Kraj

Profesor Rychard rozkłada ręce – my nie musimy

Inteligencja w Polsce – zwłaszcza uniwersytecka – została instytucjonalnie ukształtowana przez paradygmat kompromisu z autorytarną władzą. Ale na bezkarne działania PiS wobec Centrum Badań nad Zagładą Żydów nie powinniśmy odpowiadać apatią czy zgniłym kompromisem.

W maju 1968 roku Pasolini wypalił: „Nienawidzę was, drodzy studenci”. Za co? Za udawany bunt przeciw rodzicom, nauczycielom, faszystom i kapitalizmowi. Ja z kolei, w połowie tegorocznego maja, czuję nienawiść do rodzimej profesury. Za to, że z jednej strony – powiem biblijnie – broni bielonych grobów pełnych plugastwa. A z drugiej nie umie zorganizować obrony demokratycznych pryncypiów, których powinna bronić jak Ukraina własnej niepodległości.

Profesor Chwin chlubi się „chrześcijaństwem”

„Gazeta Wyborcza” obsadziła ostatnio Stefana Chwina w roli adwokata Wojtyły. Linia obrony pełznie tak: chroniąc pedofilów w sutannach, Wojtyła prowadził politykę etycznie niesłuszną, ale „rozsądną” z punktu widzenia bezpieczeństwa całej instytucji. W PRL Kościół był przecież osaczony przez sforę wilków, czyhających na każdy błąd hierarchów. Roztropniej zatem było kryć przestępców we własnych szeregach, niż rzucać ich na pożarcie wilkom, czyhającym na każdy pretekst do rozszarpania Kościoła. Należało chronić substancję. Gdyby więc Chwin był Wojtyłą, postępowałby tak samo jak on.

8 rzeczy, które zyskalibyśmy, gdyby jutro w Polsce zniknął katolicyzm

Ważnym komponentem tej racjonalizacji okazuje się etos miłosierdzia. Prawdziwy chrześcijanin wybacza grzesznikom we własnej wspólnocie i wrogom ją szarpiącym. Stąd apoteoza „pokojowej transformacji”. Transformacja jawi się Chwinowi jako dzieło Chrystusowe, dokonane przez opozycję „tylko dlatego, że nawet niewierzący Polacy mieli w sercach szacunek dla słów Jezusa”. Czyli dla refrenu: „kochajcie nieprzyjaciół waszych”.

Tu warto sypnąć soli trzeźwiących do odpustowego rosołu. Prawdziwa historia okazuje się mniej kiczowata, a genealogia Chwinowej moralności – nietrudna do rozszyfrowania. Wystarczy przypomnieć, że nie byliśmy mocarzami, którzy wielkodusznie wybaczyli skazanym na klęskę komunistom. Było inaczej. Nienawidziliśmy ich, jednak nasza nienawiść okazała się bezradna, więc mimo nienawiści poszliśmy z nimi na ugodę. A potem zakłamywaliśmy ten fakt bajdurzeniem o „chrześcijaństwie” i o tym, że Jaruzelski nie skończył jak Ceaușescu dzięki naszemu „miłosierdziu”.

Celowała w tym zwłaszcza „lewica laicka”. Jej narracja, choć religijna, miała jednak szczątkową racjonalność o tyle, o ile beatyfikowała kompromis, dzięki któremu Polacy odnieśli realne korzyści ustrojowe i cywilizacyjne. Przy okrągłym stole narodziła się liberalna demokracja. Dlatego trzydzieści lat temu konsekracja akuszerki – ideologii ugody – nie była zupełnie irracjonalna.

Dzisiaj natomiast idea kompromisu z pisowskim reżimem i katolicką hegemonią nie ma sensu. Dziedzictwa JP2 nie da się obronić – to trumna, z której wypełza moralne zgorszenie (systemowe krycie pedofilii) i polityczne plugastwo (brunatna esencja polskiego katolicyzmu). Kaczyński zaś nie jest Jaruzelskim, chce bowiem zniszczyć przeciwników politycznych i demokrację. Dlatego tak szkodliwe są legendy Chwina o opozycyjnym „chrześcijaństwie”. Kontekst systemowy uległ zmianie, a opozycja demokratyczna nie konfrontuje się z polubowną władzą „realnego socjalizmu”, lecz z ofensywnym neofaszyzmem. W tej sytuacji trudno o coś głupszego niż kardynalne przykazanie „jeśli uderzą cię w policzek, nadstaw drugi”.

Przyuczeni do kompromisu

Zmitologizowana ugodowość nie byłaby jednak ideologią tak potężną, gdyby suflowała wyłącznie bezinteresowny pryncypializm moralny. Skuteczność ideologii wynika w tym przypadku również z jej związku z „makiawelizmem”. Polak chce widzieć w sobie nie tylko ofiarę i być nie tylko moralizatorem, lecz także inwestować w „realpolitik”. Warto sprytnie rozpoznać układ sił, podpisać pakt z silniejszym, wycisnąć z cyrografu maksimum korzyści. Etyka etyką, ale trzeba chronić infrastrukturę bytową rodziny, plemienia, kasty, narodu. Na fantazmatach o takiej „mądrości” wyrastali nam Wielopolscy, Stańczycy i oczywiście endecy.

Chwin, rozgrzeszając Wojtyłę z krycia pedofilów w imię ochrony substancji, bezwiednie kolaboruje z tą „mądrością”. Kolaboracja zaś czyni go figurą modelową. Trzeba bowiem podkreślić, że w Polsce inteligencja – zwłaszcza uniwersytecka – została instytucjonalnie ukształtowana przez paradygmat kompromisu (zgniłego, zawyrokowałby srogi sędzia) z autorytarną władzą.

Przypomnijmy. W 1968 roku awansowali nie tylko „marcowi docenci” (karierowicze wyprani ze skrupułów). Uczelniane stanowiska kierownicze przejmowali także etosowi ugodowcy, żeby sprawować „mądrą” pieczę nad tym, co w ramach realizmu politycznego można było „ocalić” po antysemickiej czystce (autobiograficzne wynurzenia Andrzeja Walickiego to fascynujący przyczynek do historii pomarcowych „barw ochronnych”).

Stan wojenny wyhodował podobny amalgamat kadrowy. Stopiły się w nim bezrefleksyjna uległość, chytry oportunizm (czasem fantazjujący o wallenrodyzmie) i rzeczywiście mądry pragmatyzm. Cały stop był odlewem formy ogólnosystemowej, czyli reżimu, który gnił i liberalizował się chaotycznie, pod dyktando kolejnych nieprzewidzianych kryzysów. Systematyczna, zaprogramowana już na poziomie niepisanych odruchów selekcyjnych, była jedynie eliminacja nonkonformizmu.

Od Gierka i Chomejniego do czerwonego Batmana: Polska w spirali nieustających przyspieszeń

Profesura potransformacyjna awansowała w podobnym ekosystemie, w odziedziczonym po promotorach kręgu podobnych usprawiedliwień, racjonalizacji i zakłamań. Dodatkową presję na konformizm zaczął wytwarzać technokratyczny kapitalizm. Jego produktem okazała się rosnąca biurokracja uczelniana, indukująca punktozę i grantozę.

Układ ten wyhodował specyficzną kadrę menedżerską. Kierowników katedr, dyrektorów instytutów, dziekanów i rektorów wyłaniano spośród ludzi, którzy nauczyli się „chronić substancję” poprzez akumulację kapitału: osobistego i koteryjnego. Umieli lawirować w parametryzacyjnej dżungli, wśród grup interesów – ale rozkładali ręce, gdy należało z otwartą przyłbicą zawalczyć o wartości. Ich operatywność okazywała się genetyczną bezradnością w sytuacjach wołających o pryncypialną konfrontację. Szczytem odwagi cywilnej jawił się podpis pod listem otwartym, wyrażającym „zaniepokojenie” z powodu kolejnego ataku władzy na autonomię uczelni lub wolność badań naukowych.

Tak wygląda systemowe tło, na którym przyspiesza dzisiaj pisowska nagonka na Barbarę Engelking, na Centrum Badań nad Zagładą Żydów i Polską Akademię Nauk. Jednocześnie z tła wyłania się dyrektor IFiS PAN, któremu podlega Centrum – profesor Andrzej Rychard.

W 2009 roku krótką niesławę medialną przyniosła Rychardowi, wówczas kierującemu Szkołą Nauk Społecznych PAN, decyzja o likwidacji seminarium Marii Janion. W związku z „trudną sytuacją finansową” postanowił „nieco przesunąć akcenty”, czyli relegować Janion na emeryturę. „Na szczęście zmiany nie są duże”, a dzięki nim program będzie „bliższy rdzeniowi szkoły” – tłumaczył studentom i kadrze. Gdy aferę nagłośniła „Wyborcza”, przywrócił seminarium. Nie ma to jak mądry liberał, który rozumie własne błędy i jednak potrafi uszanować humanistykę wywrotową.

„My z niej wszystkie”. O Marii Janion

Potem profesor trwał na zapiecku, być może kumulując odwagę. Świadczyły o tym jego refleksje na temat protestów społecznych, którym przyglądał się z namysłem. W 2012 roku ostrożnie sugerował, że rząd PO może stracić poparcie po protestach przeciw ACTA. W trakcie pisowskiego ataku na państwo prawa doceniał KOD (2016), ale niedługo później przenikliwie ostrzegał: „Polakom nie odpowiada nastrój nieustannego protestu” (2018). Mimo to sam wreszcie zaryzykował. W 2020 roku, jako przewodniczący Rady Fundacji Batorego, sygnował oświadczenie wyrażające solidarność „z kobietami w obronie ich podstawowych praw”. Wokół huczało „Wypierdalać!”, profesorowi zaś udała się trudna sztuka – odważnie przetłumaczył własne poparcie dla protestów na stonowaną polszczyznę.

Doceniając tę kombatancką kartę, zapytajmy jednak: co teraz? Szarża Czarnka na IFiS PAN w odwecie za wywiad udzielony przez Barbarę Engelking w TVN wymusiła na profesorze rozłożenie rąk. Jestem w potrzasku – raportuje Rychard w „Gazecie Wyborczej”. Z jednej strony przepisy zobowiązują mnie do podniesienia pracownikom płac, a środki na podwyżki powinien zapewnić minister. Z drugiej strony Czarnek bezczelnie odmawia przyznania tych środków. „Spełnił swoją groźbę” – i co mu zrobimy?

„Dowiedzieliśmy się przy okazji, że ta decyzja jest niezaskarżalna”. Niepokoi to profesora nie tylko z powodów ekonomicznych. „Najważniejsze są konsekwencje w przestrzeni moralnej”. Istnieje bowiem „pewna obawa, że może nastąpić efekt mrożący”. W rezultacie „uczeni mogą w którymś momencie zacząć zachowywać się mniej nonkonformistycznie”.

Jak wesprzeć ich nonkonformizm? Ja zacząłbym od reedukacji rozłożonych rąk. Zwyczajowo przyuczano je do ważenia ugodowych racji, do wykonywania pojednawczych gestów. Dziś trzeba instruować ręce, jak złapać za rogi ideę kluczową: tu, gdzie jeszcze są niezawisłe sądy, nie ma decyzji „niezaskarżalnych”.

Pomóżmy rękom napisać zawiadomienie do prokuratury. IFiS PAN ma osobowość prawną, więc może to zrobić. Jeśli prokuratura odmówi wszczęcia postępowania, trzeba zaskarżyć postanowienie do sądu. Gdy sąd uwzględni zażalenia, a prokurator mimo to nie skieruje aktu oskarżenia przeciw Czarnkowi – pokrzywdzony zyskuje możliwość, by samodzielnie wnieść akt oskarżenia.

Zdelegalizować PiS? Jak powinny wyglądać powyborcze rozliczenia

Podstawa prawna? Jak sugeruje adwokat Andrzej Gąsiorowski, w przypadku Czarnka wchodziłyby w grę przynajmniej dwa artykuły Kodeksu karnego.

Po pierwsze, przekroczenie uprawnień i niedopełnienie obowiązków przez funkcjonariusza publicznego (art. 231). Jest to przestępstwo urzędnicze, polegające m.in. na naruszeniu interesów finansowych organu państwowego i spowodowaniu zagrożenia dla prawidłowego funkcjonowania danej instytucji. Kara? Pozbawienie wolności do lat 3.

Po drugie, artykuł 191. „Kto stosuje przemoc wobec osoby lub groźbę bezprawną w celu zmuszenia innej osoby do określonego działania, zaniechania lub znoszenia, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”. Sednem są tutaj Czarnkowe groźby wymuszające zaniechanie badań naukowych.

„Golić głowy”

Powtórzmy: rozłożonymi rękami nie obronimy substancji. Rektor-komendant ziobrystowskiej szkoły „sprawiedliwości” – niejaki Sopiński – już postuluje odbieranie profesur badaczom z Centrum Badań nad Zagładą Żydów. I sugeruje, że Janowi Grabowskiemu oraz Barbarze Engelking należałoby golić głowy.

Warto zapamiętać te nazistowskie pogróżki. Wobec nich powinniśmy uświadomić sobie przynajmniej jedno: czas wyrażania „niepokoju” w stonowanych oświadczeniach się skończył. Dlatego tak beznadziejnie brzmi „Stanowisko KRASP, Polskiej Akademii Nauk, Polskiej Akademii Umiejętności oraz RGNiSW w sprawie zapewnienia wolności badań naukowych”. Zrytualizowana mowa urzędnicza odzwierciedla tu tylko rytualną bezradność: „Z niepokojem obserwujemy wypowiedzi medialne Ministra Edukacji i Nauki dotyczące prof. Barbary Engelking oraz sygnatariuszy listu otwartego w tej sprawie”.

Teksty w tym stylu są pretekstami do bezczynności. Swego czasu dobrze rozumiał to Ernst Jünger, który nienawidził liberalnej demokracji, ale świetnie ją diagnozował. W głośnym artykule Atmosfera bagna, napisanym rok przed dojściem Hitlera do władzy, udało się Jüngerowi kapitalne podsumowanie ugodowej niemocy: „Potrzeba organizowania akcji zbierania podpisów przy każdej okazji […] to znak, że polityka mieszczańska dobiegła kresu”.

Bankructwo tej polityki może zwiastować nadchodzenie chwili, kiedy konieczne stają się akcje asertywne. Ręce nie mogą już służyć do nadstawiania kolejnego policzka. Potrzebne są kontruderzenia. Idą wybory, więc radykalną akcją polityczną powinna być akcja prawna przeciw Czarnkowi.

Proponowałbym hasło „Wpakujmy pałkarzowi pozew w cztery litery!”. Macie inne pomysły, chłodniejsze lub celniejsze? Chcecie uzbroić inne paragrafy? Dzielcie się ze mną patentami na Facebooku, piszcie do Krytyki Politycznej, do „Gazety Wyborczej”. Aktywizujcie kancelarie prawne. Buntujmy się, bijmy i bawmy. Kampania karnoprawna powinna być również karnawałem.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Kozak
Tomasz Kozak
Marksista
Łączy sztuki wizualne z filozofią, literaturoznawstwem i naukami politycznymi. Autor książek: Wytępić te wszystkie bestie? (2010), Akteon. Pornografia późnej polskości (2012), Poroseidy. Fenomenologia kultury trawersującej (2017). Aktualnie pracuje nad książką inspirowaną zaproponowanym przez Marka Fishera pojęciem libertariańskiego komunizmu.
Zamknij