Kraj

Ile jeszcze pożarów będziemy musieli gasić przez zrzutka.pl?

Budżet Biebrzańskiego Parku Narodowego na walkę z ogniem w 2020 roku wynosił około 150 tysięcy złotych. Tymczasem pożarów w tym roku było już kilkanaście. Brakowało ludzi, brakowało sprzętu. Godzina lotu samolotu gaśniczego to 10 tysięcy zł. W efekcie Park ogłosił zrzutkę na opłacenie kosztów walki z ogniem.

− My to jak na wyspach mieszkamy. Bywało, że i księdza z Panem Bogiem na łódkach wozili. A jak mokro, to do sąsiadów na łódce trzeba jechać.

Bronisław Kretowicz, Nad Biebrzą − czyli wizyta we wsi Grzędy (1932)

***
− Chcesz pojechać zobaczyć Biebrzański Park Narodowy, zanim całkiem spłonie? − zapytałem kolegę fotografa, tylko trochę żartując. Oczywiście miałem nadzieję, że cały nie spłonie. Przerażają mnie doniesienia o największej suszy od pięćdziesięciu lat oraz informacje, że nie ma pieniędzy na gaszenie pożaru. Kuba oczywiście chciał, ale wyjazd udało nam się zorganizować dopiero po kilku dniach − w niedzielę.

Trochę wstyd się przyznawać, ale nigdy wcześniej nie byłem nad Biebrzą, choć pasjami odwiedzam liczne bagna. Tymczasem Biebrza to królowa mokradeł, obszar cenny nie tylko na skalę polską, ale i europejską. Od pewnego czasu planuję odwiedzić wszystkie parki narodowe w Polsce, ale chyba będę musiał się z tym planem pospieszyć, jeśli nie chcę oglądać tylko suszy, zgliszczy i pogorzelisk.

Gdy docieramy do Goniądza, akcja pożarnicza właściwie się kończy. Strażaków dogaszających pogorzelisko udało nam się odnaleźć jeszcze w Lesie Wroceńskim. Biebrza, zamiast bagnem, pachnie ogniskiem.

Fot. Jakub Szafrański
Harcerki i harcerz wydają posiłki w remizie OSP w Goniądzu. Fot. Jakub Szafrański

W siedzibie Ochotniczej Straży Pożarnej ciągle działają harcerze rozdający strażakom napoje i jedzenie. Przekąsek jest tak dużo, że też dostajemy po kawałku brownie, a to ponoć tylko resztki tego, co udało się zebrać, żeby strażacy nie musieli pracować głodni i źli. Jeszcze niedawno cały garaż, mieszczący na co dzień wozy strażackie, wypełniony był darami. Mobilizacja ludności była tak duża, że w którymś momencie zaczęły się pojawiać komunikaty, żeby nie przywozić już więcej jedzenia. Drzwi OSP przyozdobione są laurkami z podziękowaniami dla strażaków.

Fot. Jakub Szafrański
Podziękowania dołączane do darów. Remiza OSP w Goniądzu. Fot. Jakub Szafrański

Z tarasu widokowego możemy podziwiać panoramę spalonych łąk. Gdzieś daleko widzimy smugę dymu unoszącą się nad mokradłami. Czyżby pożar się wcale nie skończył? Strażak, który też się temu przygląda, uspokaja, że to nie ogień, tylko wiatr unosi popiół, ale na wszelki wypadek postanawia to sprawdzić. Gdzieś idzie, po chwili wraca. Widok z kamer termowizyjnych potwierdza jego podejrzenia. To tylko trąba powietrzna unosi popiół.

Kto podpalił Biebrzę?

Na tarasie przypadkiem podsłuchuję rozmowę między strażakami a pracownikami Parku. Najstarszy w tym gronie mężczyzna jest wyraźnie wkurzony na ludzi, którzy wjeżdżają samochodami na bagna, aby z bliska oglądać pogorzelisko, padają niecenzuralne słowa, a strażak komentuje, że w tym sezonie pewnie modna stanie się „turystyka katastroficzna”. Trochę nam z tym głupio, ale taka prawda. Wszak właśnie przyjechaliśmy zobaczyć, jak nasze dziedzictwo przyrodnicze zamienia się w popiół. Czy usprawiedliwia nas fakt, że mamy legitymacje dziennikarskie? Na pewno przed policją i terytorialsami, którzy wpuszczają nas wszędzie, gdy tylko mówimy, że jesteśmy z mediów.

Fot. Jakub Szafrański
Panorama w miejscowości Dawidowizna. Fot. Jakub Szafrański

Podsłuchałem też, że mężczyzna nie wierzy, że pożar był wynikiem wypalania łąk, więc podchodzę dopytać o szczegóły. O tym, że przyczyną „było nielegalne wypalanie traw i nieumyślne zaprószenie ognia”, donosi nie tylko policja, ale też minister środowiska Michał Woś.

Starszy mężczyzna okazuje się dyrektorem Biebrzańskiego Parku Narodowego. Dyrektor Andrzej Grygoruk twierdzi, że nad Biebrzą prawie nikt już traw nie wypala, a już na pewno nie wieczorem, o 19, kiedy zaczął się pożar. Ogień prawdopodobnie został podłożony celowo. Dyrektor wyznaczył nawet nagrodę w wysokości 10 tysięcy złotych za wskazanie podpalacza. Grygoruk z ochroną przyrody związał całe swoje życie, a w Biebrzańskim Parku Narodowym pracuje już dwadzieścia lat, więc warto go słuchać. Blisko połowa terenów BbPN znajduje się w rękach prywatnych i jakoś trudno mi uwierzyć, że lokalsi podpalają własne pola, widząc, jak jest sucho, i zdając sobie sprawę z tego, że przy okazji mogą spalić nie tylko pola, ale również domy sąsiadów.

Fot. Jakub Szafrański
Mieszkańcy Kopytkowa jako pierwsi zauważyli pożar i zaalarmowali służby. Fot. Jakub Szafrański

Wypalanie traw wydaje się o tyle prawdopodobne, że − choć głupie i nielegalne − wciąż jest powszechnym procederem. W 2019 roku odnotowano ponad 55 tysięcy tego rodzaju pożarów. Ale przyczyny pożaru oczywiście mogły być różne. Ciepłe dni sprzyjały korzystaniu z dobrodziejstw przyrody, a zawsze miło rozpalić sobie ognisko.

O możliwą przyczynę pożaru pytam też doktora Michała Polakowskiego z Instytutu Biologii Uniwersytetu Szczecińskiego, który jest ornitologiem i przewodnikiem biebrzańskim i jako jeden z pierwszych informował o pożarze. On też jest przekonany, że łąki ktoś musiał podpalić, bo o samoistnym zapłonie raczej nie może być mowy.

„Jest to wyjątkowo głupie i bestialskie. Zginęło mnóstwo zwierząt i roślin. Często ich nie widać, bo to między innymi liczne drobne bezkręgowce, ale poza nimi też łosie, sarny, zające czy jeże. Stało się to w najgorszym możliwym momencie, bo właśnie trwa okres lęgowy ptaków. Setki par budują gniazda na ziemi i kiedy przychodzi pożar – wszystkie ulegają zagładzie” – komentuje Polakowski. „To oczywiście spekulacja, ale podpalenie mogło być też wynikiem chęci ułatwienia sobie poszukiwań poroży jeleni czy łosi, za które można dostać niemałe pieniądze” – dodaje.

Fot. Jakub Szafrański
Pogorzelisko pod Wroceniem. Fot. Jakub Szafrański

Taki proceder też jest oczywiście nielegalny, bo w parkach narodowych nie wolno przecież zbierać nawet jagód, a co dopiero poroży. „To nielegalne, ale ludzie to robią” − komentuje Polakowski.

Plotki o konflikcie Parku z kłusownikami słyszę już wcześniej, ale gdy zaczynam się wgłębiać w temat, problem okazuje się jeszcze szerszy. Część miejscowych rolników od lat domaga się zwiększenia odstrzału zwierzyny łownej, wyrządzającej szkody w uprawach, a także znacznego ograniczenia wykupu gruntów i umożliwienia dzierżawy łąk BbPN po dogodnych cenach i w bliskich lokalizacjach, w ramach rekompensaty za szkody rolnicze czynione przez zwierzynę.

Najwyraźniej jednak rolnikom nie udało się dojść do porozumienia z Parkiem, bo w 2019 roku część mieszkańców, zorganizowana w ruchu „Dolina Biebrzy Przyjazna Człowiekowi-Rolnikowi”, protestowała pod siedzibą dyrekcji przeciwko warunkom przetargu na dzierżawy łąk, które są − w ich ocenie − dyskryminujące. Pod budynkiem wysypali obornik, przywieźli też taczkę dla dyrektora Grygoruka.

Fot. Jakub Szafrański
Spalona ścieżka dydaktyczna pod Kopytkowem. Fot. Jakub Szafrański

O mafijnym układzie i pasożytach, które obsiadły Biebrzański Park Narodowy, opowiada w filmiku Krzysztof Tołwiński, były polityk PSL-u, PiS-u i Kukiz’15, a obecnie Konfederacji. Krzysztof Tołwiński tuż po otrzymaniu z ramieniu PSL-u mandatu do sejmiku wojewódzkiego przeszedł do PiS-u. Dzięki temu partia ta uzyskała większość, ale i tak przez trzy miesiące nie udało się jej sformować zarządu województwa, co doprowadziło do przedterminowych wyborów. Tołwiński najwyraźniej przekombinował, bo w kolejnych wyborach mandatu nie zdobył.

Na filmie pokazuje uschnięte łąki, które − jego zdaniem − same się proszą o pożar. Prawdziwą przyczyną pożarów ma być prowadzona przez Park renaturalizacja. Tołwiński opowiada: „Znakomita część łąk została wydzierżawiona spółkom, warszawskim niejednokrotnie, które biorą dopłaty” i dodaje, że „ładne fortunki tutaj powstały”, „oczywiście to wszystko połączone z naukowcami i niby wykonywaniem pewnych obowiązków, których się nie wykonuje”.

Z dzierżawą należących do Parku łąk przez mieszkańców jest rzeczywiście problem. Rolnicy twierdzą, że są wykluczeni z udziału w tym przetargu przez zbyt wysokie ceny wywoławcze, a także zbyt duże powierzchnie działek. Dyrektor Grygoruk tłumaczy, że problem mogłyby rozwiązać tylko zmiany ustawowe, które miejscowym rolnikom dawałyby pierwszeństwo w staraniu się o dzierżawy.

Fot. Jakub Szafrański
Bocian na łące w okolicach Kopytkowa. Fot. Jakub Szafrański

Czyżby konflikt między częścią miejscowej ludności a pracownikami Parku zrobił się tak gorący, że aż ktoś podłożył ogień? Równie dobrze mogła to być czyjaś głupota lub nieuwaga. Czasem wystarczy zwykły niedopałek. Fani teorii spiskowych powinni zwrócić też uwagę na planowany przebieg przez biebrzańskie bagna trasy Via Carpatia. Czyżby drogowcy postanowili wyczyścić tereny pod budowę autostrady? W to akurat nie wierzę, ale już sam pomysł budowania tu autostrady świadczy o stosunku polskich władz do ochrony środowiska.

Dlaczego lasy nie są ubezpieczone od pożarów?

Pewnie nie tylko mnie zszokowała informacja, że budżet, jaki BbPN miał na walkę z ogniem w 2020 roku, wynosił około 150 tysięcy złotych. Tymczasem pożarów w Parku tylko w tym roku było już kilkanaście. Nic dziwnego, że pieniądze skończyły się już w poniedziałek. W efekcie BbPN ogłosił zrzutkę na opłacenie kosztów walki z ogniem. Powstały liczne zrzutki na pomoc strażakom.

Jednocześnie minister Woś środowiska zaczął zapewniać, że środki na walkę z pożarem są zabezpieczone. „Pieniędzy nie brakuje i nie zabraknie”, ogłosił na Twitterze. Dyrektor Grygoruk najwyraźniej nie ma takiej pewności i wyraził obawy, że nawet zebrane miliony mogą nie wystarczyć na pokrycie kosztów samolotów wynajętych do gaszenia pożaru przez Lasy Państwowe, a Park będzie musiał te firmy opłacić. Godzina lotu samolotu kosztuje 10 tysięcy złotych, a cała akcja może kosztować nawet cztery miliony.

Od wolontariuszy pomagających strażakom na miejscu dowiedzieliśmy się, że brakowało podstawowego sprzętu, i usłyszeliśmy historię, jak dzięki różnym przysługom oraz znajomościom udało się zdobyć po niższej cenie maści na stłuczenia czy odciski i środki na rany.

Fot. Jakub Szafrański
Dary dla strażaków wypełniały dwie hale magazynowe. Fot. Jakub Szafrański

Zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak cenne tereny nie są ubezpieczone od pożarów. Trudno mi sobie wyobrazić sytuację, że gdy mój dom płonie, to najpierw liczę, czy mam pieniądze, żeby zapłacić strażakom za gaszenie. Może zanim zadzwonię na straż pożarną, powinienem ogłosić zrzutkę na fejsie? Oczywiście ubezpieczenie lasów, które zajmują jedną trzecią Polski, byłoby na tyle drogie, że nikt nawet takich polis nie oferuje. Jednak parki narodowe to tylko jeden procent powierzchni kraju, może więc przynajmniej je można by ubezpieczyć?

Premier Morawiecki postanowił przelicytować Lasy Państwowe, które na akcje ratowniczą wydały pół miliona, i obiecał 600 tysięcy na gaszenie pożaru, ale wciąż wydaje się, że to kropla w morzu środków, jakie trzeba będzie wydać na nadciągające w tym sezonie pożary. Czy udałoby się ugasić pożar, gdyby nie pomoc indywidualnych darczyńców? Ile jeszcze pożarów będziemy musieli gasić przez zrzutka.pl?

Czy to jeszcze jest państwo czy tylko zbiór jednostek, z których na szczęście wiele wciąż jest gotowych wspierać przyrodę z własnych portfeli? Dla porządku przypomnę, że koszt sylwestra TVP w Zakopanem w 2018 roku wyniósł 10 milionów złotych. Może już czas, żeby PiS-owcy przestali się zajmować organizowaniem imprez disco polo, a na serio zajęli się ochroną przyrody?

Fot. Jakub Szafrański
Dogaszanie pożaru w okolicach Wrocenia. Fot. Jakub Szafrański

O ile nie sposób nie docenić pracy strażaków, to jednak trudno nie widzieć też niewydolności rządzących. Dlaczego jeszcze w środę strażacy z Podlasia czekali w koszarach, zamiast ruszyć z pomocą? Czyżby komendanci tamtejszych straży też się bali, że nie będzie ich stać na opłacenie akcji? Czy to po prostu zwykły polski bajzel? A może szykowali się na inne tragedie?

Tylko w środę 22 kwietnia strażacy wyjeżdżali do różnych zdarzeń 2187 razy, z czego 1003 stanowiły pożary. Podobno nie było rozkazów, żeby jechać nad Biebrzę. Michał Polakowski dziwi się, dlaczego wcześniej nie została ściągnięta większa pomoc. Dlaczego samoloty latały po wodę aż do Białegostoku? Opowiada, jak na własne oczy widział, że z początku strażaków było za mało i przegrywali walkę z ogniem. „Już przez pierwsze dwa dni mieliśmy pożar na kilku tysiącach hektarów bagien. Akcja była heroiczna, poświęcenie strażaków wielkie, ale ludzi było za mało, a teren bardzo trudno dostępny. Na wysokości Wrocenia pożar pokonał strażaków. Chcieli odciąć mu drogę, ale to się nie udało. Posiłki należało ściągnąć już w poniedziałek lub we wtorek” − komentuje i dodaje, że pożar mógłby objąć znacznie mniejszy obszary, gdyby akcja ratownicza rozpoczęła się szybciej.

Fot. Jakub Szafrański
Strażacy odpoczywają po zakończeniu akcji gaśniczej w Lesie Wroceńskim. Fot. Jakub Szafrański

Tymczasem wysoki stan zagrożenia pożarowego ogłoszono już na terenie całego kraju. Również na biebrzańskich bagnach możemy się spodziewać kolejnych zaprószeń ognia, w końcu lato jeszcze się nie zaczęło.

Tyle dobrego, że część pieniędzy poszła na zakup sprzętu, a nawet całych wozów strażackich. Pomagający na miejscu aktywiści zabierają się teraz za produkcję tłumic, czyli pałek do gaszenia z płetwą na końcu, bo tych też brakowało strażakom.

Jest prawie pewne, że kolejne bezcenne przyrodniczo tereny będą płonąć. Czy w tym roku uda mi się zrealizować plan i śladem pożarów zobaczyć wszystkie parki narodowe? Jeśli o mnie chodzi, to mogę te plany odłożyć w czasie, ale obecna antyekologiczna polityka rządu, trwałe niedofinansowanie parków narodowych oraz antagonizowanie ludności przez żądnych władzy polityków nie dają wiele nadziei.

Fot. Jakub Szafrański
Okolice Kopytkowa. Fot. Jakub Szafrański

To oczywiście nie znaczy, że nic nie można zrobić. Tym razem i tak mieliśmy szczęście, bo w Biebrzańskim Parku Narodowym nie zapalił się torf, który mógłby płonąć miesiącami. Jeśli chcielibyśmy naprawdę walczyć z suszą i katastrofą klimatyczną, to przecież mamy w Polsce ludzi, którzy wiedzą, jak należy to robić. W poniedziałek grupa naukowców wystosowała list otwarty skierowany do wszystkich, którzy mogą przekuć wiedzę naukową na realne działanie.

Naukowcy domagają się m.in.:
− zakazu prowadzenia wszelkich prac melioracyjnych mających na celu osuszanie podmokłych terenów
− powszechnego obowiązkowego programu retencji wód opadowych
− odejścia od nieadekwatnych, wymagających ogromnych nakładów finansowych, działań polegających na budowie dużych zbiorników retencyjnych i stopni wodnych na rzekach
− zmiany polityki i prawa w obszarze gospodarowania drzewami i zielenią
− zmniejszenia pozyskania drewna w lasach o charakterze naturalnym i półnaturalnym oraz zaniechania pozyskania drewna w lasach wodochronnych
− wzrostu nakładów na zapobieganie pożarom i ich gaszenie
− programów wspierania rolnictwa konserwującego i regeneratywego, połączonego z akcją edukacyjną w tym obszarze
− skutecznego egzekwowania prawa ochrony środowiska
− wycofania z oficjalnych materiałów edukacyjnych dezinformacji na temat zmian klimatycznych
− zainicjowania i moderowania skutecznego dialogu między rządem, samorządami, naukowcami, rolnikami, aktywistami ekologicznymi i przyrodniczymi, Lasami Państwowymi, Wodami Polskimi, służbami medycznymi, Policją i Państwową Strażą Pożarną, na rzecz budowania spójnej strategii przeciwdziałania skutkom zmian klimatu i suszy.

Wszystko to niby oczywistości, ale jakoś nie w smak naszej władzy. Jedyna odpowiedź Ministerstwa Środowiska to zaostrzenie kar za nielegalne wypalanie traw. Nie od dziś wiadomo, że nie wymiar kary, tylko jej nieuchronność, odstrasza potencjalnych przestępców. Możliwość otrzymania 30 tysięcy złotych kary za brak maseczki nie zmienia faktu, że sporo osób ma w nosie ten obowiązek. Najwyższy czas, żeby zacząć robić rzeczy, które działają, a nie są tylko pustymi PR-owymi gestami, jeśli nie chcemy skończyć jak podmiot liryczny utworu Kazika pt. Polska płonie: „Polska płonie! Polska płonie!/Polska płonie od morza do Tatr./A ja stoję na balkonie i patrzę, jak Polska płonie”.

Nawet jeśli uwielbiacie zapach napalmu o poranku, polecam podpisać petycję domagającą się realizacji postulatów naukowców.

FOTORELACJA JAKUBA SZAFRAŃSKIEGO











Fot. Jakub Szafrański

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jaś Kapela
Jaś Kapela
Pisarz, poeta, felietonista
Pisarz, poeta, felietonista, aktywista. Autor tomików z wierszami („Reklama”, „Życie na gorąco”, „Modlitwy dla opornych”), powieści („Stosunek seksualny nie istnieje”, „Janusz Hrystus”, „Dobry troll”) i książek non-fiction („Jak odebrałem dzieci Terlikowskiemu”, „Polskie mięso”, „Warszawa wciąga”) oraz współautor, razem z Hanną Marią Zagulską, książki dla młodzieży „Odwaga”. Należy do zespołu redakcji Wydawnictwa Krytyki Politycznej. Opiekun serii z morświnem. Zwyciężył pierwszą polską edycję slamu i kilka kolejnych. W 2015 brał udział w międzynarodowym projekcie Weather Stations, który stawiał literaturę i narrację w centrum dyskusji o zmianach klimatycznych. W 2020 roku w trakcie Obozu dla klimatu uczestniczył w zatrzymaniu działania kopalni odkrywkowej węgla brunatnego Drzewce.
Jakub Szafrański
Jakub Szafrański
Fotograf i publicysta Krytyki Politycznej
Pochodzi z Lublina, gdzie tworzył Klub Krytyki Politycznej. Publicysta i fotograf. W 2010-2012 pracował w dziale dystrybucji Wydawnictwa KP. Współtworzył stronę internetową. Akademicki mistrz polski w kick-boxingu 2009, a także instruktor samoobrony. Pracował we Włoszech, Holandii i Anglii. Laureat Stypendium pamięci Konrada Pustoły.
Zamknij