Ludzie głoszący autorytarne przekonania wcale nie mają stabilnych preferencji politycznych – o politycznych wyborach Polaków mówi profesor Krystyna Skarżyńska.
Michał Sutowski: Zanim zapytam psycholożkę społeczną, dlaczego ludzie popierają PiS, chciałbym się najpierw dowiedzieć, dlaczego ta partia w ogóle przed trzema laty wygrała wybory. Diagnoza społeczna profesora Czapińskiego wskazywała przecież, że Polacy są zadowoleni z życia. To po co im była jakaś „dobra zmiana”? Może to był po prostu zbieg okoliczności i Kaczyński został przypadkowym zwycięzcą?
Prof. Krystyna Skarżyńska: To byłaby tzw. hipoteza podażowa, która głosi, że w społeczeństwie w 2015 roku nie było popytu na zmianę systemową, instytucje demokratyczne dobrze działały – wynikało to np. z tzw. Demokratycznego audytu Polski pod redakcją profesora Radosława Markowskiego. Natomiast o wyniku wyborów miała zadecydować atrakcyjna i demagogiczna kampania wyborcza PiS, dyskredytacja PO m. in. przez „aferę taśmową”, a także błędy strategiczne lewicy, której głosy zostały zmarnowane i dały większość PiS.
A coś się nie zgadza? Skoro wg badań Polakom żyło się coraz lepiej…
Diagnoza społeczna, o której pan wspomniał na początku, trafnie pokazywała, że Polacy są coraz bardziej zadowoleni ze swojej sytuacji prywatnej, ale niesłusznie ekstrapolowano ten wskaźnik na uznanie dla jakości państwa czy szerzej, całego systemu.
Robiąc systematyczne badania na reprezentatywnych próbach od 2004 roku obserwowałam, że mimo poprawiającej się sytuacji osobistej, ludzie są bardzo niezadowoleni z rożnych aspektów status quo politycznego i ekonomicznego.
A doskwierało im raczej państwo czy raczej gospodarka?
Niełatwo to wypreparować, bo system skleja się ludziom w jedną całość. Próbowałam jednak zmierzyć, jak Polacy oceniają dostępność różnych dóbr, zasadność nierówności, role państwa w gospodarce, stosunek polityków do obywateli i ich kompetencje, a także równość obywateli wobec prawa.
I co wychodziło?
W 2004 roku legitymacja moralna ekonomiczno-politycznego status quo była w ruinie i nie jest przypadkiem, że rok później wybory wygrało Prawo i Sprawiedliwość. Wtedy nawet 90 procent próby odpowiadało negatywnie na pytania typu: czy polityka służy dobru wspólnemu, czy nierówności są uzasadnione, czy państwo działa jak powinno, czy społeczeństwo jest dobrze zorganizowane. 80 procent Polaków uważało, że społeczeństwo i polityka wymagają istotnej zmiany.
czytaj także
Ale to było dawno. Po aferze Rywina i w warunkach 20-procentowego bezrobocia. Potem była jednak „zielona wyspa” i era „ciepłej wody w kranie”.
I wskaźniki uznania dla systemu rzeczywiście się poprawiały aż do roku 2011-12, po czym zaczął się spadek w trzech kluczowych obszarach decydujących o legitymizacji moralnej status quo. Inaczej mówiąc, coraz więcej ludzi twierdziło, że, po pierwsze, zróżnicowanie dochodów w Polsce jest nie dość, że zbyt duże, to jeszcze niesprawiedliwe. Po drugie, że obywatele wcale nie są równi wobec prawa.
czytaj także
Ten wskaźnik niezadowolenia z systemu zawsze był zresztą dość wysoki. Po trzecie jednak, coraz więcej osób uważało, że politycy odnoszą się lekceważąco do obywateli i kierują wyłącznie egoistycznymi interesami. Skoro w tych trzech kwestiach aż kilkadziesiąt procent Polaków twierdzi, że jest niedobrze, to chyba mamy popyt na zmianę?
Wszystkie trzy świetnie też korespondują z hasłami i programem PiS. Może Adam Bielan z Kaczyńskim przeczytali Pani badania?
Zawsze jest ryzyko, a czasem dramat badacza, że z jego rozpoznań i diagnoz mogą skorzystać różne strony i użyć ich do celów, których on sam nie akceptuje. Ale przecież te wyniki były częściowo publikowane, lewica i liberałowie także mogli je wykorzystać. Poza tym nie jest to jednostkowy wynik, ani wyłącznie moje odkrycie. To, że Polacy raczej negatywnie oceniają różne aspekty czy elementy naszego systemu politycznego pokazywał m. in. Jacek Raciborski, którego badania dowodziły powszechnego resentymentu antypartyjnego i niechęci do polityki wśród Polaków.
czytaj także
Psycholodzy, m. in. Bogdan Wojciszke z zespołem wskazywali z kolei na powszechność narzekania na politykę i polityków, a seria badań z lat 2014-2016, autorstwa mojego i Piotra Radkiewicza, pokazała akceptację agresji wobec polityków, którzy źle rządzą.
Rozumiem zatem, że w 2015 roku był popyt na zmianę, zmiana nadeszła, rządzi PiS. I co teraz? Ocena systemu zmieniła się na lepsze przez te trzy lata?
Wyniki z końca 2016 roku, czyli ostatnie, jakie zebrałam w ramach grantu NCN, są niemal takie same, jeżeli idzie o stopień akceptacji poszczególnych aspektów systemu. Oczywiście, za wcześnie jest, by stwierdzić, czy to efekt oceny pierwszego roku „dobrej zmiany”, czy pamięć poprzedniego okresu i wspomniana już skłonność do narzekania.
Ludzie zatem wciąż oceniają system jako niesprawiedliwy. A można powiedzieć, którzy ludzie konkretnie? Komu polska polityka i system społeczny doskwierają bardziej niż reszcie?
W naszych badaniach zawsze kontrolowaliśmy takie zmienne, jak płeć, wiek, miejsce zamieszkania, wykształcenie i deklarowane dochody. Te ostatnie akurat słabo się bada, bo ludzie zamożni, choć łapią się do próby, deklarują zaniżone dochody. Już to zresztą wskazuje, że rozwarstwienie jest uważane przez społeczeństwo za nadmierne.
PiS zalewa Polaków marzeniami o Europie, wyższych płacach i szczęśliwej klasie średniej
czytaj także
A badania profesora Wojciszke dowodzą – pozwolę sobie na małą dygresję – że wg Polaków dużo zarabiają nie ci, co powinni, zaś ciężko pracujący dostają za mało. Takie odczucia także były istotnym źródłem poparcia PiS, zwłaszcza w młodym pokoleniu.
No właśnie: „młodym”. Jak to poczucie, że system jest niesprawiedliwy przekładało się w różnych grupach na legitymizację systemu?
Rzecz w tym, że te wszystkie zmienne socjodemograficzne: gdzie kto mieszka, ile ma lat, jak dobrze jest wykształcony – bardzo niewiele wyjaśniały, bo przynależność do różnych kategorii wyjaśniała maksymalnie do 5 procent zmienności. Powtarzało się to, że starsi bardziej legitymizowali system, co tłumaczę przez mechanizm porównań – po prostu pamiętali, jak było przed 1989 rokiem, więc mankamenty III RP oceniali proporcjonalnie do tego, czego doświadczali wcześniej. Znaleziono też związki poziomu legitymizacji systemu z wykształceniem.
Ludzie zamożni, choć łapią się do próby, deklarują zaniżone dochody. Już to zresztą wskazuje, że rozwarstwienie jest uważane przez społeczeństwo za nadmierne.
Lepiej wykształceni lepiej się odnajdywali w systemie?
Do 2011 roku wyraźnie widać było pozytywny efekt wykształcenia, tzn. im wyższe, tym wyższa ocena systemu. Potem coś się zmieniło: wykształcenie traciło związek z uznaniem systemu jako sprawiedliwego, a raz nawet okazało się, że ludzie lepiej wykształceni silniej delegitymizują status quo.
Może to wynika z faktu, że od lat 90. ponad dwukrotnie wzrósł odsetek osób z wyższym wykształceniem? Może im się te dyplomy zwyczajnie zdewaluowały, a to rodzi frustrację?
Coś jest na rzeczy, choć np. Henryk Domański, który badał sprawę dogłębnie, wyciągał ostrożniejsze wnioski. Przez kilkanaście lat III RP wykształcenie dawało istotny przyrost dochodów, a potem przestało. Ludzie widzą już, że ich wykształcenie nie daje dawnego prestiżu, bo, zwłaszcza na początku kariery, pracuje się zazwyczaj na stanowiskach niewymagających bystrości czy inteligencji.
Żołnierze POPiS-u znów byli głupi, czyli pomyśl, zanim poszerujesz
czytaj także
Jednocześnie przyznają, że wykształcenie daje jednak większe szanse na rynku, a wielu wskazuje na pozamaterialne plusy związane z dyplomem, na satysfakcję płynącą z lepszego rozumienia świata.
Ale co im z tego rozumienia, kiedy po studiach pracują na śmieciówkach?
To też nie takie proste. Efekty pracy różnie wynagradzanej na różnych umowach dość dokładnie bada Centralny Instytut Ochrony Pracy i te tzw. umowy śmieciowe okazują się być bardzo różnie odczuwane, w zależności od tego, czy trzeba je przyjąć jako warunek zatrudnienia, czy samemu się na nie decydujemy.
Świat pracy jest na kolanach [rozmowa z Agatą Nosal-Ikonowicz i Piotrem Szumlewiczem]
czytaj także
Bardziej negatywne efekty mają one natomiast dla pracodawców, bo nie wiążą pracownika z firmą, nie budują wzajemnego przywiązania i zaufania. A bez zaufania, dobrego samopoczucia w pracy i dobrej jakości otoczenia nie ma mowy o innowacyjności, którą przecież obecny rząd odmienia przez wszystkie przypadki…
Znamy zatem sporo powodów, dla których ludzie mogli tak licznie zagłosować na „dobrą zmianę”. Skoro jednak postrzeganie systemu jako niespecjalnie sprawiedliwego wciąż się utrzymuje, powinniśmy poszukać dodatkowych czynników, dla których PiS utrzymuje poparcie. W swoich badaniach posługuje się pani m. in. pojęciem, a właściwie pojęciami autorytaryzmu. Co to właściwie znaczy – poza synonimem potocznego „zamordyzmu” – i jak się ma do sprzyjania obecnej władzy?
To zacznijmy od samych pojęć. Tradycja myślenia psychospołecznego o autorytaryzmie jest długa, jej korzenie sięgają koncepcji osobowości autorytarnej autorstwa Theodora Adorno i jego kolegów ze szkoły frankfurckiej. Najkrócej mówiąc, szukali oni źródeł faszyzmu w najwcześniejszym dzieciństwie i modelu rodziny, który uruchamia procesy sprzyjające akceptacji specyficznych przekonań o świecie społecznym.
czytaj także
Sporządzona przez nich tzw. skala F wiązała się z takimi cechami, jak uprzedzenia i niechęć do obcych, uległość wobec autorytetów, fascynacja siłą czy ambiwalencja wobec seksu – traktowanego obsesyjnie i tabuizowanego zarazem.
Czy coś z tego przydaje nam się do analizy współczesnego społeczeństwa polskiego?
Najbardziej może dwa elementy, choć dzisiaj wydają się one lepiej pasować do opisu rządzącej elity politycznej niż obywateli. Po pierwsze, silna projekcyjność, tzn. przypisywanie innym własnych intencji i zamiarów, wynikające z braku rozumienia własnych uczuć i niemożności ich autentycznego wyrażania – np. ambiwalencji wobec surowych, oschłych emocjonalnie rodziców, traktowanych jednocześnie jako niekwestionowane autorytety. Nieakceptowane własne pragnienia i emocje rzutowane są wtedy na politycznych przeciwników. A druga rzecz, to silna antyintracepcyjność, czyli niechęć do wglądu we własne motywacje i uwarunkowania.
Bo możemy tam znaleźć coś, czego byśmy nie chcieli?
Więcej, chodzi też o to, że „babranie się” w swoim wnętrzu traktowane jest jako oznaka słabości – a zatem kłóci się z zafascynowaniem siłą. Pamiętajmy jednak, że od stworzenia tej koncepcji minęło już niemal 70 lat, dziś posługujemy się raczej inną teorią, nie odwołującą się do psychoanalitycznych korzeni, czyli do tzw. RWA, koncepcji „prawicowego autorytaryzmu”, której autorem jest Robert Altemeyer. Wg niego mówić można nie tyle o osobowości autorytarnej, ile o wiązce połączonych ze sobą trzech postaw: autorytarnej uległości wobec władzy i tradycji, autorytarnej agresji wobec grup i jednostek nie podzielających czy przestrzegających norm naszej grupy oraz konwencjonalizmu, a więc silnego przywiązania do wartości czy autorytetu naszej grupy.
I ludziom znajdującym się wysoko na tej skali „dobra zmiana” szczególnie się podoba?
No właśnie, rzecz w tym, że między tak rozumianym autorytaryzmem, a legitymizacją systemu przed rokiem 2016 roku nie było wyraźnych związków. Jednak w jednym z badan z roku 2011 stwierdziliśmy negatywną korelację miedzy legitymizacją moralną systemu a tzw. autorytaryzmem grupowym. Pojęcie to wprowadzili do psychologii społecznej badacze niemieccy Stellmacher i Petzel w 2005 roku.
I czego ono dotyczy?
Oznacza ono specyficzny kolektywizm, czyli silne utożsamienie z ważną dla siebie grupą, zazwyczaj narodową, która powinna być jednolita, silna, wyodrębniona od innych i karząca odmieńców. Dobro wspólnoty, jej spójność i wymagania związane z realizacją jej celów – powinny być dla jej członków silniejsze niż osobiste potrzeby i wartości.
Mamy mapę, nie mamy narracji [rozmowa z Przemysławem Czaplińskim]
czytaj także
W tym samym badaniu respondenci uzyskujący wysokie wyniki w skali grupowego autorytaryzmu częściej niż pozostali zdecydowanie zgadzali się ze stwierdzeniem: „Polska jest dla takich ludzi jak ja najlepszym krajem do życia”.
Ale znowu, to było za czasów PO. Jak to wygląda dziś? Po zmianie układu sił w tym systemie?
Zacznijmy od tego, że cały system robi się coraz bliższy autorytaryzmu niż liberalnej demokracji – świadczy o tym wyraźne dążenie do maksymalizacji władzy, kontroli nad wszystkimi obszarami życia społecznego, odchodzenie od trójpodziału władzy, ograniczanie dyskusji w Sejmie i roli opozycji czy naruszanie Konstytucji. I coraz wyraźniejsze nękanie i karania politycznych przeciwników.
Ja się w zasadzie zgadzam z tą diagnozą, tylko nie wiem, czy właśnie za to Polacy popierają PiS czy pomimo tego? I jak to stwierdzić?
Sprawdzaliśmy, jak się ma poparcie dla autorytarnych praktyk i retoryki do legitymizacji status quo po roku 2015. Nie rozmawiamy natomiast o akceptacji innych aspektów aktualnej władzy. Miarą poparcia dla autorytarnych form rządzenia była zgoda z takimi twierdzeniami, jak: „rząd na mocy prawa wprowadza zakaz wszelkich publicznych demonstracji i protestów”, „policja może używać siły wobec demonstrantów”, „prokuratura ściga przeciwników władzy, łagodnie traktuje «swoich»”.
czytaj także
Z kolei akceptację autorytarnej retoryki mierzono poziomem zgody na to, by rządzący „wyrażali pogardę wobec ludzi nie zgadzających się z rządzącymi, nazywając ich «gorszym sortem»”, żeby „nazywali zdrajcami obywateli, którzy mają w ważnych sprawach inne zdanie niż rząd”, wreszcie, że straszyli uchodźcami i dehumanizowali ich, a także odchodzili od trójpodziału władzy.
I co z tego wynikło?
Okazało się, że obie badane wiązki autorytarnych przekonań sprzyjają temu, by uznawać system „dobrej zmiany” za usprawiedliwiony, stosunkowo bardziej słuszny moralnie i sprawiedliwy. Podobnie było ze światopoglądem konserwatywno-narodowym: przekonania, że Polska jest dla Polaków, że należy zakazać aborcji, że Kościół powinien odgrywać jeszcze większą rolę w polityce… Co już mniej oczywiste, silnym predyktorem, przesłanką poparcia dla PiS są również poglądy wolnorynkowe.
Sutowski o Morawieckim: Naczelnik kieruje, technokrata rządzi
czytaj także
Ale w całej próbie nie są one bardzo zdecydowane – większość odpowiada „raczej tak” w tej sprawie. Te same zespoły przekonań służyły legitymizacji systemu przed rokiem 2016. Tyle że wcześniej silniejszym predyktorem legitymizacji status quo były przekonania dotyczące gospodarki, a teraz – światopogląd narodowo-katolicki.
To teraz wejdę w rolę adwokata diabła i zapytam, czy są może jakieś mniej wartościujące predyktory głosowania na PiS? Bo przyzwolenie na agresję i zamordyzm stawia zwolenników tej partii w niezbyt dobrym świetle.
Ja tylko wskazuję, że osoby o tych przekonaniach z większym prawdopodobieństwem na PiS głosują, ale to jeszcze nie znaczy, że tylko takie osoby popierają aktualną władzę i tylko dlatego, że jest ona autorytarna. Poza tym, poziom akceptacji badanych dla autorytarnych poczynań władzy jest niski w całej próbie dorosłych Polaków.
No tak, w końcu głosowało na tę partię około 19 procent uprawnionych…
Ale tak samo jest wśród zwolenników PiS. To jest opis, nie wartościowanie, choć nie sposób nie zauważyć, że w naszym społeczeństwie – podobnie zresztą jak w innych – siła, przewaga, drapieżność, spryt czy cwaniactwo mają swoich wielbicieli. A to nie są charakterystyki psychologiczne, które by dobrze służyły demokracji.
Wypaczenia systemu, system jako wypaczenie – Rafał Matyja o III RP i Polsce PiS
czytaj także
Obserwowany kilka lat temu zachwyt wielu Polaków bohaterem serialu House of Cards był dla mnie sygnałem akceptacji cynizmu i zagrożenia właśnie dla demokracji.
A czy w takim razie tacy autorytarni obywatele to byłby twardy elektorat PiS? Grupy wyborców, które liberałowie i lewica mogą sobie z góry odpuścić?
Też niekoniecznie. W roku 2016 osoby autorytarne popierają PiS, bo czują siłę tej partii, jej bezwzględność i skuteczność w realizacji swoich celów. Ale być może kiedyś poprą lewicę czy inną opozycję, gdy ta pokaże swoją siłę i sprawczość. Krzysztof Korzeniowski już wiele lat temu pokazał w swoich badaniach, że ci sami ludzie, którzy w 1988 roku popierali Jaruzelskiego, już 3 lata później z równie wielką chęcią i mocą popierali Wałęsę. Krótko mówiąc: ludzie głoszący autorytarne przekonania wcale nie mają stabilnych preferencji politycznych. Po prostu – idą za siłą.
A co jeszcze – poza światopoglądem konserwatywnym i właśnie różnymi przekonaniami autorytarnymi może przesądzać o poparciu obecnej władzy?
W badaniach z jesieni 2016 roku, a więc po roku rządów PiS, uwzględniliśmy takie czynniki, jak sposób rozumienia wolności, rodzaj uznawanych fundamentów moralnych, wreszcie poziom narcyzmu kolektywnego. Okazało się, że władzę autorytarną mocniej popierają zwolennicy wolności absolutnej…
Indywidualistyczni relatywiści?!
Nie, raczej tacy ludzie, którzy chcą wolności bez ograniczeń, bez liczenia się z dobrem i prawami innych.
I nie liczą się np. z polityczną poprawnością?
Oczywiście, to też. To jest taka postawa: żaden czynnik zewnętrzny ma na mnie nie wpływać, nie ma liczenia się z zewnętrznymi wymaganiami i ograniczeniami. Ale kluczowe jest przeniesienie takiego rozumienia wolności na władzę, której przyznaje się całkowitą dowolność działania, które nie będzie hamowane regułami prawa, międzynarodowymi ustaleniami, czy interesami mniejszości.
Albo konstytucją?
Także. Alternatywne podejście głosi, że wolności nigdy nie są absolutne, że musimy się liczyć z wolnością innych i powszechnie obowiązującymi zasadami, a sensem samej wolności jest możność realizowania wartości w swoim życiu.
Matyja: Niewiele zostało z państwa jako czegoś ponadpartyjnego
czytaj także
Podobne rozróżnienie dwóch wolności proponuje Izajasz Berlin, analizując wolność pozytywną – do wdrażania własnych wartości i celów oraz negatywną – czyli wolność od wszelkich zewnętrznych ograniczeń.
Rozumiem, że przy tej pierwszej łatwiej jest też o uznanie pluralizmu w polityce?
Gdy wolność jest doświadczana i rozumiana tylko wówczas, gdy jest absolutna, pluralizm w polityce a nawet w codziennym życiu jest raczej negowany niż traktowany jako wartość. Widzimy tu zbieżność tego rozumienia wolności z grupowym autorytaryzmem. Nasze badania także dowodzą wprost, że im bardziej ktoś akceptuje wolność absolutna – tym silniej popiera autorytarne działania władzy. Ponadto takie rozumienie wolności sprzyja akceptacji poglądu, że wystarczy, jeśli w kraju będzie jedna dobra partia, inne nie są potrzebne… W ogólnopolskiej próbie osób dorosłych więcej respondentów akceptowała wolność „racjonalną”, ale już np. młodzi nieco bardziej akceptują tę wolność bez ograniczeń.
A co z fundamentami moralnymi? I z tym całym narcyzmem? Na czym polega? Że sami jesteśmy dla siebie miarą doskonałości?
Poparciu autorytarnej władzy sprzyja przywiązanie do wartości i reguł określanych przez grupę i jej autorytety, lojalność grupową i wskazówki autorytetu. Nie sprzyjają z kolei wartości indywidualizujące, takie uniwersalistyczne fundamenty moralne, jak troska o innych czy sprawiedliwość.
czytaj także
Jeśli zaś chodzi o narcyzm, to zarówno w wariancie indywidualnym, jak i kolektywnym czy grupowym polega on przede wszystkim na tym, że jednostka lub grupa patrzy na siebie jako coś wspaniałego, ale zarazem nie jest owej doskonałości pewna. Szuka więc poparcia dla swych wyobrażeń na zewnątrz i w efekcie jej samoocena uzależniona jest od tego, jak inni ją oceniają.
W skali makro: czy Ameryka nas kocha, a Unia szanuje?
Tak, narcyzi są żądni pochwał, a drażnią ich słowa krytyki. Aleksandra Cichocka czy Agnieszka Golec de Zavala opisywały ten fenomen na poziomie dużych zbiorowości. Grupy narcystyczne wyróżniają się przekonaniem, że są nadzwyczajne, że zasługują na więcej uznania. Uważają jednocześnie, że nie są doceniane i że mają odwiecznych wrogów, co z kolei rodzi poczucie osaczenia i przewrażliwienia na krytykę z zewnątrz. A to prowadzi do odbierania jej jako zniewagi.
I Polacy tak mają? A może tylko wyborcy PiS?
Wpływ tej zmiennej na czynniki legitymizacji status quo jest słabiutki, natomiast, kiedy patrzę na współczesną elitę polityczną, to PiS ewidentnie jest grupą silnie narcystyczną, która uważa, że była latami poniewierana.
czytaj także
Narcyzm połączony z grupową martyrologią i poczuciem krzywdy to ciemna strona aktualnej elity władzy. Niby wierzą i mówią, że są fantastyczni, sprawczy, moralni, zasłużeni jak nikt inny…
Ale?
Ale z tyłu głowy czai się niepewność: stąd jawne głoszenie, że 27 do 1 to zwycięstwo, ale też gwałtowne reakcje na to, co powie jedna ambasador czy drugi urzędnik unijny.
A co spośród tych wszystkich postaw i przekonań jest w społeczeństwie względnie stałe, a co raczej wahliwe i podlega silnym zmianom w czasie?
Stabilna jest deklarowana duża niechęć do klasy politycznej: ktokolwiek rządził, nie był szeroko przez społeczeństwo akceptowany. Jak już wspomniałam wcześniej, zdaniem Bogdana Wojciszke narzekanie na system polityczny to jeden z przejawów narzekania w ogóle. Jest ono dość powszechnie akceptowane i zwiększa atrakcyjność towarzyską narzekającego. Za to jak ktoś afirmuje naszych polityków czy pozytywnie wypowiada się o polityce, to jest traktowany, jak nienormalny albo naiwniak.
A zatem mamy obniżone oczekiwania wobec polityków? Za wiele się po nich nie spodziewamy?
Niekoniecznie. Polacy średniego i starszego pokolenia mają wręcz nierealistyczne oczekiwania wobec polityków, a jednocześnie wielu z nas nie dostrzega własnej roli w tym, kto dochodzi do władzy. Wybieramy pochopnie, mało przykładamy się do poznania kandydatów na ważne stanowiska w państwie, kierujemy się fasadowymi cechami kandydatów bez znaczenia dla stylu rządzenia, ich nowością na scenie politycznej, urodą żony, itp.
OK, to wszystko dotyczy stosunku do systemu. A co ze światopoglądem?
Utrzymuje się deklarowany, wysoki poziom akceptacji światopoglądu narodowo-katolickiego, zauważono nawet jego wzrost między rokiem 2012 a 2016. Inne badania, w tym Diagnoza społeczna także dowodziły wzrostu poziomu konserwatywnych przekonań.
To akurat dość nieoczywiste, biorąc pod uwagę frekwencję na Klerze i na „czarnych protestach”.
To na języku, co na łatwo dostępnej agendzie… Psychologia współczesna uważa, że stałych i spójnych przekonań społeczno-politycznych jest tak naprawdę niewiele, są silnie stymulowane przez tło społeczne, np. konserwatyzm wśród kobiet jest wysoki czy poziom światopoglądu narodowo-katolickiego większy, bo te poglądy są ciągle w obiegu.
Kochające Polskę rodziny z dziećmi, czyli jak oswoiliśmy faszyzm
czytaj także
Bez przerwy mowa jest o rodzinie, o wspólnocie, o roli kobiet-matek… Wiemy, że treści często powtarzane stają się bardziej akceptowane. Ale do czasu, w pewnym momencie pojawia się znużenie.
I propaganda napotyka reakcję?
Uporczywe powtarzanie pewnych tez przez jakiś czas jest skuteczne, ale może wyjść władzy bokiem, bo z czasem nastąpi przesyt. I, co za tym idzie, nuda. Trochę już to widać, że ze sloganów powtarzanych przez funkcjonariuszy PiS ludzie robią śmieszne memy, zwłaszcza gdy ich napuszone frazesy o wartościach zderzają się z działaniami, które są z tymi wartościami wyraźnie sprzeczne.
A czy te trendy związane z konserwatyzmem różnią się płciowo?
W badaniach okazywało się, że kobiety charakteryzowały się nieco bardziej prodemokratyczną mentalnością, np. wykazywały wyższy niż mężczyźni poziom wolności racjonalnej oraz ważniejsze były dla nich moralne zasady troski i sprawiedliwości. Zaznaczę jednak, że moje własne badania kończyły się jesienią 2016 roku. Jest za to kilka nowych opracowań, które wskazują na odwrót wielu Polek od haseł emancypacji kobiet oraz krytyczny stosunek do feminizmu.
A jak pani to tłumaczy?
W jakimś stopniu można to wyjaśnić teorią „opanowywania trwogi” Arie Kruglanskiego. Jeśli dzieje się coś niejasnego czy groźnego, albo gwałtownie zmienia się świat, ludzie szukają sensu poprzez powrót do ustabilizowanych wartości i norm. Kobiety stereotypowo oczekują większej stabilizacji czy bezpieczeństwa i stąd mógłby, moim zdaniem, wynikać nieco większy poziom ich deklarowanego konserwatyzmu niż u mężczyzn.
Szarfenberg: 500+ promuje tradycyjną rodzinę, dochód podstawowy jej zagraża
czytaj także
Jest też w tym jakiś narcyzm grupowy – afirmacja siebie w roli królowych gospodarstwa domowego, utrzymywanych przez męża i realizujących siebie poza pracą zawodową, ale to wszystko podszyte niepewnością, co do swej wartości.
Zastanówmy się jeszcze, jakie strategie odwodzenia ludzi od pewnych postaw działają najskuteczniej? W III RP próbowano ludzi zawstydzać i wyszło średnio. A poza tym dziś siła zawstydzających jest dużo słabsza, bo tzw. autorytety opiniotwórcze ludzie mają… za nic.
Zawstydzanie nie jest dobrym mechanizmem zmiany postaw, raczej pokazywanie, że coś jest ważne, obecne, że ma siłę, że fajni, sympatyczni i znający świat ludzie o tym mówią. Na poziomie makro ludzie tym bardziej legitymizują porządek społeczny, im bardziej przystaje on do ich normatywnych przekonań, czyli tego, jak według nich być powinno. Oczywiście, te przekonania czy założenia mogą być ukryte, trudne do wyartykułowania i nawet nie zawsze uświadomione – dużo o kształcie i roli takich ukrytych założeń normatywnych pisał profesor Janusz Reykowski.
Chodzi o to, że nie wiemy, że coś o świecie sądzimy?
Coś wiemy, ale jak poprosimy człowieka spotkanego na ulicy o cztery zdania opisu, jak ma wyglądać świat, to będzie on miał kłopot; powie to, co jest w tym momencie najbardziej dostępne poznawczo, np. co usłyszał przed chwilą w radiu, zobaczył w Internecie czy telewizji. Ale w rzeczywistości ma jakoś głęboko zakorzenione przekonanie, czy człowiek powinien żyć „po bożemu” i co to dla niego znaczy, czy może raczej wedle własnej woli, kierując się swoimi pragnieniami.
Sutowski: Narodowcy odgryźli rękę, którą Duda ich głaskał po głowie
czytaj także
Czy wolność dają nam uporządkowane, hierarchiczne i jednorodne struktury, czy może to jednostki tworzą wartościowe dobra i trzeba dać im autonomię… Jedni myślą, że świat jest okropny, nikomu nie wolno ufać; inni – przeciwnie – uważają, że ludzie są dobrzy, że trzeba wzajemnie sobie pomagać i cieszyć się życiem. Wątpię jednak, by uporządkowane myślenie o świecie było charakterystyczną cechą większości współczesnych ludzi. Współczesna szkoła nie uczy ani filozofii, ani etyki, ani psychologii, a media sprzyjają fragmentacji wiedzy.
Ukryte czy nie, jak rozumiem, założenia większości o świecie – jaki powinien być, zbiegają się z tym, jak widzą system? Władza po prostu rozpoznała te założenia?
Dziś wielu jej zwolenników ma takie właśnie poczucie, ale może przestać je mieć, gdy coraz więcej działań władzy nie da się zinterpretować jako oczekiwane czy pożądane.
Lewica nie wygra, jeśli nie odbije prawicy słowa „patriotyzm”. Jak to można zrobić?
czytaj także
Dla głęboko wierzących katolików bolesna może być np. obserwowana agresja w polityce, wrogość wobec uchodźców, pazerność rządzących…
To co, wystarczy pokazać, że słowa władzy rozchodzą się z jej czynami?
Nie wystarczy, ale trzeba to robić. Wiele osób ma silną potrzebę domknięcia poznawczego, czyli źle się czują w sytuacjach niejasnych, wieloznacznych, niepewnych; dążą do szybkiego usunięcia tego stanu, najczęściej przez odwołanie się do innych własnych przekonań, które redukują lub usprawiedliwiają niespójność. Albo po prostu kierują się opinią autorytetu.
Da się to przypisać do jakiegoś typu przekonań?
Badania psychologiczne dowiodły, że potrzeba domknięcia jest wyższa u osób o bardziej konserwatywnych poglądach, które także charakteryzują się wyższym poziomem zamkniętości poznawczej oraz wyższą sztywnością umysłu – pokazują to badania Kossowskiej i van Hiela, a także Kruglanskiego. Dodam jednak, że zgodność z normatywnymi przekonaniami nie jest jedynym wyznacznikiem legitymizacji porządku społeczno-politycznego.
Władza nie musi rządzić zgodnie z naszymi przekonaniami, żeby ją popierać?
Niektórzy legitymizują system głównie przez osobiste korzyści. Jeszcze inni widzą błędy i niespójności, ale je usprawiedliwiają, co zresztą świetnie pokazał Gdula w badaniach Miastka. Ludzie nie są przecież ślepi, widzą różne rzeczy, ale jak mają dysonans, to potrafią wykorzystać rozmaite narzędzia jego redukcji: władza popełnia błędy, ale ma dobre intencje i wyższe cele, a nawet jak jej przedstawiciele kradną, to jednak i o nas dbają, a nikt dotąd nie dbał…
czytaj także
Czyli wykazywanie sprzeczności nie zadziała.
Czasami naprawdę działa powtarzanie tego samego: badania amerykańskie i kanadyjskie potwierdzają jednak, że lewica boi się powtarzania przekazu, a druga strona nie widzi w tym obciachu. Ale kluczowa sprawa to pokazanie, że alternatywna propozycja, np. wizja wspólnoty, respektującej różnorodność czy jakiś projekt polityczny – dysponują istotną siłą, mają poparcie, są odporni na trudności, maja kompetencje… Dlatego zwycięstwa demokratycznej opozycji w dużych miastach, zwłaszcza w Warszawie – choć wybór był raczej strategiczny, a kampania daleka od rewelacyjnej – były takie istotne. Bo pokazały siłę opozycji.
A propozycję alternatywną to polityk powinien narzucić? Czy może raczej ludzie wolą, by ktoś ich wysłuchał?
Przede wszystkim polityk powinien mieć jakieś swoje wyraziste „ja”, musi być zauważony, wyodrębniony z tła. Już dawno temu Leon Petrażycki pisał, że polityka musi być kombinacją ekspresji siebie i zaangażowania społecznego, a więc łączyć logiki ego – realizacji własnych aspiracji, potrzeby osiągnięć – i altruizmu, prospołeczności. Polityk nie może się odżegnywać od samego siebie – nie powinien podtrzymywać stereotypu, że partie i polityka to coś świńskiego i obrzydliwego.
czytaj także
Polityka jest dla ludzi, którzy znają siebie, swoje mocne i słabe strony, są otwarci na świat i innych ludzi, potrafią współpracować z osobami nie w pełni podzielającymi ich poglądy. Kompetencji można się nauczyć w praktyce sprawowania władzy na różnych szczeblach. Ale otwartości na świat, zainteresowania i troski o innych, poczucia sprawiedliwości uczymy się od dzieciństwa. Jedni kandydaci startujący w wyborach maja te właściwości, inni – stanowią ich osobowościowe i mentalne zaprzeczenie. Przy uważnym oglądzie można te charakterystyki rozpoznać. Co więcej, akurat te właściwości kandydatów idą w parze z ich lewicowymi czy liberalnymi programami politycznymi. Chcesz więc mieć lepszą politykę, to uważnie wybieraj.
**
Prof. Krystyna Skarżyńska – psycholożka. Analizuje zachowania społeczne i postawy polityczne. Kierowniczka Katedry Psychologii Społecznej w SWPS Uniwersytecie Humanistycznospołecznym. Autorka i redaktorka naukowa licznych publikacji i książek, m.in.: Spostrzeganie ludzi (1981), Człowiek a polityka. Zarys psychologii politycznej (2011), a także redaktorka wielu prac naukowych, m.in.: Demokracja w Polsce. Doświadczanie zmian (2004) czy Między przeszłością a przyszłością. Szkice z psychologii politycznej (2009).