Kaja Puto, Kraj

Czego nowego dowiedzieliśmy się o wojnie polsko-polskiej

Andrzej Duda Fot. Monika Bryk

Młodzi i starzy, wieś i miasto, kobiety i mężczyźni – to już wyraźne linie podziału polskiego społeczeństwa. Ale czy Andrzej Duda musiał wygrać te wybory? I czy lewica jest w tak fatalnej sytuacji, jak wskazywałyby na to jej wyniki w wyborach prezydenckich? Komentarz Kai Puto.

Zgodnie z przewidywaniami sondaży i wbrew nadziejom połowy Polski wybory prezydenckie wygrał Andrzej Duda. Stwierdzenie, że Polska podzielona jest na pół, jest niby banalne – mówi się o tym niezmiennie od 2005 roku – a jednak w drugiej turze tegorocznych wyborów okazało się prawdziwe jak nigdy dotąd.

Nie chodzi bowiem o to, że wyniki kandydatów dzieli kilkaset tysięcy głosów, a obaj zdobyli około 10 milionów głosów (w wyniku imponującej, ale jednak nie rekordowej – jak wydawało się po sondażach exit poll – frekwencji). Lecz o to, że wyborcze tendencje, które delikatnie rysowały się w sondażach ostatnich lat, wykluły się w grube kreski podziału polskiego społeczeństwa.

Duda zwyciężył głosami starszych panów ze wsi

W ciągu ostatnich lat analitycy i analityczki dwoili się i troili, żeby wysnuć wnioski z tego, jak zmieniają się preferencje wyborcze Polaków. Od jakiegoś czasu dało się zauważyć, że kobiety są bardziej liberalne – choć ten podział widać było przede wszystkim u najmłodszych, że miasta głosują przeciwko PiS – choć nie wszystkie, że młodzi mają prawicowe poglądy – ale w sumie to PiS-u też za bardzo nie lubią i PO także.

Te wszystkie niuanse nie miały jednak znaczenia w obliczu zasadniczej tendencji: PiS idzie przez Polskę jak taran i zdobywa coraz więcej wyborców.

PiS pobił co prawda swój rekord, jeśli chodzi o liczbę głosów – i zwyciężył ósme swoje wybory z rzędu – ale jest już niemal pewne, że do orbanizacji czy putinizacji Polski (osiągnięcia poparcia w stylu 60–70 proc. społeczeństwa) nie dojdzie. Ceną za wygrane wybory jest bowiem zniechęcenie do siebie porównywalnej liczby wyborców: wywołane w kampanii Andrzeja Dudy emocje zmobilizowały zarówno elektorat PiS, jak i anty-PiS.

Obecnie partia rządząca ma więc do dyspozycji już tylko niegłosujących wyborców – a ci, którzy do tej pory nie odwdzięczyli się PiS-owi za wprowadzane reformy polityki społecznej, raczej nie zagłosują już na partię władzy. Tym bardziej w czasach pandemicznego kryzysu.

A kim są ci, którzy udali się do urn, widać wyraźnie jak nigdy dotąd. Według danych zgromadzonych podczas sondażu exit poll Andrzej Duda wygrał wyłącznie na wsi (miażdżącą przewagą 63,8 proc. do 36,2 proc.), w miastach do 50 tys. wygrał już Rafał Trzaskowski, który z kolei znokautował Dudę w największych (powyżej 500 tys.) miastach z wynikiem 65,8 proc. do 34,2 proc.

Podobny krzyżyk narysować można na wykresie preferencji wyborczych według wieku: bezprecedensowo zmotywowani do głosowania najmłodsi wyborcy (18–29 lat) wybrali Rafała Trzaskowskiego (63,7 proc. do 36,3 proc.), a Duda wygrał dopiero w grupie 50–59 lat, by znokautować Trzaskowskiego wśród najstarszych z wynikiem 62,5 proc. do 37,5 proc. Ponadto Duda uzyskał mniejszą przewagę nad Trzaskowskim wśród kobiet (50,3 proc. do 49,7 proc.) niż wśród mężczyzn (51,9 proc. do 49,1 proc.).

Podtrzymuję więc swoją opinię wygłoszoną po pierwszej turze wyborów: chociaż TVN-y bombardują nas Polską podzieloną na zachód i wschód, takie myślenie o Polsce można między (szkodliwe) bajki włożyć i to nawet jeśli pewne fragmenty mapy wyborczej wydają się bardzo wymowne (np. w powiecie pilskim, gdzie granica między wynikiem Trzaskowskiego i Dudy pokrywa się z granicą II RP). Klucz leży jednak w skali urbanizacji danych regionów. Oraz w tym, jak bardzo zmieniło się – in plus – życie ludzi w najmniejszych ośrodkach za rządów PiS.

Andrzej Duda wygrał w takich grupach jak:- mieszkańcy wsi (64% do 36%)- osoby z wykształceniem podstawowym (77% do…

Opublikowany przez Kamila Fejfer Poniedziałek, 13 lipca 2020

Andrzej Duda mógł przegrać te wybory

Rafał Trzaskowski wykręcił bardzo dobry wynik. Miał niezłą kampanię i choć w jej drugiej części kłaniał się – podobnie jak jego konkurent – konfederatom, w swoim opublikowanym na ostatnią chwilę programie dawał palec i lewicy, i centrowym wyborcom zmęczonym duopolem.

Jednak zgodnie z przewidywaniami niemal wszystkich sondaży symulujących drugą turę wyborów z urzędującym prezydentem przegrał. Te same sondaże mówiły, że wygrać może Szymon Hołownia lub Władysław Kosiniak-Kamysz. Wyniki pierwszej i drugiej tury wzmacniają argumenty za tą tezą.

Sutowski: Na drodze do całkowitego przejęcia państwa przez PiS stoją media i samorządy

Widać bowiem, że miasta – nie tylko te największe – coraz rzadziej oddają głos na Andrzeja Dudę. Poparcie dla PiS spada tam w liczbach bezwzględnych. To właśnie tam swoje najlepsze wyniki wykręcił Szymon Hołownia. Jednak nie wszyscy jego wyborcy zdecydowali się oddać w drugiej turze głos na Trzaskowskiego. Zgodnie z wynikami exit poll około 300–400 tys. wyborców Hołowni zagłosowało na Dudę, jakaś część do drugiej tury nie poszła. Niechęć do PO jest w najmniejszych miastach – co zrozumiałe, choć nie dla PO – wciąż silna.

O wyniku wyborów nie zadecydowali za to sympatycy konfederatów, czyli młodzi mężczyźni – jak mogło się wydawać (i mnie też się wydawało) po pierwszej turze. Głosy na Bosaka w pierwszej turze zgodnie z wynikami exit poll rozłożyły się dość równo: 52,3 proc. na Dudę, 47,7 proc. na Trzaskowskiego, z kolei ubiegłoroczne głosy na Konfederację – 60 proc. na Trzaskowskiego, 40 proc. na Dudę. Przy czym jakaś część do wyborów nie poszła.

Co z tego wynika dla lewicy?

Wybory prezydenckie były dla lewicy porażką – szczególnie że poprzedzały je wybory parlamentarne, w których wspólna lista SLD, Wiosny i Razem pozwoliła odrodzić się tej formacji jak feniksowi z popiołów.

Ogromna część jej elektoratu zagłosowała na Rafała Trzaskowskiego – kandydata wyjątkowo progresywnego kulturowo jak na PO – już w pierwszej turze. Być może PO nauczy się raz na zawsze – zakładając optymistycznie, że PO potrafi się uczyć – że wystawianie na czoło nijakich konserwatystów mobilizacji wyborców spoza twardego jądra anty-PiS się nie przesłuży.

Jak pisałam jeszcze przed pierwszą turą, lewica ma się jednak z czego cieszyć – i to mimo tej porażki. W porównaniu z poprzednimi dekadami, a nawet latami, antypisowska Polska stała się zdecydowanie bardziej progresywna obyczajowo, przejęta kwestiami klimatu i krytyczna wobec instytucji Kościoła. O ile można liczyć na to, że Platforma uwzględni to w swoim opozycyjnym kursie – jeśli się oczywiście nie rozpadnie po kolejnej przegranej – o tyle słabiej to wygląda z progresywną agendą społeczną. Przytoczone wyżej szczegóły preferencji wyborczych to niestety kaloryczne paliwo dla festiwalu klasistowskich uwag, który rozpoczął się po antypisowskiej stronie zaraz po ogłoszeniu sondażu exit poll.

Lewica parlamentarna nie powinna się dać w to wciągnąć. Również dlatego, że jakaś część jej twardego elektoratu oddała w drugiej turze swój głos na Andrzeja Dudę – czy raczej przeciwko liberalizmowi ekonomicznemu. Według wyników exit poll było to aż (w porównaniu z sondażami) 15 proc. wyborców Roberta Biedronia i tylko (w porównaniu z sondażami) 10,8 proc. wyborców Waldemara Witkowskiego.

Choć to liczby przy tak małej próbie niepewne i bezwzględnie niskie, po antypisowskiej stronie sceny politycznej trzeba będzie teraz pilnować społecznej agendy. Raz, że Platforma będzie się łasić do wyborców Konfederacji, którzy oddali głos na Rafała Trzaskowskiego w drugiej turze, dwa, że PiS w obliczu pandemii przepycha coraz bardziej antypracownicze rozwiązania, a trzy, że usługi publiczne w Polsce jak leżały, tak leżą.

To dla lewicy kolejna szansa. Większa tym bardziej, że swoje najlepsze czasy PiS ewidentnie ma już za sobą, a jego elektorat się poważnie starzeje. I że w Platformie nie będzie się teraz raczej działo dobrze: jeśli jej naprawdę dobry kandydat nie był w stanie wygrać drugiej tury wyborów prezydenckich (jedynych wyborów, w których szeroko pojęty anty-PiS mógł głosować dość zgodnie), to znaczy, że już raczej niczego nie wygra. W tej temperaturze polaryzacji nie będzie łatwo tę szansę wykorzystać, nawet jeśli Hołownia zniknie tak szybko, jak się pojawił. Ale próbować – wiadomo – trzeba.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kaja Puto
Kaja Puto
Reportażystka, felietonistka
Dziennikarka i redaktorka zajmująca się tematyką Europy Wschodniej, migracji i nacjonalizmu. Współpracuje z mediami polskimi i zagranicznymi jako freelancerka. Związana z Krytyką Polityczną, stowarzyszeniem reporterów Rekolektyw i stowarzyszeniem n-ost – The Network for Reporting on Eastern Europe. Absolwentka MISH UJ, studiowała też w Berlinie i Tbilisi. W latach 2015-2018 wiceprezeska wydawnictwa Ha!art.
Zamknij