ceni.
– Ale przyzna pani – robię taktyczny krok w tył – że jest jednym z najbardziej znanych polskich intelektualistów na świecie?
– Tak pan sądzi?
– Tak. Gdy wchodzę do księgarni w Londynie, Barcelonie, Rio de Janeiro czy Limie, często jedynym lub jednym z dwóch, trzech polskich autorów na półkach jest właśnie on.
– Nie wydaje mi się… A wie pan – pani profesor zmienia wątek – że kiedy [pod koniec drugiej wojny światowej] zdobywano Wał Pomorski, to jako oficer polityczny strzelał w plecy żołnierzom, którzy się wycofywali?
Odbiera mi mowę…
Nie zdążę spytać o źródło oskarżenia, bo pani profesor czyni natychmiast zastrzeżenie, że nie spotka się ze mną (rozmawiamy telefonicznie) i nie życzy sobie również, bym cytował ją z nazwiska.
– Wiem, że zaraz mnie pan spyta – asekuruje się – skąd to wszystko wiem. Nie prowadziłam badań nad jego życiem, ale mam różne wspomnienia i wiem, co o nim mówiono na uniwersytecie. Niech pan zbada tropy, które panu podsuwam.
Po chwili następuje ciąg dalszy:
– A w ogóle to na socjologię nasłali go z wojska jako komisarza politycznego.
– Z wojska go wyrzucono, więc raczej nie mógł być nasłanym komisarzem – próbuję zasiać w mojej rozmówczyni wątpliwości co do jej wiedzy i pamięci o Zygmuncie Baumanie. – Gdy rozpoczynał studia, na Uniwersytecie Warszawskim nie wykładano socjologii – dodaję.
W czasie tej dziwnej około dwudziestominutowej rozmowy pada jeszcze kilka mocnych i bezpodstawnych oskarżeń. Jestem nimi zaskoczony o tyle, że trzy osoby studiujące socjologię bądź pracujące w katedrze socjologii w czasie, gdy pani profesor była studentką, zapamiętały jej wielką fascynację Zygmuntem Baumanem. Nie zaskakują mnie natomiast oskarżenia same w sobie, ponieważ słyszałem najrozmaitsze od tak wielu lat, że ich wygłaszanie zacząłem traktować jako coś w rodzaju rytuału.
Baumanowi trzeba wypomnieć. Baumanowi trzeba przypomnieć. Baumana wolno szturchnąć. Nie ma środowiska, które będzie go broniło.
Bo mundur, bo pistolet…
Bo nie wyrzekł się wszystkiego, czego – według poszturchujących – wyrzec się należało.
Albo wyrzekł się nie w taki sposób, jakiego oczekiwano.
W ostatniej dekadzie życia i w czasie kilku lat, które upłynęły od jego śmierci, Zygmunt Bauman stał się w Polsce nieomal symbolem okresu stalinizmu; ulubionym obiektem hejtu ze strony odradzających się organizacji nacjonalistycznych oraz demaskatorskich zabiegów historyków i publicystów, biorących udział w przenicowywaniu opowieści o najnowszej historii Polski w duchu antykomunizmu.
Informując o śmierci Baumana w styczniu 2017 roku, telewizja rządowa nazwała go byłym oficerem KBW, który r ó w n i e ż zrobił karierę na Zachodzie jako socjolog i filozof. O sławnym uczonym powiedziano, że uczonym był „również”; w domyśle: jego dokonaniem, które przebija wszystkie inne, mającym cechy skazy nie do zmazania, była służba w Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego w czasie walk między instalującą się powojenną władzą a zbrojnym podziemiem.
Do incydentu podobnego do wrocławskiego, choć o mniej burzliwym przebiegu, doszło kilka dni później w Poznaniu. Tam władze miasta w obawie przed fizyczną napaścią, do której mogłoby dojść w pociągu, oddały do dyspozycji Baumana i towarzyszącej mu żony, Aleksandry Jasińskiej-Kani, samochód z kierowcą, by odwiózł ich z Poznania do mieszkania na warszawskim Ursynowie.
czytaj także
Czarna legenda o Zygmuncie Baumanie jest zaskakująco skuteczna. Jej siłę uświadomił mi mój syn Aleksander krótko przed podjęciem studiów doktoranckich w Leeds – na uniwersytecie, na którym Bauman kierował katedrą socjologii, i w mieście, które stało się jego drugą ojczyzną (spędził w nim prawie czterdzieści sześć lat). Aleksander przytoczył rozmowę z osiemnastoletnią Polką. Opowiadał jej o Leeds i tamtejszej uczelni. W czasie rozmowy padło nazwisko Baumana. Jak można przypuszczać, osiemnastolatka nie wiedziała nic o pisarstwie uczonego ani o tym, kiedy i dlaczego opuścił Polskę. Kojarzyła natomiast, że to „ten z KBW”.
Takie są – w największym skrócie – polska aura i polski kontekst, w jakich przystępuję do pracy nad opowieścią o Zygmuncie Baumanie.
***
– Zrobiono mu straszną krzywdę.
Teresa Bogucka, znana publicystka, w czasach Polski Ludowej działaczka opozycji demokratycznej, zetknęła się z Baumanem na studiach, kiedy kierował jedną z katedr socjologii na Uniwersytecie Warszawskim. Mówi:
– Po napaści na niego we Wrocławiu poczułam się strasznie. Pomyślałam, że za naszej młodości odruch, by jeździć za nim po Polsce i bronić go przed atakami, byłby oczywisty; zawsze się stawało po stronie szczutych. A teraz co? Zestarzeliśmy się? Zdrewnieli? A może raczej chodzi o to, że łatwiej stawać przeciw władzy niż przeciw społeczeństwu, które idealizowaliśmy w ferworze zmagań z komunizmem…
czytaj także
Kłopot nazwany „Bauman i nacjonaliści” to tylko czubek góry lodowej kłopotów z Baumanem, jakie ma Polska.
Kłopot z Baumanem ma dominujący w sferze publicznej patriotyzm – nie tylko ten spod znaku partii Prawo i Sprawiedliwość oraz jej akolitów.
Kłopot z Baumanem ma polska inteligencja – nie tylko ten jej odłam, który afirmuje wojujący nacjonalizm.
Kłopot z Baumanem mają także ci uchodzący za liberalnych, czasem lewicowych.
Najczęściej powtarzający się zarzut: „Nie rozliczył się z przeszłością”.
Opowiadano mi, jak dziennikarz liberalnego tygodnika wykrzykiwał w czasie redakcyjnej wymiany zdań, że Bauman to „stalinowiec, który mógł zabić mojego dziadka”. Dziadka po wojnie walczącego w szeregach podziemia. Mnie samemu zdarzało się słyszeć słowa jawnej niechęci do Baumana od ludzi uchodzących za otwarte głowy, liberałów, lewicowców dalekich od pasji dekomunizacyjnej. Zszokowały mnie pogardliwe słowa jednego z autorytetów liberalnej inteligencji wypowiedziane w prywatnej rozmowie – tym bardziej że jest to człowiek znany z wysiłków na rzecz zasypywania przepaści między Polakami, którzy w czasach realnego socjalizmu dokonywali odmiennych wyborów politycznych i życiowych. Wtedy po raz pierwszy – kilkanaście lat temu – pomyślałem, że chyba nie o przeszłość Baumana tu chodzi; zapewne nie tylko o nią.
Zygmunt Bauman najwyraźniej Polskę uwiera. Pytanie: dlaczego?
Co w jego życiu i dziele budzi niechęć w ludziach z różnych stron polskich sporów? Ile z tego, co pisze się o nim i mówi, znajduje potwierdzenie w dokumentach, relacjach świadków, rzeczowych analizach utrzymujących racjonalne rygory? A może niechęć tak wielu, która, jak odnoszę wrażenie, dominuje nad sympatią nielicznych, jest zasłużona? Na starcie nie wykluczam żadnej hipotezy, choć mam swoje zdanie.
W podróży przez jego życie, którą zaczynam latem 2018 roku, interesują mnie zarówno jego losy, osobowość, charakter, jak i dzieło oraz historia, w której brał udział. Czasem poprzez dzieje jednego człowieka udaje się zobaczyć również innych ludzi. Grupę. Formację. Pokolenie. Z pewnością nie uniknę konfrontacji z pytaniem, co „przypadek Baumana” mówi o nas jako zbiorowości. O tym, jak myślimy. Wedle jakich kryteriów formułujemy oceny? Co wiemy o sobie i swojej historii? Może przez pryzmat opowieści o człowieku, który był ofiarą, świadkiem, uczestnikiem tak licznych okropieństw XX wieku i który potrafił swoje doświadczenie przekuć w dziesiątki książek czytanych na całym świecie, uda się zobaczyć także fragment tej dawnej i tej dzisiejszej Polski? Znaleźć kilka puzzli do portretu zbiorowego współczesnych?
Do napisania tej opowieści zbierałem się od prawie dekady. Zawsze piętrzyły się przeszkody, znajdowałem wymówki. Możliwe, że nie byłem gotowy. I – co widzę po czasie – potrzebowałem mocnego impulsu. Był, rzeczywiście, uderzający.
W maju 2018 roku Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN i Fundacja Klamra uczciły pięćdziesiątą rocznicę wypędzenia z Polski kilkunastu tysięcy polskich obywateli żydowskiego pochodzenia muralami namalowanymi przy Dworcu Gdańskim w Warszawie. Z tego dworca w 1968 roku wypędzeni przez antysemicką nagonkę wyjeżdżali w różne strony świata. Murale pod wspólnym tytułem „Witamy w domu” przedstawiały portrety sześciu osób: aktorki Idy Kamińskiej, redaktora „Przekroju” Mariana Eilego, poetki Anny Frajlich-Zając, lekarki Aliny Margolis-Edelman, operatora filmowego Jerzego Lipmana oraz Zygmunta Baumana.
Na podobiźnie Baumana domalowano obelgę: „Morderca”.
***
Świat nie ma kłopotu z Baumanem. A ściślej ma o tyle, o ile kłopotu przysparza każdy myśliciel, badacz lub pisarz przykładający palec tam, gdzie boli, obnażający niewidoczne na pierwszy rzut oka kłamstwa, w które – jak mawiał – opakowuje się ludzką niedolę.
Miał ambicję opisania niezwykle szerokiego spektrum ludzkiego doświadczenia, a to zawsze wiąże się ze sporym ryzykiem. Pisał o biedzie i ludzkim strachu, nierównościach i podsłuchach, bezpieczeństwie i edukacji, terrorystach i uchodźcach. O internecie, ekonomii, seksie, szczęściu, władzy, miłości i marzeniach.
czytaj także
Jego książki, teksty, wywiady roją się od myśli przydatnych w zrozumieniu zarówno tego, co za oknem, jak i tego, co na ekranie telewizora. Są inspiracją do własnych poszukiwań oraz zażartych polemik. Kultura popularna przekuwa je w aforyzmy, co czasem jest pożyteczne, bo trafiają pod strzechy; a czasem spłycające i banalizujące – lecz to nie bardzo wysoka cena popularności.
„Wbrew popularnym przekonaniom, nie słychać w historii o zbrodniach popełnianych w imię relatywizmu i tolerancji”.
„Dla tych, których cywilizacja zawiodła, barbarzyńcy są zbawicielami”.
„Tworzenie (podobnie jak odkrywanie) oznacza zawsze łamanie reguł. Działanie w zgodzie z regułami jest czystą rutyną, powtarzaniem tego samego – lecz nie aktem tworzenia”.
„Dawny Wielki Brat zajmował się przyłączaniem – integrowaniem, ustawianiem ludzi w szeregu i trzymaniem ich w szyku. Zajęciem nowego Wielkiego Brata jest usuwanie – wyławianie ludzi »niepasujących« do nowego miejsca”.
„Miłość jest siecią, która próbuje pochwycić wieczność, pożądanie jest próbą uniknięcia obowiązku tkania tej sieci. Zgodnie ze swoją naturą miłość będzie zmierzać do podtrzymania pożądania. Pożądanie z kolei będzie się wzbraniać przed więzami miłości”.
Podobnych zestawów inspirujących myśli – z jego dzieł i wypowiedzi – można ułożyć dziesiątki.
Nieformalny fanklub Baumana na świecie jest przeogromny, inaczej niż w Polsce.
Jego książki, pisane po polsku i angielsku, przetłumaczono między innymi na (wymieniam alfabetycznie): baskijski, białoruski, bułgarski, chiński, czeski, duński, estoński, farsi, fiński, francuski, grecki, hebrajski, hiszpański, islandzki, japoński, kataloński, koreański, litewski, macedoński, niderlandzki, niemiecki, norweski, portugalski, rosyjski, rumuński, serbsko-chorwacki, słowacki, słoweński, węgierski, włoski.
W ostatnim ćwierćwieczu życia sypały się prestiżowe nagrody, wyróżnienia, doktoraty honoris causa. Wśród nich Nagroda Księcia Asturii w dziedzinie humanistyki, zwana hiszpańskim Noblem, Europejska Nagroda Amalfi w dziedzinie nauk społecznych, Nagroda im. Theodora W. Adorno, a także nagroda Dagmary i Vàclava Havlów.
Do fanklubu dołączył nawet człowiek z odległego brzegu: papież Franciszek, który w twórczości Baumana odnalazł język mówienia o krzywdach i niesprawiedliwości w dzisiejszym świecie.
czytaj także
***
Każda biografia to przede wszystkim opowieść o bohaterze, zawierająca jednakowoż okruchy autoportretu tego, kto pisze – jego doświadczeń, światopoglądu, stosunku do bohatera, intuicji, wyczucia, metody pracy. „Nie można pisać w stanie »niezainteresowania« – powiada słynna amerykańska biografistka Janet Malcolm, którą biorę za jedną z przewodniczek w trakcie pisania tej książki. – Można pozować na neutralność, obojętność, dystansować się na siłę od przedmiotu swojego zainteresowania, ale wszystko to będą wybiegi retoryczne. Gdyby były naprawdę autentyczne, gdyby pisarz rzeczywiście nie był emocjonalnie zaangażowany w rozwój wypadków, nie warto by mu było się w nie mieszać”.
Zamierzam się mieszać, już to robię. Jestem „zaangażowany w rozwój wypadków” i uważam, że wstępne zaangażowanie „za” bohaterem lub „przeciwko” niemu nie musi zabijać dociekliwości.
Jak pisze Malcolm, biograf jest zazwyczaj dwiema osobami naraz: jedna może skłaniać się ku obronie bohatera (lub jego oskarżaniu czy demaskacji), druga zaś to alter ego biografa, które niezależnie od osobistego stosunku do obiektu badań popycha go ku rzetelnemu, zgodnemu z kanonami gatunku wykonaniu zadania. Ta druga rola zakłada otwarcie głowy na wszelką wiedzę, również tę sprzeczną z wyobrażeniem biografa o bohaterze opowieści.
Niepisany pakt z czytelnikiem wymaga – jak sądzę – wyłożenia kart na stół. Znałem Zygmunta Baumana osobiście, cieszyłem się jego życzliwością i wyrażanym publicznie uznaniem (prywatne pochwały niewiele kosztują, nie niosą ryzyka). W ciągu kilkunastu lat znajomości, która zaczęła się korespondencyjnie, widzieliśmy się i rozmawialiśmy na żywo zaledwie kilka razy. W różnych momentach wymienialiśmy e-maile na różne tematy.
Zdarzało mi się pisać o jego książkach. W 2011 roku przeprowadziłem z nim obszerny wywiad dla „Polityki” o polityce okupacyjnej Izraela i nieszczęściu Palestyny, za który mocno oberwał w Polsce i w Izraelu od obrońców status quo. Konsultowałem z nim rozmaite kwestie podczas pisania swoich książek: Śmierci w Amazonii, gdzie przywołuję jedną z jego ważnych refleksji o współczesnym świecie, i Wykluczonych. Myślę, że podobnie odczuwaliśmy wiele spraw dziejących się w świecie.
czytaj także
Przede wszystkim jestem mu wdzięczny za żarliwe zaangażowanie w obronę książki, która wywołała w Polsce burzę – Kapuściński non-fiction. Bauman napisał nie tylko entuzjastyczną opinię na okładkę, lecz później także obszerny esej Sztuka pisania o sztuce życia dla „Tygodnika Powszechnego”. Skróconą wersję tego eseju publikowano w innych językach, rozszerzona zaś weszła do jego eseistycznej książki Między chwilą a pięknem. O sztuce w rozpędzonym świecie. Odczuwałem, że solidaryzuje się ze mną, gdy byłem atakowany.
Przy tamtej okazji zdarzyło nam się rozmawiać o kłopotach wielu biografów – większość z nich doświadcza nieporozumień, trafia na wrogość strażników czci, nawet jeśli nie chce owej czci naruszyć.
Tak było i będzie.
„Biografistyka bowiem – pisał historyk i krytyk literatury Michał P. Markowski w eseju Cień biografa – narusza interesy samego bohatera, interesy jego spadkobierców, jego bliskich, agentów, wydawców. Niezauważalna podmiana interesów na wartości jest motorem napędowym niezbyt wyszukanej kazuistyki”.
I dalej: „Można schować papiery w sejfie i zakazać legalnego dostępu do nich. Każdy ma do tego pełne prawo i prawo to powinno być bezwzględnie przestrzegane. Życie jednak nie składa się z pilnie strzeżonych dokumentów i dlatego nie można zakazać nikomu dostępu do czyjegoś życia, bo jest to zwyczajnie niemożliwe. Biograf to interpretator ludzkiej egzystencji, która bez wysiłku zrozumienia ze strony innych ludzi pozostałaby bezsensowna”.
Zapamiętuję te słowa jako jeden z drogowskazów w pracy nad opowieścią o Zygmuncie Baumanie.
***
Myślę, że Bauman był dojmująco świadomy dwuznaczności i niebezpieczeństw, jakie w dobie kultury masowej i tabloidyzacji niesie opowieść biograficzna – niezależnie od intencji piszącego. W odpowiedzi na nieżyczliwe próby lustrowania jego życiorysu odpowiadał, że „w konfesjonałach – zarówno kościoła, jak i ludzkiego sumienia – mikrofonów ani głośników się nie ustawia”. Rozumiem te słowa jako pragnienie zachowania prawa do niezwierzania się pod presją oskarżeń, na dodatek odbieranych przez niego jako niesprawiedliwe. Tym, którzy chcieli zrozumieć jego drogę życiową, czasem o niej opowiadał, choć rzeczywiście niezbyt często i niezbyt chętnie.
Chciał przetrwać w ludzkiej pamięci jako myśliciel, humanista, socjolog, a nie major KBW – postać z czarnej legendy.
Pisanie o człowieku, którego najważniejszą aktywnością było myślenie, zawsze zmusza do postawienia pytania, czy „dzianie się” to jedynie didaskalia do tej najważniejszej części jego życia opatrzonej szyldem „praca twórcza”. Innymi słowy: czy sam żywot myśliciela jest czymś wtórnym, względnie nieistotnym, w konfrontacji z dziełem jego myśli?
Czasem tak jest. Immanuel Kant wiódł nudne życie, przemierzał codzienne tę samą drogę z domu na uczelnię i z powrotem. W życiu „nietwórczym” Baumana działo się tyle, że wydarzeniami z niego wyjętymi można by obdzielić wielu ludzi i nadal każdy z ich żywotów byłby bogaty w „dzianie się”. Życie Baumana to osobny wielki tekst, który inspirował jego dzieło.
Biografia to opowieść o życiu – z konieczności selektywna, pełna wykluczeń i pominięć. W tym wypadku to opowieść także o tym, kim był i co robił Zygmunt Bauman, zanim stał się „wielkim Baumanem”; o tym, jaka droga prowadziła go do panteonu intelektualistów. Jego życzenie, by zostać zapamiętanym wyłącznie jako humanista, filozof i socjolog, jeszcze za jego życia odeszło do sfery tych niespełnionych. W Polsce „major KBW” i „stalinowiec” przebijają często Płynną nowoczesność albo dzieło poświęcone socjologii Zagłady.
W drodze na szczyty nauk humanistycznych Bauman był wielokrotnie zamieszany w Wielką Historię. Z tego powodu doszło do zdarzeń, które zaciążyły nad ostatnimi latami jego życia. Spróbuję tu opowiedzieć, co w istocie się wydarzyło i jakie były okoliczności wypadków prowokujących oskarżenia i osobliwy ostracyzm. Spróbuję oddzielić to, co wiemy, od niewiadomego; czarną legendę od wiedzy możliwej do zweryfikowania, nawet jeśli – jak twierdzi Malcolm – ludzie chętniej trzymają się „swoich fantazji, pomówień i wiecznych plotek”.
Biografia to śledztwo, chodzenie śladami bohatera, zaglądanie do szuflad i schowków ludzkiej pamięci, do archiwów… Kto wie, co się w nich znajdzie?
To także spekulacja. Bo ile naprawdę i z niezachwianą pewnością jesteśmy się w stanie dowiedzieć o innym człowieku? Choćby o splątanej sferze motywacji? Z tych samych faktów różni biografowie mogą ułożyć zupełnie inne opowieści.
czytaj także
Dobrze mieć świadomość – uwaga ta dotyczy i autorów, i czytelników – że nasza wiedza o innych zawsze pozostaje niekompletna, co nie znaczy, że nie warto próbować opowiadać. „Biografia – powiada Markowski – jest gatunkiem moralnym nie dlatego, że przestrzega moralnych reguł, lecz dlatego, że pozwala nam lepiej zrozumieć innych ludzi. A przez to samych siebie”.
„Innego życia mieć nie mogłem” – to zdanie wypowiedziane przez Baumana w ostatnich latach porusza wyobraźnię i ciekawość. Słyszę w nim nie tyle pokłon złożony determinizmowi – ludzie zawsze podejmują jakieś wybory w ramach narzuconych przez los – ile prośbę o zrozumienie. Bez zrozumienia grozy i szaleństwa czasu, w jakim przyszło żyć człowiekowi, nie da się zrozumieć jego wyborów ani postaw.
Możliwe, że Bauman podejmował decyzje i dopuszczał się czynów, które zasługują na krytyczną ocenę, niechęć, nawet potępienie. Trzeba jednak je ustalić, dowieść ich, ukazać je w pełnym kontekście historii. Tymczasem cały publiczny „proces” Baumana, jaki na raty prowadzono przez lata – mam na myśli oskarżenia stawiane mu przez historyków i publicystów napędzanych antykomunizmem – był niesprawiedliwy i nieuczciwy. Niesprawiedliwy – bo wyrok skazujący wydano z góry. Nieuczciwy – bo nieukierunkowany na poznanie motywów, okoliczności i ustalenie prawdy, lecz podporządkowany gromadzeniu poszlak mających uzasadnić domniemaną winę orzeczoną zawczasu.
„Ci, którzy za swoje życiowe powołanie uznali dialog z ludzkim doświadczeniem, niechaj porzucą marzenia o ukojeniu czekającym u kresu podróży. Ta podróż nie zmierza do szczęśliwego końca; jedynym źródłem szczęścia jest samo podróżowanie”. Tę myśl Baumana zabieram ze sobą jako busolę.
Większość potrzebnych materiałów już zebrałem, odbyłem większość rozmów. Brakujące będę uzupełniał w trakcie pisania – dokładnie tak samo, jak w trakcie podróży uzupełnia się zapasy i reaguje na odkrycie nieznanego. Nie wykluczam zmiany marszruty, gdyby było to konieczne. Z takimi założeniami i bagażem ruszam w podróż przez życie Zygmunta Baumana i czasy, w których przyszło mu żyć.
**
Fragment książki Artura Domosławskiego Wygnaniec. 21 scen z życia Zygmunta Baumana, która właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa Wielka Litera.