Kraj

Morawiecki i z pustego naleje

To prawdziwe przekleństwo, że polityka społeczna w Polsce jest prowadzona w tak łopatologiczny sposób. Prymitywną wersję liberalizmu zastąpiła prostacka odmiana redystrybucji. Rzecz jasna, wiele Polek i Polaków, zwłaszcza tych ze średnich i małych miast, z dwojga złego wybierze prostacką redystrybucję.

W ciągu zaledwie ośmiu lat przebyliśmy drogę od „pieniędzy nie ma i nie będzie” do „znajdziemy pieniądze na wszystko”. Oszczędni aż do granic skąpstwa liberałowie prowadzili politykę zaciskania pasa nawet wtedy, gdy stan budżetu tego nie wymagał. Hojni, a z czasem rozrzutni socjalkonserwatyści kontynuują zaś politykę rozdawania pieniędzy, chociaż kolejne transfery nie poprawiają już jakości życia w Polsce. Te dwa kompletnie różne podejścia do finansów publicznych mają jedną cechę wspólną: jedni i drudzy podczas drugiej kadencji swoich rządów nie byli w stanie wyjść poza ramy, które sobie stworzyli w pierwszej.

Od księgowego do fundraisera

To prawdziwe przekleństwo, że polityka społeczna w Polsce jest prowadzona w tak łopatologiczny sposób. Prymitywną wersję liberalizmu zastąpiła prostacka odmiana redystrybucji. Rzecz jasna, wiele Polek i Polaków, zwłaszcza tych ze średnich i małych miast z dwojga złego wybierze prostacką redystrybucję. A to z tego prostego powodu, że po 2015 roku ich standard życia faktycznie się poprawił, a pamięć o chudych latach i stawkach rzędu kilku złotych na godzinę pracy wciąż jest świeża. Właśnie w tym celu PiS nakręca polaryzację – żeby wybory stały się plebiscytem, w którym „chude czasy za Tuska” będą rywalizować z „siermiężnym dostatkiem za Morawieckiego”. W tak ustawionej konkurencji politycznej PiS jest na bardzo wygodnej pozycji. Wystarczy tylko przypominać realia sprzed 2015 roku i porównywać je z dzisiejszymi. Z tak prostym zadaniem poradziłby sobie nawet ktoś pokroju Ryszarda Petru albo Pawła Kukiza.

Kuczyński: Skąd Morawiecki wyciągnie pieniądze [rozmowa]

Na polityczny tapet trafił zatem temat wzrostu wpływów do budżetu po 2015 roku. W kampanię wyborczą aktywnie włączyło się Ministerstwo Finansów, które pod hasztagiem #MiliardyDoBudzetu spamuje nas na Twitterze statystykami dochodów podatkowych. Na swojej stronie urzędowej MF stworzyło też podstronę „Skąd te miliardy”, gdzie krok po kroku wyjaśnia swój sukces finansowy i obnaża nieudolność poprzedników. Oczywiście robi to w taki sposób, żeby nie przesadzić z rzetelnością.

To także jest objaw skakania od ściany do ściany. Koalicja PO-PSL de facto zlikwidowała stanowisko ministra finansów, zastępując je instytucją Głównego Księgowego RP w osobie Jacka Rostowskiego. Jego główną misją i zadaniem było udowadnianie wszystkim, z koleżankami i kolegami z rządu na czele, że w budżecie nie ma pieniędzy na programy społeczne. W czasach rządów PiS minister finansów stał się natomiast dziwnym połączeniem fundraisera z PR-owcem – wyciągnie pieniądze choćby spod ziemi i jeszcze się tym odpowiednio pochwali. „Odpowiednio”, czyli manipulując danymi, żeby zrobić jak największe wrażenie.

Rostowski przeoczył, Morawiecki skorzystał

Ministerstwo Finansów w pierwszej kolejności skupia się na wzroście wpływów z VAT. Z uszczelnienia tego podatku PiS zrobiło istotny element własnej legendy – może mniej spektakularny niż katastrofa smoleńska czy obalenie rządu Olszewskiego przed 31 laty, ale równie przydatny. Według tej opowieści uczciwi i patriotyczni urzędnicy mianowani przez PiS stoczyli triumfalną batalię z groźnymi gangsterami, wyszarpując im kradzione wcześniej setki miliardów złotych i oddając je polskim rodzinom. Dzięki tym bohaterskim działaniom wpływy z VAT w latach 2016–2022 miały wzrosnąć ze 123 do 230 mld złotych, czyli aż o 87 proc. Za Tuska i słusznie zapomnianą już Ewę Kopacz (2008–2015) wzrosły ledwie o 28 proc.

Co w tym zestawieniu jest manipulacją? Otóż MF podaje dane wpływów z VAT w taki sposób, by powstało wrażenie, że cały ten efektowny wzrost to zasługa uszczelnienia systemu. Gdyby tak było, to dochody z VAT drastycznie wzrosłyby nie tylko nominalnie, ale też w relacji do wielkości gospodarki – czyli do PKB. W takim ujęciu wzrost wpływów z VAT w Polsce jest jednak znacznie mniej widowiskowy. Według danych OECD w latach 2016–2021 dochody z VAT w Polsce wzrosły z 7,2 do 8,6 proc. PKB. Czyli o niecałe 1,5 proc. PKB – to ok. 45 mld złotych, a nie wykazywane przez MF 107 mld.

Pozorna normalność Morawieckiego

Warto jednak pamiętać, że 2021 rok był bardzo specyficzny – konsumpcja wystrzeliła, gdyż znoszono restrykcje pandemiczne. Równocześnie przedsiębiorstwa produkcyjne zmagały się z barierami podażowymi, a to nienaturalnie podbiło znaczenie konsumpcji w gospodarce. W latach 2017–2020 dochody z VAT w Polsce wynosiły ok. 8 proc. PKB. Uszczelnienie systemu należałoby więc oszacować raczej na 1 proc. PKB – czyli obecnie ok. 30 mld złotych. To dużo, ale jednak znacznie mniej niż przeszło 100 miliardów, które wykazuje MF na swojej stronie propagan… przepraszam, informacyjnej.

Można też porównać te wyniki z nominalnym wzrostem PKB. W latach 2016–2022 wzrósł on o niemal równe dwie trzecie. Tak więc przeszło trzy czwarte przyrostu dochodów w tym czasie było efektem wzrostu gospodarczego. Pozostałe 27 miliardów można uznać za efekt uszczelnienia.

O dokładną skalę uszczelnienia podatku VAT można się spierać, ale nie ma wątpliwości, że większość przyrostu dochodów z tego podatku to efekt wzrostu nominalnego PKB, a nie walki z nadużyciami, w tym tzw. karuzelami VAT-owskimi. Nie zmienia to faktu, że PiS istotnie je ograniczył, a 30 mld złotych to bardzo znacząca kwota dla budżetu. Wytykając manipulacje obecnej władzy, nie należy więc zapominać o niedbalstwie poprzedników.

W latach 2008–2015 dochody z VAT w relacji do PKB spadły z 8,2 do równych 7 proc. Nie trzeba było geniusza ekonomii, by się zorientować, że coś tu nie gra. Dlaczego ówczesny główny księgowy RP Jacek Rostowski udawał, że tego nie widzi? Skoro pieniędzy w budżecie tak wtedy brakowało, to może wypadałoby ich poszukać?

PiS wam odda część tego, co pracodawca zabrał

Nie inaczej jest w przypadku kolejnego podatku, z którego dochody budżetowe po 2015 roku znacząco wzrosły. Mowa o podatku CIT, który płacą osoby prawne, czyli przede wszystkim spółki prawa handlowego. W ubiegłym roku dochody z CIT sięgnęły rekordowych 70 mld złotych. Dla porównania w 2015 roku było to ledwie… 26 mld zł. W ostatnim roku rządów PO-PSL wpływy z PIT, czyli z podatku od dochodów aktywnych zawodowo ludzi, były prawie dwukrotnie większe niż z CIT. Tymczasem w ubiegłym roku wpływy z CIT przewyższyły dochody budżetowe z podatku od osób fizycznych o 2 miliardy złotych. PiS ma zatem pod ręką wymarzony wręcz argument do użycia w kampanii wyborczej. Tusk zdzierał podatki z was, drodzy obywatele, a my zabraliśmy się za ściąganie pieniędzy z korporacji. A ile w tym prawdy?

Kolonizacja na prawie Morawieckiego

W latach 2016–2021 dochody finansów publicznych z opodatkowania zysków osób prawnych wzrosły z 1,8 do 2,6 proc. PKB. Tymczasem w okresie 2008–2015 spadły z 2,7 do 1,8 proc. PKB. W czasach rządów PO-PSL manipulacje na tak zwanych cenach transferowych (transakcje międzynarodowe w ramach jednej grupy kapitałowej) były tajemnicą poliszynela. Popularne było też stwierdzenie, że „CIT płacą tylko ci, którzy chcą”, które było oczywiście przesadzone, ale z grubsza oddawało ówczesne realia. Główny księgowy RP Jacek Rostowski także w tym przypadku wykazywał się zadziwiającą bezczynnością. Z punktu widzenia PiS grzechem byłoby tego dzisiaj nie wykorzystać.

Oczywiście także w tym przypadku rząd nie mówi nam wszystkiego i manipuluje danymi na własną korzyść. Największy przyrost dochodów z CIT w relacji do PKB nastąpił, znów, w 2021 roku, gdy przedsiębiorstwa podnosiły marże, notując dzięki temu rekordowe zyski, którymi nie zamierzały się dzielić z pracownikami. Według danych Komisji Europejskiej w 2021 roku udział płac w PKB wyniósł 49,5 proc., a więc spadł o 2,5 pkt proc. w ciągu ledwie 12 miesięcy. Rekordowo wysoką rentowność przedsiębiorstw notowano także przez większość ubiegłego roku, gdy udział płac spadł do ledwie 48 proc. PKB (średnia UE to 55 proc.). Odpowiednio wzrósł więc udział zysków w PKB, co musiało się przełożyć na przyrost wpływów z CIT w relacji do dochodu narodowego.

Inaczej mówiąc, rząd chwali się, że ściągnął z korporacji część tego, co najpierw skasowały kosztem pracowników. W porównaniu do czasów sprzed pandemii (2019) w zeszłym roku pracujący stracili 1,5 proc. dochodu narodowego na rzecz przedsiębiorstw – to ok. 45 mld zł. Nagrodą pocieszenia jest, według rządu, równoczesny wzrost dochodów z CIT o niespełna pół procent PKB – czyli 15 mld zł. Cóż za złoty interes – lepszy chyba byłby tylko kredyt frankowy w zarządzanym przez Morawieckiego BZ WBK. Gdyby PiS wcześniej zadbał o wzmocnienie związków zawodowych i upowszechnienie układów zbiorowych, to pracownicy – być może – nie straciliby tak dużej części wypracowanych nad Wisłą dochodów.

Sprytu odmówić im nie można

Poza tym wzrost dochodów z CIT to również efekt rosnącej liczby podatników tego podatku. PiS wprowadził szereg rozwiązań, które zachęcają do przechodzenia z jednoosobowej działalności gospodarczej do spółki prawa handlowego. Zjednoczona Prawica obniżyła np. stawkę CIT dla tak zwanych małych podatników (obrót poniżej 2 milionów euro) do ledwie 9 proc. W rezultacie baza podatników CIT wzrosła z 450 tys. w 2015 do ponad 600 tys. w ubiegłym roku. To w oczywisty sposób musiało się przełożyć na przyrost dochodów z podatku dochodowego od osób prawnych.

Inaczej mówiąc, w ten sposób PiS przekierował część podatników PIT do CIT. Dlaczego to było bardzo sprytne? Ponieważ w przypadku PIT przeszło połowa wpływów trafia do samorządów, a w CIT zaledwie niecała jedna czwarta. Taka operacja musiała doprowadzić do spadku względnych dochodów jednostek samorządu terytorialnego (JST). Tym bardziej że w zeszłym roku rządzący obniżyli jeszcze podstawową stawkę PIT do 12 proc. Według danych Eurostatu w latach 2019–2022 dochody polskich samorządów spadły z 14 do 13 proc. PKB. Zawężając analizowany okres do lat 2020–2022, dochody JST spadły z 15 do 13 proc. PKB.

W sprawie KPO PiS na własne życzenie zaplątał się w węzeł gordyjski

Wbrew powszechnej na opozycji opinii obecna ekipa rządząca jest bardzo sprawna w zarządzaniu finansami publicznymi. Niewątpliwie uszczelniła system podatkowy, chociaż na znacznie mniejszą skalę, niż to teraz przedstawia. W czasie pandemii bardzo szybko uruchomiła nowoczesną inżynierię finansową, wyprowadzając część długu publicznego do pozabudżetowych funduszy (PFR, BGK), co potem kopiowało wiele państw UE. PiS zaprojektował też reformy podatkowe w taki sposób, by straciły na tym samorządy, a nie władza centralna. Dzięki temu mogą im teraz, w wielkopańskim geście, przekazać część dodatkowych środków na inwestycje, a samemu chwalić rosnącymi wpływami.

Tylko czy za ten stan rzeczy należy mieć pretensje do PiS, czy jednak do wcześniej rządzących liberałów? Dlaczego główny księgowy RP Jacek Rostowski przez kilka lat lekceważył karuzele VAT-owskie i wyprowadzanie zysków przez spółki za granicę? Dlaczego koalicja PO-PSL nie zadbała o wzrost dochodów budżetowych w relacji do PKB, by zdobyć środki na politykę społeczną z prawdziwego zdarzenia? Działaczom PiS chciało się schylić po pieniądze leżące na ulicy, na które politykom PO nawet nie chciało się spojrzeć. Obecnie partię Donalda Tuska stać głównie na kopiowanie pomysłów PiS – mowa chociażby o Kredycie 0 procent (to PiS-owski Bezpieczny Kredyt 2 procent, tylko na sterydach) czy słynnym „babciowym” (PiS-owski rodzinny kapitał opiekuńczy). W tym drugim przypadku konserwatyści z PiS mieli więcej wyczucia nawet w wymyślaniu nazwy.

Nic więc dziwnego, że PiS zrobi wszystko, żeby sprowadzić spór polityczny do walki między nimi a ekipą Tuska. Nie chodzi tylko o negatywny elektorat byłego premiera. Po prostu Kaczyński dobrze wie, że ekipa Morawieckiego jest zdecydowanie bardziej sprawna politycznie i ekonomicznie od działaczy KO, w której za ekspertkę ekonomiczną uchodzi, o zgrozo, Izabela Leszczyna. Oczywiście PiS wciąż może przegrać. Ale nie dlatego, że liberałowie poszli po rozum do głowy, tylko dlatego, że ludzie zaczynają mieć już dosyć bezczelności władzy, której manipulacje stopniowo wychodzą na jaw. Szkoda tylko, że jak na razie głównym beneficjentem tego zmęczenia elektoratu jest znacznie gorsza od PO i PiS Konfederacja.

Morawiecki zawinił, Kaczyński powiesił ministra finansów. Na razie

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Piotr Wójcik
Piotr Wójcik
Publicysta ekonomiczny
Publicysta ekonomiczny. Komentator i współpracownik Krytyki Politycznej. Stale współpracuje z „Nowym Obywatelem”, „Przewodnikiem Katolickim” i REO.pl. Publikuje lub publikował m. in. w „Tygodniku Powszechnym”, magazynie „Dziennika Gazety Prawnej”, dziale opinii Gazety.pl i „Gazecie Polskiej Codziennie”.
Zamknij