Prof. Barbara Engelking i prof. Jan Grabowski mają przeprosić za nieścisłe informacje zawarte w książce „Dalej jest noc”, nie muszą jednak płacić zadośćuczynienia. W tym samym czasie publicystka i historyczka Katarzyna Markusz składa zeznania na policji w związku z tekstem opublikowanym w Krytyce Politycznej. Czy w Polsce pod rządami Zjednoczonej Prawicy można jeszcze prowadzić badania nad współudziałem Polaków w Holokauście?
Jakiś czas temu do prokuratury na warszawskiej Ochocie wpłynęło zawiadomienie o naruszeniu artykułu 133 par. 1 Kodeksu karnego, który brzmi następująco: „kto publicznie znieważa Naród lub Rzeczpospolitą Polską, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.
Rzekomej obrazy Polaków miała się dopuścić redaktorka portalu Jewish.pl i doktorantka w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk, Katarzyna Markusz. Tak przynajmniej twierdzą autorzy skargi – przedstawiciele finansowanego przez resort Zbigniewa Ziobry Instytutu ds. Walki z Antypolonizmem Verba Veritatis. Kilka dni temu badaczka musiała stawić się na policji, gdzie przesłuchano ją w charakterze świadka.
– W zawiadomieniu, które wcześniej otrzymałam, nie podano żadnych szczegółowych informacji poza tą, że sprawa dotyczy art. 133. Na jego podstawie mogłam jedynie zgadywać, że komuś najwyraźniej nie spodobał się któryś z moich tekstów o relacjach polsko-żydowskich. Nie pomyliłam się – mówi nam Katarzyna Markusz.
Markusz obraża, a Międlar – nie
Historyczka przyznaje, że z powodu swojej naukowej i dziennikarskiej działalności nieraz spotkała się z hejtem w sieci, ale nigdy z groźbą konsekwencji prawnych, w tym ryzykiem, że trafi do więzienia.
– Wprawdzie nie jestem jeszcze oskarżona, ale zeznawałam we własnej sprawie, która może skończyć się postawieniem mi zarzutów – dodaje Markusz i wskazuje, że przedmiotem śledztwa okazał się poświęcony polityce historycznej PiS tekst, który opublikowaliśmy na naszej stronie w październiku 2020 roku.
Ambasador Niemiec mówi trudną prawdę o historii. Polska nadal kłamie
czytaj także
Chodzi dokładnie o jedno zdanie: „Czy doczekamy dnia, w którym polska władza również przyzna, że niechęć do Żydów była wśród Polaków nagminna, a polski współudział w Zagładzie jest faktem historycznym?”.
Funkcjonariuszka z Sokołowa Podlaskiego, w którym mieszka Markusz i do którego ze stolicy dotarł nakaz przeprowadzenia przesłuchania, zapytała o cel publikacji tych słów. Redaktorka musiała również zeznać, czy jednym z nich było znieważenie narodu polskiego.
– Odpowiedziałam, że nie, a artykuły piszę po to, by podzielić się swoimi refleksjami z czytelnikami i czytelniczkami. Wiem jednak, że policjantka sama nie wiedziała, o co w tej sprawie tak naprawdę chodzi. Pytania zaś otrzymała z prokuratury w Warszawie. Nie miała nawet pojęcia, kto stoi za zawiadomieniem. Udało się to ustalić dziennikarzowi „Gazety Wyborczej” – słyszymy od Katarzyny Markusz.
Szczególnie dotkliwe wydaje jej się to na tle innej sprawy, którą śledczy dla odmiany całkowicie zignorowali. Kilka lat temu badaczka złożyła doniesienie o popełnieniu przestępstwa, którego w jej ocenie dopuścił się Jacek Międlar, autor wielu obraźliwych, w tym skrajnie antysemickich wypowiedzi.
– Obrzydliwe inwektywy rzucał on również pod moim adresem, jednak prokuratura nie zechciała się nad tym pochylić. Międlar nie został nawet przesłuchany, co uzasadniono tym, że wszczęcie postępowania godziłoby w wolność słowa. Dlaczego mnie owa wolność nie dotyczy? Również z tego powodu najtrudniej mi komentować własny przypadek i tym bardziej uważam za całkowicie bezzasadne marnowanie pieniędzy podatników na prowadzenie śledztwa w sprawie tekstu, w którym do żadnych naruszeń nie doszło – wskazuje nasza rozmówczyni.
Jej zdaniem ta sprawa przede wszystkim jednak ma wywołać efekt mrożący w środowisku naukowym i dziennikarskim, jak również zniechęcić młodych ludzi do zajmowania się historią, a w szczególności niewygodnymi dla obecnej władzy zagadnieniami. To zresztą nie pierwszy raz, gdy Zjednoczona Prawica i związane z nią instytucje wykorzystują prawne straszaki do gumkowania prawdy historycznej i konfrontacji z niezależnymi badaczami dziejów po to, by było ich coraz mniej.
Wyciszyć prawdę
Dziś zapadł wyrok w sprawie przeciw prof. Barbarze Engelking i prof. Janowi Grabowskiemu, wielokrotnie atakowanym przez rządzących i m.in. Instytut Pamięci Narodowej wybitnym historykom Holokaustu i autorom książki Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski. Właśnie ta publikacja przysporzyła badaczom najwięcej złej sławy wśród piewców nacjonalizmu.
Grabowski: Polscy policjanci często mordowali Żydów. Na własną rękę i z ogromną inicjatywą
czytaj także
Szczegółowe, latami opracowywane dwutomowe studium Zagłady opisuje losy ludności żydowskiej na polskiej prowincji w czasach okupacji i podaje dowody świadczące o tym, że „zdecydowana większość próbujących się ratować Żydów – na podstawie przebadanych i zweryfikowanych przypadków – zginęła z rąk polskich bądź też została zabita przy współudziale Polaków”.
Nic zatem dziwnego, że przygnębiającą i nietraktującą bałwochwalczo przodków lekturę natychmiast rozjechał walec prawicowej krytyki, a wkrótce także stała się ona powodem, dla którego badaczom wytoczono proces cywilny. Oficjalnie stroną skarżącą jest Filomena Leszczyńska, bratanica dawnego sołtysa wsi Malinowo, jednego z bohaterów książki, oskarżonego w niej o współudział w wydaniu Żydów Niemcom.
czytaj także
Powódka twierdziła, że jej stryj został pomówiony przez naukowców i za jego zniesławienie oraz zbrukanie o nim pamięci domagała się przeprosin, 100 tys. zł zadośćuczynienia, erraty, a także zakazu dalszej publikacji. Za pozwem tak naprawdę stoi jednak Reduta Dobrego Imienia – kolejna prorządowa i wspierana finansowo przez PiS organizacja.
– Z tej prostej przyczyny ów proces nie jest sporem pani Leszczyńskiej z naszą dwójką, ale walką polskiego państwa z całym środowiskiem naukowców zajmujących się trudnymi zagadnieniami polskiej historii. W moim poczuciu to kolejna próba zduszenia wolnych badań, niewygodnych dla rządu, i przedłużenie polskiego prawa o Holokauście, które rząd musiał dekryminalizować 2,5 roku temu w atmosferze wielkiego, międzynarodowego skandalu – komentuje prof. Jan Grabowski, przypominając feralną nowelizację ustawy o IPN, która godziła w niezależność badaczy i wywołała za granicą falę oburzenia, przez co PiS ostatecznie wycofał się z poprawek.
Strach, a nie cela
Dociekliwym historykom można jednak inaczej zakneblować usta – ciągając ich po sądach. Prof. Grabowski nie ma wątpliwości, że taki właśnie cel miała precedensowa zresztą sprawa Filomeny Leszczyńskiej, zwłaszcza że jej pełnomocnicy powoływali się w pozwie na dość niejasne kwestie: prawo do tożsamości i prawo do dumy narodowej, które otwierają furtkę do ścigania kolejnych badaczy.
– W tej chwili nikt nie definiuje w języku prawnym, czym jest duma narodowa czy tożsamość narodowa, więc gdyby pozew okazał się skuteczny, to potencjalnie każdy Polak mógłby poczuć się obrażony czymkolwiek, co mu się nie spodoba w książce czy artykule historycznym – dodaje nasz rozmówca.
Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł, że prof. Barbara Engelking i prof. Jan Grabowski mają przeprosić Filomenę Leszczyńską za informacje napisane w książce, nie muszą jednak płacić zadośćuczynienia, którego domagała się kobieta. Wyrok nie jest prawomocny.
czytaj także
Prof. Grabowski podkreśla jednocześnie, jak wiele wspólnych mianowników łączy jego sprawę z przesłuchaniem Katarzyny Markusz. Jego zdaniem nieprzypadkowo badaczkę przesłuchano akurat teraz.
– Nie wierzę w koincydencję, bo na górze toczą się w tej chwili dość ostre przepychanki o władzę. Jednym z graczy w tym starciu jest Zbigniew Ziobro i jego frakcja. Tymczasem organizacja, która złożyła donos na Katarzynę Markusz, dostaje pieniądze właśnie od Ministerstwa Sprawiedliwości – mówi.
Prof. Grabowski zwraca uwagę również na dość specyficzny konstrukt prawny, jaki zastosowano w dochodzeniu. Chodzi o to, że Markusz nie została oskarżona, choć musiała składać wyjaśnienia w prowadzonym przeciwko niej śledztwie. To oznacza, że nie ma przesłanek do postawienia jej zarzutów, ale „władzy nie chodzi przecież o to, by wsadzić ją do więzienia”.
– Świadek we własnej sprawie – to dość ciekawe sformułowanie prawnicze, ale nie nowe. Osobą, która miała wątpliwą przyjemność zeznawania przeciwko sobie samej, był Jan Gross. Sprawę przeciwko niemu umorzono po roku, choć od początku było wiadomo, że nikt go na odsiadkę nie pośle. Chodziło wyłącznie o zastraszenie. To samo ma miejsce w przypadku Katarzyny Markusz. Z tą jednak różnicą, że władza stosuje bardzo brutalny chwyt w stosunku do osoby, która nie ma takiego oparcia w środowisku jak ja, Gross czy prof. Engelking – mówi prof. Grabowski.
J.T. Gross: Postawcie pomniki wywiezionym z miasteczek Żydom zamiast Kaczyńskiemu
czytaj także
„Dajcie im spokój”
Przeciwko sądzeniu Barbary Engelking i Jana Grabowskiego protestują naukowcy i naukowczynie z całego świata. Działający w Jerozolimie instytut Yad Vashem nazwał sprawę badaczy „poważnym atakiem na wolne i otwarte badania, dążenie do pełnego i wyważonego obrazu historii Holokaustu oraz na prawdziwość i wiarygodność źródeł historycznych”.
W podobnym tonie proces skomentowali przedstawiciele i przedstawicielki International Holocaust Remembrance Alliance, którzy przypomnieli jednocześnie, że Polska, będąca członkinią tej międzynarodowej organizacji, podpisała się pod deklaracją prowadzenia i wspierania badań dotyczących Holokaustu i „odważnego mierzenia się z własną przeszłością”.
Barbara Engelking: Przestańmy mówić o pamięci, zacznijmy mówić o trosce
czytaj także
Kilka dni temu uchwałę wzywającą polski rząd do zaniechania procesu wystosowali członkowie i członkinie prestiżowych stowarzyszeń naukowych: Association for Slavic, East European, and Eurasian Studies, American Historical Association i Polish Studies Association. Pod apelem podpisało się kilkanaście tysięcy historyków i historyczek.
„Fakt, że proces jest prowadzony jako sprawa cywilna, a nie karna, jest nieistotny i nie ochroni Polski przed ciosem w jej reputację, jeśli ta skandaliczna procedura zakończy się orzeczeniem winy pozwanych. Doprowadziłoby to nie tylko do tego, że polscy badacze zaczęliby pracować w atmosferze strachu, ale bardzo ucierpiałaby też międzynarodowa reputacja Polski wśród uczonych ze wszystkich dziedzin” – napisali autorzy pisma.
Prof. Grabowski przyznaje, że jest bardzo wzruszony i ujęty solidarnością polskich i światowych badaczy i wszystkich innych wspierających go osób. Z niekrytym ubolewaniem stwierdza jednak, że obecna władza jest „głęboko antyinteligencka”.
– Rządy autorytarne nienawidzą inteligencji i to jest jedna z nitek przewodnich ich działania. Dlatego głos naukowców i badaczy, nazywanych „wykształciuchami”, działa na polskie władze jak czerwona płachta na byka. To fenomenalne, że polskie i zachodnie środowiska zjednoczyły się w obliczu zagrożenia. Takiej mobilizacji nie widziałem nigdy. Ale czy to będzie miało przełożenie na politykę rządców Polski? Gdyby reakcje tej władzy były logicznie, odpowiedziałbym twierdząco. Jeżeli przedstawiciele Zjednoczonej Prawicy dbaliby o reputację Polski w świecie – również. Ale po próbach zmiany ustawy o IPN w 2018 roku i ostatnich działaniach trudno się tego spodziewać – przyznaje.
Jego zdaniem rządzącym w Polsce nacjonalistom sprawy godnościowe oraz mrożące narzędzia prawne służą bowiem do cementowania swojego elektoratu. W końcu obraza czci narodowej świetnie się sprzedaje zarówno wśród prawicowych, jak i centrowych wyborców.
– Wszystko to dzieje się w alarmistycznym duchu, że „znowu nas, Polaków, szkalują, więc zwieramy szeregi”. W ten sposób można straszyć uchodźcami z parasytami, Żydami, którzy przychodzą i chcą odzyskiwać mienie spadkowe, gejami i lesbijkami zagrażającymi tradycyjnym rodzinom, a wreszcie badaczami odbierającymi dumę narodową. To fragment cynicznej politycznej strategii, której celem jest skonsolidowanie wspólnoty narodowej w obliczu pozorowanego, sztucznie wywołanego zagrożenia – mówi nasz rozmówca.
Czy z tego kursu da się zawrócić? Takie nadzieje można mieć pod warunkiem, że faktycznie dojdzie do zmiany władzy w Polsce, choć nie jest pewne, czy schedy po PiS-ie nie przejmą politycy równie przywiązani do ukierunkowanej nacjonalistycznie polityki historycznej. W tych nastrojach obecnie przoduje Konfederacja. Prof. Grabowski przypomina jednak, że obrona dobrego imienia Polski i temu podobne hasła dość wysoko podnosili także politycy PO.
– Nie jest tajemnicą, że ta partia też ma sporo na sumieniu. Mimo wszystko mam nadzieję, że Polska powróci na drogę demokracji i tego rodzaju przypadków nie będzie więcej. Boję się tylko, że raz wywołany efekt mrożący i strach zostaną z nami na dłużej. Przypuszczam, że już teraz młodzi ludzie chcący opisywać historię z tyłu głowy będą mieli obraz Katarzyny Markusz ściganej przez prokuraturę – słyszymy od naszego rozmówcy, który twierdzi, że jej sprawa to w dodatku atak podwójny – na dziennikarkę i historyczkę – a w następstwie zamach na całe grupy wykonujące obie profesje.
Będą kolejni
Prof. Grabowski uważa, że prawne „nękanie” badaczy i badaczek to w rękach państwa „potężny łom, którym można bez przerwy wymachiwać nad głowami ludzi zainteresowanych poszukiwaniem prawdy”. – Ilu doktorantów czy dziennikarzy po czymś takim nie zdecyduje się opublikować swoich prac i artykułów, mając w perspektywie odpowiedzialność karną za obrazę narodu polskiego? – pyta retorycznie współautor Dalej jest noc.
OŚWIADCZENIE W ostatnim czasie nasilają się próby represji wobec historyków i dziennikarzy, którzy usiłują rzetelnie…
Posted by Rabin Michael Schudrich on Monday, February 8, 2021
Właśnie dlatego, do czego przekonuje z kolei Katarzyna Markusz, sprawy takie jak jej powinny obchodzić wszystkich, niezależnie od tego, czy ktoś interesuje się historią.
– Dzisiaj władzy łatwo jest ścigać takie osoby jak ja i uprzykrzać im życie, bo – po pierwsze – relacje polsko-żydowskie to niszowy temat, a – po drugie – coraz powszechniejszy w dyskursie publicznym staje się pogląd, według którego naród polski jako całość ma być za wszelką cenę dobrze postrzegany. Jeśli politykom uda się stłamsić osoby piszące o historii, to następni w kolejce będą inni, którzy odważą się myśleć krytycznie – mówi badaczka.
Zarówno ona, jak i prof. Grabowski wskazują jednak, że nie tyle chodzi tutaj o nich, ile o dzisiejszych młodych ludzi, którzy nie zdecydują się rozpocząć kariery w dziedzinach związanych z „problematycznymi” wycinkami historii.
Poza tym krytyczne podejście do przeszłości to wbrew poglądom nacjonalistów klucz do silnej pozycji Polski na arenie międzynarodowej. Nieprzepracowana historia często w końcu okazuje się czymś, co zagraniczni gracze mogą wykorzystywać przeciwko nam do osiągania własnych politycznych korzyści.
– Sami sobie podstawiamy w ten sposób nogę. Gdyby władza oraz instytucje finansowane przez państwo nie dążyły do tego, by zaciemniać historię, bylibyśmy w stanie lepiej zrozumieć przeszłość, pogodzić się z nią i o niej rozmawiać. Kto wie, może nawet udałoby się sprawić, by już nigdy więcej nie zostały popełnione dawne błędy – podsumowuje Katarzyna Markusz.