Media publiczne nie sprawdziły się w kampanii prezydenckiej jako źródło informacji pozwalające zapoznać się z programami kandydatów i zweryfikować, czy ich propozycje mają sens. Już lepiej poradził sobie z tym Stanowski, robiąc z prawie wszystkimi dłuższe rozmowy.
Tegoroczne wybory prezydenckie pokazały nie tylko nowy pejzaż polityczny – w którym kandydaci na prawo od PiS po raz pierwszy w historii zdołali zebrać ponad jedną piątą głosów – ale i medialny. Zobaczyliśmy, jak bardzo w stosunku do wyborów z 2020 roku, nie wspominając o tych z 2015, spadła rola tradycyjnych mediów, a wzrosła nowych.
Obok Nawrockiego, Mentzena i Brauna największym zwycięzcą tych wyborów jest Krzysztof Stanowski i jego Kanał Zero, który stał się jednym z najważniejszych medialnych kanałów tej kampanii. Zlekceważenie go i niezrozumienie jego specyfiki było jednym z wielu błędów zaplecza prezydenta Warszawy, składających się na to, że ostatecznie to Karol Nawrocki zdobył o 370 tysięcy głosów więcej i zapewnił sobie prezydenturę. Przypomnijmy, że mogąc wyemitować tam cokolwiek, ekipa Trzaskowskiego wyemitowała wideo z Romanem Giertychem tłumaczącym, czemu jako katolik nie zagłosuje na Nawrockiego.
Można się spodziewać, że ta tendencja będzie się tylko pogłębiać. W kolejnych wyborach to, co o kandydatach mówią wielkie telewizje, portale internetowe czy papierowa prasa, będzie miało coraz mniejsze znaczenie dla zachowań wyborców, zwłaszcza tych najmłodszych.
czytaj także
Końskie raz jeszcze
Oczywiście nie jest tak, że media tradycyjne w ogóle się już nie liczą. Wciąż są kluczowym narzędziem komunikacji z elektoratem 50+, a zwłaszcza 60+, którego w starzejącym się polskim społeczeństwie jest coraz więcej. W tegorocznej kampanii jednymi z kluczowych wydarzeń nadal były telewizyjne debaty, a zwłaszcza ta, którą próbował zorganizować w Końskich Rafał Trzaskowski.
Trzaskowski nieumyślnie pchnął do buntu pozostałych kandydatów – na czele z Szymonem Hołownią – i wygenerował ożywiający nudną kampanię chaos. Od tego momentu sztab kandydata KO zwykle pozostawał w defensywie, a czasem wręcz sprawiał wrażenie, że utracił kontrolę nad kampanią.
Jednak już trzecia debata w Końskich, organizowana przed drugą turą przez Telewizję Republika, nie miała wielkiego znaczenia. Podobnie jak nieobecność na niej kandydata KO, który zamiast rynku w Końskich wybrał spotkanie ze swoimi wyborcami w Kaliszu. Pięć lat temu nieobecność na organizowanej przez TVP debacie w Końskich mogła kosztować Trzaskowskiego porażkę – tym bardziej, że Andrzej Duda wykorzystał szansę, jaką dał mu publiczny nadawca i sprytnie puścił sygnały do takich grup wyborców jak antyszczepionkowcy. W tym roku wśród licznych krążących na publicystyczno-eksperckiej giełdzie wyjaśnień, czemu Trzaskowski przegrał, nie wymienia się nieobecności na debacie w Końskich przed drugą turą.
Dla dynamiki politycznej między pierwszą a drugą turą większe znaczenie od debaty Republiki w Końskich, ale też tej między Nawrockim a Trzaskowskim na antenie trzech głównych telewizji, miały występy obu kandydatów na youtubowym kanale Sławomira Mentzena i ich reperkusje w mediach społecznościowych.
Politycy nie potrzebują już tradycyjnych mediów?
Niezwykły sukces Mentzena jest zresztą dowodem na to, że politycy, by docierać do masowego odbiorcy, nie potrzebują już tradycyjnych mediów. Mentzen od początku buduje swoją polityczną pozycję na bezpośredniej komunikacji z wyborcami na YouTubie i TikToku.
W kampanii raczej unikał dziennikarzy, czasem wręcz uciekał przed nimi na hulajnodze, pędząc z jednego spotkania z wyborcami na kolejne. W wywiadach wypadał fatalnie – rozmowa z Krzysztofem Stanowskim wywołała pierwszy poważny kryzys w jego kampanii; poza ostatnią debatą wszystkich kandydatów w TVP we wszystkich innych wypadał słabo. Media głównego nurtu – choć wcześniej zdarzało im się zachwycać „ekonomicznym zdrowym rozsądkiem” mentzenowskiego skrzydła Konfederacji – wypowiadały się o nim w toku kampanii raczej krytycznie, nagłaśniając na przykład wypowiedź z rozmowy ze Stanowskim o ciąży z gwałtu jako „nieprzyjemności”.
Majmurek: O co pytać kandydatów na prezydenta (a o co nie warto)
czytaj także
To jednak nie przeszkodziło Mentzenowi zebrać prawie 15 proc. i blisko trzech milionów głosów. Zbudował własny medialny ekosystem oparty o YouTube’a i media społecznościowe, który pozwolił mu niemal zupełnie nie przejmować się tym, co mówią o nim tradycyjne media. Jego wyborcy i tak nie czerpią z nich informacji, a jeśli nawet na nie trafiają, to niekoniecznie im wierzą.
Również Zandberg w dużej mierze oparł swoją świetną kampanię na dynamicznym wejściu w YouTube’a i media społecznościowe, gdzie mógł bezpośrednio mówić do swoich zwolenników – i trzeba przyznać, że liderowi Razem ten format wychodzi coraz lepiej.
Media publiczne straciły okazję, by pokazać, do czego są potrzebne
Także zwycięstwo Nawrockiego można czytać jako symptom słabości tradycyjnych mediów, które wyciągnęły mu szereg afer i aż do zmęczenia nagłaśniały wszystkie ciemne punkty biografii kandydata PiS. O ile sprawa kawalerki mogła kosztować prezesa IPN pierwszą turę, bo zabrała medialną przestrzeń, w której spotkanie Nawrockiego z Trumpem w Białym Domu wybrzmiałoby znacznie dobitniej, o tyle można się zastanawiać, czy w drugiej turze ciągły negatywny przekaz wokół Nawrockiego nie pchnął ku niemu części wyborców antysystemowych – na złość medialnemu establishmentowi.
Efektem przegrzania negatywnych przekazów wobec Nawrockiego może być umocnienie przekonania młodych, antysystemowych wyborców, że media są stronnicze i gdy ujawniają polityczne afery, to lepiej dwa razy sprawdzić, jaka jest w tym ich ukryta agenda. Z drugiej strony liberalno-progresywna opinia publiczna (która w okresie 2015–2023 wspierała wolne media, często także finansowo) może zastanawiać się, jaki to ma sens, skoro najbardziej sensacyjne ustalenia dziennikarzy śledczych ostatecznie nic nie zmieniają i nie przynoszą większych politycznych efektów.
czytaj także
W tej kampanii gniew opinii publicznej skupił się jednak na mediach publicznych. To TVP, obok sztabu Trzaskowskiego, najbardziej dostało się za nieszczęsną debatę w Końskich. Mediom publicznym zarzucano, że nawet jeśli nie można porównywać ich obecnego przekazu z tym, co robiono na Woronicza w czasach kurszczyzny, to ciągle są stronnicze, nie wypełniają swojej misji, wreszcie – są zwyczajnie nudne.
O stronniczości mediów publicznych przed drugą turą wyborów wspomina też raport obserwatorów OBWE. Czytamy w nim: „Wbrew swojemu ustawowemu obowiązkowi, telewizja publiczna – podobnie jak prywatna stacja TVN oraz portal Onet – często przedstawiały Karola Nawrockiego w negatywnym świetle, podczas gdy przekaz dotyczący Rafała Trzaskowskiego był w dużej mierze niekrytyczny”. Raport dodaje, że jeszcze bardziej stronniczy był przekaz Republiki, robionej przez ludzi tworzących TVP w czasach rządów PiS, ale wyborcy koalicji 15 października oczekiwali jednak czegoś więcej niż media publiczne mniej stronnicze niż te tworzone przez Michała Rachonia – bo to naprawdę nie jest wysoko zawieszona poprzeczka.
czytaj także
Media publiczne mogły wykorzystać tę kampanię, by pokazać, że mimo wszystkich kontrowersji wokół sposobu wymiany zarządu pod koniec 2023 roku i funkcjonowania jako media w stanie likwidacji pełnią ważną społecznie funkcję, zwłaszcza w kontekście wyborów i towarzyszącej im debaty publicznej. To naprawdę ważne w kraju, gdzie postulaty „likwidacji TVP” albo przynajmniej TVP Info od dawna stanowią część dekalogu politycznego „zdrowego chłopskiego rozumu”.
Tymczasem media publiczne zupełnie nie sprawdziły się w kampanii prezydenckiej jako źródło informacji wysokiej jakości, pozwalające zapoznać się dogłębnie z programami wszystkich kandydatów i zweryfikować, czy ich propozycje mają sens. Format debat, gdzie 13 kandydatów przez kilkanaście sekund recytuje przekaz dnia, co w sumie zajmuje im blisko cztery godziny, okazał się zupełnie dysfunkcjonalny. Już lepiej z poglądami kandydatów pozwalał zapoznać się Stanowski, robiąc z prawie wszystkimi dłuższe rozmowy.
Media publiczne powinny to robić na wyższym merytorycznym poziomie. Chciałbym np. zobaczyć, jak grupa liberalnych ekonomistów, dziennikarzy ekonomicznych i liderów biznesu przez dwie godziny grilluje Zandberga, dopytując o szczegóły jego programu gospodarczego. Z drugiej strony, jak to samo z Mentzenem robią ekonomiści i dziennikarze bardziej lewicowej orientacji, eksperci od polityki społecznej czy związkowcy.
Od Kukiza po Kanał Zero
Taka postawa mediów publicznych stworzyła świetną przestrzeń dla kanału Stanowskiego. Dziennikarz doskonale wykorzystał start w kampanii do wypromowania swojego medium. Przedstawiał się jako współczesny Stańczyk, ośmieszający absurdy naszej polityki i prezydenckich igrzysk. Ostrze tej satyry skierowane było jednak bardzo jednostronnie, głównie przeciw Trzaskowskiemu.
Można się zastanawiać, czy Stanowski ze swoim Kanałem Zero nie odegrał podobnej roli jak Paweł Kukiz w 2015 roku. Kukiz posłużył wtedy za most, po którym dawni wyborcy PO mogli przejść do PiS, jego start stworzył dynamikę polityczno-kulturową, w której to Komorowski stał się kandydatem bardziej obciachowym i dziaderskim niż Andrzej Duda. Kanał Zero, medium „zdrowego chłopskiego rozumu” i miękkiego alt-rightu dla młodych mężczyzn, mógł stworzyć podobną dynamikę wokół Trzaskowskiego, przyczyniając się do tego, że przegrał on w grupie 18-39, jawiąc się najmłodszym wyborcom jako większe zło, a być może też większy obciach niż Nawrocki.
czytaj także
Jeśli Kanał Zero po wzrostach na fali kampanii nie straci widzów do następnych wyborów, to w 2027 roku prawica będzie miała bardzo korzystny dla siebie krajobraz medialny. Z jednej strony słabnące media tradycyjne, postrzegane przez istotną część elektoratu jako stronnicze i zaangażowane po jednej stronie, z drugiej media typu Republika, obsługujące senioralny i najbardziej tożsamościowy elektorat prawicy, a z trzeciej Kanał Zero dla młodych, umiarkowanie antysystemowych mężczyzn, do tego politycy z własnymi kanałami komunikacji, jak Mentzen. Jeśli strona liberalno-lewicowa nie zacznie sprawniej poruszać się w tym nowym medialnym pejzażu, będzie jej bardzo ciężko.