Kraj

Rząd o migracji mówi językiem Konfederacji. Jak odpowie lewica? Korzyści materialne to za mało

Czerwona tabliczka na budynku: urząd do spraw cudzoziemców

Donald Tusk i KO już w 2023 roku zrozumieli, że dominującą emocją w społeczeństwie nie jest solidarność, lecz strach przed utratą kontroli. Dlatego płynnie przeszli na język prawicy, a później zaatakowali PiS ich własną bronią – rozkręcając „aferę wizową”. Dziś coraz trudniej odróżnić stanowisko KO w sprawie migracji nie tylko od tego pisowskiego, ale nawet konfederackiego.

Polska lewica zrozumiała, że jeśli chce przetrwać jako siła polityczna z poparciem większym niż 5 proc., musi mówić o migracji w sposób bardziej zakorzeniony w rzeczywistości. Oto więc ochrona praw człowieka ustępuje miejsca ekonomii, co chwalił na łamach Krytyki Politycznej Galopujący Major.

O imigracji trzeba mówić językiem transakcyjnym, nie prawnoczłowieczym

Sam fakt, że dzięki lewicowym politykom i polityczkom częściej słyszymy o wkładzie migrantów w nasze PKB czy system emerytalny, jest pozytywny. Jednak sprowadzanie kwestii migracji do czysto materialnych korzyści byłoby błędem. Zwłaszcza że żadna z głównych sił politycznych nie zamierza zrezygnować z pracy migrantów. One chcą cieszyć się owocami ich wysiłku, jednocześnie wyjmując spod ochrony państwa.

Migracja a gospodarka jako new black lewicowej narracji

Na szczęście mamy nowego prezydenta – przynajmniej na chwilę politycy oraz media skupili się na ocenianiu Dudy i Nawrockiego, a nie na kolejnym elemencie antyimigracyjnej histerii. Nie łudźmy się jednak: temat migracji zostanie z nami na długo. Tak jak w większości krajów Zachodu, to prawica rozdaje tu karty, strasząc Polaków zagrożeniem dla tożsamości kulturowej i nadmiernym obciążeniem systemów społecznych. Lewica wciąż stara się odnaleźć własny głos w tej debacie.

Jeszcze kilka lat temu dyskusja o migracji w Polsce obracała się wokół klasycznego dylematu: bezpieczeństwo kontra prawa człowieka. Szczególnie widoczne było to podczas kryzysu na granicy z Białorusią. Lewica, po krótkim sojuszu z liberałami, została w końcu zmarginalizowana: Donald Tusk i KO już w kampanii z 2023 roku zrozumieli, że dominującą emocją w społeczeństwie nie jest solidarność, lecz strach przed utratą kontroli. Dlatego płynnie przeszli na język prawicy, a później zaatakowali PiS ich własną bronią – rozkręcając „aferę wizową”.

Majmurek: Premier Mentzen też by wpuszczał migrantów

Dziś trudno odróżnić stanowisko KO w sprawie migracji nie tylko od tego pisowskiego, ale nawet konfederackiego. Jedynie lewica nie dołączyła do ksenofobicznego chóru. Ani Magdalena Biejat, ani Adrian Zandberg w kampanii prezydenckiej nie eksponowali kwestii praw migrantów, ale wspominali o demograficznych i gospodarczych korzyściach, które niesie ze sobą migracja. Zandberg dodał do tego krytykę wielkiego kapitału – szczególnie zainteresowanego istnieniem rezerwowej armii pracowników, która podważy pozycje negocjacyjne tych rodzimych, prywatyzując przy tym zyski z migracji, a jej koszty przerzucając na państwo i społeczeństwo.

Migracja a gospodarka to new black lewicowej narracji. Nie jesteśmy pięknoduchami – jesteśmy praktyczni i racjonalni.

Samospełniająca się przepowiednia. Jak Polska sabotuje integrację migrantów

Na tle szaleńczych wypowiedzi polityków Konfederacji i braku zdecydowanej reakcji na nie ze strony rządu odróżniają się słowa przypominające o tym, że w zeszłym roku ukraińscy uchodźcy odpowiadali za 2,7 proc. PKB Polski, a wpłaty do ZUS-u od wszystkich migrantów pokrywają koszt trzynastej emerytury. Ale są dwa problemy.

Po pierwsze, nikt w polskiej polityce – nawet Mentzen czy Bosak – nie zamierza rezygnować z ekonomicznych profitów płynących z migracji. Po drugie – mówienie o gospodarce nie budzi emocji. A przecież polska debata o migracji to w gruncie rzeczy debata o emocjach.

Trilemat migracyjny: co Polska może, a czego nie chce pogodzić?

O tym, że za rządów PiS prawie każdy mógł dostać polską wizę, aż wstyd pisać. KO wprowadziła pewne ograniczenia wizowe, które na razie bardziej uderzyły w studentów niż w pracowników, ale po cichu zgodziła się, by po wejściu Rumunii i Bułgarii do strefy Schengen migranci mogli przyjeżdżać do Polski na papierach tych państw.

Konfederacja może rzucić pokazowym zakazem pracy dla obywateli Kolumbii, ale nic to realnie nie zmieni w skali zjawiska. Tymczasem wyborcy Mentzena z niedużych miast tak samo chętnie wysyłają ukraińskich mężczyzn na front, jak przyjmują ich do pracy.

Granica nie do przejścia. W Słubicach narasta frustracja [reportaż]

Wygląda na to, prawica i tak zwane liberalne centrum chcą dziś tego samego: utrzymania lub zwiększenia liczby migrantów wraz dalszym ograniczaniem ich praw.

Kilka lat temu holenderski socjolog i geograf prof. Hein de Haas sformułował trilemat migracyjny. Prowadząc politykę migracyjną, państwo może dążyć do trzech celów:

  1. Zachowania suwerenności, czyli utrudnienia przyjazdów i pobytu długoterminowego.
  2. Czerpania korzyści z globalizacji i wolnego rynku poprzez znaczące zaangażowanie taniej siły roboczej.
  3. Zapewnienia wysokiego standardu ochrony praw migrantom w celu skutecznej integracji i przeciwdziałania marginalizacji.

W praktyce możliwe jest jednoczesne osiągnięcie tylko dwóch z nich. Państwa UE preferowały dotychczas otwarte granice w strefie Schengen i objęcie osób, które otrzymały zezwolenie na pobyt lub status uchodźcy, przynajmniej podstawowymi programami polityki społecznej. Klasycznym przykładem tego, co się dzieje, gdy państwo chce chronić suwerenność i pielęgnować wolny rynek, nie zawracając sobie głowy prawami człowieka, są kraje Zatoki Perskiej.

Majmurek: Lewicy problem z migracją

Chęć zapewnienia komfortowych warunków życia obywatelom petromonarchii zmusza ich do corocznego zapraszania do pracy milionów migrantów z Azji Południowej i Wschodniej, którzy często pracują ponad normę, w niebezpiecznych warunkach, bez możliwości długoterminowej legalizacji pobytu, a tym bardziej naturalizacji. Nie ma mowy o jakiejkolwiek integracji migrantów – są oni kastą usługową w stosunku do uprzywilejowanych mieszkańców.

Choć w Polsce żaden z polityków nie wzywa do kopiowania tego modelu, to postulaty ograniczenia praw migrantów, przesuwania ich na koniec kolejki w NFZ (obiecał nam to nowy prezydent) czy zamrożenia rozpatrywania wniosków o polskie obywatelstwo już są na tapecie. Od kilku lat trwa też wyłączanie migrantów spod działania polskiego państwa prawa. Nie chodzi tylko o zawieszenie przyjmowania wniosków o azyl na granicy z Białorusią.

Zamrożone decyzje. Czas oczekiwania: rok, może dwa

Osoby chcące zostać w Polsce na dłużej muszą uzyskać zezwolenie najpierw na pobyt czasowy, potem – pobyt stały lub status rezydenta długookresowego UE. Warunki przyznania zezwoleń reguluje ustawa o cudzoziemcach, procedurę rozpatrzenia wniosków – Kodeks Postępowania Administracyjnego, który zobowiązuje urzędy do wydawania decyzji w 30 dni (60 w szczególnie skomplikowanych przypadkach).

Antyimigrancka obsesja Trumpa nabiera rozpędu. Zesłanie na Salwador niewinnych ludzi ma wywołać strach

W 2020 roku terminy KPA w sprawach cudzoziemskich zostały zawieszone w związku z pandemią koronawirusa. Lockdowny przeminęły, a maksymalny czas rozpatrywania wniosków wciąż nie został przywrócony. W 2022 roku ponownie zapadła decyzja o niedotrzymaniu terminów rozpatrywania spraw – tym razem pod pretekstem wojny w Ukrainie (mimo że uchodźcy otrzymywali status PESEL UKR i nie składali wniosków w urzędach wojewódzkich).

Dla migrantów oznacza to nie tylko brak możliwości otrzymania decyzji w rozsądnym terminie, ale także złożenia skargi – na przykład na bezczynność lub opieszałość administracji. W rezultacie w pierwszym kwartale 2025 roku w województwie mazowieckim średni czas oczekiwania na decyzję w sprawie karty pobytu wyniósł aż 250 dni. W województwie opolskim 619, w śląskim 651 dni.

Nie wszyscy mogą kontynuować legalną pracę w trakcie rozpatrywania sprawy. Aby nie wylądować na ulicy, często pracują nielegalnie. ZUS cierpi, ale polski biznes się kręci. I choć kwestia legalności pobytu jest tu znacznie bardziej dotkliwa, niż na granicy polsko-niemieckiej, zdaje się, że nikogo to nie martwi.

Współczucie się kończy, Excel nie wystarcza. Lewica potrzebuje nowej opowieści

W Polsce dużo się mówi o zagrożeniu dla tożsamości narodowej i budżetu państwa, jakie rzekomo stanowią migranci, często przenosząc na lokalny grunt realne czy wyobrażone problemy z migracją we Francji czy USA. Pojawiają się jednak głosy podkreślające pozytywy. Nawet Mateusz Morawiecki w drugiej kadencji PiS niejednokrotnie wspominał, że migranci to zastrzyk dla ZUS-u.

Dania: Logika getta w skandynawskim raju

Pod względem dostępności zweryfikowanych informacji o pozytywnych ekonomicznych skutkach migracji, Polska przoduje w Europie. Dekadę temu podobnie było w Wielkiej Brytanii. A potem nadszedł Brexit i „nasza tożsamość jest zagrożona” oraz „tracimy kontrolę”. Dane o tym, jak migranci, w tym Polacy, pozytywnie wpływają na brytyjski PKB, że bardziej dokładają się do systemu zabezpieczeń społecznych niż z niego korzystają, były dostępne i przytaczane przez Partię Pracy. Nie chodziło jednak o stworzenie nowego zbioru argumentów, a nowej emocji. Laburzyści sobie z tym nie poradzili.

Do tej pory, jeśli migranci wywoływali w Polakach jakiekolwiek pozytywne emocje, to raczej współczucie. Ma ono jednak krótkotrwały efekt, bo nie sposób długo wczuwać się w czyjeś nieszczęście. W dodatku często implikuje asymetrię podmiotowości.

Gdy cudzoziemcy z bywalców czasowych punktów pomocy stają się stałymi mieszkańcami, którzy zarabiają na własne utrzymanie, chcą mówić już nie z pozycji wdzięczności, ale z pozycji oczekiwań i ochrony swoich praw. Współczucie tu nie zadziała. Jeżeli dodamy do tego słabo rozwinięte programy integracyjne, na gruzach sympatii powstaje dyskurs o niewdzięczności przybyszów, którego nie da się podważyć informacjami o zwiększonych wpływach podatkowych – raz zaoferowane współczucie nie ma ceny w złotówkach.

Dlatego zadaniem lewicy jest dziś nie tylko nagłośnianie faktów i zastępowanie rozmowy o ochronie praw migrantów analizą ekonomiczną. Chodzi o stworzenie nowej, emocjonalnej narracji. Nie tryskanie fałszywym entuzjazmem, ale normalizowanie rzeczywistości, w której Polacy mają prawo mieć swoje oczekiwania wobec nowych sąsiadów, ale nie kosztem wyprowadzenia cudzoziemców poza ramy ochrony, którą daje państwo prawa. Czy będzie to solidarność pracownicza? A może troska o lokalną wspólnotę? Rozmowie o migracjach potrzeba więcej idei i ludzkich twarzy, nie Excela.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Olena Babakova
Olena Babakova
Dziennikarka
Olena Babakova – absolwentka Wydziału Historii Kijowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Tarasa Szewczenki, doktorka nauk humanistycznych w zakresie historii Uniwersytetu w Białymstoku. W latach 2011–2016 dziennikarka Polskiego Radia dla Zagranicy, od 2017 roku koordynatorka projektów w Fundacji WOT. Współpracuje z polskimi i ukraińskimi mediami, m.in. „Europejską Prawdą”, „Nowoje Wriemia”, „Aspen Review”, Kennan Focus on Ukraine. Pisze o relacjach polsko-ukraińskich i ukraińskiej migracji do Polski i UE.
Zamknij