Zjednoczonej Prawicy będzie coraz trudniej utrzymać jedność

Kluczowy dla sukcesów Zjednoczonej Prawicy sojusz między bardziej umiarkowaną a radykalną prawicowością, swoisty „pakt technokratyczno-populistyczny” jest ze swej natury strukturalnie kruchy.
Jarosław Kaczyński reaguje na protesty podczas obchodów tzw. miesięcznicy katyńskiej. Fot. Monika Bryk

Utrata władzy wydobywa na wierzch od dawna buzujące w danej formacji podziały i konflikty, które wspólny udział w konsumowaniu jej owoców pozwalał trzymać w bezpiecznych ramach.

Jak nietrudno zauważyć, proces ten właśnie zachodzi w obozie Zjednoczonej Prawicy. Zamiast zewrzeć szeregi przed trudnymi dla tej formacji wyborami lokalnymi i europejskimi, zajmuje się ona głównie wewnętrznymi sporami, i to w coraz bardziej spektakularny sposób.

Miękiszony i pasożyty

Na spotkaniu z sympatykami, które odbyło się w ubiegły piątek, europoseł Patryk Jaki – kierujący obecnie Suwerenną Polską w zastępstwie przebywającego w szpitalu Zbigniewa Ziobry – wystrzelił z grubej rury, atakując Mateusza Morawieckiego i prezydenta Dudę. Temu ostatniemu dostało się za weta do lex TVN i ustaw sądowych Ziobry z 2017 roku. Zdaniem Jakiego Duda niepotrzebnie ugiął się przed protestami, co tylko „rozzuchwaliło” opozycję, która zamiast okazać wdzięczność za wsparcie, dziś najchętniej postawiłaby prezydenta przed Trybunałem Stanu.

PiS pyta socjologów o przyczyny swojej porażki. Co przeoczyli?

Z kolei byłego premiera europoseł skrytykował za jego politykę europejską, zgodę na zasadę warunkowości przy unijnym funduszu popandemicznej odbudowy oraz na Zielony Ład. „Ktoś te wszystkie dziadostwa w Unii Europejskiej podpisywał. Ktoś za to wszystko odpowiada. Jeżeli będzie jeszcze raz Morawiecki premierem, to ja państwu gwarancji żadnej nie daję, że nie będzie tak samo” – nacierał Jaki.

Oczywiście, nie była to pierwsza wypowiedź polityka Suwerennej czy wcześniej Solidarnej Polski, atakująca prezydenta za weta z 2017 roku albo premiera za politykę europejską. Zbigniew Ziobro zarzucił Morawieckiemu, że w relacjach z Komisją Europejską jest „miękiszonem”. Tym razem jednak także najbliżsi politycznie sojusznicy zaatakowanych w ten sposób polityków PiS nie pozostawali dłużni i odpowiedzieli na słowa kolegi z Suwerennej Polski, nie gryząc się w język. Były rzecznik rządu Piotr Müller napisał na portalu X: „Szkoda, że takiej energii nie przełożyliście na działania w prokuraturze, sądach (np. pełnej cyfryzacji – w 8 lat dało się zrobić!). Szkoda, że przez Wasz radykalizm straciliśmy kilka punktów procentowych do zwycięstwa. Szkoda, że Wasz radykalizm obudził złość na nasz obóz i zmobilizował osoby, które poszły na wybory tylko dlatego, że nie chcieli tego stylu uprawiania polityki co prezentujecie”.

Problemem polskiej prawicy jest radykalizacja, nie to, że „wolno jej mniej”

Zarzuty działania przez Suwerenną Polską na szkodę PiS – zarówno w okresie 2015–2023, jak i w obecnym cyklu wyborczym – płynęły ze strony kolejnych polityków PiS. Najbardziej dosadnie swoją irytację sojuszem z SP wyraził w wywiadzie dla RMF jeden z najbliższych współpracowników premiera Morawieckiego, Michał Dworczyk: „Jeżeli politycy Suwerennej Polski tak bardzo negatywnie oceniają kierownictwo PiS, to zastanawiam się, co jeszcze robią w Zjednoczonej Prawicy. To jakiś układ pasożytniczy. Mam tego dosyć”.

W obozie Kaczyńskiego iskrzy jednak nie tylko na linii PiS–Suwerenna Polska. Dziennikarz Radia Zet Mariusz Gierszewski napisał, że po wyborach europejskich z PiS ma się wydzielić nowa partia, kierowana przez Mateusza Morawieckiego, a wspierana przez prezydenta Dudę. Pracą na zapleczu mają wykonywać Szef Gabinetu Prezydenta RP Marcin Mastalarek oraz bliski współpracownik Morawieckiego Mariusz Chłopik. Pojawiły się informacje, że za Morawieckim gotowych jest pójść nawet 60 posłów sejmowego klubu Prawa i Sprawiedliwości.

Wiadomość natychmiast została zdementowana, a nawet wyśmiana przez samych zainteresowanych, wyzwoliła jednak sporo emocji w rządowym obozie. Pytany na antenie Radia Zet o prawdopodobieństwo powstania nowej formacji, były minister obrony narodowej i szef klubu PiS w obecnym Sejmie Mariusz Błaszczak odpowiedział lekceważąco: „Jak Chłopik z Mastalerkiem mają to robić, to nie wróżę temu przyszłości. To fake”. W odpowiedzi prezydencki minister poradził Błaszczakowi na swoim koncie na X, by „zajął się wreszcie pracą, a nie fejkami”, bo „to szkodzi kandydatom PiS w wyborach samorządowych”. Wypomniał też byłemu szefowi MON nieudolność w próbach budowy polskiego przemysłu zbrojeniowego.

Kruchy „pakt populistyczno-technokratyczny”

Co jest powodem aż takiej intensyfikacji konfliktów w Zjednoczonej Prawicy w ostatnich dniach? Z pewnością istotnym kontekstem jest tu kampania wyborcza, zwłaszcza eurowybory. Pięć lat temu PiS wprowadził do europarlamentu 27 posłów, dziś prognozy dają mu na ogół około 18 – co oznacza morderczą walkę o dobre miejsca na listach, a następnie bezlitosną rywalizację z kolegami i koleżankami z list o uwagę prawicowych wyborców. Jaki, atakując „zbyt miękką” politykę europejską Morawieckiego i jego współpracowników, zaczyna swoją kampanię do europarlamentu – przypomina się najbardziej radykalnemu i eurosceptycznemu elektoratowi PiS jako kandydat, który w Brukseli będzie twardo stał na straży „polskich interesów”. Skuteczne ustawienie się w tej roli z jednej strony odstraszy od PiS i samego Jakiego bardziej umiarkowanych wyborców, z drugiej strony może zmobilizować żelazny elektorat, zapewniając mu kolejny mandat, nawet w sytuacji, gdyby partyjne rozgrywki rzuciły go na dalsze miejsce na liście.

„Błąd” Kaczyńskiego i triumf narracji liberalnej

Plotki o możliwej secesji frakcji Morawieckiego może podsycać i uwiarygadniać wyraźna marginalizacja byłego premiera i jego ludzi po przegranych wyborach parlamentarnych. Po zakończeniu farsy z rządem dwutygodniowym Morawiecki został przesunięty do drugiego szeregu. Mający stanowić coś w rodzaju merytorycznie punktującego rząd Tuska gabinetu cieni kierowany przez Morawieckiego Zespół Pracy Państwowej pozostaje praktycznie niewidoczny – partia postawiła na inny, twardszy przekaz, w którym nie jest do niczego potrzebny.

Napięcia w Zjednoczonej Prawicy mają też jednak głębsze, strukturalne przyczyny, wykraczające poza obecną koniunkturę polityczną. Główny problem polega na tym, że kluczowy dla sukcesów tej formacji sojusz między bardziej umiarkowaną a radykalną prawicowością, swoisty „pakt technokratyczno-populistyczny” jest ze swej natury strukturalnie kruchy. Ta kruchość pozostaje niewidoczna w momentach, gdy koalicję niesie fala dobrej koniunktury, gdy korzystając z tego, że jest w stanie połączyć bardzo różne grupy wyborców, wygrywa kolejne wybory, ale natychmiast daje o sobie znać, gdy dobra koniunktura się kończy.

PiS – jeszcze jako jedna partia – przekonał się o tym boleśnie na początku poprzedniej dekady. Seria klęsk, zapoczątkowanych przegranymi wcześniejszymi wyborami w 2007 roku, uruchomiła procesy ośrodkowe, formacja zaczęła pękać z dwóch stron, na swojej centrowej i radykalno-populistycznej flance. Na linii tego pierwszego uskoku wyłoniła się centroprawicowa Polska Jest Najważniejsza, na linii drugiego Solidarna Polska. Lider tej ostatniej, Zbigniew Ziobro, jeszcze zanim został wyrzucony przez Kaczyńskiego z partii, poddawał pod dyskusję pomysł, że skoro PiS jako szeroka koalicja prawicowa nie jest w stanie pokonać PO, to być może należałoby podzielić się na dwie partie, jedną bardziej umiarkowaną i proeuropejską, drugą bardziej populistyczno-prawicową, by zmaksymalizować poparcie i rządzić w przyszłości jako koalicja. Jak wiemy, efektem tych propozycji było wypchnięcie ziobrystów z PiS i zakończona pokornym powrotem na łono Nowogrodzkiej nieudana próba budowania przez nich własnej formacji.

Nie ma pokolenia 15 października, jest pokolenie Strajku Kobiet

Gdyby dziś historia się powtórzyła – z ewentualną partią Morawieckiego jako nowym PJN i ponowną, być może tym razem dobrowolną, a nie wymuszoną secesją ziobrystów – dowodziłoby to, że PiS ma strukturalny problem ze swoimi skrzydłami w sytuacji politycznej dekoniunktury. Niezależnie od tego, czy działa jako samodzielna partia, czy szersza koalicja.

Superlider bez następców

Jednocześnie ustawa o finansowaniu partii politycznych oraz los PJN i ziobrystów zniechęca do tego typu odśrodkowych ruchów. Zbigniew Ziobro pewnie niejednokrotnie się zastanawiał, czy gdyby nie przeczekał pod miotłą kryzysu po wyborach w 2011 roku, gdyby nie dał się Kaczyńskiemu – pewnie za cenę niemałych upokorzeń – wypchnąć z partii, to czy nie byłby dziś na lepszej pozycji w grze o schedę po prezesie i przywództwo nad całym obozem Zjednoczonej Prawicy. Jeśli informacje o partii Morawieckiego nie są dziennikarską kaczką, to rozważając wariant secesji, były premier z pewnością też ma w pamięci to, jak na podobnym ruchu wyszedł jego rywal z rządu.

PiS przespał moment. Na budowanie Fox News jest za późno

Zła wiadomość zarówno dla Morawieckiego, jak i Ziobry czy Patryka Jakiego, jest taka, że takim obozem jak Zjednoczona Prawica nie da się rządzić ze skrzydła – niezależnie, czy centrowo-technokratycznego, czy prawicowo-populistycznego. PiS nie może stać się „normalną prawicą” spod znaku Morawieckiego, Dworczyka, Janusza Cieszyńskiego czy Tobiasza Bocheńskiego, bo w takiej partii zupełnie nie odnalazłoby się – politycznie, programowo, ideowo, społecznie – zbyt wielu działaczy, jakim zawdzięcza ona swoje codzienne funkcjonowanie. Taka formacja całkowicie rozmijałaby się emocjonalnie z potrzebami całych grup elektoratu, których PiS nie może stracić.

Analogicznie Zjednoczona Prawica nie może stać się formacją Jakiego czy posła Kowalskiego – dla zbyt wielu wyborców i działaczy byłoby to za dalekie wychylenie w populistyczno-antyeuropejską stronę. Dlatego też obecny eksperyment PiS z postawieniem na Dominika Tarczyńskiego jako lidera listy partii w wyborach do Parlamentu Europejskiego i kurs na radykalny alt-right może się zakończyć bolesnym zderzeniem z polityczną rzeczywistością.

PiS stawia na globalny alt-right, gotów przełknąć prorosyjską żabę

Jedynym politykiem PiS zdolnym spiąć różne skrzydła partii pozostaje Jarosław Kaczyński. Współczesne nauki polityczne piszą o zjawisku tzw. superliderów – przywódców będących jedynymi spoiwami koalicji, które bez nich nigdy by się nie zmaterializowały. Takim „superliderem” jest np. Emmanuel Macron, który był w stanie zebrać koalicję łączącą centrowe skrzydła centroprawicy i centrolewicy, budując prezydencką większość przecinającą w poprzek tradycyjne podziały partyjne we francuskiej polityce. „Superliderem” na prawo od PO jest też Kaczyński. I jak to na ogół bywa z „superliderem”, nie ma on żadnego sukcesora.

Za rok Kaczyński, który w czerwcu skończy 75 lat, będzie ubiegać się o kolejną kadencję prezesa PiS. Być może nie ma innego rozwiązania. Bez niego partia, a na pewno obóz Zjednoczonej Prawicy, zaczęłyby się sypać. Ale biorąc pod uwagę polityczną koniunkturę, będzie to słabe przywództwo, a im będzie słabsze, tym większe będą pokusy odśrodkowe w PiS, tym bardziej kruche staną się wiązania łączące główny nurt partii i obie jej flanki. Z utrzymaniem jedności Zjednoczonej Prawicy będzie więc w następnych miesiącach tylko trudniej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij