Kozak: Po marszu 4 czerwca Tusk awansuje na Bonapartego

Jeśli tak, to lewica powinna grać makiaweliczną Księżniczkę.
Donald Tusk
Donald Tusk. Fot. Instagram Donalda Tuska, ed. KP

Skąpił solidarności bitym i upodlonym, lecz po lex Tusk chce jej dla siebie. Dlaczego ma od nas dostać za friko kolejny kredyt zaufania? Skąd nadzieja, że jutro zda egzamin, który oblewał w przeszłości?

Napoleon na koniu ucieleśniał dziejową Rację nie tylko dla Hegla. „Dał nam przykład Bonaparte, jak zwyciężać mamy” – frazę tę przywołał lider PO, otwierając niedzielny marsz. Nie była to przypadkowa figura retoryczna. Polacy do dziś są bonapartystami i podczas kryzysów marzą o muskularnym liderze galopującym na ratunek.

Nic więc dziwnego, że ostatnio wiele z nas zachłysnęło się emocjami, jakie skondensowała  sesja fotograficzna Tuska na galerii sejmowej podczas głosowania nad ustawą o państwowej komisji ds. badania wpływów rosyjskich. Bohater wspiera się na balustradzie w napoleońskiej pozie. Spogląda w dół, lustrując pisowską czerń z przenikliwością i pogardą. Kolejnym etapem ma być odzyskanie władzy.

Inspirowane tym obrazem pobożne życzenia wyraził Wojciech Fusek, jeden z wicenaczelnych „Gazety Wyborczej”. Jego zdaniem scena miała „epicki wymiar”. Były premier, „spoglądający z góry na sejmowe ławy, swobodnie oparty o barierkę balkonu, z przewrotnym uśmieszkiem na ustach i świdrującym spojrzeniem stał niczym doświadczony baca doglądający stada baranów”. Obraz ten trzeba uwiecznić w „imaginarium odradzającej się III RP”.

Trudno się nie zgodzić z Andrzejem Sewerynem

Bonapartyzm? Nie, dziękujemy

Z perspektywy lewicowej cała fantazja pachnie bonapartyzmem. Dla Marksa i Engelsa oznaczał on rządy burżuazji, najpierw liberalnej, następnie konserwatywnej, a wreszcie reakcyjnej. W tym kontekście restauracja III RP będzie widowiskiem regresywnym, dlatego lewica nie może zasilić chóru klakierów. Jednocześnie nie możemy wymiksować się ze spektaklu; powinniśmy go współtworzyć: asertywnie i awangardowo.

Niestety lewicowe reakcje na platformerską mobilizację klasy średniej są konserwatywne.

Przemysław Sadura postuluje w „Wyborczej”, by na pisowski atak wymierzony w liberalną demokrację odpowiedzieć restauracją mitu 4 czerwca. „Porównania do ’89 roku nie są na wyrost. Rządy PiS pokazują, że ta partia proponuje odmienny ustrój od tego, który staraliśmy się budować po ’89 r.”.

Ale ta ogólnikowa akceptacja transformacji abstrahuje od kilku konkretów. Po pierwsze, ekonomiczna stabilizacja nowego ustroju udała się za cenę wyzysku klasy pracującej. Po drugie, nadbudowa w formie państwa prawa bazowała na dyskryminacji kobiet, osób nieheteronormatywnych i mniejszości światopoglądowych. Z tej perspektywy pisowski projekt ustrojowy nie tyle istotnie różni się od III RP, ile wyciąga z jej ustrojowej istoty skrajnie reakcyjne wnioski.

Poza tym mit transformacyjny żywi się bałamutnym antykomunizmem. Tymczasem wcale nie było tak, że w 1989 roku „pokonaliśmy komunę”. Słaba opozycja dogadała się wówczas ze słabującą władzą przy okrągłym stole – na szczęście. Dzisiaj natomiast nikt przytomny nie liczy na podobny łut szczęścia, a rokowania z reżimem Kaczyńskiego nie wchodzą w grę. Czy w takiej sytuacji nowoczesna lewica powinna uczestniczyć w remoncie legendy 4 czerwca?

Odpowiedź pozytywna byłaby zgodą na bonapartyzm, czyli na to, co Antonio Gramsci nazywał hegemonią. Hegemonia oznacza dominację klasową. Ale uwaga: jej istotą nie jest brutalny przymus, lecz chytry kompromis. Instytucje klasy panującej uwzględniają część głosów oraz interesów klas podporządkowanych – jednak zawsze w taki sposób, żeby przechwycić większość dywidendy.

Marsz opozycji, 4 czerwca 2023. Fot. Przemysław Stefaniak

Stare sztuczki ciągle na topie

W III RP dominuje klasa średnia, skąpiradło socjalne, a zarazem małoduszna sknera odmawiająca równych praw ludziom dyskryminowanym. Zaatakowana dziś z prawej strony przez faszystowski populizm, sprytnie utożsamia się z istotą demokracji. Tym sposobem wymusza na klasach podporządkowanych solidaryzm z ustrojem faworyzującym jej wygodę, interesy, bezpieczeństwo.

Jak skuteczny to trik, ujawniła ostatnio – choć niechcący – Katarzyna Przyborska z Krytyki Politycznej. Wzywając do uczestnictwa w marszu zorganizowanym przez Tuska, wskazywała na pojemność organizacyjnej ramy. Będzie „Tygodnik NIE” i Strajk Kobiet. „Można przyjść z hasłami klimatycznymi, pracowniczymi i związkowymi”. Szeryf Bonaparte z platformerskiego plakatu jest przy niedzieli tak łaskawy, że pozwoli wykrzyczeć się wszystkim, przełknie każde hasło i symbol. „Ja będę szła ze złotym termicznym kocem ratunkowym, który stał się symbolem bezprawia i przemocy na granicy, bezduszności wobec ludzi proszących Polskę o azyl i bezpieczeństwo”.

Tutaj ujawnia się klasyczna sprzeczność. Liberalna hegemonia akceptuje wielogłos, ale pod warunkiem, że artykulacja poglądów nie przekroczy granic autoekspresji. „Roszczeniowcy”, którzy żądaliby przejścia od słów do czynów, do progresywnej zmiany polityk partyjnych i państwowych – szybko wyrżną w konserwatywny mur. A fajnoszeryf okaże się paskudnym policjantem. Świeckie państwo? Nie, bo papieżowi będzie przykro. Równouprawnienie? To temat zastępczy. Azyl dla uchodźców z globalnego Południa? Chyba was pogrzało!

W takim układzie wracają stare pytania. Czy lewica powinna pomagać chadekom w plakatowaniu ich lokomotywy wyborczej? Maszynista znów reklamuje pendolino z nalepką „liberalna demokracja”, ale wiemy, że porzucał ten pociąg w Gostyninie i Usnarzu Górnym. Gdy pisowska policja polowała na ludzi w czasie polskiego Stonewall, a chwilę później tłumy kobiet protestowały przeciw zakazowi aborcji – uciekł do mysiej dziury. Skąpił solidarności bitym i upodlonym, lecz po lex Tusk chce jej dla siebie. Dlaczego ma od nas dostać za friko kolejny kredyt zaufania? Skąd nadzieja, że jutro zda egzamin, który oblewał w przeszłości?

Nowy populizm czy nowy makiawelizm?

W obliczu tych pytań Jan Radomski zauważa przytomnie, że marsz 4 czerwca ma pomóc nie tyle demokracji, ile Tuskowi. Bezwarunkowa mobilizacja całej opozycji wokół lidera PO zakonserwuje i napompuje jego hegemoniczny charyzmat. W rezultacie dywidendę z ogólnospołecznej mobilizacji zaanektuje partia konserwatywna.

Tusk: Nie zgadzam się na samounicestwienie [Sierakowski rozmawia z Tuskiem i Applebaum]

Dużo w tym racji, ale wbrew twierdzeniom Radomskiego marsz Tuska nie był tworem sztucznym i odgórnym. Hegemonia nigdy nie spada z nieba i nie wynika jedynie z już istniejących przewag (subwencji partyjnych, opanowanych instytucji, urobionych mass mediów). Dana formacja dominuje wtedy, gdy umie oddolnie i na bieżąco przekonywać ludzi, że właśnie ona najskuteczniej wyraża ich postulaty. Funkcjonariusze formacji muszą więc wierzyć we własne wartości, żeby zapewnić sobie dominację. Bez wiary wszak nie ma woli, a wola jest wstępnym warunkiem skuteczności politycznej.

Rozumiał to Marks, który cenił zaangażowanie i przedsiębiorczość polityczną burżuazji. Podobnie Gramsci doceniał kunszt kulturowy liberałów. W Polsce z kolei powinniśmy zrozumieć, że hegemonia PO w obozie opozycyjnym nie byłaby tak stabilna, gdyby zależała od kamaryli nieogarów i cyników. Wbrew popularnym wśród lewaków podśmiechujkom platformerski aparat nie rekrutuje się z samych obciachowców i manipulatorów. Aparatczycy wierzą w to, co robią, i bywają skuteczni w stolicy oraz w terenie.

Marsz opozycji, 4 czerwca 2023. Fot. Przemysław Stefaniak

W tym kontekście pojawia się pytanie o funkcję populizmu. Jak twierdzi Sadura, opozycja musi walczyć z reżimem jego własną bronią. „Nie ma ucieczki od jakiejś gry w populizm”.

Znacznie wcześniej od Sadury rozumiał to właśnie Tusk. Platforma od początku była partią inteligentnych i zaangażowanych populistów, tyle że rozgrywających złą partię. Byli konserwatywni, nierzadko reakcyjni. W latach 2007–2015 przecierali ścieżki reżimowi Kaczyńskiego, później rozkładali ręce wobec jego ekscesów.

Poza tym – i tutaj częściowo zgodziłbym się z Radomskim – populizm platformerski faktycznie miewa charakter odgórny. Redukuje bowiem społeczeństwo obywatelskie do statysty-klienta. Statyści mają klaskać, czasem mogą o coś zapytać lub czegoś żądać. Klientów można obsłużyć, nakarmić, dopieścić ich fantazje na konferencjach prasowych. Ale partia odmawia im bezpośredniego udziału w procesie sprawowania władzy. Aparat przechwytuje całą energię polityczną, jaką wcześniej skompresowała oddolna mobilizacja. PO obsługuje tę działkę tak samo jak PiS, a obie partie spychają społeczeństwo na pozycję transpasywną.

Marsz 4 czerwca pomoże, ale tylko Donaldowi Tuskowi

Czy zatem możliwy jest populizm aktywizujący masy? Radomski sugeruje, że tak, ale popełnia zasadniczy błąd. Populizmowi odgórnemu chce przeciwstawić oddolny, w sumie równie konserwatywny, bo utożsamiający demos z antypartyjną lawą – masą totalnie żywiołową, nieokiełznaną, nieprzewidywalną. Moim zdaniem to nieporozumienie, ponieważ dominującym aparatom można skutecznie przeciwstawić jedynie inne aparaty. Bardziej progresywne i wolnościowe. Samookiełznanie w ramach samoorganizacji byłoby zatem kluczowe. Zamiast żywiołowego populizmu potrzebny nam będzie nowy makiawelizm.

Lewica jako nowoczesna Księżniczka

Gramsci twierdzi, że dobrą kontrpropozycję wobec ideologii czystej żywiołowości sformułował Machiavelli. Jego filozofia została wprawdzie przechwycona przez konserwatyzm, ale lewica mogłaby ją odzyskać. Książę został wszak napisany po to, by klasom wiejskim i miejskim dać rewolucyjne narzędzia do walki z tyranią.

Co obieca nam lewica, czego nie obiecał Tusk?

W układzie reakcyjnym „księciem” był wódz (Cezar lub Bonaparte) – w ramie czerwonej to już nie jeden lider, ale kryptonim całego kolektywu. Przetłumaczenie Księcia na język radykalnej nowoczesności powinno zatem być dziełem lewicowej partii politycznej. „Książę” to partia awangardowa, zdolna do nowatorskiej mobilizacji mas. Bez niej przegramy walkę o nasze interesy i prawa.

Takie wnioski wyciągam dziś z Gramsciego i dyskusji inspirowanej marszem 4 czerwca. Lewica nie może zostać wessana przez mobilizację platformerską, ponieważ konserwatywny liberalizm spacyfikuje naszą politykę (tak jak spacyfikował Barbarę Nowacką i jej Inicjatywę). Jednocześnie powinniśmy studiować liberałów bez emocji i uprzedzeń. Zawierać z nimi taktyczne sojusze, lecz nigdy w ciemno i za darmo. Uczyć się na ich błędach, ulepszać ich patenty. Łączyć chytrość z ideowością, a pryncypializm trzeźwić szczyptą cynizmu. Działać oddolnie, ale skończyć z fantazjowaniem o bezpartyjnych improwizacjach i cudotwórcach.

Jeśli naprawdę chcemy, żeby Tusk abdykował, lewica musi sugestywnie odegrać makiaweliczną Księżniczkę. Potrzebna będzie Delfinka, partia ambitna, niezależna pretendentka do tronu. Nurkująca w populistycznych odmętach, lecz zawsze z głową. Najbardziej kumata Orka w oceanie.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Tomasz Kozak
Tomasz Kozak
Marksista
Łączy sztuki wizualne z filozofią, literaturoznawstwem i naukami politycznymi. Autor książek: Wytępić te wszystkie bestie? (2010), Akteon. Pornografia późnej polskości (2012), Poroseidy. Fenomenologia kultury trawersującej (2017). Aktualnie pracuje nad książką inspirowaną zaproponowanym przez Marka Fishera pojęciem libertariańskiego komunizmu.
Zamknij