Kraj

Sen o Warszawie koszmarem dla reszty Polski

Warszawocentryzm jest obecny niemal wszędzie: od tras kolejowych (wszystkie drogi prowadzą do Warszawy), po instytucje naukowe (niewspółmierna w stosunku do reszty kraju część rozlokowana jest w stolicy).

Wiele polskich miast cechuje się wzajemną rywalizacją. To naturalne dla systemu kapitalistycznego, którego fundamentem jest konkurencja o zasoby, ludzkie i nie tylko. Warszawa jako niedościgniony hegemon jest dobrym przykładem tego, dlaczego ten system generuje nierówności, a jego rozwój zasadza się na pochłanianiu przez dużych graczy tych mniejszych.

Decentralizacyjny coming out

Od czasów transformacji sukcesywnie likwidowano połączenia kolejowe i autobusowe między mniejszymi miejscowościami i większymi miastami. Budowano i rewitalizowano te, które prowadziły do stolicy. Paweł Rydzyński (prezes Stowarzyszenia Ekonomiki Transportu) podaje, że według jego wyliczeń po 1989 roku około 50 miast, każde liczące co najmniej 10 tys. mieszkańców, straciło połączenia kolejowe. Sukcesywnie rządy III RP wykluczały komunikacyjnie kolejne miejscowości, pozostawiając połączenia jedynie z dużymi miastami wojewódzkimi.

Problemem transportu publicznego w Polsce nie są pieniądze. Tych jest aż nadto

Nieodłączną częścią dużych miast są ośrodki naukowe. Akademickość miasta w dużym stopniu determinuje jego rozwój, ale ma również wpływ na demografię. Warszawa może się poszczycić oszałamiającą liczbą ponad 315 tys. studentów. Berlin, jedna z najważniejszych stolic starego kontynentu, może stanąć w kolejce za naszą stolicą, bo mieszka w nim „tylko” ponad 203 tys. osób studiujących.

Dlaczego to Słońce przypomina czarną dziurę?

Model warszawocentryczny polega na zasysaniu zasobów przez stolicę nie tylko z obwarzanka i województwa, ale z całego kraju. Mieszczą się w niej niemal wszystkie instytucje władzy, od sądów i trybunałów, przez wszystkie ministerstwa, aż po najważniejsze urzędy.

W Polsce przyzwyczailiśmy się, że władza centralna jest najważniejsza i ma zawsze ostatnie zdanie. Władza samorządowa, mniej scentralizowana, jest mrzonką.

Nie wspominajmy o pedałach

czytaj także

Silna władza lokalna ma wiele zalet, które zaczynają się na tak podstawowym poziomie jak znajomość potrzeb i lepsze rozeznanie w miejscowych problemach. Obywatelom łatwiej sprawować funkcję kontrolną nad władzą, którą mają przed nosem niż „gdzieś tam daleko, w stolicy”.

Nie ma w dzisiejszych czasach uzasadnienia dla ulokowania wszystkich ważniejszych instytucji w stolicy. Gdy tylko ktoś w debacie publicznej zaczyna podnosić ten wątek, pojawiają się argumenty o rzekomo lepszym i sprawniejszym działaniu organów państwa, które nie mają pokrycia w rzeczywistości.

Wysysanie zasobów intelektualnych z pozostałych regionów kraju na rzecz dalszego powiększania bogactwa miasta stołecznego jest nie tylko niesprawiedliwe, ale i dewastujące dla mniejszych lub nie tak bogatych części kraju, bo pogłębia nierówności. Nadmierna centralizacja jest niebezpieczna również dlatego, że może być wysoce korupcjogenna.

Naturalne jest, że ludzie będą migrować w celu zapewnienia sobie lepszej przyszłości: za edukacją, wyższymi zarobkami, perspektywą lepszego jutra. Ale dlaczego w Polsce tak duża rzesza ludzi migruje tylko do jednego miasta?

Mniej Warszawy w Warszawie

Powolna i przemyślana decentralizacja jest następnym i koniecznym postulatem, który należy silniej włączać do dyskusji o perspektywach rozwoju regionów i modelu państwa, w jakim żyjemy. Nie potrzebujemy jednej stolicy od wszystkiego, gromadzącej zasoby kosztem reszty. Potrzebujemy przemyślanego, mniej scentralizowanego modelu rozwoju. Dlaczego tak abstrakcyjnym pomysłem wydaje się nam przykładowo przeniesienie Trybunału Konstytucyjnego do Łodzi, a Sądu Najwyższego do Gdyni? Dlaczego nie możemy rozwijać równolegle różnych stolic regionów, które są samorządne i lokalne?

Dokąd zabierze mnie nadjeżdżający autobus? Nie wiem, niedowidzę

Nadanie samorządom większych kompetencji, poszerzenie możliwości ich niezależnego od centrum finansowania, przenoszenie najważniejszych organów władzy z Warszawy do innych regionów kraju to minimum, od jakiego musimy zacząć. Jeżeli chcemy faktycznie rozwijać się w sposób bardziej zrównoważony, trzeba przestać karmić scentralizowany model, w którym tkwimy od lat.

**

Mateusz Kosel – student socjologii na Uniwersytecie Gdańskim. Interesuje się prawami i potrzebami grup mniejszościowych. Od urodzenia jest osobą niedowidzącą.

**

Projekt realizowany z dotacji programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy finansowanego z Funduszy Norweskich.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij