Kraj

Rząd pogrzebał wiatraki. Czy wiatraki pogrzebią rząd?

Bardziej niż końcem świata przejmujemy się końcem miesiąca. Dlatego nie wychodzimy na ulice w obronie wiatraków. Ale pójdziemy do urn wyborczych. Polki i Polacy wiedzą, że nie ma powrotu do czarnego złota i potrzebujemy energii odnawialnej – pisze Wiktoria Jędroszkowiak.

W ostatnich tygodniach wszystko – od kamieni milowych KPO po wypowiedzi premiera Mateusza Morawieckiego o końcu „drogiego katarskiego i norweskiego węgla” – wskazywało, że polskie władze skończą nie tylko metaforyczną walkę z wiatrakami. Pisane na kolanie poprawki i sprzeczki w obozie rządzącym pogrzebały jednak szanse na energetyczny „wysiłek wojenny”. Sprawiedliwa transformacja to wyzwanie, które mogło okazać się szansą – ale w polskim kontekście będzie o to trudno.

Społeczna, ale nie antysystemowa. Taka powinna być transformacja energetyczna

Po siedmiu latach od wprowadzenia tzw. zasady 10H Zjednoczona Prawica w końcu zdecydowała się na odejście od niezwykle restrykcyjnych i szkodliwych przepisów w ustawie wiatrakowej. Dotychczas budowa wiatraków na lądzie była w Polsce praktycznie niemożliwa – z uwagi na ograniczenia przestrzenno-odległościowe, elektrownie wiatrowe nie mogły powstawać na 99,7 proc. powierzchni kraju.

W styczniu posłowie i posłanki zajmowali się aż ośmioma projektami nowelizacji ustawy. Po wstępnych głosowaniach pozostał jedynie projekt rządowy, który zakładał, że elektrownie wiatrowe mogłyby powstawać w odległości 500 metrów od najbliższych zabudowań. Ten dystans od niemal dwóch lat – gdy do Kancelarii Sejmu wpływały kolejne projekty poselskie, senackie, a w końcu ten spod pióra ministry klimatu Anny Moskwy – stał się niemal konsensusem pomiędzy ekspertami (pozytywnie zaopiniowała ją m.in. Polska Agencja Nauk), branżą OZE, a także, w ogromnej mierze – społeczeństwem. Ponad 80 proc. Polek i Polaków popierało odblokowanie ustawy wiatrakowej w tym kształcie.

Niestety, podczas prac komisji sejmowej pojawiła się propozycja tzw. kompromisu Suskiego, czyli przesunięcia granicy z pierwotnie proponowanych przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska 500 metrów odległości wiatraków od zabudowy mieszkalnej do aż 700 (w stosunku do obecnych ok. 1500 metrów – przeciętny wiatrak mierzy ok. 150 metrów). „Wzięcie wartości pośrodku to nie jest metoda na kompromis” – mówili po tej decyzji eksperci z Fundacji Instrat. Polskie Stowarzyszenie Elektrowni Wiatrowych informowało, że przesunięcie suwaka z 500 na 700 metrów eliminuje aż 84 proc. planowanych projektów. Aż w czterech województwach – mazowieckim, kujawsko-pomorskim, śląskim i małopolskim – do kosza trafią wszystkie projekty.

Dlaczego, skoro poparcie społeczne dla rozwoju energetyki wiatrowej na lądzie jest tak duże, ale nie znajduje wystarczającego poparcia wśród rządzących, nie doświadczamy masowych protestów prowiatrakowych? Kryzys energetyczny nie motywuje ludzi do wyjścia na ulice, bo jesteśmy zajęci przetrwaniem. To zrozumiałe, że bardziej niż końcem świata przejmujemy się końcem miesiąca. Często obchodzi nas głównie jutro – i to, czy będzie ono bezpieczne dla nas i naszych bliskich.

Jedno jest jednak pewne – energetyka już dziś jest tematem wyborczym, a Polki i Polacy rozumieją, że nie ma powrotu do czarnego złota. Energia z wiatru i słońca po prostu nam się opłaca. W przeciwieństwie do źródeł nieodnawialnych, nie da się jej zakręcić. Może i wysokie ceny energii nie wyprowadzają nas na ulice, ale na pewno będą jedną z motywacji do pójścia do urn wyborczych. Tym trudniej zapewne mniej obsesyjnie antywiatrakowej frakcji partii rządzącej pogodzić się z tym, że gdyby lata temu energetyki wiatrowej nie zablokowano, moglibyśmy właśnie energią z wiatru załatać powstałą po sankcjach na Rosję lukę węglową. I to niemal dwukrotnie.

Dlaczego organizujemy Strajk Kryzysowy z rolnikami?

czytaj także

Dlaczego organizujemy Strajk Kryzysowy z rolnikami?

Dominika Lasota, Wiktoria Jędroszkowiak

To rząd Beaty Szydło zablokował wiatraki. Zresztą to właśnie była premier razem z obecną europosłanką Anną Zalewską i marszałkinią Sejmu Elżbietą Witek do dziś stanowią trzon otwarcie antywiatrakowej frakcji partii rządzącej.

To właśnie Zalewska była „liderką” procedowania ustawy antywiatrakowej. Zbierała podpisy, które miały być dowodem na niezgodę lokalnych społeczności na powstawanie farm wiatrowych. W rzeczywistości jej tournée przypominało jednak antywiatrakowy festiwal dezinformacji. Na spotkaniach, którym przewodniczyła, opowiadano m.in. o wiatrakach spadających na domy czy „syndromie turbin wiatrowych” – nieistniejącej chorobie, którą rzekomo powodować miało regularne przebywanie w pobliżu wiatraków.

Lokalny gniew wynikał często ze strachu i niejednokrotnie był uzasadniony, bo wśród inwestycji zdarzały się opieszałe konsultacje społeczne i sytuacje przypominające miejską patodeweloperkę. Ta obawa pozostaje żywa i PiS próbuje ją wykorzystywać – o inwestorach z branży OZE sam Jarosław Kaczyński jeszcze niedawno mówił, że „nie są to aniołki”. Jednak argumenty antywiatrakowe nabrały już tak absurdalnego kształtu, że są wyraźnie nieprawdziwe i oderwane od rzeczywistości mieszkańców wsi, do których próbuje mówić m.in. Janusz Kowalski.

Chaos spowodowany nieszczelnymi przepisami sprzed 2016 roku można było zniwelować, nie blokując wiatraków i edukując mieszkańców o plusach farm wiatrowych. A tych jest wiele – od podatków dla gmin, przez tańszy prąd, po m.in. powiększające unijne benefity dla regionów transformacyjnych.

Zalewska obawy mieszkańców umiała zmienić w legislację. Jej współpracownik, prawnik Marcin Przychodzki, założyciel portalu Stop Wiatrakom, doradzał mieszkańcom w skutecznej walce z wiatrakami. Dziś nie bierze udziału w sporze, jest dyrektorem Departamentu Prawnego Ministerstwa Infrastruktury.

Antywiatrakowa frakcja PiS do perfekcji opanowała narrację o tym, że spór o wiatraki to tak naprawdę przykład walki klas. Każdy potrzebuje reprezentantów swoich interesów, a na scenie politycznej mieliśmy do czynienia z dwiema dominującymi partiami bez planu i pomysłu na sprawiedliwą, zieloną transformację. O klimacie nie mówiono prawie w ogóle poza społecznościami stricte zainteresowanymi ekologią. Oliwy do ognia dolewali technokratyczni eksperci, którzy nierzadko, wypowiadając się o energetyce, po prostu nie dbali o interes, a w zasadzie emocje – zwłaszcza gniew i strach – samych zainteresowanych.

Nikt nie potrafił trafić do lokalnych społeczności z konkretną, zrozumiałą ofertą. Konflikt, który spłycając, sprowadzić można byłoby do sporu miasta i wsi, nie był podejmowany i problematyzowany. Wówczas PiS-owi udało się wypełnić tę niszę, ale dziś wiele osób, które wtedy utożsamiały się z narracją Anny Zalewskiej, zmieniło zdanie. Wiele z nich zawiedzionych jest PiS, wiele poszukuje odpowiedzi na swoje potrzeby, które niekoniecznie są wpisane w programy innych partii politycznych.

Da się na te potrzeby odpowiedzieć i tą odpowiedzią powinna być sprawiedliwa transformacja. Polityka klimatyczna staje się popularniejsza, gdy uwzględnia się w niej sprawiedliwość (społeczną, ekonomiczną), a w polskim kontekście – konkretne polityki społeczne oraz zielone i dobrze płatne miejsca pracy. Wiatraki lub biogazownie w każdej gminie, fotowoltaika na każdym dachu i modernizacja sieci to część rozwiązania, ale nie jego całość.

Bez odblokowania wiatraków w Polsce świecić będą tylko portfele

Współpraca aktywistów klimatycznych, ruchów i organizacji ekologicznych, a nawet start-upów zajmujących się transformacją, ze związkami zawodowymi, oddolnymi inicjatywami strajkującymi w wyniku kryzysów czy grupami marginalizowanymi, jest szansą na kompleksowe rozwiązania. To te niecodzienne i często pozapartyjne sojusze dają nadzieję na prawdziwą reprezentację interesów i sprawiedliwe rozwiązania. Paliwa kopalne powodują mnóstwo kryzysów, które są ze sobą połączone.

W czerwcu 2022 roku na listę kamieni milowych KPO dopisano warunek nowelizacji ustawy wiatrakowej – i to z inicjatywy Jadwigi Emilewicz, posłanki PiS. Od końca ubiegłego roku rządzący już sześć lat premier często i jednoznacznie wypowiada się o potrzebie budowania farm wiatrowych. Wyraźnie wskazuje, że są one niezbędne do odchodzenia od gazu i węgla z zagranicy – w tym z kierunków wątpliwych etycznie, m.in. Kataru. Czy nastąpiła dobra – zielona – zmiana? Nie. Rząd PiS już teraz przymierza się do dynamicznego rozwoju energetyki gazowej. Czas węgla się kończy, więc o kolegów z lobby węglowego można zadbać, inwestując w inne paliwo kopalne, przekształcając elektrownie węglowe w tzw. gazówki i wikłając nas w kolejne emisyjne paliwo.

Dla Zjednoczonej Prawicy niewiele jest przekonujących argumentów, by z paliw kopalnych rezygnować. Nie przekonuje ich to, że rocznie dopłacamy do węgla, nie przekonuje tańsza alternatywa w postaci OZE czy stanowisko Międzynarodowej Agencji Energetycznej, która mówi, że nowe inwestycje w paliwa kopalne są nierentowne i nie stanowią gwarancji bezpieczeństwa energetycznego. Nie wystarczy też wojna za wschodnią granicą, finansowana przecież przez środki z węgla, gazu i ropy. Tym bardziej nie przekonuje António Guterres, sekretarz generalny ONZ, który dalsze trwanie przy paliwach kopalnych nazywa „radykalnym krokiem” i „uzależnieniem, z którym w końcu trzeba skończyć”.

Bezpieczna Polska bez ropy, węgla i gazu? [rozmowa z Marcinem Popkiewiczem]

W 2021 roku prawie 85 proc. naszego prądu pochodziło ze spalania paliw kopalnych – i pod tym względem zajmujemy przedostatnie miejsce w UE, za nami jest tylko Cypr. Aż 75 proc. z nas już we wrześniu ubiegłego roku uważało, że to właśnie zniesienie 10H jest pierwszym krokiem, który rządzący powinni podjąć, by walczyć z nadchodzącym wtedy kryzysem energetycznym. Tegoroczny kryzys to przedsmak tego, co wydarzyć może się kolejnej zimy. W magazynach po gazie z Rosji nie będzie już śladu, a Polska będzie uzależniona od spalania drogiego gazu m.in. z krwawego reżimu – Kataru.

Nasze wspólne wysiłki transformacyjne być może sprawią, że dojdzie do „energetycznego wysiłku wojennego”, że Polska stanie się liderką odnawialnych źródeł energii, a równolegle stworzymy masę miejsc pracy, wypróbujemy rozwiązania ekonomiczne, na które dotychczas brakowało woli politycznej, a także przeprowadzimy zmiany związane z adaptacją do zmian klimatycznych. Niecodzienne sojusze i konkretne postulaty, często ekonomiczne, a nie jedynie wizje lepszego świata, wydają się właściwą drogą.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij