Kraj

Tymczas: w Ukrainie wojna, w Polsce bezdomność

Ursula von der Leyen w czasie dorocznego przemówienia w Parlamencie Europejskim mówiła o solidarności, jaką Polki okazały Ukrainkom. Tak było. Wiele osób wciąż zaangażowanych jest w pomoc uchodźcom. Jednak programy pomocowe się kończą, podobnie jak czas sezonowych letnich prac i tańszych najmów obiektów, które zimą nie nadają się do mieszkania. Wielu uchodźcom grozi bezdomność.

Po pierwszym pomocowym uniesieniu, otwarciu serc i domów, zaczęło się zwykłe życie. Skończyły się programy pomocy dla uchodźców, 120-dniowy okres wsparcia (40 zł dziennie) dla udzielających gościny czy bezpłatny transport w miastach, pozamykały się punkty pomocowe i żywieniowe. Jednocześnie skoczyły ceny energii i wszystkiego innego, a stawki za wynajem są takie, że za pensję minimalną można albo jeść, albo mieszkać.

A wojna nadal trwa. Rosja niszczy elektrownie i wszelką cywilną infrastrukturę, możemy się więc spodziewać, że ludzie będą uciekać do Polski. Czy znamy konkretne liczby osób zagrożonych bezdomnością? Czy samorządy przygotowują się do tej ewentualności i czy rząd szykuje jakiś program dopłat do wynajmu mieszkań?

Minister w KPRM Agnieszka Ścigaj zapowiadała pod koniec czerwca, że zostaną uruchomione programy zachęcające uchodźczynie do przeniesienia się do mniejszych miast. Tam czynsze są niższe, są pustostany, potrzeba też rąk do pracy, bo miejscowości są wyludnione. Tylko czy to propozycja oparta na danych, czy zaledwie pomysł? Przecież miejscowości wyludniają się właśnie dlatego, że młodzi do pracy wyjeżdżają do większych ośrodków. W mniejszych miastach nie ma też odpowiedniej liczby żłobków i przedszkoli.

− Dwa miesiące temu padły z ministerstwa pewne ogólnie sformułowane propozycje dotyczące mieszkalnictwa, ale my wciąż żadnych szczegółów nie znamy − mówi nam Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich. − W budżecie państwa oczywiście od lat były środki na wspieranie instytucji zajmujących się bezdomnością, ale wtedy wojna nikomu się nie śniła.

Uchodźca pójdzie do pracy

13 września, w czasie spotkania wspólnej komisji rządu i samorządów, samorządowcy pytali o możliwe rozwiązania, np. dopłaty do przedszkoli.

− Przedszkola są utrzymywane z podatku PIT i niewielkich środków przekazywanych w ramach subwencji − tłumaczy Wójcik. W przypadku dzieci z Ukrainy korzystających z przedszkoli do czerwca br. otrzymywaliśmy 833 zł na opiekę nad nimi. Od lipca MEN już tego rozwiązania nie akceptuje, a to generuje, szczególnie w największych miastach, ogromne kłopoty finansowe samorządów. A przecież jeśli ukraińskie mamy chcą iść do pracy, potrzebują opieki przedszkolnej dla swoich dzieci.

W myśleniu o rozwiązaniach dla Ukrainek kwestia genderu i tego, jak ma się on do rynku pracy, widoczna jest w całej krasie. Jeśli mówimy o Ukraińcach, którzy mogą podjąć pracę i się usamodzielnić, sprawa jest łatwiejsza. Ale uchodźcami są też kobiety, najczęściej z dziećmi, czasem duże rodziny, z większą liczbą dzieci lub starszymi osobami wymagającymi opieki.

− Samorządy mają dane, ale nie mogą dostać pieniędzy od wojewody, więc próbują robić minimum. Co więcej, nam tłumaczą, że warunki bytowe nie mogą być zbyt dobre, bo chodzi o to, by uchodźcy się usamodzielnili − opowiada Agata Kluczewska z Fundacji Wolno Nam, która w Krakowie zorganizowała hostel dla 120 rezydentów stałych i 80 miejsc interwencyjnych. Kluczewska organizuje też mieszkania wspomagane dla osób częściowo usamodzielnionych i tymczasowe schronisko w open space.

Czy uchodźcy z Ukrainy żyją na nasz koszt?

− Mam w hostelu ludzi, którzy nie będą mogli nigdzie pójść: matki z dorosłymi, niepełnosprawnymi synami, samotną emerytkę z uszkodzonym biodrem. Jak mają się usamodzielnić? Wojewoda podtrzymał finansowanie dla kilku ośrodków, jeden z nich jest DPS-em na całkiem wysokim poziomie, ale tam miejsc jest bardzo mało − mówi Kluczewska.

Zwraca też uwagę na to, że nawet kiedy rodzina się usamodzielnia, a jej członkowie mają pracę, to wynajęcie mieszkania na rynku nadal nie jest proste. − Polki z naszej recepcji dzwoniły na numery przynoszone przez Ukrainki. Zaczynały rozmowę, a kiedy okazywało się, że mieszkanie ma być dla Ukraińców, właściciele nagle zmieniali zdanie albo podnosili ceny. W Krakowie ukraińska rodzina za mieszkanie trzypokojowe w średnim standardzie, w średnio interesującej części Krakowa płaci 3,5 tys. zł. To kwota nieosiągalna dla jednej osoby czy matki z dziećmi − opowiada.

Rynek dla Ukraińców był surowy i przed wojną. Łóżko w zaadaptowanym do mieszkania pomieszczeniu wieloosobowym kosztowało 500 zł. − I masz 3 tys. z jednego pokoju. Standard żaden, żadnego życia, ci ludzie to, co zarabiali, wysyłali do Ukrainy. Na ludziach, którzy nie mają nic, zarabia się najwięcej − mówi Kluczewska. A jednocześnie taki wyzysk winduje ceny. Zwykła rodzina, która chce mieszkać w przyzwoitych warunkach, nie zapłaci tyle co ośmiu mężczyzn za jeden pokój.

Znalezienie miejsca w przedszkolu i w żłobku, żeby móc pójść do pracy, nie jest proste. A praca, którą uchodźczynie otrzymują, bardzo często nie wymaga wysokich kwalifikacji, którymi dysponują, i jest nisko płatna, dlatego nie wystarcza na wynajęcie mieszkania.

Jak mówi Marek Wójcik, w tej chwili w zakwaterowaniu zbiorowym jest ponad 90 tysięcy uchodźców, z czego ponad połowa pracuje. To pokazuje, że przy obecnej sytuacji na rynku mieszkaniowym i kwotach za wynajem mieszkań uchodźcy nie są w stanie się usamodzielnić.

Uchodźcy w Warszawie szukają dachu nad głową. Hieny z Airbnb zwęszyły okazję

Kolejną przeszkodą jest język. − Bardzo często to osoby posługujące się nie językiem ukraińskim, ale rosyjskim, i one mają większe trudności na rynku pracy − tłumaczy Adrianna Porowska, szefowa Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, która prowadzi schronisko dla bezdomnych w Warszawie. − Osoby posługujące się językiem ukraińskim dużo szybciej łapią język polski, Polacy też szybciej je rozumieją.

Tymczas

Początek jesieni to też koniec okresu prac sezonowych i możliwości tańszego wynajmu lokali, w których można mieszkać latem, ale już nie zimą. Do tych, którzy będą wymagali pomocy, trzeba doliczyć również osoby, które wróciły latem do Ukrainy, ale które przyjadą z powrotem do Polski.

− Oni nie przyjechali na wakacje ani żeby się u nas dorobić czy wziąć 500 plus. Nawet darmowy chleb bywa bardzo gorzki. Kto by chciał jechać z całym dobytkiem upchniętym w jedną reklamówkę, czekać, aż ktoś okaże litość i kupi dziecku zeszyt do szkoły? − przekonuje Adriana Porowska.

Chcieli przeczekać i jak najszybciej wrócić. Chcą być przy swoich bliskich, mężach czy starszych dzieciach, które nie mogły wyjechać. Dostają od sąsiadów informacje, że nie jest tak źle, albo przeciwnie, że trzeba pilnować okradanych mieszkań.

− Moja podopieczna Olesia pokazywała mi w telefonie zdjęcia swojego domu i ogrodu, mówiła, że wzięli kredyt z mężem, z którym to wszystko zbudowali i który namawia, żeby przyjechała, odpoczęła. Ale 100 km dalej trwają bombardowania. Olesia zabrała do Polski dzieci, bo to było racjonalne, ale teraz chce wrócić do domu − opowiada Porowska.

− Na Dworcu Zachodnim niosłam torbę dziewczyny, strasznie ciężką. Pytam: co tam masz? Cegły, żeby dom odbudować? Okazało się, że sól do kiszenia ogórków. Wracają robić kiszonki, a tam zbombardowali fabrykę soli − takich historii prezeska Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej ma mnóstwo.

Nas, Syryjczyków, zbrodnie Rosji nie zaskoczyły

czytaj także

Życie w Ukrainie jest trudne. Rosjanie z uporem niszczą cywilną infrastrukturę, fabryki, elektrownie. Nawet jeśli człowiek trochę się uodporni na alarmy i przyzwyczai do regularnego zbiegania do piwnic, zimę może być bardzo trudno przetrwać.

− Widzimy już falę wsteczną. Osoby, które wyjechały do Ukrainy w lipcu, bo miały nadzieję, że wojna się niedługo skończy, teraz widzą, że nie ma pracy albo nawet jak ktoś pracę znajdzie, to nie wystarcza na nic. Więc wracają, boją się zimy − mówi Agata Kluczewska.

Ale tymczas w Polsce też może być różny. Czym innym są placówki, takie jak te prowadzone przez Kamiliańską Misję Pomocy Społecznej albo Fundację Wolno Mi, gdzie uchodźcy otrzymają opiekę terapeutyczną, przygotowuje się dla nich projekty aktywizujące zawodowo, stawia się na świadome budowanie wspólnoty i wsparcie w usamodzielnianiu, a czym innym wynajęty hotel, gdzie co prawda są trzy posiłki dziennie, ale ludzie są izolowani, pozostawieni samym sobie.

− Od nas poszło tam 30 osób, miały być szkolenia, ale nie było. Uchodźczynie pozostawały zamknięte, nic nie robiły, tylko śledziły wiadomości na temat bombardowań. Jak ktoś miał kiełkujący problem z alkoholem, to tam się on rozwinął − mówi szefowa Fundacji Wolno Nam, do której teraz rodziny z takimi problemami wracają.

Dlatego ważne jest wsparcie instytucjonalne. Doraźna pomoc, schronienie w hotelach czy prywatnych domach, to dobre rozwiązanie na bardzo krótki czas. Tego samego zdania jest Adriana Porowska. − Tymczasowość w takiej placówce jak moja da się ogarnąć. Na miejscu znajduje się psycholog, doradca zawodowy, pracownik socjalny, który mówi: pomożemy ci złożyć wnioski, idź nawet na miesiąc do pracy, będziesz miała parę złotych. A jak uchodźczyni trafia do prywatnej osoby, to ta osoba często nie ma ani pomysłu, ani śmiałości do wypychania, namawiania do podjęcia pracy, i stąd będą się rodziły coraz większe problemy. Do tego dochodzi inflacja, wzrost cen energii i ogrzewania, brak mieszkań na wynajem.

„Zaczęło się od pana Jana”. O księgowej, która pomaga bezdomnym w Warszawie

O tym, że brakuje programu wparcia, Marek Wójcik mówił na wszystkich spotkaniach ze stroną rządową. − Sygnalizowałem: nasze wsparcie musi być realizowane w trzech etapach. Pierwszy, ten spontaniczny, kiedy ratujemy życie i zdrowie, drugi pośredni − wspieramy w osiągnięciu samodzielności, a trzeci docelowy, kiedy uchodźcy usamodzielnili się już na tyle, że nie potrzebują dodatkowych form wsparcia. Drugi etap został pominięty.

Pomysły na ten etap są wdrażane właśnie przez organizacje pozarządowe. To mieszkania chronione, wspomagane, pośrednictwo i wsparcie przy wynajmie, doradztwo zawodowe, wsparcie psychologiczne i organizacyjne. Pomysły są, ale bez wsparcia rządowego ich skala jest zbyt mała.

Widzimy, obawiamy się

− Nikt nie staje się osobą bezdomną w jeden dzień, ale w przypadku ludzi, którzy uciekają przed wojną, ten proces przebiega znacznie szybciej. Zazwyczaj wszystko, co mają, mają w torbach, na kontach nie ma tyle pieniędzy, żeby wynająć mieszkanie i utrzymywać się, zanim uda się znaleźć pracę − mówi Adrianna Porowska.

− Obawiamy się. Szukamy przestrzeni, które będzie można wynająć i przystosować. Bo choć mam poczucie, że Ukraińcy znajdują mieszkania – przepłacają, zrzucają się, żyją w kiepskich warunkach, ale jakoś sobie radzą – to z nadejściem chłodów peron 4 na dworcu w Krakowie będzie pełen − przyznaje Agata Kluczewska.

− Byliśmy u wiceprezydenta po budynki. Ale samorząd też je wynajmował, terminy kończą im się na koniec września i w połowie października. Na ulicę trafić może w sumie 250 osób i samorząd jeszcze nie ma na nich pomysłu, ale jest zainteresowany współpracą z nami. My będziemy negocjować nierynkowe ceny, ale przestrzeń trzeba będzie dostosować do warunków mieszkalnych. Budynek, o którym myślimy, to ogromny biurowy open space, trzy poziomy, potrzeba będzie przynajmniej 500 tys. zł na adaptację do warunków względnie mieszkalnych. Gdy remontowaliśmy hostel, dostaliśmy mnóstwo darów: prysznice, umywalki, toalety. Płaciliśmy tylko za ludzką pracę − opowiada Kluczewska.

− Mam wrażenie, że niektórzy uważają, że problem już nie istnieje − obawia się Marek Wójcik. − A zbliża się zima, nie chodzi tylko o dach nad głową, ale też, żeby pomóc organizacjom pozarządowym w przygotowaniu ciepłych posiłków dla uchodźców, bo wiele organizacji wycofuje się z tego z powodów ekonomicznych. Potrzebny jest program rządowy z Funduszu Pomocy, kierowany wprost do organizacji pozarządowych, które robią kapitalną robotę. I nie trzeba w tej kwestii zwlekać, ale teraz działać. To ostatni dzwonek − przekonuje. I dodaje, że wsparcie powinno też obejmować rekompensatę z tytułu wzrostu cen energii elektrycznej i dostarczania ciepła dla organizacji i instytucji zajmujących się zakwaterowaniem grupowym, traktując je jak szkoły czy szpitale, a także osoby prywatne, które wciąż goszczą uchodźców. − Obawiam się, że bez tego czekać nas może fala bezdomności − mówi Wójcik.

W samorządach więcej pieniędzy na osoby w kryzysie bezdomności nie ma. Walka z nią jest zadaniem własnym gminy, organizacje pozarządowe mogą to robić na zlecenie samorządów. Ale jak przekonują wszyscy nasi rozmówcy, samorządy przekazują takie same środki na bezdomność jak w latach poprzednich. Tymczasem wzrosły koszty utrzymania budynków, w Warszawie są również nowe standardy dotyczące liczby osób, które pracują z bezdomnymi – w zwykłym schronisku ma być to jedna taka osoba na 50 mieszkańców, w schronisku z usługami opiekuńczymi – jedna na 15. Więcej zadań, więcej opłat, a pieniędzy tyle samo.

− Zorganizowana przez samorządy infrastruktura, taka jak noclegownie dla bezdomnych, jest ograniczona, a nie wydarzyło się nic, co mogłoby sprawić, że liczba Polaków korzystających z tych placówek się zmniejszy. A przy tej inflacji, obawiam się, może się nawet zwiększyć − ostrzega Marek Wójcik.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij