Kraj

Nie jesteśmy na żadnej wojnie hybrydowej, a i tak będzie trzeba przyjąć uchodźców

Afgańczyk, który trafił na pokład samolotu, okazywał się naszym Afgańczykiem. Afgańczyk, który pojawił się na granicy, okazywał się obcym Afgańczykiem, którego trzeba umęczyć.

Całe 72 godziny minęły od momentu, gdy polska prawica i część liberałów patrzyli z przerażeniem na Afgańczyków łapiących się kół samolotu i spadających z nieba a pojawieniem się afgańskich (i nie tylko) uchodźców na granicy Polski z Białorusią. Całe 72 godziny między prawicowymi deklaracjami wysyłania samolotów, by sprowadzić Afgańczyków i im pomóc, a rozstawianiem druta kolczastego na granicy przeciwko tymże Afgańczykom. Afgańczyk, który trafił na pokład samolotu, okazywał się naszym Afgańczykiem, Afgańczyk, który pojawił się na granicy, okazywał się obcym Afgańczykiem, którego trzeba umęczyć. Afgańczykiem, któremu nie podaje się leków, któremu niszczy się telefony (ach, ta własność prywatna), zagłusza rozmowy, odmawia przekazania śpiwora, koca, zmusza do załatwiania się na oczach innych i spania na gołej ziemi. Całe 72 godziny od ogólnopolskiego nawoływania do ratowania po rekonstrukcję polityki obozowej. Co się stało przez te 72 godziny?

Uchodźcy i wojsko pod granicą, czyli gdzie jest Polska

Ano przez te 72 godziny doszło do błyskawicznego i skutecznego przeramowania dyskusji, a co za tym idzie, całej wyobraźni na temat nawet nie tyle jak, ale czy w ogóle pomagać uchodźcom. I czy w ogóle traktować ich jak ludzi. Nagle język empatii, współczucia, współodpowiedzialności za los Afgańczyków rozpłynął się jak we mgle i wszyscy zaczęli mówić o zagrożeniu i o bezpieczeństwie. Dlaczego tak się stało?

„Zakładnicy w politycznej grze”. Polska od tygodnia zmusza ludzi do koczowania na granicy

Stało się tak dlatego, że oto wmówiono Polsce, że jest na jakiejś wojnie. Konkretnie wmówiono nam, że jesteśmy na wojnie hybrydowej z Łukaszenką. Nikt naprawdę za bardzo nie wie, czym jest ta słynna wojna hybrydowa. Ważne, że mądrze brzmi, a osoby gardłujące o wojnie hybrydowej mogą grzać się w świetle osób mających coś do powiedzenia. W tym sensie wojną hybrydową może być wszystko i nic. Może nią być fejk na Twitterze, podstawiony uchodźca na granicy, kampania czarnego PR-u itd. Wszystko to jest wojną hybrydową.

Zabawne, że sama definicja, chociażby ta pewnie najczęściej klikana z Wikipedii, definiuje wojnę hybrydową jako „strategię wojenną łączącą działania konwencjonalne, nieregularne, cybernetyczne, terroryzm i przestępczość, w tym samym czasie i na tym samym polu bitwy, celem osiągnięcia celów politycznych”. Tymczasem na granicy nie mamy do czynienia z żadnym połączeniem działań konwencjonalnych z niekonwencjonalnymi, tylko z typową prowokacją Łukaszenki. Nie ma tu żadnej hybrydy, czyli owego połączenia konwencjonalnego z niekonwencjonalnym. Jakby zielone ludziki z Białorusi przeczesywały las po polskiej stronie, to pewnie by była. Na razie oni nawet nie śmią przekroczyć granicy. Zresztą jeśli Polska jest na wojnie hybrydowej, to znaczy, że co, Unia Europejska była na wojnie hybrydowej z Orbánem i co chwila jest na niej z Erdoğanem? Przecież to absurd.

Ktoś powie, że to tylko słowa. Co za różnica, czy wojna, czy prowokacja. Otóż nie, to nie są słowa, to są aż słowa. W przypadku uznania, że jesteśmy na wojnie, trzeba zdefiniować wroga. Trzeba się opowiedzieć po którejś ze stron. Wszelki sprzeciw wobec wojska uważany jest za zdradę. A wojsko, męcząc i szykanując ludzi, naprawdę może wierzyć, że robią coś dobrego, odmawiając butelki wody. Bo przecież są na wojnie, prawda?! Na wojnie mówi się i działa w imię bezpieczeństwa, co widzimy już po wypowiedziach Tuska i Hołowni, dla których ważniejsze jest wydumane bezpieczeństwo niż los ludzki. Zresztą podczas wojny muszą być jakieś pociski, a za te uznano ludzi. Przemysław Wenerski (dawniej cicho w TVN, teraz głośno w reżimówce TVP) porównał uchodźców do… broni biologicznej. Tak ludzie są w tej retoryce niczym chlor w okopach pierwszej wojny światowej.

No dobrze, niech będzie, że to nie wojna, ale jednak prowokacja. Owszem, to jest prowokacja Łukaszenki. Tyle że jeśli ktoś prowokuje, to podstawową zasadą jest nie dać się na prowokację złapać, prawda? Tymczasem polskie władze robią wszystko, aby iść drogą wyznaczoną przez Łukaszenkę. Zauważmy bowiem, że na granicy nie stanęło 100 tysięcy uchodźców, nie stanęło nawet 10 tysięcy. Mieliśmy kilkadziesiąt osób w Usnarzu Górnym i do 2 tysięcy, które rzekomo miały przejść granicę. Gdyby nie groza sytuacji, można by napisać, że to są wręcz komicznie niskie liczby. I właśnie taką jedną niewielką grupą potrafi Łukaszenka zdestabilizować blisko 40-milionowy kraj, a wszyscy na prawicy skaczą jak pacynki pociągane za sznurek. W świat idzie przekaz o bandyckiej Polsce, dla której 32 osoby to ciężar nie do ogarnięcia. Więc kto tu gra w czyją grę i kto się daje ogrywać?

Pojawiają się argumenty, że Polska nie może przyjmować uchodźców i w ogóle cudzoziemców. To oczywiście kłamstwo. Cudzoziemców mających zezwolenie na pobyt w Polsce jest blisko 400 tysięcy. W samym poprzednim roku liczba ta wzrosła o 34 tysiące. Tak, w tamtym roku daliśmy zezwolenie na pobyt DODATKOWO dla 34 tysięcy cudzoziemców. Mamy 10 tysięcy osób z Indii i 10 tysięcy z Wietnamu. A to tylko liczby z oficjalnych pozwoleń. Doprawdy, przyjęcie 2 tysięcy, a nawet 10 tysięcy uchodźców będzie dla Polski niezauważalne. Kanada przyjmuje 20 tysięcy po ewakuacji Kabulu. Polska może przyjąć tych ludzi znad granicy i dać im pracę. Z rekordowo niskim bezrobociem i gospodarką, która zaczyna wracać na tory sprzed pandemii, wchłonięcie tych ludzi jest absolutnie do zrobienia bez większego wysiłku. O ile sami będą tu chcieli zostać i nie wyjadą na przykład do Niemiec.

Dziś 2 tysiące, jutro 20 tysięcy, a pojutrze 200 tysięcy na granicy – słyszymy coraz częściej. To typowy argument równi pochyłej ubierany w język ograniczania ryzyka. Sęk w tym, że owo ryzyko jest wyolbrzymione. Doprawdy ktoś wierzy, że nagle w 10-milionowej Białorusi ktoś dopuści, żeby stanęło naraz 100 tysięcy osób? Przecież przy takich proporcjach to dopiero byłaby destabilizacja całego kraju. Nie, Łukaszenka będzie puszczał drobne grupy osób, bo jego to nic nie kosztuje (sam na tym zarabia), a widząc, jak Polacy dygocą na sam widok 32 osób, będzie śmiał się do rozpuku. I żeby było jasne: nie, nie chodzi o to, żeby nagle otworzyć granicę z Białorusią dla każdego. Chodzi o to, żeby na tej granicy postawić punkty z wnioskami azylowymi, określić odgórnie pulę, ile osób można przyjąć, i ustalić z UE mechanizmy relokacji. A nie bawić się w obóz koncentracyjny.

Powoli odżywają także argumenty na temat bezpieczeństwa i zamachów, które dziś brzmią już wyjątkowo anachronicznie. Otóż Polska jest w strefie Schengen, kraje na zachód od Odry mają relatywnie wysokie skupiska imigrantów, a polskie służby od lat są w rozsypce. Więc jeśli organizacja terrorystyczna zechce naprawdę przeprowadzić zamach w Polsce, to po prostu ukradnie busa w Berlinie i po godzinie wjedzie przez nikogo niepokojona do Polski. Ba, można nawet powiedzieć, że w momencie, gdy Polska przez swoje szykany zagości w kanałach telewizyjnych całego świata, to właśnie wtedy ryzyko zamachu w prowincjonalnej Polsce wzrośnie.

Jesteśmy coś winni Afgańczykom

Wreszcie, Polska nie tylko może, ale i powinna, a w dłuższej perspektywie będzie po prostu musiała przyjąć cudzoziemców, czy to uchodźców wojennych, czy „ekonomicznych”. Demografia jest nieubłagana, bezpośrednie transfery socjalne nie zwiększają dzietności, proponowana przez lewicę socjalna stabilizacja trochę pomoże, ale to nie zmieni radykalnie modelu rodziny. Styl życia, w którym macierzyństwo nie jest głównym (słusznie) celem życiowym, a liczy się życia jakość, sprawia, że nie ma już powrotu do przeszłości wielodzietnych rodzin. Radykalna redystrybucja podatkowa politycznie nie jest z kolei możliwa, a więc zostaną takie zawody, które będą musiały być obsadzane cudzoziemcami, bo Polacy po prostu nie zechcą w nich pracować. Przecież boom budowlany czy usługi sprzątania możliwe są w Polsce głównie dzięki Ukraińcom. Z kolejnymi zawodami będzie podobnie. I to nie tylko w Polsce.

Nadejdzie czas, gdy kolejne kraje z wymierającymi społeczeństwami będą nie tyle nie wpuszczały, ile błagały o demograficzny zastrzyk, zwłaszcza gdy robotyzacja okaże się przywilejem najbogatszych. Mądra Polska już teraz planowałaby demograficzną zmianę i łączyła politykę moralną ze stopniowym wchłanianiem cudzoziemców w polski obieg gospodarczy. Głupia i podła Polska będzie się nad cudzoziemcami na granicy znęcać, żeby potem się zdziwić, że nie ma kto w szpitalu kroplówki podłączyć.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Galopujący Major
Galopujący Major
Komentator Krytyki Politycznej
Bloger, komentator życia politycznego, współpracownik Krytyki Politycznej. Autor książki „Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij