PiS sam, z własnej woli, pozbył się jakiegokolwiek wiarygodnego medialnego pasa transmisyjnego. Dzięki temu opozycja przejęła inicjatywę i udaje jej się narzucić społeczeństwu własną opowieść. Ale na tym koniec dobrych wiadomości.
Jeżeli jest coś, co sprawia, że opozycja może najbliższe wybory wygrać, to nie jest to kryzys ekonomiczny, katastrofa ekologiczna Odry czy zapaść edukacji. Gorsze mieliśmy kryzysy (jak ten pandemiczny), gorsze problemy z edukacją (jak strajk powszechny nauczycieli) – a władza mimo to trwała. Czymś, co sprawia, że opozycja ma ułatwioną drogę sięgnięcia po władzę, jest przejęcie narracji w Polsce.
To wielkie opozycyjne zwycięstwo, wciąż jeszcze niedoceniane. Tymczasem od ponad roku to opozycja nadaje ton narracji w Polsce i narzuca przekaz. Jasne, nie robi tego sama, bez mediów jest bezradna, ale przez wiele miesięcy, a nawet lat, to PiS decydował o kierunkach budowania opowieści o państwie, a opozycja mogła jedynie się do niej bardziej lub mniej skutecznie odnosić. 500+, niższa emerytura, kasta sędziów, wstawanie z kolan, Czajka – to wszystko były tematy, które narzucało Prawo i Sprawiedliwość. Opozycja ciągle zagoniona do narożnika mogła jedynie się bronić, a że robiła to średnio, to PiS wygrywał narrację, a w konsekwencji wybory.
Nagle jednak się skończyło. Nie wiadomo dokładnie kiedy. Stało się tak również dlatego, że był to raczej proces powolnego zamierania inicjatywy narracyjnej po stronie PiS i powolnego wzrostu zainteresowania przekazem opozycji. Jako punkt graniczny odwrócenia trendu obstawiałbym wprowadzenie podatkowego Polskiego Ładu. To właśnie wtedy przekaz rządowy zderzył się ze ścianą, a opozycyjni politycy i media zaczęły wygrywać wyścig o „własną prawdę”.
czytaj także
Od tej pory PiS nie potrafił już nic narzucić. Tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu partia rządząca stała w defensywie – i tak jest zresztą nadal. Małym przerywnikiem była wojna w Ukrainie, ale gdy fala zainteresowania i solidarności w Polsce opadła, PiS znowu stracił impet. Inflacja, kredyty i stopy procentowe, ceny energii, w tym węgla, a teraz edukacja. Oczywiście nie było tak, że PiS nie próbował się z tego impasu wyrwać. Tarcza antyinflacyjna, wakacje kredytowe, dodatek energetyczny – wszystkie te ruchy, abstrahując do ich realnej skuteczności, dawniej wystarczyłyby władzy, aby przejąć inicjatywę. Dziś to już za mało.
Te pomysły nie wystarczają także dlatego, że PiS sam, z własnej woli, pozbył się jakiegokolwiek wiarygodnego medialnego pasa transmisyjnego. Prorządowi dziennikarze, zainteresowani swoimi portfelami budowanymi na obsłudze twardego elektoratu, nie są wiarygodni w kreowaniu przekazu bardziej zniuansowego. To sprawia, że PiS może mówić tylko w języku czarno-białym, bez odcieni szarości.
Na tym jednak koniec sukcesów, bo sam fakt wygrania bitwy nie oznacza jeszcze, że opozycja zdoła tę sytuację do cna wykorzystać. Co więcej, także ona nie uniknęła błędów narracyjnych, powtarzających się niemal nieustannie.
Pierwszym z nich jest pogoń za nowym. Każda nowa afera, skandal, burza w necie, a czasami nawet pyskówka sprawiają, że opozycyjni politycy od razu się na to rzucają. Owszem, tak działają media i owszem, każdy nowy temat trzeba błyskawicznie ograć medialnie, żeby nie zrobił tego przeciwnik. Ale opozycja nie dzieli sił. Wszyscy naraz rzucają się na każdy nowy temat i tym samym zostawia w zapomnieniu temat poprzedni. PiS już wie, że wystarczy przeczekać gorące kilka dni, bo za chwilę wyjdzie nowy skandal, a o dotychczasowym opozycja zapomni.
Błędem jest także brak nadawania wagi określonym wydarzeniom. Wszystko, ale to absolutnie wszystko, jest tak samo ważne. Od Odry przez podręcznik Roszkowskiego po to, że Kaczyński w Rudzie Śląskiej mówił za krótko. Tematy błahe mieszają się z tematami poważnymi i z tego galimatiasu wzburzenia odbiorca już nie do końca wie, co jest ważne, a co nie. Skoro wszystko jest absolutnym skandalem, to jednocześnie nic nim nie jest.
Rzucanie się na każdy nowy temat bez względu na jego wagę i tym samym porzucanie tematów dotychczasowych z jednej strony może być skuteczne, by trzymać PiS w narożniku, ale też powoduje, że dziś już nikt nie mówi o tym, że Kaczyński z Ziobrą blokują miliardy dla Polski, czy mówiąc językiem populistów: po prostu Polaków z pieniędzy unijnych „okradają”. Nie ma zasypywania wyborców licznikami straconych miliardów, nie ma interaktywnych mapek nepotyzmu w spółkach skarbu państw, nie ma banerów pokazujących, ile miliardów Polska straci, nie ma spotów. Nie ma nawet zwykłych demonstracji za pieniędzmi unijnymi. O ulotkach w skrzynce pocztowej każdego wyborcy nie wspomnę.
Przez rząd tracimy miliardy, ale Polacy nie potrafią już protestować
czytaj także
Opozycja oburza się z taką samą intensywnością na wypowiedź Janusza Kowalskiego i blokadę unijnych miliardów. A że wypowiedzi takich jest masa, to opozycja z oburzeniem się nad nimi pochyla. Tymczasem nieporównywalnie istotniejszy temat, jakim jest blokada środków z KPO, wciąż nie jest dla Polaków tematem rozmów przy śniadaniu, w pracy i sklepie. To znowu daje PiS nadzieję, że jednak się od wyroku wyborców wywinie. I władzę utrzyma.