Kraj

Matyja: To była fuszerka Hajdarowicza

Dalszy los redakcji „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze” powie nam wiele o współczesnej Polsce – twierdzi Rafał Matyja.

Cezary Michalski: Chciałbym zapytać o przyczyny i konsekwencje zmian w „Uważam Rze” i „Rzeczpospolitej”. Zacznijmy od przyczyn. Przez wiele miesięcy Hajdarowicz i Wróblewski liczyli się z kształtem „odziedziczonej” ekipy dziennikarskiej i gustami czytelników obu tych tytułów. Wręcz wzmocnieniu uległy takie prawicowe cechy tych gazet, jak wolnorynkowość, obyczajowy konserwatyzm czy eurosceptycyzm. Uwiarygadniać miały je także ostre ataki na „lewaków”, głównie z „Krytyki Politycznej”, przy jednoczesnym stonowaniu głosów sprzyjających PiS i przesunięciu części tematyki smoleńskiej do „Uważam Rze”. Dlaczego ten akceptowalny dla obu stron kompromis został zniszczony w tak gwałtowny sposób?

 

Rafał Matyja: Przyczyną była nieumiejętność zarządzania przez Hajdarowicza kryzysem po publikacji tekstu Cezarego Gmyza. Nieprawdziwy jest model opisywania rzeczywistości, w którym są doskonali gracze mający racjonalne scenariusze, planowo je realizujący, panujący nad własnymi emocjami, wszystkowiedzący, dobrze rozumiejący własne interesy. Hajdarowicz jako właściciel medium takiej wielkości i tak ważnego zupełnie się nie sprawdził. To moment kryzysu pokazuje realne kompetencje szefa koncernu medialnego.

 

Pokazuje także jakość naczelnego i dziennikarzy, wszystkich uczestników tej gry. Ostatecznie doszło do sytuacji, w której także Paweł Lisicki utracił sterowność i nie był już dla właściciela gwarantem zawartego wcześniej kompromisu.

 

Na początku istotny okazał się błąd Wróblewskiego, który oprawiał lub pozwolił oprawić informację w taki sposób. Błąd kierownictwa redakcji został jednak przez właściciela zbyt nerwowo i nieprofesjonalnie rozegrany. Panował kompletny chaos w zwolnieniach, w informowaniu o kryzysie. Hajdarowicz mógł myśleć, że zawsze są pod ręką inni ludzie, inna ekipa, z którą można zbudować takie samo prawicowe medium. Ale tu się pomylił. Można było stworzyć stan długotrwałego zawieszenia, tymczasem ostentacyjne wyrzucenie ludzi, wedle zupełnie niejasnych kryteriów, uruchomiło emocje zespołu. Właściciel zaczął się też z wpadki dziennikarskiej tłumaczyć tak ostentacyjnie, że pogłębił tylko kryzys. Pojawiły się kolejne wypowiedzi publiczne, co doprowadziło do sytuacji, w której  – mówiąc pana słowami – „także Lisicki utracił sterowność”.

 

Hajdarowicz zareagował nerwowo, ale i wpadka „Rzeczpospolitej” była dużej skali. Została też natychmiast wykorzystana przez dwie żerujące na emocjach partie. Kaczyński użył jej do mobilizacji elektoratu „smoleńskiego”, a Tusk do zimnego PR-owego skompromitowania Kaczyńskiego. W ten sposób „wpadka” została wypromowana do poziomu działania zagrażającego racji stanu.

 

Dla właściciela gazety, który ma na niej zarabiać, rozgrywki polityków nie powinny być powodem do jej zniszczenia albo bardzo poważnego uszkodzenia. Zatem to była straszna fuszerka. Ale byłoby głupotą realizowanie w ten sposób jakiegoś gotowego planu likwidacji prawicowych dziennikarzy „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”. Złe zarządzanie tym kryzysem przez Hajdarowicza pogrzebało jego pierwotny plan, żeby mieć „Rzeczpospolitą” i „Uważam Rze” pod kontrolą, zachować ich prawicowy charakter, a jednocześnie minimalizować ich niekorzystne polityczne wystąpienia. Ten plan był realny, ale przy właścicielu bez porównania bardziej profesjonalnym od Hajdarowicza i naczelnym bardziej umiejętnie panującym nad gazetą od Wróblewskiego.

 

Jakie mogą konsekwencje zmian w „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze” dla jakości prawicowego języka, dla stanu prawicowych mediów?

 

Prawdopodobne jest zniszczenie tych instytucji medialnych, a na pewno obniżenie ich poziomu. Bez względu na to, jak czytelnik oceniał ideową linię „Uważam Rze”, było to pismo istotne w mainstreamowym, szerokim obiegu. Pojęcia „mainstreamowe medium” nie używam, aby kogoś obrażać. Chodzi o to, że należało do tej samej grupy pism co „Wprost” czy „Polityka”, czytanych w tych samych grupach społecznych – wśród nauczycieli, urzędników, studentów, mówiącym ich językiem. „Uważam Rze” było mainstreamowe nie tylko dzięki zdolnościom Pawła Lisickiego, ale także dzięki swoim autorom. Bronisław Wildstein nie jest człowiekiem piszącym w próżni. On wie, że jego teksty będą rozgrywane także przez „Wyborczą”, i nie chce dać się złapać. Nie chce dostarczyć drugiej stronie argumentów, które pozwoliłyby łatwo uniknąć z nim dyskusji. A gdyby niektórzy autorzy „Uważam Rze” rozmawiali z niektórymi publicystami „Gazety Wyborczej” o kwestiach gospodarczych, to w ogóle różnice mogłyby się zatrzeć, a stanowiska wymieszać. Nie sądzę, żeby kolejne wcielenie „Uważam Rze” umiało tę strategię kontynuować.

 

A czy zespół, który z „Uważam Rze” odszedł, będzie potrafił kontynuować tę strategię, pozbawiony tak ważnego medium, poddany pokusie dalszej radykalizacji?

 

To jest ciekawy test na jakość obecnej fazy polskiego kapitalizmu. Czy ewidentny zasób rynkowy, jakim jest gotowa redakcja z gotowymi czytelnikami, zostanie przez kogoś rynkowo wykorzystany. A nie mówię tu o przygodnych biznesmenach, tylko o prawdziwych koncernach, zdolnych do skutecznej gry na rynku mediów. To jest tylko kwestia powiedzenia – a przecież potencjalny czytelnik już jest poinformowany – „teraz «Uważam Rze» jest u mnie, w moim koncernie”.

 

Już jednak mieliśmy pewien test, „Uważam Rze” przeszło go negatywnie. Porównywalna sprzedaż do „Polityki”, „Newsweeka”, a reklama w piśmie śladowa i zazwyczaj politycznie nacechowana.

 

To jest połowa odpowiedzi, druga połowa będzie odpowiedzią na pytanie: czy znajdzie się ktoś, kto będzie chciał wygrać na ewidentnym błędzie Hajdarowicza.

 

A jeśli nikt taki się nie znajdzie?

 

Redaktorzy pisma zostaną wówczas wypchnięci z mainstreamowego rynku medialnego. I niezależnie od tego, co by robili w Internecie czy mediach niszowych, mogą w takiej sytuacji pójść drogą „pampersów”, których wyrzucenie z mediów publicznych popchnęło do wsparcia AWS w kampanii wyborczej 1997 roku i przymknięcia oczu na wady ówczesnej prawicy. Przynieśli tej formacji tylko kilka procent, ale okazało się to kilka procent decydujące o zwycięstwie. Postkomuniści pewnie by „pampersów” nie usunęli z telewizji publicznej, gdyby wiedzieli, że będzie to miało wpływ na odsunięcie ich samych od władzy na cztery lata. A dziś sytuacja rządzących jest znacznie poważniejsza, bo umacniają system z wyłączonym mechanizmem korekty.

 

Zatem jeśli mainstream nie da im miejsca, zespół „Uważam Rze” wyląduje w czystej polityce, prawdopodobnie PiS-owskiej?

 

Tak. Ale nie dlatego, że chce w niej być, tylko dlatego, że zobaczy w niej jedyną drogę do odzyskania pozycji w medialnym mainstreamie. Sądzę, że większość z nich wolałaby uniknąć takiego scenariusza, ale mogą być weń wepchnięci. Waldemar Gasper i jego koledzy poszli do AWS nie dlatego, żeby zostać posłami czy ministrami. Oni poszli tam po to, żeby odzyskać możliwość robienia w mediach tego, co robili wcześniej. A co polityka im uniemożliwiła.

 

Pampersów” ostatecznie to wejście do polityki nie uratowało. Ani nie odzyskali własnych instytucji, ani nie ocalili własnego języka.

 

Wypchnięcie z mainstreamu zawsze jest kosztowne. W tym sensie uważam, że to, co wydarzyło się w „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”, może nie posłużyć ani instytucjom, które pozostały, ani ludziom, którzy z nich odeszli. Ale ich dalszy los bardzo dużo nam powie o dzisiejszej Polsce.

 

 

Rafał Matyja, ur. 1967, politolog, publicysta. Sekretarz Biura Programowego Rządu przy premierze Hannie Suchockiej, współpracował przy realizacji reformy administracji publicznej w okresie rządu Jerzego Buzka. Autor hasła „IV Rzeczpospolita”, które w jego intencjach oznaczać miało konieczność reformy i wzmocnienia państwa.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij